Szanuj pracę innych - jeżeli chcesz skopiować teksty podaj źródło :  
   http://zywoty.yolasite.com   
   w innym wypadku kopiowanie jest zabronione!   


Spis treści :


LIPIEC :

CZERWIEC :

POZOSTAŁE ŻYWOTY ZAMIESZCZONE NA STRONIE :  


z ksiąg Żywoty Świętych Narodu Polskiego :



   Szanuj pracę innych - jeżeli chcesz skopiować teksty podaj źródło :  
   http://zywoty.yolasite.com   
   w innym wypadku kopiowanie jest zabronione!   


Powrót do spisu treści

1 czerwca.

ŻYWOT JOZUEGO, SYNA NUNA

który lud Boży wprowadził do ziemi obiecanej. Wybrany z ksiąg Mojżeszowych i z ksiąg jego.

Jozue, z pokolenia Efraim, sługą był i najpierwszym sprawcą i hetmanem Mojżeszowym, rzeczy, spraw         i postępków jego najwięcej nad innych świadomy. Był wielkim człowiekiem, pełnym Ducha Bożego i wiary,   i cnotami wszelkiemi ozdobionym, który i mądrości Boskiej z onej skrzyni, to jest z Mojżesza, wiele wyczerpał i żywota jego świętego uprzejmym był naśladowcą. Jego na pierwszą wojnę przeciw Amalechitom wyprawił Mojżesz, na której on ręką i mieczem, a Mojżesz modlitwą i krzyżem, to jest rąk na krzyż podniesieniem walcząc, starli moc nieprzyjacielską, siłą Onego, który tak za nas rozpięty na drzewie być miał. Ten Jozue był między onymi dwunastu szpiegami, którzy naprzód ziemię obiecaną z rozkazania Mojżeszowego oglądali, jaka jest, co za ludzie, co za obrona, co za żyzność i urodzaje ma. A gdy inni towarzysze jego, wróciwszy się, złą myśl ludziom uczynili, mówiąc: Olbrzymi są w tej ziemi, którą nam obiecał Bóg, ludzie waleczni, pokonać się nam nie dadzą; miasta mają murami otoczone aż do nieba, ziemia nieszczęśliwa, pożerająca obywateli swoich. I przywiedli oną fałszywą sprawą lud Boży do tego, iż rozpaczywszy w nieodmienne i prawdziwe obietnice Boskie, wrócić się do Egiptu (z wielką krzywdą czci Boskiej i zgubą swoją) chcieli.

Tedy Jozue sam się z jednym Kalebem zastawił przeciw onym towarzyszom bojaźliwym, i mówił do ludu śmiało: Ziemia, którąśmy widzieli a którą nam Pan Bóg obiecał, bardzo jest dobra i obfita, za pomocą Pańską wprowadzeni do niej będziem, jest opływająca mlekiem i miodem. Nie chciejcie się sprzeciwić Panu Bogu i rozpaczać w moc i prawdę Jego, nie bójcie się ludzi tamtych, jako chleb tak ich pojemy; nie mają dobrej sprawy między sobą, a z nami jest Pan Bóg, który nas sprawuje i rządzi. To były słowa wielkiej wiary w Bogu i nadziei pełne, tego mężnego Jozuego. Na które gdy lud dbać nie chciał, tem(u) jest skaran, iż żaden z nich, którzy widzieli cuda Boskie w Egipcie, jako ich Pan Bóg wielką mocą wywiódł, nie wszedł do obiecanej ziemi (ścierwy ich na puszczy są pogrzebione, a dzieciom ich ziścił Pan Bóg obietnice swoje), okrom tego Jezuego i Kaleba, którzy weszli do ziemi onej, iż uprzejmie Panu Bogu wierzyli, a od prawdy       i mocy Jego żadną się trudnością odrazić nie dali.

A wiedząc Mojżesz, iż i sam do ziemi onej wnijść i ludu Bożego wprowadzić nie miał (bo ziemia ona znaczyła pokój wieczny i ojczyznę naszą w niebie, do której nas Zakon i Mojżesz wprowadzić nie mógł, jedno ten Jezus, którego Jozue znaczył i imię na sobie nosił, chcąc niewdzięcznym onym i po śmierci dobrze czynić    i miłość im ojcowską pokazać, czasu jednego umawiał się tak Mojżesz z Panem Bogiem: Gdyżeś mnie tem pokarał, miły Panie, iż oglądać onej ziemi nie mogę, proszę Ciebie, Pana wszystkiego stworzenia, opatrz ten lud przełożonym i wodzem, który by wychodził i wchodził przed nim i prowadził go, aby nie był lud Boży jako owce bez pasterza. Na to mu Pan Bóg rzekł: Weźmij Jozuego, syna Nina, męża, w którym jest Duch Boży,   i włóż rękę twoją nań i postawisz go przed Elenzarem kapłanem i przed wszystkim ludem, i nauczysz go przed wszystkimi, jako się sprawować ma, i dasz mu część chwały twej, aby mu wszystek zbór synów izraelskich posłuszny był; i gdy co czynić będzie miał, niech zań Eleazar kapłan poradzi się Pana, i na kapłańskie słowo Jozue i lud wszystek z nim wychodzić będzie i wchodzić.

                    I tak uczynił Mojżesz: postawił po sobie tego potomka, zdając mu posłuszeństwo ludu wszystkiego, a żeby też on sam kapłanowi posłuszny był, czyniąc tak, jako go z porady i woli Bożej nauczy.

Gdy tedy Mojżesz zabran jest do ojców swoich, Jozue świadom dobrze będąc, co Mojżesz na onym urzędzie i przełożeńsłwie ucierpiał i jako niegdyś na nim narzekał, bał się wstąpić na tak ciężką i trudną zwierzchność. I drżąc na one wielkie ciężary, które przełożony nosić musi, posilony był od Pana Boga temi słowy: Jakom był z Mojżeszem, który wszystkie trudności około sprawowania ludu tego wytrwał i zwyciężył, tak też będę i z tobą, nie opuszczę cię i nie zostawię w tych trudnościach; posilajże się a bądź mężem mocnym, ty masz dzielić ziemię, którąm ojcom twoim obiecał, a póki żyw będziesz, nikt się wam sprzeciwić nie będzie mógł, jedno zachowaj się tak, jako cię nauczył Mojżesz; i Zakon [ Przykazania zachowując] pełniąc, nie uwódź się ani w lewo, ani w prawo, abyś zrozumiał sprawy swe; księgi Zakonu Bożego niech z ust twoich nie wychodzą, rozmyślaj w nich we dnie i w nocy, abyś wszystkiego, co jest napisane, przestrzegał; i tak prościć drogi twoje i rozumieć sprawy twe będziesz, jakie są. Nie bójże się, Ja tobie to rozkazuję, nie bój się, Pan z tobą, Bóg twój, we wszystkiem, co jedno poczniesz. O, jako pocieszne słowa! Oby to wszyscy przełożeni zrozumieli, jako jest trudna i ciężka rzecz na urzędzie chrześcijańskim siedzieć, żeby się go wżdy bać a nań się nie wdzierać umieli, a gdy na nim Pan Bóg posadzi, żeby dobrą myśl i powodzenie w tem położyli, gdy wedle Zakonu Bożego i nauki kapłańskiej lud swój w pobożności sprawują.

Wtenczas, gdy Pana Boga, który im panowanie podaje, słuchają, z nieprzyjaciół zwycięstwo a u poddanych posłuszeństwo mają, bo gdy oni Boga się boją a woli Jego słuchają i Zakon Jego pełnią, każdy się ich też nieprzyjaciel bać i niżsi i poddani słuchać ich muszą; ale gdy się oni Boga nie boją, a najwyższego swego Króla nad królami nie słuchają, nie dziw jest, iż się im ludzie takimi, jakimi się oni Panu Bogu, stawią.

Tak posilony Jozue, naprzód wyprawił szpiegów do ziemi nieprzyjacielskiej, którzy przechowani u nierządnicy Raab w Jerychu, pierwszem mieście ziemi chananejskiej, dali mu sprawę, iż lud on był strwożony i upadłego serca, słysząc co się stało Egiptowi i Faraonowi, jako Pan Bóg dla nich osuszył morze, a jako dwóch królów (Sehona i Oga) na onej stronie Jordanu wygubili. Tedy Jozue ciągnąć już w ziemię ludziom kazał. A iż rzeka wielka Jordan przeszkadzała, prosił Pana Boga, aby On sam mocy swej użył a nauczył go, jako on lud, którego było do bitwy po sześćkroć sto tysięcy, a dzieci i niewiast bez liczby, przeprawić miał. Pan Bóg, który się być z nim obiecał, uczynił mu dziwny most albo przechód. Kazał Lewitom skrzynię oną służby Bożej nieść i stanąć z nią na brzegu rzeki. Skoro Lewici nogi maczać poczęli, wnet w rzece woda płynąca w górę wstępować jako wielka góra, którą było z dalekich miast widać, poczęła, a ta, co była na dole, zbiegła; i ukazała się goła, sucha ziemia. I pokazał Pan Bóg przedziwną moc swoją,     i przeszli wszyscy suchą nogą rzekę oną. A woda się z góry pomału spuściła i napełniła rowy i brzegi swoje jako pierwej. O dziwna mocy Boska, której jest wszystko stworzenie powolne i zmienia naturę swoją, gdy On każe!

O niewypowiedziana Opatrzności Boska nad tymi, którzy Mu usługują! Jaka i moc była skrzyni onej póki stała na dnie rzeki Jordanu, póty wody zalać jej nie śmiały. O czem gdy królowie ziemi onej, którą osiąść a onych wygubić mieli, sprawę wzięli, bardzo się przelękli. A Jozue lud on przeprawiony do wojny przyprawując, od Zakonu Bożego i nabożeństwa począł: wszystkich obrzezać (bo oni, co się na puszczy przez lat czterdzieści rodzili, nieobrzezani byli) wedle prawa Bożego rozkazał, aby to, co się Bogu nie podobało, oddaliwszy od siebie, pomoc Boską na nieprzyjaciół swych mieć od Niego mogli. Bo trudno zwalczyć nieprzyjaciela, gdy z Boga nie mamy przyjaciela. Sam się też Jozue na modlitwie Panu Bogu korząc, gdy wyszedł w pola miasta Jerycha, i przeglądając miejsce do oblężenia, ukazał mu się mąż, stojący przeciw niemu z gołym mieczem. A Jozue mniemając, by to był jaki człowiek, mężnem sercem puścił się do niego i pytał: Jesteś nasz, czy żeś nieprzyjacielski? A on mu rzekł: Nie jestem nieprzyjaciel, alem jest książę wojska Pańskiego, i tum przyszedł. Był to, jako Doktorowie mówią, Michał święty, stróż najwyższy i obrońca kościelny, dany na pomoc im i na opanowanie ziemi onej. A Jozue pokłonił się aż do ziemi, mówiąc: Cóż Pan mój rozkazuje słudze swemu? Odpowie: Zdejm buty z nóg twoich. bo miejsce, na którem stoisz, święte jest, to jest, dane na mieszkanie ludu Bożego poświęconego, z którego się już bałwochwalstwo i mieszkanie diabelskie wykorzenić ma. I tak uczynił Jozue, i tam z pokorą chwaląc imię Boskie, był bardzo pocieszon, iż wiedział, ze Pan Bóg posłał swego anioła, który miał wojsko jego prowadzić.

Na ten czas już, skoro skusił lud Boży pożytków i rodzajów ziemi, manna im ona ustała, i dalej jej nigdy nie mieli. Najpierwsze pograniczne miasto w ziemi onej było Jerycho, dobrze obronne i obmurowane, które zdobywać chcąc, czego ręką nie mogli, to służbą Boską i nabożeństwem a czczeniem onej arki albo skrzyni Pańskiej sprawili. Bo na każdy dzień raz obchodząc z nią, i czyniąc piękną, cichą i nabożną procesję, z kapłanami w kościelne ubiory ubranymi, obchodząc one mury przez sześć dni, siódmego dnia oznajmił Jozue, iż wziąć miasto mieli. I uczynił obwołany wyrok, aby korzyść miasta onego, jako pierwsza z ręki Boskiej, wszystka szła na Pana Boga, a nikt z niej pożytku sobie nie czynił, aby się na wszystek obóz grzech nie obalił. Złoto, srebro, miedź, Żelazo, wszystko się do skarbu Pańskiego kościelnego obrócić ma,  a nikogoż żywić (powiada) nie będziecie. Raab nierządnica żywa być ma wraz z tymi, którzy się z nią w dom jej zamkną. Gdy tedy siódmego dnia ze skrzynią oną obchodzili mury, kazał Jozue kapłanom w trąby kościelne uderzyć i trąbić, a ludziom wszystkim okrzyk uczynić i wołać. I wnet mury wszystkie zaraz(o dziwna mocy Boska!) około miasta upadły, i szedł każdy w miasto wolnie [swobodnie] tem miejscem, przeciw któremu stał. I wybili wszystko, od męża do niewiasty, od dzieci do starych i do bydła; i wypalili miasto ze wszystkiem, co tam byto, okrom złota, srebra, miedzi i żelaza, które na kościół albo przybytek Pański poświęcili. I przeklął Jozue miasto ono. Tedy poznali, iż Pan Bóg był z Jozuem, i sława jego rozeszła się po wszystkiej ziemi.

Lecz synowie izraelscy przestąpili rozkazanie i ukradli to, co spalone albo Bogu ofiarowane być miało; a jeden się taki, Achan, syn Charmi z pokolenia Judy, znalazł. I rozgniewał się Pan Bóg na wszystkich, tak iż się im wnet wojna nie szczęściła, bo od miasta Raj, które wziąć chcieli, odgromieni są, i uciekając, trzydziestu i sześciu ludzi między sobą stracili. Tedy się wszystek lud Boży przeląkł, a Jozue, rozdzierając szaty swe, padł na twarz przed skrzynią Bożą z innymi star-szymi, i posypywali głowy swe prochem. I modlił się Jozue, mówiąc: Panie, czemuś nas przez Jordan przeprowadził, oto nas już zgładzą z ziemi, a Twojego imienia cześć i sława gdzie będzie?

I usłyszał głos Boży: Wstań, nie leż twarzą na ziemi, oto lud zgrzeszył i przestąpił przykazanie moje; ukradli, skłamali i schowali pod ziemię rzecz zakazaną. Nie będzie się mógł lud ukazać nieprzyjaciołom swoim,          i owszem uciekać przed nimi będzie, póki pomazany jest, a klątwę na sobie noszą: a póki nie zgubicie tego, który grzech ten uczynił, poty z wami nie będę. Wstańże, a poświęć lud, a powiedz im to, iż klątwa                 i przekleństwo jest między nimi.

Tedy Jozue dopytał się o Achana i rzekł mu: Synu miły, daj cześć Panu Bogu izraelskiemu, a spowiadaj się  i powiedz, coś uczynił, nic nie taj przede mną. A on rzekł: Zgrzeszyłem ja Panu Bogu, tak a takem uczynił; widziałem płaszcz piękny, szkarłatny, srebra dwieście funtów, i laskę złotą pięćdziesiąt funtów, i pożądałem tego, i ukradłszy, zagrzebałem w ziemi; tam a tam to znajdziecie. Tedy wziąć Jozue nie tylko ono, co ukradł, ale i synów i córki jego, woły, osty i namiot, i wszystko naczynie jego, i ukamienować go ludowi wszystkiemu, a to, co jego było, ogniem zgubić rozkazał.

I mówił Jozue: Sfrasowateś nas, niechże cię też dziś Bóg sfrasuje. Potem Jozue w nocy zasadził lud jeden z tyłu tajemnie u miasta onego Hab u którego byli porażeni, a sam z drugiej strony jawnie przyciągnął.             I wytoczył się król miasta onego przeciw nim z wojskiem swoim. A Jozue ustępować i jakoby uciekać kazał. A gdy ich za sobą daleko od miasta odwiódł, oni z tyłu przybiegli i wzięli miasto, i zapaliwszy je, w tył nieprzyjaciołom uderzyli. A Jozne zawrócił swoich, co w rzeczy uciekali, i spotkać się kazał. Gdy tedy z obu stron mieli co czynić, wszyscy zbici są, miasto spalone i król żywy pojmany jest. A Jozue wzniósłszy tarczę swoją, nie spuszczał ręki, aż wszyscy zabici są; i zginęło ich dwanaście tysięcy. Po tej bitwie wygranej postawił Jozue ołtarz na górze Hebal, wedle rozkazania Mojżeszowego, i ofiary na nim czyniąc, gdy około skrzyni lud wszystek stał, przed kapłanami między górą Hebal i między górą Garyzym, błogosławił ludziom Jozue, i czytał im Zakon i obietnice Bożego błogosławieństwa, jeśli będą dobrzy, i pogróżki przekleństwa, jeśli będą źli a woli Boskiej niepowolni.

I gdy słuchali wszyscy z niewiastami i dziatkami, postawił im, jako kazał Mojżesz, błogosławieństwo na górze Hebal a przekleństwo na górze Garyzym, aby się jednego bali, a drugiego chwycili, biorąc już dzierżawę obiecanej ziemi na służbę Bożą i czynienie woli Jego. Słysząc o zwycięstwie onem królowie chananejscy, zbierali się w kupę z wojskami swemi, chcąc się bronić. Ale Gabaohczycy chytro o zdrowiu swern sobie poradzili, bo wyprawili posłów do Jozuego w złych sukniach, w zdartych butach i z suchym chlebem, pokoju prosząc. Jozue im powiedział: Jeśliście tu bliscy a obywatele tej ziemi, nam od Boga danej, pokoju z wami czynić nie możem, bo wszystka nam dana jest od Pana Boga naszego. A oni mówili: Żeśmy są z dalekiej strony, otośmy już na drodze zdarli szaty i buty, patrzcie, jaki suchy chleb mamy i twardy, któryśmy świeży z domu wzięli. I nie radząc się Pana Boga, uwierzył im Jozue i starszy ludu, i poprzysięgli im pokój. A nazajutrz ciągnąc, dowiedzieli się, iż Gabaon bliskie im już było miasto. Przyzwał posłów onych Jozue, mówiąc: Czemuście nas oszukali? A oni rzekli: Szło nam o gardła nasze, bo wiemy, iż wam Pan Bóg zwycięstwo wszędzie da, tak jako dał nad innymi w Egipcie i za Jordanem. Tedy Jozue i lud, przysięgi łamać nie chcąc, gardłem ich darowali; ale i potomstwo ich na posługę kościelną Jozue oddał, aby drwa rąbali i wodę na służbę Bożą nosili, na czem oni radzi przestali. Słysząc królowie chananejscy, iż się Gabaonici poddali Jozuemu, zebrali się na nich i zdobywać ich, obległszy ich, chcieli. I przyciągnęło pięciu królów pod miasto Gabaon. Nie omieszkał im na pomoc Jozue; nocą ciągnąc, uderzył na one wojska niezliczone i rozgromił wszystkich, i poraził ich Pan Bóg klęską wielką. A gdy uciekali, Pan Bóg puścił na nich deszcz z wielkiego kamienia, tak iż ich więcej poległo od kamienia niźli od miecza. A iż jeszcze gonić było a gubić ich potrzeba, a dzień się krócił, rzekł Jozue: Słońce, nie ruszaj się, i miesiącu [księżycu], stój! I stanęło słońce i miesiąc, aż się lud pomścił nad nieprzyjaciółmi swoimi. I stanęło słońce w pół nieba, a do zachodu się nie pokwapiło przez jeden dzień, gdyż Pan Bóg usłuchał głosu ludzkiego a walczył za Izraelem. Mało co ich do miast obronnych uciekło, a pięciu królów zataiło się w jednej jaskini, z której wywleczonych Jozue pogubił. I miast wiele wzięli i stracili wszystkich obywateli, a z wojska izraelskiego ani jeden nie zginął.

Czwartą bitwę zwiódł z drugimi królami, którzy się także skupili mocną ręką i z wielkiemi wojskami przeciw ludowi Bożemu u wody Merom I poraził ich wielką liczbę, i koniom ich żyły podrzezal a wozy ich popalił. In summa, wszystką ziemię posiadł mieczem, a wytracił lud w niej mieszkający, bo tak byli zatwardziałego serca, iż pokoju prosić nie chcieli i żadnego miłosierdzia godni nie byli. To Pan Bóg uczynił za grzechy ich, iż wieszczby, czary, burty stroili, i dziatki swe diabłom ofiarowali, i krew ich rozlewali, i wszetecznie w cielesności i niesprawiedliwości żyli, nie słuchając Pana ani służąc Temu, który ich stworzył i który uczynił niebo i ziemię, i Zakon im przyrodzony na sercu napisał. Długo czekał Pan Bóg, a na zgubę się ich nie kwapił, aż się skończyły i dostały grzechy ich nieznośne. I dał Pan Bóg pokój Jozuemu i ludowi swemu w okolicy od wszystkich narodów, i żaden się im nieprzyjaciel sprzeciwić nie śmiał, ale wszyscy pod moc ich podbici są, tak iż ani jednego słowa nie było, któregoby mu Pan Bóg nie spełnił; wszystko im, co obiecał, rzeczą samą ziścił.

A dawszy dzielnicę ziemi każdemu pokoleniu, onych, którzy już byli wzięli części swe z onej strony Jordanu, to jest. Rubenitów, Gadytów i połowicę Manassytów, puścił do domu, bo ci, zostawiwszy żony, dzieci           i bydło, szli na oną wodę za Jordan z bracią swoją. I rozpuszczając ich, mówił: Wróćcie się do ziemi dzierżawy waszej, którą wam dał Mojżesz, sługa Boży, za Jordanem; jedno strzeżcie a uczynkiem wypełniajcie Zakon Boży, a miłujcie Pana Boga waszego, a chowajcie rozkazanie Jego we wszystkich sprawach waszych; stójcie przy Nim a służcie Mu z całego serca i z całej duszy waszej. I błogosławiąc im, puścił ich. I wyszli z wielką korzyścią złota, srebra, miedzi, żelaza i szat rozmaitych.

Idąc, na pamiątkę wojny onej zbudowali nad Jordanem bardzo wielki ołtarz. Czego gdy się dowiedzieli bracia ich, synowie izraelscy, zjechawszy się wszyscy do Sylo w kupę, aby na nich jako na nieprzyjaciół jechali, wszakże ich pierwej przez posłów przestrzegli, śląc do nich Fineasa, syna Eleazara kapłana, i dziesięciu panów z nim, i wskazując im te słowa: Co to za przestępstwo wasze, czemuście opuścili Pana Boga a zbudowaliście sobie ołtarz świętokradzki, dzieląc się od służby Jego? Wyście dziś zgrzeszyli przeciw Panu, a jutro na wszystek lud izraelski gniew Jego się oburzy. Jeśli ziemia wasza się wam nie podoba, przenieście się do ziemi naszej, w której jest przybytek Pański, a mieszkajcie między nami; tylko żebyście się od Boga i od naszej społeczności nie dzielili, budując sobie inny ołtarz nad ołtarz Pański. On Achan sam przestąpił przykazanie Boże, a na wszystkich się gniew Boży zwalił; a to on sam jeden człowiek był. Boże, by był sam jeden zginął!

Tak się sobie innego byli o to bardzo zafrasowali, iż mniemali, aby kościoła, innego ołtarza i innej wiary, a zatem i innego Boga szukali, a od nich się jako heretycy dzielić chcieli. I zrozumieli, gdyby ich byli sami o to nie karali, że ich wszystkich samych Pan Bóg karać miał o rozerwanie jedności świętej, która się najwięcej Panu Bogu podoba i która się jedną wiarą, jedną nauką, jednym najwyższym kapłanem i jednym ołtarzem wiąże i trzyma. Oby dziś w to pilnie i z bojaźnią wejrzeli panowie, i ci, którym Kościół i rzeczpospolita zlecona jest, jako cierpiąc rozerwanie takie i nie krócąc go, gdy mogą, sami karani będą i zgubę swoją z takich niezgód rozerwania i wicia wiar i ołtarzy uczają. Lecz się im one troje pokolenia dobrze sprawiło, iż ołtarz on nie na ofiary żadne, ale na samą pamiątkę potomków uczynili, mówiąc: Nie daj Boże, abyśmy innego ołtarza szukać mieli, okrom Pańskiego, który jest zbudowany w przybytku Jego. To było wszystko mądrością i ostrożnością Jozuego uspokojone, aby zgoda i miłość i wiara jedna trwała.

A już bardzo stary będąc i bliski śmierci, zwołał do siebie lud wszystek do Sychem, i bojąc się, aby po jego śmierci Pana Boga swego, który ich wywiódł z Egiptu, nie zapomnieli, chciał ich testamentem swym utwierdzić, obwiązać i przysięgą przymierze umocnić. I pierwej doznawając statku ich, mówił:  Oto wam spełnił Pan Bóg wszystko, co obiecał: dał wam ziemię gotową, na którąście nie robili, dał wam miasta i domy, których żeście nie budowali, dał wam winnice i oliwniki, którycheście nie szczepili; bójcież się i czcijcie Pana, a służcie Mu całem sercem i prawdziwem, i wyrzućcie bogi, którym służyli przodkowie wasi w Mezopotamji i w Egipcie, a służcie Panu swemu. A jeśli się wam to źle być zda, abyście służyli Panu, oto dziś sobie obierajcie to, co się wam podoba, komu służyć macie bogom czy Panu, a ja i dom mój Panu służyć będziem. A lud wszystek krzyknął: Nie daj Boże, abyśmy Pana opuścić mieli; Pan Bóg nasz tak wiele nam dobrodziejstwa uczynił, tak wiele cudów nam swoich na naszą obronę pokazał, Jemu służyć będziem, bo On sam jest Bóg nasz. A Jozue rzekł: Namyślcie się dobrze, nie możecie wy temu Panu służyć, bo Pan jest święty, mocny i żarliwy o cześć swoją, nie przepuści złościom waszym; a jeśli Go opuścicie a obrócicie się do cudzych bogów, obróci się               i pokarze was i pogubi, chociaż wam pierwej dobrze czynił. A oni znowu krzyknęli: Nie będzie to tak, jako mówisz, ale Panu służyć będziem.

Gdy ich tedy tak kusił, doświadczyć chciał on ich statku i obietnicy, i uczynił przymierze i przysięgą mocno ich związał, aby się nie skłaniali do innych bogów, i nauczył ich, jako się zachować i sądzić mieli. I położył na znak przymierza ich z Bogiem wielki kamień pod dębem, aby się kiedy nie zaparli i nie skłamali Panu Bogu swemu. I odprawił ich do domu, a sam też potem poszedł do ojców swych i umarł.

Żył Jozue sto i dziesięć lat.


Powrót do spisu treści

2 czerwca.

MĘCZEŃSTWO Ś. PIOTRA EGZORCYSTY ALBO ZAKLINACZA ;

Marcellina kapłana, i Erazmusa biskupa, Artemjusza i Kandydy, żony jego,    i innych.

Pisany w księgach męczeńskich Kościoła rzymskiego z starodawna, i od Damaza papieża, Beda, Usuarda i Adona (Surins Tom. 3). - Żyli około roku Pańskiego 280.


Łaska Zbawiciela naszego, która się na wytrwaniu męczenników doznała, tak daleko zaszła, iż i domowni -   ków swych wiernych ukoronowała i prześladowników ich z piekielnych zamków wyrwała. Gdy w Rzymie Piotr egzorcysta (to jest, urząd zaklinania czartów w Kościele sprawujący) od pogaństwa pojmany i wielo -    kroć biczowany, w ciemnem bardzo więzieniu siedział, a stróż więźniów Artemjusz nad córeczką swoją, w której się bardzo kochał, od djabła srodze opętaną, płakał, rzekł mu Piotr: Słuchaj mej rady, Artemjuszu, uwierz w Pana Jezusa jedynego Syna Bożego, który jest Zbawicielem wszystkich weń wierzących, bo jeśli prawdziwie uwierzysz, wnet córka twoja zdrowa będzie. Odpowiedział Artemjusz: Dziwuję się niemądrej radzie twojej; chociaż ty w Chrystusa wierzysz i dla Niego tak wiele karania i plag i więzienie cierpisz, a wżdy wybawion być od Niego nie możesz; a mnie, gdybych weń uwierzył, wybawienie córki mej obiecujesz? Rzekł Piotr: Może mnie wybawić Pan mój Jezus Chrystus i z więzienia i z każdego udręczenia, ale nie chce przeszkodzić zapłacie mojej; chce, abych w tern doczesnem cierpieniu wiek mój skończył, aby mnie wieczną chwałą po śmierci obdarzył.

Rzecze Artemjusz: Uczyńże tak, zamknę cię ostrożniej i mocniej niż teraz, jeśli cię twój Chrystus z więzienia wybawi, ja weń uwierzę, ale tak, jeśli córkę moją zleczoną ujrzę. Piotr święty trochę się śmiejąc, rzekł: Naprawi-li się tem niedowiarstwo twoje? Odpowie: Uwierzę zaprawdę, jeśli tak będzie. Rzekł Piotr: Idź do domu a zgotuj mi gospodę; nikt mnie nie rozwiąże, ani mi otworzy, ani mnie powiedzie, a przyjdę do ciebie w imię Pana mego Jezusa Chrystusa, i dotykać się mnie i rozmawiać ze mną będziesz; a to się stanie nie dla niedowiarstwa twego, ale na pokazanie Bóstwa Chrystusa, Pana mego. Na to Artemjusz, głową trzęsąc, rzekł: Człowiek ten z wielkiej nędzy szaleje i mówi lada co. I szedłszy do domu, powiadał oną rozmowę swoją z Piotrem żonie swej Kandydzie, która rzekła: Dziwuję się, iż tego szalonym zwać śmiesz, który tobie  i córce twej dobrze życzy i obiecuje; a długoż tego czekać kazał? Dziś, odpowie. Rzekła: Uczyni-li to, pewnie Chrystus jest prawdziwym Bogiem. Odpowie Artemjusz: Przykre mi głupstwo twoje; by sami z nieba bogowie przyszli i sam Jupiter, tedy go nie wyzwolą ani mu otworzą. A gdy to rozmawiali, a słońce zaszło, owo Piotr święty stanął we drzwiach przed Artemjuszem i żoną jego Kandydą, w białych szatach krzyż w ręku trzymający. Padli zaraz oboje na ziemię, wołając: Zaprawdę wszechmocny jest Bóg Chrystus! 

A Paulina, córka ich, wnet wolną od szatana została i padła także do nóg Piotrowych, a czart z niej wychodząc, wołał, mówiąc: Moc Chrystusowa, która w tobie jest, Piotrze, związała mnie i wygnała od panny. I uwierzyli w Chrystusa, i sami i wszyscy domownicy ich. A sąsiedzi się dowiedzieli o onem ich weselu, i naszło się w dom Artemjuszów około trzysta osób mężczyzn, a niewiast jeszcze więcej, i wszyscy wołali: Niemasz nad Chrystusa, Boga Wszechmogącego! — bo w ich oczach zarazem Piotr święty czartów wyganiał z ciał ludzkich, i niemocnych uzdrawiał. I gdy wszyscy oni się zeszli, chrześcijanami być pragnęli. Poszedł Piotr ś. i przyzwał Marcellina kapłana, który wszystkich w domu Artemjuszowym ochrzcił. I szedł potem Artemjusz do więźniów, mówiąc im: Kto chce w Chrystusa uwierzyć, idź wolno, gdzie chce, a przyjdź w dom mój i zostań chrześcijaninem. I tak uczynili wszyscy. W tym czasie sędzia okrutny Serenus zachorzał, i choroba jego dała czas świętym onym nowoochrzczonym przez dni czterdzieści, iż się w Zakonie Bożym za nauką Piotra i Marcellina przyćwiczyli. Potem przyszedł pisarz do Artemjusza, rozkazując, aby tej nocy z więźniami wszystkimi był gotów a do sądu ich stawił. A on wszystkich ochrzczonych więźniów ręce całował, mówiąc: Kto chce, pójdź na męczeństwo, pójdź śmiało, a kto woli uchodzić, niech idzie bezpiecznie. A o pianiu kurów w nocy Serenus do sądu zasiadł, przed którego przyzwany Artemjusz, rzekł: Piotr, egzorcysta chrześcijański, któregoście zmęczonego i na pół umarłego chować w więzieniu kazali, w imię Boga swego więźniów wszystkich rozwiązał, drzwi wszystkie otworzył, i uczyniwszy ich chrześcijanami, puścił ich wolno, gdzie kto chciał, sam tylko z Marcellinem kapłanem wynijść nie chciał. Tedy Serenus rozgniewany, kazał Artemjusza kijami ołowianemi bić i do więzienia go wrzucić. A przyzwawszy Piotra i Marcellina, rzekł im: Ciszejby z wami katowie postępowali, byście nabożeństwo swoje opuścili, a gdybyście byli więźniów, o złoczyństwo obwinionych, nie wypuszczali. Rzekł Marcellinus: Człowiek póty grzechy na sobie ma, póki w Chrystusa nie wierzy, ale skoro uwierzy, oczyszczony od grzechów, najwyższego Boga się synem staje.

Gdy to wyrzekł, kazał go sędzia poszyjkować i bić go pięściami. A gdy się sprawowali katowie oni, kazał Marcellina od Piotra odłączyć a wieść go do wieży, i tam go na skorupach szklanych nagiego i związanego położyli, i światłość mu i pokarm odjęli. A do Piotra rzekł Serenus: Już cię palić nie będę ani żelazami targać, ale cię jutro u słupa przywiążę i bestjom cię pożreć dam, jeśli dziś ofiary bogom nie uczynisz. A Piotr ś. rzekł: Dziwuję się, iż cię Serenem, to jest świetnym zowią, a tyś jest szpetny i ciemny; a będąc człowiekiem śmier-telnym, chcesz z nas nieśmiertelną wiarę, która na duszy chrześcijańskiej króluje, temi srogiemi mękami wystraszyć, i świętego kapłana Marcellina śmiałeś kazać pięściami bić i w takie ciężkie więzienie posadzić; a tyś go miał pokornie prosić, aby on ciebie z niewierności grzechów rozwiązał. Onej się z męki tej weseli, ale ty wiecznie płakać będziesz. Gdy to rzekł, wieść go do ciemnicy i mocno mu w kłodzie nogi ścisnąć kazał. Gdy tak osobno siedzieli, ukazał się anioł Boży Marcellinowi, i oblókł go w jego szaty      i rzekł: Pójdż za mną. I wprowadził go do Piotra, i rozwiązawszy też Piotra, obom kazał iść za sobą. I przyszli do domu onego, gdzie wszyscy ochrzczeni modły czynili do Boga. I rzekł im anioł, aby przez siedm dni pokrzepiali wiernych i nauczali, a potem się Serenowi namiestnikowi stawili. Nazajutrz straż powie sędziemu, iż onych dwu więźniów niemasz. I przyzwał sędzia Artemjusza, i Kandydę żonę, i Paulinę córkę jego, chcąc aby ofiary czynili. A gdy nie chcieli, wywiedziono ich drogą Aurelijską, i kamieniami ich przywalić w pieczarach albo dziurach ziemnych rozkazał. A gdy ich wiedziono na śmierć, tam w onem miejscu zebrali się chrześcijanie z Piotrem i Marcellinem, aby Mszy Marcellinowej w onych pieczarach słuchali, bo się tam chrześcijanie kryli; których ujrzawszy urzędnicy i oprawcy, widząc iż ich wielka kupa, uciekać poczęli.          A młodsi chrześcijanie dogonili ich i słowy pięknemi do wiary świętej namawiali. Ale gdy wie-rzyć nie chcieli, zatrzymał ich lud tak długo, a się Marcellinus ze Mszą i rzeczami Boskiemi odprawił. I kazał kapłan chrześcijanom iść do domu.

A uczyniwszy Marcellinus i Piotr milczenie, rzekł do onych urzędników, którzy wierzyć nie chcieli: Otośmy mogli wam zle uczynić, a nie uczyniliśmy; otośmy mogli z rąk waszych Arteinjusza, i Kandydę żonę i córkę jego Paulinę wyzwolić, a nie wyzwoliliśmy; oto i teraz na woli naszej jest, iść gdzie chcemy, a jednak za pomocą Bożą i tego nie uczynim. Cóż wy mówicie na to? A oni porwawszy Artemjusza, mieczem go ścięli,   a Kandydę i Paulinę na szyję w doły one wepchnęli i kamieniami a cegłami zawalili. A Marcellina kapłana     i Piotra egzorcystę związali opak za ręce i do drzewa przypięli, dając o nich znać sędziemu Serenowi, który ich do Czarnego lasu (który dziś już dla nich Białym lasem zowią) zaprowadzić i tam ściąć kazał, aby o nich chrześcijanie wiedzieli. Gdy w poł onego lasu weszli, sami święci dwaj męczennicy chróst   i rózgi i ciernie rękoma swemi czyścili, czyniąc miejsce do ścięcia szyj swoich. I modląc się a całując jeden drugiego, szyje ściągnęli i głowy ścięte położyli. Ten co ich ścinał, świadczył, iż ich dusze z ciał wychodzące widział, jako panny kosztownie i bogato przybrane, w jasnem bardzo odzieniu, które aniołowie rękoma swemi podnosili    i wgórę z weseleni prowadzili. Tego czasu Lucylla i Fermina, pobożne chrześcijanki, powinowate Ś. Tyburcjusza (który zacnością senatorskiego rodu na ziemi był wielki, ale męczeństwem jest w niebie większym) przy grobie brata swego z miłości wielkiej ku niemu siedziały, I tam sobie komórkę zbudowawszy, w nocy i we dnie przemieszkiwały. Tym dwom niewiastom ukazał się Tyburcjusz wespołek z Marcellinem     i Piotrem, dając im znać o ciałach swych w Czarnym lesie, aby je stamtąd wzięły i wedle Tyburejusza w pieczarach położyły; co one z ochotą uczyniły z dwoma akolitami Kościoła rzymskiego. O tein wszystkiem sprawę miał Damazy, jeszcze będący małem pacholęciem i czytelnikiem kościelnym, od tego, który ich ścinał. Który gdy potem papieżem został, na grobie tych dwóch świętych wiersze uczynił, w których tę historię zamyka, iż od tego, który ich ścinał, tę miał sprawę, gdy jeszcze był maluczkim. Zwano tego żołnierza Doroteuszem, i za biskupa Juliusza, inż starym będąc, jawną czynił pokutę a ludziom wszystkim dzieje te oznajmił; i przyszedł do miłosierdzia Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje z Ojcem            i z Duchem świętym na wieki wieków. Amen.


Powrót do spisu treści
3 czerwca.
ŻYWOT Ś. DUNSTANA, ARCYBISKUPA KANTUARYJSKIEGO
 pisany od Usberna albo Osberta, mnicha tegoż. kościoła (Tritemius de virls Mustr. Ord. S. Bened. Ub. 3 cap. 221). — żył około roku Pańskiego 960.


            Dunstanus z ojca Herstana, zacnego w Anglii domu, jeszcze w żywocie matki swej Chynedrydy od Pana Boga na osobną świątobliwość żywotni i oświecenie wiela ludzi obrany był. Bo gdy matka jego, już blisko porodzenia będąc, w dzień Gromnic albo Oczyszczenia Bogarodzicy, w kościele tejże Panny Marii w Glaskonji z onym ludem Bożym Panu Bogu za on światu wszystkiemu zbawienny płód podziękowała, a swój Mu grzeszny też polecała, wszystkie świece zaraz cudownie u wszystkich ludzi pogasły. Na co gdy się wszyscy ludzie zejrzeli i zdziwili, ukazał się na świecy Chynedrydy nowy ogień, z którego potem wszyscy świece swoje zapalili. To tak wykładali, jako się to potem skutkiem pokazało, iż syna powić miała, który wielką świecą w Kościele Bożym ku pomocy zbawienia ludzkiego być miał. Rodzice, skoro do rozumu przyszedł, w tymże kościele Panny Czystej w Glaskonji Panu Bogu go ofiarowali, gdzie mąż jeden nieznajomy, wziąwszy ono dziecię za rękę, wodził je po kościele, mówiąc: Pobuduje i rozszerzy kościół ten na pozyskanie wiem a ludzi, którzy albo się z młodu Bogu oddadzą, albo dostali z grzechów powstaną. Czemu się dziwując rodzice, dziecię ono przy kościele i przy szkole onej zostawili, już go do domu nie biorąc. Prędko się na nim ono proroctwo ziściło. Młodziuchnym będąc, osobliwą skłonność ku służbie Bożej, modlitwie i nabożeństwu, w pokorze i posłuszeństwie wszystkim pokazywał. A skoro trochę podrósł, za upominaniem ro-dziców klerykiem został, świece w kościele zapalał, wodę i wino do Mszy gotował, czytał, śpiewał dzienne i nocne godziny.

                   Igrzysk się i zabaw młodzieńczych wiarował, a gdy go do tego pobudzali, wymawiał się, mówiąc: Trzeba na jutro przejrzeć, co się w kościele czytać i śpiewać ma. Największe jego ko-chanie było w czytaniu i rozmyślaniu Pisma świętego, ażeby z Bogiem zawsze się jednoczył i o Nim nigdy myśleć nie prze-stał. I tem grzechów się wiarował, a Panu Bogu więcej i wszystkim ludziom miły zostawał. Dla lepszego ćwiczenia za wolą rodziców swoich udał się do stryja swego Atelma, arcybiskupa kantuaryjskiego, u którego się w rzeczy duchowne wprawował, i był od niego królowi Etelstanowi zalecon, przy którego dworze się nieco bawił. Dla uwiarowania próżnowania, które grzechy mnoży, miał też wiele ręcznych rzemiosł: pięknie pisał, i malował na drzewie, srebrze i złocie, i na żelazie rysował, tak dobrze, iż było ku podziwieniu. Muzykę też dobrze umiał, i na niektórych instru-mentach ku rozmnożeniu nabożeństwa i wdzięczniejszemu rozmyślaniu rzeczy niebieskich, grywał. A ku wszystkim będąc ludzki, rozmowny, uczynny, u wszystkich wielką przyjaźń miał. Lecz nie zeszło i na zazdrościwych obmówcach, którzy go u dworu i u samego króla jako za czarownika, iż tak wiele umiał, odnosili, i tak serce królewskie i wicia ludzi dworskich ku niemu wzwaśnili, iż uchodzić musiał. I jechał do powinowatego swego Elfega, uwetańskiego biskupa. Na tej drodze nieprzyjaciele jego, oni dworscy ludzie, zastąpiwszy mu, srodze go zbili i w błoto wtłukli, i pewnieby go byli zabili, gdyby go był sam Pan Bóg nie obroni!. Bo zprędka psów się srogich z bliskiej wsi kupa zebrała, i tak obskoczyli, kąsając nieprzyjaciół jego, iż uciekać a Ś. Dunstana w błocie odbieżeć musieli, którego potem ze wsi onej ludzie wywlekli i opatrzyli. Dziękował za to nawiedzenie Panu Bogu, o pomście żadnej nie myślał.
          

        A przyszedłszy do biskupa Elfega, usłyszał radę Chrystusową, w której go namawiał, aby wszystko opuściwszy, co świat ma i obiecuje, zakonnikiem został. Na co się on na przodku ociągał, mając jeszcze wolę niejaką do ożenienia (acz słysząc święte słowa biskupa onego, z myśli już małżeństwo wypuszczał).   I popędził go Pan Bóg do dobrego: przypuścił nań niemoc i febrę wielką, w której on czując rękę Bożą, świata się zarzekł i mnichem być Panu Bogu ślubował. I przychodząc ku sobie, narzekał na siebie, iż go tak do rzeczy, zbawieniu pomocnej, rychłej gorączka cielesna przywiodła, niźli on ogień miłości, który przyszedł Chry-stus na ziemi zapalać. I szedłszy do biskupa, oznajmił mu wolę swoją, prosząc, aby mu za złe nie miał, iż nie zaraz na jego świętą radę myśli skłonił, z czego Elfegus był bardzo ucieszony. Został tedy bez omieszkania mnichem, wszystko dla Pana Jezusa opuszczając, a w ubóstwie, czystości i umar-twieniu ciała i żądzy świeckiej, wszystkie swe skarby i ćwiczenia pokładając. I został potem po stopniach duchowieństwa kapłanem. A po długiem w służbie Bożej przebyciu, szedł do onego kościoła Panny Maili w Glaskonji, w którym światłość wiary przyjął, i przy nim maluczką sobie chałupkę zbudował, jedno okienkę uczyniwszy, w której się modlił, czytał i ręczną robotę odprawował, i ludziom radą duchowną i ręką, kto go jedno prosił o jakiej roboty oprawę, służył. Raz czart w osobie ludzkiej coś do niego przyniósł oprawiać; on porzuciwszy inną robotę, oną odprawować począł. I obaczy, a ono z onego męża raz niewiasta, drugi raz dziecię. Poznał czarta; i milcząc, roz-palił kleszcze gorąco, i wyrwawszy je z ognia, uchwycił niemi czarta za nos i ściskał i trzymał, a czart wrzeszczał i wydzierał się. I wydarłszy się, biegał po mieście, walając: On zły człowiek łysy, miasto jałmużny nos mi upalił. Ludzie mu powiedzieli ono osławienie, ale im ś. Dunstanus oznajmił czartowską zdradę. W onej komórce wielce ludzkiemu zbawieniu pomocny był, i siła się do niego ludzi, którzy świat opuścić chcieli, zbiegało. Jedna pani Elsynga, królewska mamka, mienie wszystko swoje           i ruchome rzeczy, do jego szafunku zapisała, z którego on, i z tego, co nań po rodzicach bogatych spadło, imiona wielkie klasztorowi onego miejsca w Glaskonji, który budować miał, oddał, a innych dalszych pięć klasztorów z własnej majętności fundował.

                   Rosła jego świątobliwości sława u wszystkich tak dalece, iż król angielski Edmundus z wielką czują sobie poń posłał i prosił, aby jemu w sprawowaniu królestwa i poddanych pomocnym był. Użyć się dał mąż święty, dla czci Bożej rozszerzenia i pomocy zbawienia ludzkiego. I nic król bez jego rady ani sądził, ani czynił, ani dawał. I wszystko szło z wielką sławą królewską i czcią Boską, i pomnożeniem zbawienia ludzkiego i dobrem rzeczypospolitej. Bodła ta rzecz bardzo czarta, iż grzechu u dworu ubywało;  i naprawił nań obmówców kłamliwych do ucha królewskiego, tak bardzo, iż go z dworu z zelżywością wygnać śmiał. A czasu jednego będąc król Edmundus na łowach, bieżał za jeleniem na skałę, na której jeleń, nadbieżawszy na przykre i głębokie do spadnięcia miejsce, spadł i rozbił się na małe części; psy się także pozabijały, a koń pod królem rozbiezany na onoz miejsce przybiegał, a utrzymać się nie dał. Obaczył król bliską a pewną śmierć, wspomniał w sercu Pana Boga i jaką krzywdę uczynił ś. Dunstanowi, i wnet ślubował w sercu przed Bogiem wszystko jemu nagrodzić; i wnet koń jakoby go wrył, tuż nad miejscem przepaści stanął. Podziękował król Panu Bogu, a do domu przyjechawszy, oznajmił to radzie swej, i z wielką czcią przyzwał do siebie ś. Dunstana, i padłszy do nóg jego, przeprosił go. A na znak wiecznej przyjaźni z nim darował mu Glaskonję, i wsi okoliczne, i imiona bogate, aby tam wedle swego zdania klasztory i mnichów swych fundował. Podziękował mąż święty, i znowu on kościół Panny Marii, przy którym się urodził i był wychowany, szeroko pobudował, i taki klasztor założył, z takiem dobrem ćwiczeniem i fundamentem cnót duchownych, i w tak wielkiej liczbie ludzi bogomyślnych, iż z niego na biskupstwa we wszystkiej Anglji ludzi przez długi czas brano, tak iż z jego szkoły wiara święta i cnoty chrześcijańskie po wszystkiej Anglji zakwitnęły. I spełniło się proroctwo w młodości jego uczynione. W tym klasztorze sam był długo opatem, a jednak królowie radą jego królestwo sprawowali, i on przy ich dworze, pilnując pobożności, spraw                 i postępków chrześcijańskich, przemieszkiwał.
                 

    Miewał wielkie od czartów naigrawania, tak iż mu się widomie ukazywali, grozili, w modlitwie i dobrych uczynkach przeszkadzali. Raz ukazał mu się na modlitwie jako wielki a srogi niedźwiedź, paszczękę naft rozdzierając. A on kij, który nosił, porwał i uderzył go i gonił, bijąc tak długo, aż mu się kij na trzy części złamał. A gdy czart zniknął, rzekł: Przyjdźże drugi raz, znajdzie na cię Dunstanus lepszy kij i miększy, który się nie tak rychło złamie. I dostawszy kija mocnego, na wierzchu wen wprawił w srebro kość albo ząb Ś. Jędrzeja, i onym kijem płoszył djabłów, gdy mu niepokoje czynili. Gdy nastał na królestwo Edwinus, młody a uporny i rady dobrej nie słuchający, odjechał z dworu Dunstanus i przyjechał zasię na dzień jego koronacji. Po której gdy u stołu z królem biskupi, opaci i panowie świeccy siedzieli, król z za stołu w koronie prędko od panów wyskoczył, i szedłszy na pokój z jedną panią, acz rodu zacnego, ale do wszeteczeństwa po-pędliwą, i z córką jej siedział. Czem się panowie obruszywszy, prosili Odona, arcybiskupa kantuaryjskiego, aby po króla posłał, żeby go do panów przywiedziono, i, by dobrze nie chciał, przyciągniono. Na takie poselstwo każdy się wymawiał, aż arcybiskup rozkazał ś. Dunstanowi, aby szedł po króla a przywiódł go. On z posłuszeństwa, iż najwyższy kapłan kazał, szedł na pokój jego; i znalazłszy go między matką i córką siedzącego, zgromił oną niewstydliwą niewiastę i brzydził się wszetecznością jej, a królowi poszeptał, aby szedł do stołu a panów tak nie odchodził. On gdy się ociągał, ś. Dunstanus włożył nan koronę, i za rękę go wziąwszy, do panów prowadził. Niewiasta ona rozjadła, grozić mu i lżyć go językiem swoim poczęła. I dosyć temu wkrótce uczyniła, bo przywiodła do tego króla młodego, iż klasztor jego w Glaskonji najechać, i wszystko wybrać, mnichów rozpędzić i samego z ziemi wywołać kazał. I gdy uchodził Dunsłanus, wszetecznica za nim posłała, aby jej głowę jego przyniesiono, ale z Opatrzności Boskiej już był na okręt wsiadł i na morze się puścił. I przypłynąwszy do Flandrji, w Gandawie jako wygnany mieszkał.
                      

  Tam jednego czasu na modlitwie miał takie widzenie: śpiewał wedle zwyczaju nieszpory z bracią w Glaskonji, i gdy przyszło do antyfony na Alagnificat do onych słów: Czemuście obmawiali słowa prawdy      i to wyśpiewawszy, wszyscy zamilkli, nie dośpiewywając onego: Quae coepistis, explete (Wykonajcie to, coście poczęli) — a ś. Dunstanus skinął na nich, aby dośpiewali, ale żaden nie mógł ust otworzyć. I usłyszał głos: Nigdy to nie będzie, aby mieli wykonać myśli swe nieprzyjaciele twoi, a ciebie od tego klasztoru oddalić. Wtem ku sobie przyszedł, a wkrótce usłyszał, iż się brat królewski Edgardus na brata Edwina z panami, którzy jego niesprawiedliwem panowaniem sobie wstęsknili, wzburzył i jego z królestwa wygnał, a ona jego pani szkaradnie rozsiekana i zabita jest. Ten .Edgardus w pobożnem panowaniu swem wybawił z wygnania Ś. Dunstana i wszystko mu przywrócił; a Edwinus ze smutku prędko umarł i całe a spokojne królestwo bratu zostawił. Potem Ś. Dunstanus na biskupstwo wirgonińskie, i zaś na longonińskie, naostatek na arcybiskupstwo kantuaryjskie (dla którego po paljusz sam do Rzymu jechał) nie tak z chuci swej, jako z prośby i potrzeby kościelnej wzięty był. Na tym stanie będąc, niewysłowiony pożytek w duszach ludzkich czynił, dobre utwierdzając a złe karząc, i wszystkie cnoty chrześcijańskie (zwłaszcza w duchownych, którzy byli swawolni) szczepiąc. Był dziwnie pilnym człowiekiem w sprawowaniu dusz ludzkich, a w rozmyślaniu i modlitwie bardzo gorący i dar łez nabożnych mający. Raz przez sen ujrzał, a ono jego matkę za wielkiego króla wydają, i około onego małżeństwa śpiewają bardzo nabożnie i wesoło. I rzecze mu jeden: Czemu ty milczysz? ty miałbyś najwięcej śpiewać, by dobrze drudzy milczeli. A on odpowie: Nie wiem, jak i co mam śpiewać. I nauczył go, zaśpiewawszy one słowa: O Rex gentilu?? dom/natop (minium, propter sedem maiestatis tuae, da nohis indulgentiam, Rex Chrisk, peccatorunz, Alleluja (O Królu nad wszystkimi królami panujący, dla stolicy majestatu Twego racz nam dać odpuszczenie zgrzeszenia naszego, Chryste Królu, Alleluja). To sobie często śpiewając i w kościele śpiewać każąc, niewypowiedziane miał w sercu radości niebieskie i podniesienie myśli nabożnej , ku onej muzyce, którą słyszał
i której czekał.
                                      Za matkę sobie wykładał Kościół Boży i duszy każdej z Chrystusem (przez Sakramenty i dobre uczynki) duchowne małżeństwo. Raz samowtór do kościoła Ś. Piotra, w którym Augustyn Ś. i wielu świętych Ojców leży, o północy wstając, nim mu otworzono kościół, usłyszał śpiewanie: Gaudent in coelis animae sanctoruni etc., i wejrzawszy dziurą, ujrzał a ono światłość wielka u ołtarza, a osoby białe oną antyfonę Śpiewają. 0, jaką się rozkoszą z onego widzenia napełnił. Drugi raz także o tejże godzinie w kościele Panny Bogarodzicy ujrzał wielki poczet panienek, a między niemi jedną przedziwną, i słyszał śpiewanie niewymownej słodkości z onemi słowy: Cantemus sociae Domino, cantemus honorem, dukis amor Christi, personel ore pio (Śpiewajmy siostry Panu, cześć śpiewajmy, słodkiego Chrysta miłość rozgłaszajmy). Jednego czasu król Edgardus, chcąc nawiedzić zakonne panny w wilteńskim klasztorze, ujrzał jedną zacną panienkę, daną tam na wychowanie, i wpadł w myśli sprosne ku niej i zezwolenie sromotne, i przyzwać ją do siebie tajemnie kazał. Ona się bojąc, aby czego niepoczciwego król od niej nie żądał, włożyła na się zakonną kapicę zaślubionych już Bogu panienek, aby się tem wymówić mogła, jako mniszka poświęcona. Ale król, skoro ją ujrzał, rzekł: Dawneś mniszką została? I stargnąwszy z niej kapicę, nad jej wolę złej chuci swej dosyć uczynił. Zataić się ta rzecz nie mogła i wielu ludzi obraziła. O której dowiedziawszy się ś. Dunstanus, szedł do króla. A gdy król wedle zwyczaju przeciw niemu wyszedł, a rękę mu podawał, on mu, twarz zmarszczywszy, ręki umknął. O co gdy go król spytał, czemuby to czynił, rzekł: Tyś zapomniawszy wstydu, zcudzołożył, a Bogiem wzgardziwszy, znakuś czystości nie uczcił i dziewictwoś panience niewinnej odjął, a mnie pytasz, czemu ręki tej, którą przeczystą ofiarę Syna Panieńskiego Bogu Ojcu ofiaruję, twym nieczystym rękom nie daję? Umyj pierwej przez pokutę splugawione ręce twoje, a potem, aby cię z Bogiem zjednała, biskupią rękę obejmiesz. Na te słowa przeląkł się król i skruszył, i padłszy do nóg jego, żałość pokazywał i o pokutę prosił. A on go z ziemi podnosząc, i łaskawie z nim już rozmawiając, gdy taką pokorę jego widział, naznaczył mu pokutę na siedm lat, którą król z wielką pokorą wypełnił i jeszcze jej więcej przyczynił.
                           

I sprawiedliwie w pobożności chrześcijańskiej królestwo sprawował. Na on czas duchowny stan byt bardzo swawolą i nieczystością skażony. I na poprawę księży, uprosił Dunstanus u papieża Jana, aby mu po wszystkiej Anglji wolno było, kanoników i kapłanów, którzyby w czystości nie żyli, z dostojeństwa ich i urzędów kościelnych składać, a na ich miejsce ludzi zakonnych i mnichów stawić. O tej mocy dowiedziawszy się biskup wintofiski Atelwoldus, mając swawolnych a niekarnych kanoników, którzy poprawę swoją wszystką do jutra odkładali, jednego dnia, gdy w kościele śpiewają po Komunji na Mszy: Semita Domino in timore, et exultate ei cum tremore, apprehendite diseiplinam, ne quando iraseatur Dominus, et pereatis de via iusła (to jest: Służcie Panu Bogu w bojaźni, a weselcie się w Nim w postrachu, chwyćcie się karności, aby się Pan nie rozgniewał a wyście nie poginęli, śpiewając to ze swymi kanonikami, skoro skończyli, kazał milczeć i rzekł: Bracia, przypatrzcie się, coście śpiewali, a już dalej poprawy swej nie odwłóczcie. I kazał przynieść tyle kapic mniskich (których już był dał na to narobić), ile było kanoników, i położywszy przed każdym kapicę, rzekł: Albo weźmijcie na się tę dyscyplinę kapicy i pokuty mniskiej, albo z kanonji i urzędów kościelnych dziś ustąpcie. Zadrgnęli się wszyscy. Obrało Się wżdy kilku, którzy się za kapicę chwycili i na się włożyli, lecz drudzy do arcybiskupa Ś. Dunstana apelowali. A tymczasem do króla się udali, żaląc się na biskupa swego. Król Ich do sądu odesłał; wszakże iż byli ludźmi możnymi i zacnymi oni kanonicy, i króla i szlachty wiele na on sąd zebrali. Pokazał ś. Dunstanus wywodami mądremi                 i z Kanonów i z woli papieskiej, iż się dobrze stało, tak iż żaden odporu dać nie mógł. Ale się uciekli do prośby, chcąc się zapewne poprawić a lepszy już żywot wieść; czego jeśliby już nie uczynili, aby w toż karanie wpadli. Tedy arcybiskup zwiesiwszy głowę, myślał co miał uczynić, a Pana Boga się sercem radził. I stało się wielkie milczenie; patrzyli wszyscy na arcybiskupa, jaką odpowiedź da, a tymczasem z krucyfiksu, który na ścianie wisiał, taki głos wszyscy słyszeli: Nie będzie to, dobrzeście osądzili; jeśli odmienicie, pobłądzicie.
                 

Na ten głos wszyscy się przerazili, a ś. Dunstan rzekł: Bóg sam osądził, idźcie do domu, dzieci miłe.      I tak W Wintonji osiedli zakonnicy, a oni złożeni zostali. A potem nie rychło o tejże rzeczy sąd był wznowiony. U króla się i ś. Dunstana domagali tego, co byli utracili, mając uczonego i wymownego prokuratora i wielu ludzi zacnych przy sobie. Na to im powiedział ś. Dunstanus: Ta rzecz już i od Pana Boga osądzona jest; jam stary, a bliski jest koniec życia niego, radbych trochę pokoju miał a waszych swarów próżen był; pracowałem, pókim mógł, teraz już nie mogę, tylko Panu Bogu sprawiedliwość kościelną poruczam, aby On jej przeciw wam bronił. To wymówił, a część sali tej, na której oni ze swymi przyjaciółmi stali, pod nimi się zapadła i wielu ich poraniła; a druga część, gdzie arcybiskup ze swymi siedział, cała została. I tak ze sromotą odeszli, a Kościół w pokoju został. I po innych katedrach także nieczyści klerycy wyrzuceni są. a około czterdzieści i ośm klasztorów za staraniem Ś. Dunstana zbudowanych jest. I był Kościół Boży kwitnący jako czysta oblu-bienica, a każdy, kto źle żył, na ś. Dunstana oglądać się i poprawić żywot swój musiał. W dzień Wniebowstąpienia Pana naszego Jezu Chrysta, gdy po Jutrzni w kościele ono wesele dnia onego rozmyślał, dał mu znać Pan Bóg przez posłów swych, iż go dnia onego do chwały swej wzywał. On prosił Pana, aby mógł ludzi w ono tak wielkie święto ucieszyć, Ofiarę za nich mieć, pożegnać ich i nauczyć, jako za Panem do nieba iść mają, prosząc, aby w sobotę przyszłą z ciałem się rozłączyć mógł. I tak się stało. Lud się wielki zszedł na on dzień do kościoła; przy Mszy po Ewangelji uczynił im tak wdzięczne kazanie, jakiego nigdy z ust jego nie słyszeli; wszakże o swej śmierci, zasmucić ich nie chcąc, nic nie powiedział. Zasię chleb i wino w Ciało i Krew (te są słowa własne tego, co pisał) Jezusa Chrystusa niepokalanem poświęceniem przemieniwszy, wstąpił na kazalnicę, i drugie kazanie wielce pocieszne i dziwne o rzeczach niebieskich i przyszłym żywocie uczynił. I wróciwszy się do ołtarza, dał ludziom biskupie błogosławieństwo, a po niem zasię wstąpił na kazalnicę i o odejściu im swojem do Pana opowiedział.
           

O jaki płacz i smutek na one owce jego miłe przypadł! Ale on ich cieszył, sam z nimi płacząc a mówiąc: Iż prawa w Bogu miłość dzielić się nigdy od tych, których miłuje, nie może — pomnieć na was i tam, gdzie idę, będę. Po obiedzie dnia onego szedłszy do kościoła, grób sobie i miejsce naznaczył, a potem się rozchorzał i w sobotę, jako rzekł, do korony sobie i wesela nagotowanego, ciało tu zostawując, wstąpił — cudami niezliczonemi i po śmierci sławny — roku Pańskiego 1088. Między innymi Lanfrankus on zacny i uczony, który po nim na toż arcybiskupstwo wstąpił, gdy bardzo zachorzał i już się gotował do śmierci, modlitwie się Ś. Dunstana polecając, a owo nad świtaniem trochę zasnął i ujrzał piękny poczet ludzi jezdnych, i pyta: Czyj to poczet? Powiedziano: Dunstana, ojca wielebnego. I spyta: A sam gdzie jest? Rzekli: Owo za nami. I ujrzy uczciwego starca, i padnie, chcąc mu nogi całować; a on mu nóg umykając, zniknął. Wtem się ocknął i czuł Się wnet zdrowym. I rzekł do sługi: Gotujcie mi do Mszy, idę Panu Bogu dziękować. Z czego Jemu chwała ninie i na wieki wieków. Amen.

 ***
Obrok duchowny.

Gdy na biskupstwo brano mężów, w nabożeństwie i nauce wychowanych, i w świątobliwości a surowości życia doskonałego doświadczonych, nie dziwuję się temu, iż się tak cześć Boska i dobro kościelne w cnotach chrześcijańskich szerzyło; bardziej się temu dziwuję, gdy z tych ludzi, którzy się u dworu tylko wychowali, i którzy za beneficjami biegają i na zgubę się dusz ludzkich, przy których nie mieszkają, kwapią, co dobrego na Kościół wynijść może, a jako wszystko z nimi nie zginie. Tacy ludzie, którzy pierwej mocno światem wzgardzili, wzięci poniewolnie na biskupstwa, wielką u królów z życia swego świątobliwego powagę mieli, iż im i ręki swej kapłańskiej umykać i ostro ich gromić za grzechy śmieli; a królowie, wojskiem i zbrojnym ludem otoczeni, niezbrojnych mnichów bać się i padać do nóg ich musieli. Tę wszystką poważność cny a święty żywot (przy powszechnej wierze) kapłanów i biskupów jednał. Tak i Ambroży A. (jako w jego żywocie przeczytasz) Teodozjusza cesarza karał, i jawną mu w kościele pokutę za grzechy jego jawne dawał, tak iż przed kościołem między pokutującymi krzyżem leżeć musiał. Lecz dwór wielki i bogate intraty, i zacność domu bez żywota świątobliwego, postraclw takiego królom i innym grzesznym ku pokucie i zbawieniu nie uczynią.
 

Powrót do spisu treści
4 czerwca.
ŻYWOT Ś. AUGUSTYNA BISKUPA, APOSTOŁA ANGLIKÓW
od Grzegorza Wielkiego posłanego, pisany od wielebnego Hedy (Historia Ecclesiastica (jentis ~rum, ub. ł cap. 23, Greg. in ~st. ub. 5 epist. 35 iran. Ad 9.5). Żył około roku Pańskiego 610.

             Przestroga na wyrozumienie rzeczy w tym żywocie. Przestrzec cię chcę, wierny czytelniku, na zrozumienie lepsze tego żywota i dziejów w nim, iż ta wielka wyspa, która się dziś Anglią zowie, przedtem zwana była Brytanią i miała swój własny naród i język, który tam był z starodawna. Ci Brytyjczycy starzy byli także jako inne narody pod panowaniem cesarzy rz;mskich. 1 Rzymianie tam rozkazując, osiadali i za czasów Eleuterjusza pa-pieża około roku Pańskiego 184. Liwiusz, król ich (jakoś w żywocie tego papieża dnia 25 maja baczyć mógł) posłał do Rzymu, prosząc o kapłanów i arnikę do wiary chrześcijańskiej. I od onego czasu miała ta wyspa światłość Chrystusową, której jednak całko-wicie nie dochowała. Bo od niektórych odszczepieńców i heretyków zwiedzeni, trzymać się jedności i posłuszeństwa Kościoła rzym-skiego, od którego wiarę świętą wzięli, nie chcieli. Przetoi i koneylium pierwszego nicejskiego nie słuchali, aby się na dzień święcenia Wielkiejnocy z innymi chrześcijanami po wszystkim świecie zgadzali, i innych błędów wiele, jako to w odszczepieństwie bywa, puściło się między nich. Potem, około roku Pańskiego (jako wielebny Beda pisze) na Brytanję przyszedł lud wielki i mocny z Niemiec, z ziemi saskiej (lud pogański, który Boga nie znał) i wygnał a wybił z onej wyspy Brytyjczyków, a sam ziemię osiadł; i ostatek Brytyjczyków, między którymi byli oni chrześcijanie-odszczepieńcy, w jeden kąt wegnali. A iż Sasowie mieli wodza swego, imieniem Angista, od niego Angią a potem Anglią miasto Brytanii nazwane jest. Nad którym ludem gdy się Pan Bóg zmiłować a z pogańskiej ślepoty wyrwać go chciał, wzbudził Grzegorza papieża (jako się też wyżej w żywocie jego dotknęło) i postał tego to Augustyna mnicha, Benedyktyna, z innymi czterdziestu towa-rzyszami, którzy jako Anglię Panu Bogu pozyskali, już z żywota tego a z powieści wielebnego Bedy, Doktora kościelnego, słuchaj. Grzegorz, mąż nauką i żywotem osobliwy, siedząc na Apo-stolskiej Rzymskiej Stolicy i sprawując ją lat 13, miesięcy 6, dni 10, roku czternastego panowania Maurycjusza cesarza, a po przyjściu Anglików do Brytanji w lat półtora sta, z natchnienia Boskiego posłał do Anglii sługę Bożego Augustyna z innymi mnichami, Boga się bojącymi (których było przeszło czterdzieści osób) na opowiadanie słowa Bożego narodowi angielskiemu. Którzy słuchając papieża, puścili się w drogę; na której uważając u siebie, iż do narodu grubego, dzikiego i okrutnego idą, a iż jego języka nie umieją, bać się poczęli wszyscy. I zmówiwszy się, Augustyna (który tam biskupem ich być miał, jeśliby im Pan Bóg błogosławił) wyprawili nazad do papieża, prosząc, aby ich z onej drogi tak niebezpiecznej i trudnej, i niepewną nadzieję pożytku mającej, wypuścił. A Grzegorz ś. odsyłając do nich Augustyna, tak im napisał: Lepiej było dobrej rzeczy nie zaczynać, niźli się nazad z myślą obracać.

Coście zaczęli, najmilsi synowie, to za pomocą Bożą kończcie; nic się nie bójcie, językom ludzkim się straszyć nie dajcie; pracy nie żałujcie, wiedząc, iż za nią weźmiecie w chwale wiecznej wielką zapłatę. Augustyna, którego wam za starszego daję, pokornie słuchajcie, wiedząc, iż to duszom waszym po-żytek przyniesie, co z jego upominania wypełnicie. Bogu was Wszechmogącemu w obronę daję; daj mi Boże pożytek waszej pracy w ojczyźnie wiecznej oglądać, abych wżdy z wami się w zapłacie weselić mógł, chociażem z wami robić nie mógł, dlatego, iżem wżdy robić z wami miał dobrą wolę. Dał tez listy do arcybiskupa arelatefiskiego we Francji, aby onych posłańców do Anglji idących, wdzięcznie przyjął, cieszył i serca im dodawał, a tłumaczów im i język dał. Temi słowy Augustyn z towarzyszami posilony, za pomocą Boską do Anglji przyjechali i przypłynęli do wyspy Tanet. Na on czas królował w Anglji Edylbertus, i szeroko państwo swoje rozprzestrzenił. Do niego Augustyn z tej wyspy postów wyprawił z temu słowy: Jedziem z Rzymu do króla z dobrem i wesołem poselstwem, oznajmując mu Boga żywego i prawdziwego, któ-rego kto Mucha, wieczne w niebie wesele i królestwo bez końca pewnie osiągnie. Król, który już o wierze chrześcijańskiej nieco słyszał, gdy się o nich w swem państwie dowiedział, kazał im na onej wyspie wszystkie potrzeby dać a czekać, pókihy się nie namyślił, co z nimi czynić miał. Król ten miał zonę Bertę, Francuzkę-chrześcijankę, która mu tym sposobem dana była za żonę, aby jej wolno było wiarę chrześcijańską zachować przy biskupie swym Ludhardzie, który jej od ojca dany i z nią do Anglji posłany był.

          Po kilku dniach przyjechał do nich król na oną wyspę, i wskazał do nich, iż ich wysłuchać chciał. I nie dał im posłuchania w domu którym, ale w polu, bojąc się wedle swych starych wieszczków, aby go w domu nie zaczarowali, a do tego, co chcieli, nie przywiedli. Lecz nie z czarami, ale mocą Chrystusową szli do niego tym sposobem. Nieśli przed sobą krzyż wielki srebrny i obraz Pana naszego Jezusa na tablicy, a sami nabożnie śpiewali litanię, prosząc Pana Boga za dusze zaślepione. I przyszedłszy przed króla, gdy im siąść kazał, powiadali mu słowo zbawienne, słowo żywota i prawdy, i wszystkim, którzy około króla stali. I wzięli taką od króla odpowiedź: Piękne to słowa i obietnice, z któremiście przyszli, ale iż są nowe a niepewne, ja na nie zezwolić, a tego, com zdawna z narodem mym angielskim trzymał, odstąpić nie mogę. Ale iżeście tu zdaleka gośćmi, i tego, w czem się sami jako w prawdzie i w rzeczy najlepszej ko-chacie, nam też życzycie i udzielić pragniecie, przykrości wam Żadnej czynić nie chcemy, i owszem gospodą was i potrzebami ku żywności opatrzymy; i nie zakazujem wam, abyście ludzi naszych do wiary swej przywodzić, którychkolwiek możecie, nie mogli. I dal im król mieszkanie w Derewernie, głównem mieście państwa swego, i żywnością ich opatrzył. Powiadają, gdy do miasta z krzyżem onym zbawiennym i obrazem Wielkiego Króla naszego Pana Jezusa, i z litaniami wchodzili, iż tak zgodnie śpiewali: Prosim Cię Panie we wszystkiem miłosierdziu Twem, oddal gniew Twój od miasta tego i od domu świętego Twego, bośmy przeciw Tobie zgrzeszyli, Alleluja!

Przyszedłszy do mieszkania sobie naznaczonego, naśladując zwyczaj pierwotnego Kościoła Apostolskiego, ustawicznie modlitwy i posty a czucia nocne mając, słowo żywota przepowiadali tym, którym mogli, gardząc wszystkiem tem, co jedno świat miał. To tylko, co ku żywności dawano, brali; a we wszystkiem tak żyli, jako nauczali, gotowymi się sławiąc, m to, czego uczyli, wszystko cierpieć i umrzeć. Krótko mówiąc, wielu w Chrystusa uwierzyło i do chrztu świętego przyszło, a zwłaszcza gdy się prostocie niewinnego życia ich dziwowali i kosztowali słodkości niebieskiej ich nauki. Był tam przed miastem kościół Ś. Marcina, jeszcze za Rzymian tam od chrześcijan zbudowany, w którym królowa nabożeństwa swe odprawowala; do tego kościoła się schodzili, Mszę miewać, kazać i śpiewać, i w nim chrzest święty z wielką czcią i poważnie dawali.

          Król potem sam patrząc na ich pobożny i czysty żywot, i przysłuchując się słodkim obietnicom ich, i widząc cuda, któremi prawdę swą podpierali, uwierzył i ochrzcił się i z dziwną ochotą wiarę świętą rozmnażał. Za którym gdy się wielu ludzi do chrztu obróciło, wielce się z tego król weselił, a jednak żadnego do wiary Chrystusowej nie przyniewalał, bo się był od onych swoich mistrzów i wodzów zbawienia swego nauczył, iż służba Chrystusowa dobrowolna a nie przymuszona być miała; wszakże tych, którzy się nawracali, więcej miłował, większą im łaskę pokazywał, jako już sąsiadom i towarzyszom swym w królestwie niebieskiem. Tym czasem Augustyn Ś. jechał do Arelatu do Francji, aby wedle postanowienia Grzegorza papieża na arcybiskupstwo Anglji poświęcony był. I wróciwszy się, wnet wyprawił do Rzymu Wawrzyńca kapłana i Piotra mnicha, aby papieżowi te sprawy dali, iż już naród angielski wiarę przyjął i już biskupem Augustyn został, a iż król już kościołowi dochody naznaczył i imiona nadał; a ku temu wątpliwości swe około stanowienia kościelnych rzeczy posłał Augustyn, żeby na nie miał naukę papieską, z czem Grzegorz ś. nie mieszkał. A iż pisali o wielkiem żniwie a mało żeńcach do roboty, posłał im wielu innych robotników. Przedniejsi byli między nimi Mellitus, Paulinus, Kufinianus. I przy nich posłał wszystkie do służby Bożej potrzeby: kielichy i inne naczynia, ornaty dla kapłanów i kleryków, i ku temu kości świętych Apostołów I męczenników, i ksiąg rozmaitych wiele.

I pisał Grzegorz Wielki Augustynowi, śląc mu paliusz arcybiskupi, któregoby przy Mszy tylko używał, a czyniąc go przełożonym nad wszystkiem duchowieństwem w Anglji, a żeby eboracefiski biskup dwunastu biskupów pod sobą miał, chcąc go też drugim arcybiskupem uczynić. I inne postanowienia i nauki potrzebne dal Grzegorz święty, upominając go, aby dobrym żywotem a pilną nauką sami siebie i lud nowy do królestwa niebieskiego pro-wadzili, a zgodę i miłość we wszystkiem zachowali. Tak odprawiwszy tych sług Bożych do Anglji, w drodze gonić Mellita i z innymi kazał, i list mu pisał. tak mu między innemi słowy pisząc: Powiedz (prawi) Augustynowi, iżern długo myślał o Anglii, i to tui się zda, aby bóżnic pogańskich i batwochwalskich nie obalali, a żeby je poświęciwszy i wodą święconą skropiwszy, na kościoły obracali, i ołtarze w nich poczynili, i kości Świętych położyli. Bo tak poganie widząc, iż się bóżnic ich nie psuje, rychlej do nich ze zwyczaju pójdą, i błąd swój poznawszy i z serca złożywszy, Boga poznają. A iż woły na swe święta poganie bogom swym zabijali, i to się im (powiada) niech nie odejmuje, ale niechaj się na dobre obróci.
          
                Przetoż na święta poświęcania i na dzień świętych męczenników, których tam kości są, niechaj sobie przy bóżnicach swych, już na kościoły Boże obróconych, budki stawią z chróstu, i bijąc ono bydło, już nie na cześć diabłom, ale już na chwałę Bożą i na swoją potrzebę, niech jedzą i piją pod onemi budkami, dziękując Panu Bogu temu, co wszystko daje. za ono nasycenie; bo twardym sercom niepodobna wszystko zaraz odjąć, I na górę idąc, nie zaraz wzlecieć, ale pomału postępować potrzeba. Tak tez Pan Bóg ludowi się izraelskiemu w Egipcie, gdzie djablom ofiary czynili, oznajmiwszy, ofiar im onych bydlęcych nie odjął, ale je na swoją cześć obrócił, aby zmieniwszy serce przy onych bydlęcych ofiarach, jednej rzeczy zapominali, a przy drugiej się zostali żeby toż bydło znając, nie djablom je, ale Bogu prawemu zabijając, ofiarowali. Tegoż czasu Grzegorz ś. pisał Augustynowi około cudów, które w Anglji czynił. Wiem, prawi, najmilszy bracie, iż Bóg Wszechmogący w tym narodzie, który sobie obrał, czyni przez ciebie cuda wielkie, przetoz potrzeba, aby się z tego daru niebieskiego i bojąc weselił, i weseląc się bał.

Wesel się z tego, iż Pan Bóg zwierzchnemi cudami dusze Anglików do wewnętrznej łaski swej przywodzi, a tego się bój, aby się z tego twój krewki umysł nie podniósł a próżną chwałą nie upadł. Pomnij, co mówił uczniom swoim Mistrz niebieski: Nie weselcie się z tego, iż djabelstwa są poddane wam, ale iż imiona wasze w niebie pisane są. Nie wszyscy wybrani cuda czynią, ale wszystkich imiona w niebie pisane są; a uczniowie prawdy, wesela swego poczytać nie mają bez tego dobra, które spólnie z innymi mają. Grzechy swoje raczej sobie wspominaj, abyś niemi powstającą chlubę w sercu swem hamował. A ileś łaski na czynienie cudów odniósł, nie sobie jej przypisuj, ale tym, dla których zbawienia darowana od Boga jest.
        
  Tegoż czasu posłał list do króla Edylberta tenże Grzegorz święty, między innenni te mu słowa pisząc: Przesławny synu, łaski, którąś wziął z nieba, pilnem sercem przestrzegaj, a chrześcijańską wiarę w ludziach tobie poddanych rozszerzaj, a bałwochwalstwo obalaj, upominając, strasząc, głaszcząc, karząc, a nadewszystke przykład im z siebie cnót wszystkich dając, poddanych twoich buduj, aby to On płacił w niebie, którego chwałę rozszerzasz na ziemi; bo Ten imię wasze sławne, daleko sławniejszem uczyni, gdy czci Jego szukać między ludźmi będziecie. Bo i Konstantyn, niegdyś bogobojny cesarz, skoro rzymskie państwo od bałwochwalstwa oczyścił, i sam się Wszechmocnemu Bogu, Panu naszemu „Jezusowi wraz z ludem swym poddał, wszystkich starych przodków swych w sławie przeszedł, jako ich w dobrych uczynkach przechodził. Przewielebny brat nasz Augustyn, w zakonnych ustawach uczony, i umiejętności Pisma świętego i dobrych uczynków pełny, o cokolwiek was upomina, z nabożeństwem to wypełniajcie; bo jeśli go w tern, co od Pana Boga mówi, usłuchacie, rychlej go też ten Pan Bóg za was się modlącego wysłucha. Temi i innemi słowy mąż ten święty króla w wierze świętej posilał. A Augustyn stolicę swoją biskupią w mieście onem królewskiem przy kościele, który byli jeszcze Rzymianie zbudowali, osadził, a który na imię Zbawiciela, Bega i Pana naszego Jezusa Chrystusa, poświęcił.

Założył też klasztor niedaleko miasta, w którem król Edylbertus kościół wielki Piotra świętego i Pawła z fundamentów zbudował, w którym i biskupów darowernefiskich i królów angielskich ciała chować kazał. Za pomocą króla przyzwał do siebie ś. Augustyn biskupów i doktorów, starych onych chrześcijan odszczepionych, Brytyjczyków, i radził im, aby się z Kościołem Bożym zjednoczyli a spoinie słowo Boże i ewangelję pogaństwu opowiadali, i tę pracę na się przyjęli. Bo z Żydami jeszcze Wielkanoc święcili, i innych błędów wiele, z kościelną się jednością nie zgadzających, mieli i przy nich mocno stali. I po długiej rozmowie i dysputacji, gdy nie ustąpić nie chcieli, ale raczej swoje podanie nad rozumienie Kościoła, po wszystkim świecie zgodnego przekładali, Augustyn taki koniec rozmowie z nimi uczynił. Rzekł do nich: Prośmy Pana Boga, który czyni w domu swym domowników jednomyślnych, aby On Beskiemi swemi znakami ukazał, które podanie i nauka do królestwa wiecznego prowadzi.
           
                  Przywiedźcie tu chorego na której strony modlitwę zleczon będzie, niech ta wiara lepszą zostaje a na niej wszyscy niechaj przestaną. Z trudnością wielką na to zezwolili Brytyjczycy; i gdy ślepego przywiedziono, mówił Augustyn, aby go oni swoją modlitwą zleczyli. Kusili się, ale nie mogli. A Augustyn potrzebą oną słusznie zniewolony, poklęknąwszy, prosił Pana Boga, aby dał wzrok ślepemu. I wnetże ślepy przejrzał. Krzyknął lud wszystek, iż Augustyn jest prawdziwym posłem Bożym. A oni odszczepieńcy wyznali, iż Augustyn prawą drogę sprawiedliwości podaje, ale oni na niej bez przyzwolenia innych starszych przestać nie mogli. prosił o drugi synod, na któryby więcej swych zebrać mogli. Tak się stało. Przyjechało czasu innego do Augustyna siedmiu biskupów brytyjskich i wielu ludzi uczonych z klasztoru ich wielkiego Brankonaburgu. Nim przyjechali, radzili się jednego, jako oni mniemali, świętego i uczonego pustelnika, jeśli swego podania odstąpić n na Augustynie przestać mieli. On im radził, mówiąc: Jeśli jest mąż Boży a nosi jarzmo Chrystusowej pokory, Tego, który rzekł: 'Uczcie się ode mnie, bonu jest cichy i pokornego serca przestańcie na jego radzie. A oni go spytali: Po czernie poznamy, iż jest pokorny? Powiedział: Starajcie się, aby on pierwej wszedł na to miejsce, gdzie się zejść macie; jeśli przeciw wam wstanie, gdy przyjdziecie, rozumiejcie, iż jest pokorny; a jeśli nie wstanie a wzgardzi wami, wy też nim, jako ci, których jest większa liczba, wzgardźcie. I tak się stało, gdy weszli, Augustyn siedział na stołku, a oni się wnetze rozgniewali i mieć go za pysznego poczęli. A gdy do rozmów przyszło, po długich traktatach trzech rzeczy tylko po nich chciał Augustyn na ten czas:

1) żeby Wielkanoc z Kościołem święcili,
2) żeby według Kościoła Rzymskiego chrzest dawali,
3) żeby z nim Anglikom słowo Boże przepowiadali.

 Oni nic uczynić nie chcieli, mówiąc sobie: Jeśli teraz przeciw nam wstać nie chciał, daleko więcej, gdy go za arcybiskupa przyznamy, gardzić nami będzie. Zatem Augustyn Ś. rzekł: Pomnijcie, iż gdy wy z braćmi swymi zgody i pokoju brać nie chcecie, iż na ich wojnie poginiecie. Proroctwo to po śmierci Augustyna się spełniło, bo gdy Edylfrydus wojnę na pozostałych Brytyjczyków podniósł, u miasta Legionu albo Legacestyr wódz ich Brokmalius zebrał swych kapłanów do wojska i na miejscu bezpiecznem ich posławił, aby do Boga za tymi, co się bić mieli, wołali. Pytał Edylfrydus, coby to byli za ludzie. Powiedziano, iż to są księża, co o zwycięstwo przeciw tobie Boga proszą. A on rzekł: Tedy ci bardziej, nie mając nic w ręku, na nas biją.          I kazał na nich pierwej wszystko moc obrócić, i zabił ich około tysiąca i dwustu duchownych, zwłaszcza mnichów, którzy się byli z klasztoru Bankor zebrali, ze ich ledwie pięćdziesięciu uciekło; a potem wszystko wojsko poraził. Tak się spełniło proroctwo Augustyna ś., który wiele biskupstw założywszy i wiarę świętą po wszystkiej Anglji rozszerzywszy, wieku tego dokonał a zań wieczną ojczyznę wziął. Pogrzebiony jest w kościele świętego Piotra i Pawła, w którym był ołtarz imieniem ś. Grzegorza papieża poświęcony. Na grobie jego taki napis położony jest: Tu odpoczywa ksiądz Augustyn, Dorowernefiski arcybiskup pierwszy, który niegdyś od Grzegorza biskupa rzymskiego posłany a od Boga czynieniem cudów posilony, Edylberła króla i lud jego od bałwochwalskiej służby do Chrystusowej wiary przywiódł, a skończywszy w pokoju dni urzędu swego, umaił za królowania tegoż króla, a na niebie i na ziemi rozkazującego Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego z Ojcem i z Duchem Świętym moc i chwała na wieki. Amen.

***
Obrok duchowny.

Obacz upór tych Brytyjczyków odszczepieńców cud widzieli, i być prawdziwą naukę Kościoła rzymskiego poznali, a jednem się siedzeniem Ś. Augustyna od tego, co Pan Bóg chciał po nich i co sam ich rozum osądził, obrazili. Chytry czart, jako ich radą oną ślepą uwikłał; kazał im na obyczaje patrzeć a naukę zbawienną tracić, i acz i w obyczajach nie było czemu przyganić, iż arcybiskupiej powagi swej na onem miejscu przestrzegał. Za zachowanie próżnej czci swej, odszczepieńcy Chrystusa i prawdę .lego sprzedali. a przedsię i przy czci nie zostali; bojąc się, aby u katolików podłymi nie byli, przy potępieniu dusznem zostać woleli. A ono mówi prorok: Wolę być w domu Bożym wzgardzony, niźli między grzesznymi uczczony. Nie dziwuj się, iż Grzegorz ś. dopuścił nowym chrześcijanom W pewne święta przy kościele budki stawiać, i w nich w trzeźwości i mierze, chwaląc Pana Boga, jeść i pić; bo to, jako słyszysz, potrzeby mądrze i na czas tylko uczynił, aby poganie tern się byli do wiary przywodzili, gdy zwyczaje ich stare, których trudno zaraz przestać, nie ginęły, ale się na lepsze ku czci Boskiej obracały. Póki dziecię nie dorośnie, pewnych mu rzeczy dozwalają, ku latom przyjdzie, bronią. Póki się szczep którychpuści, I wodą go polewają, a gdy siłę weźmie, przestają. Iż tego obyczaju i takich kiermaszów wczas chrześcijan, już dobrze rozkrzewionych na niektórych miejscach, nie oduczono, starszych to jest zaniedbanie i wina; bo widzini, iż się na zbytki obracają i na nich opilstwa i grzechy panują, a więcej z nich czart zysku w grzechach śmiertelnych, niźli Pan Bóg czci w świętach swoich dostaje. Przetoz Kościół to gani, i baczni a pilni stróże cnót chrze-ścijańskich, to jest urzędnicy duchowni i świeccy, bronić tego mają.

Powrót do spisu treści
5 czerwca.
ZYWOT Ś. BONIFACJUSZA ALBO WENERYDA, NIEMIECKIEGO APOSTOŁA I MĘCZENNIKA
 pisany od Wilibalda, biskupa ejstetenskiego, ucznia jego, i potem od innych. Czynią o nim wzmiankę Beda, Usuardus i Ado. Żył około roku P. 740.

 Gdy za staraniem ś. Grzegorza papieża, Anglia Chrystusowi się pokłoniła, bujną i urodzajną ziemią zostając, wielu świętych i wielkich ludzi na oświecenie serc ludzkich wypuściła. Między nimi byt tez ten Bonifacjusz, który z młodu prosił się pilnie u ojca do klasztoru; czego gdy mu ojciec bronił i od tego odradzał i odstraszał chuć dziecięcia onego, do tego, co Bóg był wsiał w serce jego, myśl w nim nie gasła, ale dalej rosła, aż mu Pan Bóg tak pomógł: skarał ojca niemocą, iż zrozumiał przyczynę plagi swej i obiecał synowi nie przeszkadzać do służby Bożej. Co ozdrowiawszy ziścił, i sam go do klasztoru Adeskankastru oddał. Wyrósłszy z pacholąt, rósł w wielkich cnotach młodzieniec, idąc z jednej w drugą, lepszą i doskonalszą. Wielką miał chuć do nauki, zwłaszcza Pisma świętego, dla której prosił się do innego klasztoru; i uprosił, i dobry nad innych towarzyszy w naukach wziął zysk, i za czasem kapłanem został. Wsiał mu był Pan Bóg w serce, aby ojczyznę opuściwszy, do nieznajomych krajów szedł, w ktorychby sobie, albo w pustelniczym stanie albo w nabywaniu Bogu dusz ludzkich, więk-szej doskonałości w służbie Bożej i wysługi u Pana swego przyczynił.

Długo mu tego starsi przez wielkie w nim ko-chanie i przykład cnót, któremi się wszyscy budowali, bronili; wszakże potem, dawszy mu dwóch braci, z miłem go błogosławieństwem i płaczem wysłali. I przyszedł do Niemiec do Fryzji za czasów Radboda książęcia, który z królem francuskim a chrześcijańskim walcząc, wiarę chrześcijańską we Fryzji, gdzie się nieco zaczynała, wykorzeniał. A widząc, iż tam nic sprawić nie mógł, wrócił się do Anglii i prosił się na pielgrzymstwo nabożne do Rzymu. Gdzie przyszedłszy z innymi towarzyszami, od Grzegorza wtórego papieża, gdy mu się opowiedział i list biskupa swego ukazał, uczczony był. A widząc papież, iż jest to człowiek uczony a w Piśmie świętem bardzo biegły, a dar ma znamienity do kazania, a iż przy wielkich cnotach swoich miał też chuć do nawracania po-gaństwa i szczepienia sławy Chrystusowej między bałwochwalcami, uczynił go kaznodzieją Chrystusowym po wszystkiej ziemi niemieckiej, dając mu piękny i stów Ducha S. pełny przywilej. Nadal mu też kości Świętych za wielką pociechę jego we wszystkich trudnościach, które dla Chrystusa i ewangelji podejmować miał. Odprawiwszy się w Rzymie, zaraz bieżał do Tnryngji, gdzie już były niejakie początki wiary świętej, ale kapłani chrześcijańscy nieprzystojny żywot między onein pogaństwem wiedli. Tam ich pięknem upominaniem naprawiwszy a nauczywszy, bieżał sam do Fryzji, gdzie już był on Radbodus, wielki nieprzyjaciel chrześcijański, umarł; i tam wielu ludzi z bałwochwalstwa wyrwal. Był w Trajekcie Wilibrordus biskup bardzo stary, który prosił pilnie Bonifacjusza, aby jego miejsce zasiadł a starości jego pomocnikiem i potomkiem na biskup-stwo został. Ale Bonifacjusz tem się nakoniec wymówił, iż nie na ten urząd od papieża posłany był, jedno na kazanie ewangelji świętej, prosząc, aby go na tej zabawie zaniechał.
I puściwszy się do Amanaburgu, jeszcze więcej dusz pozyskał, i klasztor, zasadziwszy tam braci niektórych, zbudował, a sam do Hesji Kattorum z poselstwem Bożem między głębsze Pogaństwo pobieżał. Gdzie też wiele tysięcy ludzi pochrzciwszy, wysłał jednego do Rzymu, dając znać papieżowi o tej lasce' którą przez ręce jego w oznajmieniu imienia Chrystusowego i dla zbawienia ludzkiego Pan Bóg czynił ,
a pytając go o nie-które postępki kościelne, jakoby się w nich zachować miał.
               
Papież to słysząc, listami go swemi do siebie przyzwał, pilnie szczerości jego nauki i wyznania doznawając.  I gdy wszystką w nim w Duchu Świętym zgodę z powszechną nauką Kościoła świętego znalazł, uczynił go biskupem bez intraty, za dochody mu prace one i niebezpieczeństwa między pogaństwem dając, i na ono go kazanie do niewiernych posyłając. Na tern święceniu dal mu papież imię Bonifacjusz, bo pierwsze mial imię Wenfrydus. Dał mu też listy do wszystkich panów chrześcijańskich, Niemcom przyległych, i do biskupów i księży i do ludu wiernego, aby mu we wszystkiezn pomocni byli, jakoby bałwochwalstwo wykorzenione zostało, a Chrystus w serca ludzkie przez wiarę świętą wszczepiony był. A do ludu wiernego pisząc, wspomina tak: Jeśli gdzie dochody kościołom fundowane będą, aby się na cztery części dzieliły  jedna na żywność biskupowi, druga na kleryków i kapłanów jego, trzecia na ubogich i pielgrzymów, czwarta na budowanie kościelne. Obrócił się naprzód Bonifacjusz do Hesji, gdzie znalazł wielu ludzi ochrzczonych,  a oni się nazad do bałwochwalstwa udali, z pogaństwem onem czary, gusła, wieszczby i inne diabelskie sprawy czyniąc, a przy jednam bardzo szerokiem i wysokiem drzewie, które drzewem Jowisza zwali, swe zabobony sprawowali. Na co się oburzywszy mąż święty, z niektórymi wiernymi ono drzewo wycinał. Zbiegli się poganie i zabić go chcieli; ale gdy oglądali, iż dopiero trochę podcięte, samo się ono drzewo tam i sam chwiać poczęto i samo cudownie upadło, upamiętali się a cud Boży uznali i w Chrystusa uwierzyli. Z tego drzewa uczynił biskup kościółek ś. Piotra. Stamtąd się do Turyngii puścił, i widząc, iż niektórzy panowie mdleć we wierze i do bałwochwalstwa się schylać, a drudzy chrześcijanie od heretyków Dortuwina i Bertera kazić się poczęli, umiał za pomocą Bożą i nachylonych podeprzeć, i heretyków nieczystych a w cielesności żyjących precz wyszczwać. I sławiło się dziw-wnie w nim u wszystkich słowo Boże, przybywało ludu Bożego, zakładał kościoły i klasztory, a między innemi Ordorf, imieniem ś. Michała, z takiej przyczyny.

Roznosząc ewangelje w onej ziemi, trafiło mu się w polu nocować nad rzeką Oracha. Całą noc ono miejsce, gdzie był, światłość dziwna otaczała; i skoro dzień, Michał Ś. archanioł ukazał mu się i słowami go do służby Bożej zaczętej pobudził. On dziękując Panu Bogu, nie chciał się z onego miejsca ruszyć, ale tam obiad mieć umy-ślił. Powiedział towarzysz: Iż nic jeść nie mamy. A on z wiel-kiej wiary rzekł: Temu, który na puszczy manną lał czterdzieści wielkość ludzi karmił, trudno-li Mu, nam obrok na jeden dzień zesłać? I wtem ptak rybę, którą się na dzień posilić mogli, przyniósł. Z czego wielce uradowany, miejsce ono uczcił, i uprosiwszy je u dzierżawcy, na nim klasztor sług Bożych I kościół Ś. Michała z ludzkich jałmużn fundował  i zbudował. A widząc, iż żniwo wielkie a robotników mato, posłał do Anglii i przyzwał więcej ludzi pobożnych i uczonych, a nietylko męż-czyzn, ale i świętych białogłów, które mu wielce były poży  teczne do pozyskania niewiast pogańskich i zakładania kla-sztorów panieńskich. Między nimi byli przedniejsi, Burchardus, Lullus, boldus, Winibaldus, Witta, Gregorius; a między białogłowami ciotka Lulla Kunigilda, i córka jej Bergita, i Tekla. Lioba i Waltburga, siostra Wilibolda, które wszystkie były w Piśmie uczone, i matkami a ksieniami wiela kościołów w Niemczech, silną liczbę panienek i wdów do czystości pozyskując, zostały. A gdy już Bonifacjusz wiele tysięcy ludzi Panu Bogu pozyskał, i kościołów i klasztorów niemało fundował, posłał do Rzymu do papieża Grzegorza trzeciego, o wszystkiem mu sprawę dając, a o niektóre wątpliwości w rzeczach i postępkach kościelnych między nowem pogaństwem nauki prosząc. Który wielce z rozmnożenia wiary świętej uradowany, na stawienie biskupów. którzyby wiernych dojrzeli, posłał mu paljusz, arcybiskupem go czyniąc i na pytanie jego dostateczną naukę dając. Szedł potem do bawarskiej ziemi za czasów Huberta książęcia, i tam wiele dobrego sprawiwszy, wrócił się do Turyngji. I stamtąd z wielą wiernych i z ludźmi zacnymi puścił się znowu do Rzymu, chcąc się sam obecnie około kościelnych rzeczy z papieżem namówić, i apostolskie groby i śś. męczenników uczcić.
         
   Z wielką czcią go papież i Rzymianie przyjęli. I wyjeżdżając, nabrał listów papieskich wiele do wszystkich biskupów, opatów i panów chrześcijańskich w Niemczech, któremi ich papież do rozmnożenia wiary Chrystusowej i trwania w niej upominał, pisząc, aby Bonitacjuszowej nauki i rady we wszystkiem słuchali. Wracając się z Rzymu, obrócił się do bawarskiej ziemi; a widząc, jako się wielu ludzi złych, to biskupów, to kapłanów czyniło, i lud chrześcijański i wierny zwodziło, na cztery części bawarską ziemię za przyzwoleniem Ułylina książęcia rozdzielił i biskupów postawił: w Salzburgu, Fusyngu, Regensburg(' i w Pasawie. In suninza, około sto tysięcy Niemców do wiary chrześcijańskiej ten święty człowiek pozyskał, pracą wielką niezwyciężony, i chęcią do czci Chrystusowej, w duszach krwią Jego odkupionych, nieugaszony. Potem szedł do Francji do Karola Karlomana, niosąc papieskie listy a prosząc, aby wierze chrześcijańskiej, którą w jego państwie drudzy opuszczali, pomoc dał, a na to nic nie żałował, czemby się ludzkie zbawienie zatrzymać i pomnożyć, i cześć Chrystusowa rozszerzyć mogła. Zmiękczony słowami jego, uczynił z biskupami wszystkimi synod roku Pańskiego 742, z którego kazał po wszystkiem państwie swem, aby wiara święta kwitnęła w chowaniu wszystkich porządków i praw kościelnych. Na tym synodzie wszystko sprawując Bonifacjusz, wielu kapłanów złych we Francji pokarał, biskupów nieporządnych wielu złożył i grzesznych do pokuty przywiódł; i innych wielkich rzeczy, do chrześcijańskiego żywota i szczerej wiary i nauki służących, za pomocą Karlomana i brata jego Pipina, ojca Karola Wielkiego, wykonał. A widząc oni panowie, co za człowiek był Bonifacjusz, postawszy do papieża, uczynili go arcybiskupem mogunckim i dozorcą wszystkiego Kościoła po Rzeszy Niemieckiej. W onem jego przełożeństwie wszczęli się dwaj przeklęci heretycy, Adalbertus i Klemens. Adalberłus rodzaju był Francuz i czynił się apostołem, od młodości będąc wielkim obłudnikiem, i tak ludzi zwodził, iż za nim jako za prorokiem chodzili. A on kościoły im swem imieniem poświęcał, paznogcie swoje i włosy za relikwje dawał.
              
 A gdy lud przed nim, chcąc się spowiadać, padał, on mówił: Nie trzeba się spowiadać, wiem ja wasze wszystkie grzechy, idźcie, już wam są odpuszczone. A Klemens, Szkot z rodziców, wszystkimi Doktorami, Augustynem, Hieronimem, Grzegorzem gardził, i prawa kościelna pomiatał. Żonę zmarłego brata drugiemu bratu rodzonemu brać kazał; a iż Pan Jezus, do piekła zstępując, dusze wszystkich wiernych i niewiernych wyzwolił, fałszywie twierdził. O tych dwóch heretykach pisał do papieża Zacharjasza ś. Bonifacjusz, z płaczem się na nich żaląc, iż wierze świętej przeszkadzali a lud prosty zwodzili; i prosił go, aby pisał do książęcia Karloznana, żeby ich pojmać i do więzienia posadzić kazał. Papież, zabrawszy w Rzymie synod, onych jako heretyków potępił; a Bonifacjusz ś. starał się, jakoby jad ich Kościołowi Bożemu nie szkodził. Fundował klasztor Fuldę, który Karloznanus, trzy mile wkoło dzierżawami, mnichom ś. Benedykta nadał. A sam z przykładów ś. Bonifacjusza i nauki, codzień więcej Pana Boga miłując i w służbie się Jego kochając, umyślił królestwo spuścić a sam mnichem zostać. I tak uczynił. Pipinowi bratu państwo dał, a sam do Kassynu do zakonu ś. Benedykta po-szedł, i tani w wielkiej żywota świątobliwości i pokorze i w posłuszeństwie starszego, królestwo sobie niebieskie (tern świeckiem wzgardziwszy) wysługiwał. A brat jego Pipinus, nie z mniejszą chucią Kościół Boży rozmnażał, rady we wszystkiem ś. Bonifacjusza słuchając, którego cnoty i zasługi ku Kościołowi Bożemu papież Zacharjasz widząc, królewską go dostojnością ozdobił, iż pierwszym królem francuskim w Swesjonie od Bonifacjusza ś. pomazany i koronowany był. W tym czasie kleryk jeden Adalgerus przy ś. Bonifacjuszu będąc, gdy umierał, imienie swoje darował na ołtarz ś. Marcina. Zastawili się o to dwaj bracia jego, Aspertus i Tradmundus, i imiona pobrali; i przyszło z prawa do przysięgi. Puścił im przysięgę arcybiskup, a sam będąc przy niej i widząc, iż niesprawiedliwie przysięgli, spytał ich: A przysięgliście? Przysięgliśmy, odpowiedzieli. I rzekł do Asperta: Wielki cię niedźwiedź zabije.
A Tradmundowi rzekł: Bez potomstwa zejdziesz. Rychło się nad Aspertem proroctwo spełniło. Powiedziano mu, iż niedźwiedź na polu. On nie czekając towarzyszów, gonić go począł, przyczem spadł z konia i szyję złamał; i pierwej skonał, niźli studzy przybieżeli. A brat jego kaźń Bożą widząc, za proroctwem Ś. Bonifacjusza ukorzył się Panu Bogu i imienia Kościołowi wrócił.
          
 Widząc potem Ś. Bonifacjusz, iż jego nasienie wiary świętej w Niemczech i Francji dobrze (z łaski niebieskiej rosy) kwitnie, umyślił się do Fryzji wrócić, gdzie słyszał o wielu jeszcze pogaństwa i słabym postępku tych, których tam był Panu Bogu pozyskał. I za przyzwoleniem króla Pipina, w wielkich duchownych i świeckich panów zjeździe, z przyzwolenia papieskiego, które już byt sobie zgotował, miasto siebie postawił na arcybiskupstwo mogunckie Luna, towarzysza swego w pracach Boskich, i sam go ręką swą poświęcił. Już stary w leciech, wybrał się do Fryzji, chcąc na głoszeniu ewangelii i wyrywaniu z mocy diabelskiej dusz, krwią Bożą odkupionych, żywota dokonać, zwłaszcza iż widział już bliski czas zejścia swego. Upominał Lidia o pilne o duszach zleconych staranie, a prosił, aby mu dal na drogę potrzeby, a między księgi żeby włożył prześcieradło, w któremby ciało jego owinięte i do klasztoru Fuldy przeniesione było, gdziebykolwiek nań Pan Bóg śmierć dopuścił. Wziął z sobą trzech kapłanów (Wirtruga, Waltera          i Adaltera), i trzech diakonów (Shylibalda, Hatnuta, Bossa), a czterech zakonników (Wagara, Gutara, Wililiera, Adolfa) i z nimi się puścił wodą do Fryzji. Tam wiarę świętą rozszerzając i kościoły budując, w krótkim czasie silną liczbę Panu Bogu zebrał, mężów i niewiast. A chcąc podporę mieć starości swej, Eobana kapłana na biskupstwo trajekteńskie poświęcił. Czasu jednego, jeżdżąc po przestronnej onej ziemi, chcąc lud nowoochrzczony bierzmować, kazał postawić namioty nad rzeką Bortną na granicy powiatu, który Westerreich zowią. I gdy tam ludu chrześcijańskiego czekał, nad wieczorem dnia tego, gdy się zejść mieli, zmówiwszy się z pogaństwem, szli jako nieprzyjaciele, do wojny się i bitwy pobudzając. Poznali zdaleka ci, co przy ś. Bonifacjuszu byli, i bronić się słudzy chcieli, ale Ś. Bonifacjusz zakazał. A upominając do śmierci swych kapłanów i duchownych wyżej wymienionych, mówił tak do nich starzec: O synowie najmilsi, przyszedł czas zapłaty i nadziei naszej; nie Iękajmyż się tedy doczesnej śmierci dla Pana naszego Jezusa, który Bogiem będąc, dla nas ją z wielkiej ku nam miłości podjął.
          
  Dziś Pana swego oglądamy z oną zapłatą, którą nam obiecał; a my teraz miłość ku Niemu pokażmy, dając zdrowie to krótkie dla Niego. Temi i innemi słowy gdy Bonifacjusz swoich upominał, rzucili się oni niewierni na nich i wszystkich pomordowali. A mniemając, aby u nich jaki skarb znaleźć mogli, gdy się do ich tłumoczków rzucili, nic nie znaleźli, jedno księgi, które z gniewu w błoto i w wodę rozmiotali. Wszakże potem wszystkie porozbierali; a między innemi znalazły się księgi świętej ewangelji, które ś. Bonifacjusz zawżdy przy sobie nosił, ostrym mieczem przecięte, bo się był niemi męczennik (jako to w takiej przygodzie bywa) założył; w których to księgach ten się cud Boski pokazuje i po dziś dzień, iż chociaż przecięte są, a jednak onem cięciem żadna litera nie ginie. Lullus wedle testamentu i prośby świętego Bonifacjusza ciało jego do klasztoru Fuldy, acz z wielką trudnością (bo go z Trajektu i z Moguncji wydać lud nabożny nie chciał) przeniósł i pogrzebł. Żył biskupem lat 36, robił w kazaniu między pogaństwem lat 40; skończył pracę swą roku Pańskiego 754, i wziął koronę, wiernym i mądrym sługom nagotowaną. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Ojcem i z Duchem Świętym króluje na wieki. Amen. Obrok duchowny. By się temu apostołowi swemu Niemcy dzisiejsi, w kacerstwie prawie i przekleństwie utopieni, przypatrzeć chcieli, jaką im wiarę i skąd przyniósł Bonifacjusz, i w której tak żył i za którą krew swoją rozlał, i w której oni blisko ośmset lat trwali, — widyby sobie tak pomyśleć mogli: papież Grzegorz wtóry i trzeci, i papież Zacharjasz i inni po nim, z Rzymu nam posłów swych postali i Chrystusa i słowo Boże nam przynieśli, i zarzekać się diabła i bałwochwalstwa jego nauczyli, i służbę Bożą i wiarę tak wszczepili, z temi artykułami wszystkiend i nauką, która dziś jest w papiestwie, to jest w kościele Bożym, i która nieodmiennie trwa. Luter i jego ministrowie tegoli nam Chrystusa przynoszą i opo-wiadają, który bałwochwalstwo z Niemiec wykorzenił, którego papież i rzymski Kościół od ośmiuset lat opowiadał i wniósł do Niemiec — czyli nie tego a inszego? Jeśli tegoż a prawdziwego, czemuż On, diabelską służbę wymiatając, przyszedł ze Mszą, z bierzmowaniem i wyznaniem Świętych, z używaniem Sakramentu pod jedną osobą, z klasztorami i mniszkami f panieńskiej czystości chowaniem etc. — a ten luterski Chrystus to wszystko psuje, co jedno pierwszy z Rzymu opowiedziany postanowi!? Pewnie tedy nie tegoż Chrystusa opowiadają, i przeto przeklęci są od Apostoła, bo inszego wnoszą, niźli który już wniesiony jest.
                       
   Nieszczęsny narodzie, tak ci bardzo ten Luter nieczysty oczy zapluskał, i umiał antychrysta, którego wnosił, w pismo i w skórę Chrystusową przybrać, iżeś się oszukać dal? Czytaj, jako się ten Bonifacjusz, od papieża na szczepienie wiary do Niemiec posłany, zostając w Rzymie biskupem, Kościołowi obowiązywał, co jest w tymże jego żywocie podane: Ja, Bonifacjusz, z łaski Bożej biskup, obiecuję tobie, błogosławiony Piotrze, książę apostolski, i twemu potomkowi błogosławionemu Grzegorzowi papieżowi, i potomkom jego, przez Ojca, Syna i Ducha Świętego, Trójcę nierozdzielną, i to prześwięte Ciało Twoje, iż ja zachować mam wszelką wierność i szczerość wiary świętej powszechnej, i w jej jedności za pomocą Bożą, w której jest bezwątpienia wszystko zbawienie chrześcijańskie, trwać będę, i nigdy przeciw jedności spólnego i powszechnego Kościoła na żadną rzecz nie przyzwolę, ale jakom rzekł, wiarę i uprzejmość moją i zgodę z tobą ku pożytkowi Kościoła twego (któremu dana jest od Pana Boga moc rozwiązywania i związywania) i potomka twego, jego potomkom pokażę. A jeśli obaczę, żeby biskupi jacykolwiek nad postanowienie Ojców świętych czynili, z nimi żadnej społeczności i złączenia mieć nie będę; chcę się im sprzeciwić, będę-li mógł, a jeśli nie przemogę, wnetże wiernie panu memu apostolskiemu oznajmię. Tak tedy jedności i społeczności w wierze Chrystusowej Kościół święty na pierwszem wiary szczepieniu międIzy pogaństwem przestrzegał, która to wiara w Niemczech się przez ośmset lat zachowała, i w niej naród ten był i w rzeczach świec-kich a przeniesieniem do nich państwa rzymskiego ublogoslawion. A gdy luterska niewierność przyszła, zgodę i jedność Kościoła na wiele części w Niemczech rozerwała, i państwa świeckie zgubiła i zniszczyła.


Powrót do spisu treści                   

6 czerwca.
ŻYWOT Ś. NORBERTA, PIERWSZEGO OJCA ZAKONU PREMONSTRATENSÓW, ARCYBISKUPA MAGDEBURSKIEGO
pisany wiernie od jego rówieśnika, i klasztorom jego podany (Suriits t. 3, Sigebertus in Chronico anni 1134).
 Żył okotu roku Pańskiego 1120.


Norbertus, z francuskiego i niemieckiego dosyć zacnego rodzaju, w powiecie ksantefiskirn, w majętności dostateczny, na ciele urodziwy, w leciech dorosły, w nauce biegły, w urzędzie duchownym już subdiakonem, ale w obyczajach lekkim i świeckim był. Służył mu świat i szczęście jego. u Fryderyka, arcybiskupa kolońskiego, przez wielką naukę i stan duchowny, a na dworze cesarza Henryka przez osobną ludzkość, rozmowność, mądrość, dzielność i piękność obyczajów był wziętym i u wszystkiego dworu miłym człowiekiem; umiał wszystkim stanom dogodzić i każdemu się przychylić. Czynił, co mu się podobało, wszystkiego sobie dopuszczając; skusić wszystkiego chciał, na przyszłe rzeczy nie pomniał, niniejszych używał, przyszłych się nie bal. Prawy syn tego świata, mało o nabożeństwo dbając, beneficyj kościelnych nazbierał, i kanonikiem ksanteńskim będąc, niepokojom, zabawom i próżnościom świeckim za powodzeniem szczęścia. i wiatrom ludzkiej czci i sławy służył. Lecz czasu jednego, objaśniony łaską Tego, który wzywa grzesznych do pokuty, oczy otworzył, a jakoby kto zasłonę z twarzy jego zrzucił, nikczemność swych postępków i świecką próżność spostrzegać, i pilnie się marności świata tego przypatrywać począł. I dalej a dalej, ręką Boską zmieniało się i miękczyło serce jego; i nie długo mieszkając, pożegnał się z dworem i na rezydencję do Ksantu jechał. I postanowił w sercu, za pomocą łaski Bożej, żywotki swego odmienienie, aby starą suknię skazy zewlec, a inną nową oblec inógł. Gdy tedy Fryderyk, arcybiskup koloński, święcić kleryków miał, z weselem tam jechał i prosił go, aby go diakonem i zaraz kapłanem poświęcił. Dziwował się arcybiskup tak nagłej odmianie, a iż o to prosił, na co się pierwej uprosić nie dał. A widząc człowieka godnego i Kościołowi Bożemu i sobie potrzebnego, radował się z jego nawrócenia; jedno pytał, czemuby się tak kwapił i zaraz dwa święcenia wielkie wziąć pragnął. A on pilnie prosił, aby inaczej nie czynił, otwierając mu serce swe, iż chciał już być dobrym sługą Bożym, a żywot kapłański wieść. Wiedział arcybiskup, iż to było nad zwyczaj i prawo kościelne, wszakże widząc w nim sprawę Ducha Świętego a nie chcąc mu dobrej onej a świętej myśli psuć, przyzwolił na żądanie jego. Gdy tedy jawnie przed ludem wszystkim kleryków stawiono, on, nim na się kościelne odzienie, w którem miał święcenie brać, włożył, zdjąwszy z siebie drogie szaty, nagotowany na to kożuch barani, dosyć podły, na się wdział, którego już nigdy nie składał.

Wziąwszy święcenie, zaraz do klasztoru sygebergefiskiego poszedł, i tam czterdzieści dni przemieszkawszy, naukę od ludzi zakonnych brał do sprawy powinności duchownej i kapłańskiej. Stamtąd szedł na swoją rezydencję do Ksantu, gdy nań przyszło Mszę śpiewać, po Ewangelji zapalony Duchem Bożym, z gorącości serca kazanie czynić począł, bardzo mądre i nabożne, ukazując próżność świata tego, jako na nim niestateczna sława, ślepa pycha, bystra odmiana, krótka rozkosz, omylny pokój, próżne wesele, fałszywe szczęście. A jednak rzecz swoją niejako ku duchownym, nikogoż nie mianując, staczał, którzyby wzgardą tego świata, i pompy a zabaw jego zaniechaniem świecić innym mieli. Nazajutrz w kapitule, gdy wziąwszy księgi reguł Ś. Grzegorza i Izydora (w których się być oni kanonicy mienili), ukazał dziekanowi, jako nie wedle tego żyjem a powołania naszego odstępujemy, prosił go, aby karał i naprawował, żeby Kościół zgorszenia nie miał. To słysząc starsi prałaci, rozważali słowa mądre i Ducha Ś. pełne, a młodsi na stronie szemrząc i żartując, przeszły jego żywot wspominali. A jednak każdy go zwierzchnie czcić musiał, iż miał wielkie miejsce między nimi. Potem zasię w kapitule, upominając ich jako braci, aby żywot swój poprawili, mianował każdego zosobna, co kiedy i z kim nieprzystojnie czynił. A gdy się już częstem upominaniem przykrzył, naprawili nań oni niekarni a niepokutujący ludzie kleryka jednego, który bardzo źle i sprośnie o nim mówić począł; a zszedłszy się z nim, w oczy go lżył sromotnie, mówiąc i nań wołając: Na koniec mu w oczy plunął i oszpecił sprośnie twarz jego. Wziąwszy tę zelżywość mąż święty, zamilkł i ujął się sam, a przyczytując to grzechom swoim, przed Panem Bogiem płakał a o pomście nie myślał, uważając, jakiej siły trzeba na znoszenie krzywd więcej dla Pana Boga i prawdy. Taki to był podły kleryk i wzgardzony, iżby był tylko jednemu kuchcikowi swemu w błoto go wdeptać kazał, żadenby mu o to słowa nie rzekł. Poniżając tedy Norbertus duszę swoją, w poście, czuwaniu nocnem i modlitwie ustawicznej, trafiło się, gdy raz w jednej kaplicy miał Mszę świętą, iż mu pająk wielki wpadł w kielich już poświęconej krwi Panego naszego. Co miał czynić? Bał się w czem zelżyć Przenajświętszej Ofiary. I obierając raczej
swoją niebezpieczność w utracie zdrowia, a niżli zelżywość jaką tak wielkich tajemnic, wypił wszystko z pająkiem. Po Mszy rozumiał, iż wnet umrzeć miał. I polecając skonanie swe Panu Bogu, pocznie go nos świerzbieć, który ucierając, kichnął, a owo cały pająk on nozdrzami wypadł.

O jako chwalił Pana Boga i cudowną pomoc Jego w tych, którzy dla czci jego cierpieć co chcą. Po tym akcie zdobył się na tak wielką wiarę, iż w nim nad inne wszystkie cnoty przebijała, tak iż ludzie onych wieków, znając trzech świętych i wielkich ludzi, mówili: W Bernardzie klarewalefiskim wielka jest miłość; w Miłonie, farnaweńskim biskupie, wielka pokora; a w Norbercie wielka wiara. Nie ustawał Ś. Norbert w gorącem onem kazaniu swojem, ludzi, a zwłaszcza duchownych, do uznania grzechów i wzgardy świata tego przywodząc. I trwał w tem trzy lata, wołając, jako mówi Apostoł: Opportune, importune, argue, obseera, inerepa. A gdy mu prześladowania, despekty i obmowy dojmowały, na ochłodę do klasztorów, jako do rzeki pragnącej, bieżał, u ludzi duchownych radę, nauki i posiłek biorąc; chodził też i do jednego pustelnika kleryka, żywota dobrego i ciasnego, którego się rozmową bardzo w dobrem swem przedsięwzięciu pokrzepiał. Byt na on czas synod w Niemczech we Fryteślarze, którym był papieski poseł Kunon; wezwany też nań jechał Norbertus. Tam prałaci i kanonicy żalili się nań przed legatem, iż sobie urząd kaznodziejski przywłaszcza, a iż ich słowami karze, nie mając żadnej zwierzchności nad nimi, a iż będąc prałatem              i zacnego domu, nad zwyczaj porzuciwszy szaty przystojne, w baranim kożuchu i w kozich skórach chodzi. Na to on tak im odpowiadał, że się wstydzić musieli. A myśląc o lepszej pokucie i poprawie swojej, prosił Pana Boga, aby mu do tego drogę ukazał, i dlatego umyślił całą noc na modlitwie przebyć. I gdy wytrwać nie mógł, a sen go nad świtaniem zmorzył, ukazał mu się czart, mówiąc: Na wielkie się rzeczy bierzesz, a jednejeś nocy bez snu wytrwać i statecznym być nie mógł. A on się ocknąwszy, poznał nieprzyjaciela i chytrość jego, iż go chciał rozpaczą a wątpieniem o wytrwaniu osłabić. A on tem rychłej umyślił, beneficja i dochody kościelne, których miał wiele, puścić, widząc iż w onych kanonikach nic zbudować nie mógł, a iż wzgardą słów Bożych więcej grzechów przyczyniali. I szedłszy do arcybiskupa swego, tak uczynił. A mało na tem mając, dobra swe własne sprzedał i ubogim rozdał, tylko sobie dziesięć grzywien srebra na kościelną służbę do Mszy zostawił. I z dworna sługami puścił się do świętego Egidjusza do Francji, z Abrahamem ojczyznę opuszczając, a innej duchownej szukając. W drodze i one dziesięć grzywien ubogim rozdał. Szedł tę drogę bosemi nogami, w sukni prostej a w płaszczu, zimna i inne podróżne niewczasy mocno cierpiąc.

U świętego Egidjusza zastał papieża Gelazjusza, i prosił go, aby mu dał rozgrzeszenie, iż dwa święcenia jednego dnia przyjął. Obaczył papież mądrego i cnego kapłana, i chciał go przy sobie mieć. A on rzekł: Ojcze święty, młodość moją w grzechach strawiłem, miejsce to mej pokucie nie służy; każeszli mi do klasztoru jakiego wstąpić, albo na pustelniczy żywot się udać, rad to uczynię. Tedy mu dając pokój, dał mu też wolność uprzywilejowaną, aby mógł po wszystkim świecie, gdzieby jedno chciał, kazać. Wracając się w wielką zimę z onymi dwoma wiernymi towarzyszami, boso szedł w śniegi wielkie, drugdy w nich po kolana     i dalej brodząc. Już wielką miłością Chrystusową zapalony, pokuty sobie przyczyniał, codzień pościł, w wieczór tylko jedząc; okrom niedzieli, mięsa nigdy nie jadł, wino rzadko pił, a w wierze wielkiej i mocnem sercu rósł codzień. Idąc przez miasto Aureljan, przystał do niego trzeci towarzysz, poddiakon, i już samotrzeć szedł. A będąc na Wielki Tydzień w Walencenie, kazania tam czynił ludziom onym bardzo miłe,  iż go zatrzymali mocno na kilka dni; co uczynić musiał, bo mu dwaj towarzysze (pierwsi laikowie) zachorzeli, iż musiał się posługą ich zabawić. Do choroby przyszła śmierć ich, a on poddiakon do klasztoru wstąpił, tak iż sam jeden został.

Na on czas we Wielką środę przyjechał do Walenceny biskup kameraceński Burchardus, z którym miał wielką znajomość Norbertus na dworze cesarskim; i chcąc go nawiedzić, prosił jego kleryka, aby go do biskupa wprowadził. Gdy się biskupowi opowiedział, a on go też dobrze poznał; widząc człowieka w ono zimno bosego a nędznego, a pomnąc w jakim go dostatku znał, wzruszyły się nad nim jego wnętrzności, tak iż uwiesiwszy się na szyi jego, płakał biskup rzewnie, wołając: Norbercie, Norbercie, kto by się był tego na cię spodział! A on kleryk to widząc, jako nad nim biskup płacze i obłapuje go, śmiał spytać: Co się dzieje, czemu tak płaczesz? A biskup rzekł: Człowiek ten, którego widzisz, ze mną jest na dworze cesarskim wychowany, zacny, bogaty i tak wielkiej u cesarza czci, iż mu to moje biskupstwo dawał, a on go wziąć nie chciał. A kleryk płakać pomógł biskupowi swemu, już się też sercem krusząc a ku Norbertowi się zapalając, bo miał też wolę świat kiedyś opuścić. Zachorzał też sam w onemże mieście Norbertus, i dla niego biskup z miasta wyjeżdżać nie chciał, opatrując potrzeby jego. A gdy ozdrowiał, on kleryk otworzył serce swe dobrze świętemu Norbertowi, iż mu żywota onego pomóc chciał. Na co on ręce w niebo podniósł, dziękując Panu Bogu a mówiąc: Boże mój, dziśem Cię o towarzysza prosił. A on rzekł: lż jeszcze muszę poczekać a rozprawić rzeczy swe. Na to zasię Norbert zasmuciwszy się, rzekł: W imię Boże, jeśli z Boga jest myśl twoja, nie odmieni się. A on mówiąc: Przywiązałeś mnie sobie nierozwiązanym węzłem, ojcze miły bieżał i wnet swe rzeczy sprawił i wrócił się do niego, i był mu nigdy nierozdzielnym towarzyszem, a zwano go Ugo.

Z tym klerykiem chodząc po wsiach i miasteczkach i zamkach, kazanie takie czynił, iż się ludu bez liczby zbiegało, i z pola pasterze, i od roli, gdzie o nim słyszeli, bieżeli. A on Mszę odprawiwszy, słodki on język na ich choroby i potrzeby duszne otwierał; do częstej spowiedzi, do pokuty uprzejmej wielu ich poruszał; niezgodnych jednał; wracać, co kto z krzywdą bliźniego trzymał, kazał. I słuchali go we wszystkiem, a on radą swą każdego pocieszył, nauczył i do drogi zbawiennej prowadził. Gdzie się jedno obrócili, tam wnet we dzwony uderzono, a jako świętych jakich proroków przyjmowano. A Pan Bóg Norbertowi świętemu taką wdzięczność u ludzi dawał, iż się go napatrzeć nie mogli, bo był człowiekiem wdzięcznym w spojrzeniu i w mowie, z prostymi umowny, na kościelnych nieprzyjaciół srogi, a w pracy i w czuwaniu nieprzerobiony. Wieczór dopiero po pracach duchownych do gospody szedł, a już drugdy wolał w pól miasta i w polach stawać, aby ludziom, o zbawieniu się radzącym, łacniejszy przystęp do niego był.
               

Gdy raz przyszedł do zamku Fossas nazwanego, zbieżała się ludzi siła; i dowiedziawszy się, iż on niezgodnych jedna, prosili go, aby tam zamieszkał, powiadając, iż są dwa domy szlacheckie, z sobą takie waśnie wiodące, iż ich już około sześćdziesięciu między nimi pobito. A gdy i tego słuchał, trafił się tam jeden z nich, któremu brata w onej wojnie zabito. On go do siebie przyzwał, i pięknie go obłapując, rzekł: Najmilszy mój, jam tu gościem, a żadnej żem rzeczy od nikogoż nie wziął; a iż cię widzę młodzieńca dobrze ubranego i urodziwego, chcę cię o jedną rzecz prosić; proszę, nie broń mi jej. A on wzruszony, z płaczem rzekł: A kto się tobie, człowiekowi świętemu, wymówić z czego może? Powiedział Święty: Proszę, odpuść temu, co brata zabił, a pomóż mi do zgody tych ludzi, a wielką u Boga za to łaskę znajdziesz. A on wnetże wszystko uczynić obiecał. Kazał się tedy obu stronom do wsi Monasterium nazwanej zjechać, gdzie się też wiele ludzi wedle zwyczaju dla słowa Bożego zeszło. A on się w komórce na modlitwie zamknąwszy, długo na dzień nie wychodził, tak iż szemrać lud począł, mówiąc: Myśmy się do słowa Bożego zeszli, a on podobno śpi a nami gardzi. Towarzysz przeszkodzić mu w modlitwie długo nie śmiał, aż gdy jedni mu kazali, aby zawołał, drudzy się zgorszeni rozchodzili, wszedł i rzekł: Ojcze, ludzie cię dawno czekają i już się rozchodzą. A on rzekł: Milcz, synu miły, nie nasza rzecz Bogu służyć wedle woli ludzkiej, ale wedle woli Boskiej. A niedługo wstawszy, szedł do kościoła i miał Mszę za onych umarłych, w niezgodzie pobitych;       a iż było południe, ludzie się rozeszli, ledwie ich trochę zostało. Miał ten obyczaj święty, iż z tąż ochotą          i gorącością kazał, gdy słuchaczów było mało, jako gdy ich było wiele; tak przy bogatych jako przy ubogich jednakież serce miał. A gdy kazać onej trosze począł, dziwnym obyczajem one słowa z miłości wielkiej pochodzące i nieprzytomnych serca przeraziły, iż się od obiadu i potraw swoich porwali i kościół napełnili.

Tam święty mąż o zgodzie, pokoju, jedności i miłości spólnej mówiąc, onych niezgodnych do tego przywiódł, iż krzyknęli: Wszystko uczynim, co każesz. I wyszedłszy obie strony przed kościół, wnet pokój uczynili           i poprzysięgli. Stamtąd szedł do Gemblaku, gdzie dwóch książąt na się walczyło; jednego słowami zwyciężył, iż wszystko uczynić chciał, drugi zatwardziały nic uczynić nie chciał. I rzekł do towarzysza: Człowiek ten rozumu nie ma, ale rychło go jego nieprzyjaciele zetrą i podepcą. I tak się w tenże tydzień stało. Do bliskiej także wsi jadąc, kazanie odprawiwszy, pytał się o niezgodach. Ukazano mu jednego żołnierza. Prosił go Święty, aby zgodę od Boga rozkazaną uczynił z bratem swym. On nie chciał, i wpadłszy na konia, uciekał. A gdy trochę odjechał, koń z nim żadną miarą postąpić nie chciał. I zbieżał się lud z kościoła do niego, jedni się z niego śmiejąc, drudzy go żałując. A on zawstydzony, wrócił się do kościoła      i przeprosił męża świętego, i wszystko, co kazał, uczynił. Po koncyljum, które Kalikstus miał w Remis, na którem też był Ś. Norbertus, biskup laudunefiski Bartłomiej miał poruczenie od papieża, aby na zdrowie        i postanowienie Norbertowe pilną pieczę miał. I tak uczynił, ukazując mu wiele miejsc i klasztorów, prosił, aby sobie albo gotowy który wziął, albo miejsce na nowy obrał. I znalazłszy w jego biskupstwie miejsce puste, które Praemonstratum zwano, obrał je sobie, jeśliby mu kiedyś dał Pan Bóg towarzystwo do takiego żywota, jaki sam prowadził. I tegoż roku, gdy kazał w Kameraku, poruszył Pan Bóg młodzieńca jednego, Ewormoda, iż z wielką chucią wszystko opuścił i z nim poszedł; i był mu bardzo miłym, i na nim duch jego odpoczywał, i jemu swój pogrzeb polecał. Potem tegoż postu każąc w Niwelli, zebrał dwunastu towarzyszów, tak iż samotrzynasty szedł na ono obrane miejsce Pracmonstratum; i tam fundamenty cnót pierwej, potem ścian widomych zakładał, braci do żywota chwalebnego przyprawował, a sam na kazanie      i na naukę ludzką do rozmaitych miast się udawał. W klasztorze onym czart z młodymi żołnierzami Chrystusowymi wojnę wiódł, chcąc ich zdradą użyć. Jeden gdy o dziwnej tajemnicy Trójcy Świętej rozmyślał, ukazał mu się czart z trzema głowami, mówiąc: Otom ja Bóg twój w Trójcy. A brat przestraszony bardzo, djabła poznał i patrzeć nań nie chciał; i tak go zbył. Drugi brat był, co bardzo nad innych wszystkich pościł; i skusił go czart, iż w post wielki z masłem jeść często i kiedyby mu się zdało, chciał, mieniąc iż umrzeć miał, jeśli mu tego nie dopuszczą.

Nie było w ten czas ś. Norberta. I nie wiedząc, co czynić, wstydzili się tego bardzo, iż na początku zakonu taki się między nimi obierca znajduje, bojąc się i osławy u ludzi. I mówili mu: Dziś i świeckim się nie godzi, tylko raz jeść na dzień rzeczy postne, a ty człowiek zakonny rzeczy mleczne masz jeść, ilekroć ci się podoba? A on na nich fukał, mówiąc: Nie kazał się Pan Bóg zabijać. I ledwie go na to namówili, aby wżdy postne rzeczy jadł, ileby kroć chciał. Gdy przyszedł mąż święty, kazał sobie przywieść brata onego, już utyłego i nadętego. I zaraz poznał, iż czartowskie w nim było omamienie bez potrzeby żadnej. I kazał mu pościć. A gdy mu tylko czwartą część bochenka grubego chleba i kusz wody dawano, mial to sobie za zwierzynę; gdy ku sobie za onem karaniem przyszedł, był zdrów na ciele i na duszy. W Niwelli, gdzie jego obmówcy złą mu sławę czynili i kazania pożytek gubić chcieli, wygnaniem czarta z jednej dzieweczki język ich skrócił. i ochotnych do słuchania słowa Bożego z ust swych uczynił. Szedł do Kolna, gdzie go ludzie młodym znali, i słuchali bardzo radzi kazania jego. Naprosiwszy tani wiele kości Świętych, trzydziestu też tam sobie towarzyszów ułowił, kleryków i laików. A mając ich już tak wielu, obrali sobie wszyscy reguły kanoników Ś. Augustyna, dla wolniejszego kazania, w którem mu już byt Pan Bóg tak poszczęścił; i na nie profesję, spisawszy się, uczynili. Rozmaitemi pokusami oni bracia jego, zwłaszcza gdy odjeżdżał na kazanie, doświadczeni bywali; ale oną strażą dobrego pasterza, który miał wielkie duchów rozeznanie, obronieni, kwitnęli w cnotach doskonałości Chrystusowej. Rozniosła się sława Ś. Norberta daleko, i już do niego siła uczniów i ludzi bardzo zacnych bieżało, a między innymi hrabia westfalski Godyfrydus, imiona swoje wielkie i zamki dawszy na służbę Bożą i zakon Ś. Norberta, sam na ubóstwie Chrystusowem jako jeden brat przestał. Miał żonę młodą, sam też był młody; a gdy żona także na stan czysty przyzwoliła, ojciec jej, hrabia Fryderykus, przyzwolić nie chciał, aby zamek pierwszy Kapenberg, na którym wiano córki swej mienił się mieć, na klasztor obrócony był. Ale gdy już w nim bracia mieszkali i kościół zbudowany był, groził się braci   z niego wyścigać, a Norberta z osiołkiem, na którym jeździł, obwiesić po dwu stronach, chcąc wiedzieć, kto kogo przeważy.

Gdy to powiedziano mężowi świętemu, jechał śmiało do państwa jego, na śmierć się nie żałując, aby słowo Boże poddanym jego opowiadał; a skoro w jego dzierżawy i granice wjeżdżał, o śmierci jego nowinę usłyszał. Tak Pan Bóg o pokoju klasztorów jego radził, których już miał niemało, tak męskich jak                   i niewieścich. Gdy się już ś. Norbert do Francji wracał, hrabia Teobaldus w nim się rozmiłowawszy, samego siebie Chrystusowi do ubóstwa, i wszystko swe wielkie państwo na ofiarę i klasztorowi jego dawał. Ale gdy się Święty dowiedział, iż był bardzo bogaty i bardzo dobry człowiek, a iż wielkie jałmużny czynił, a obrońcą był wdów wszystkich i sierot, i ojcem ubogich, radził mu, aby w stanie świeckim sprawował zbawienie swoje. I tak uczynił. Potem szedł sam do Rzymu i potwierdzenie braci swojej uprosił. I uczczony od papieża, wszystkie swe potrzeby zjednał. Tego czasu w Antorfie mieście, naonczas ludnem, nie było jedno jeden kapłan, i to żywota nieczystego. Zatem wkradł się w ludzi jeden heretyk, Tanchelinus wymowny a chytry, ucząc ich, iż bez kapłanów i biskupów i bez używania Ciała Chrystusowego zbawieni być mogli.                     I dopuszczając im życia swawolnego, taką cześć u nich sobie zjednał, iż jego pomyje pili a za relikwje chowali. Chytremi słowy tak ich był zbłaźnił, iż mu wszystkie biesiady i dostatki i pańskie obiady sprawowali, i około trzy tysiące ludu zbrojnego za nim chodziło; biskup i kapłan żaden się ukazać nie śmiał. Sam złotem się ubierając i włosy swe przeplatając, jadł, pił, i w oczach matek córki, i przed mężami żony brał                    i wszeteczność z niemi pełnił; a oni to sobie za rzecz duchowną i poświęcenie i łaskę wielką brali i takie niewiasty błogosławili. Rzecz dziwna, iż tak szaleli, iż i po śmierci jego wielu ludzi w Antorfie o nim dobrze trzymało. Prosił biskup ś. Norberta, aby tam na naprawę ludzi onych, braci posłał. I tak uczynił. Kościół tam braci jego zbudowany był, wtóry dopiero po larskim kościele. Będąc w Magdeburgu w saskiej ziemi, gdzie był papieski legat i innego duchowieństwa wiele, gdy kazanie czynił, duchowieństwo krzyknęło, iż go za pasterza obieramy (bo stolica w ten czas wakowała); porwali go wszyscy zaraz, żadnego mu rozmysłu nie dając. I wielka się radość stała w mieście; nie dali mu ani mówić, ani się wymawiać, jedno go do pałacu biskupiego prowadzili z wielką czcią.

Gdy przed nim panów weszło wielu, wrotny go widząc bosego i w ubogim płaszczu, puścić go we drzwi nie chciał i mówił: Nie ciśnij się między panów, na stronę żebraku! A idący za nim zawołali: Co czynisz? — biskup to, pan twój. A on uciekł i skrył się. Święty mąż uśmiechnąwszy się, wołać go kazał, mówiąc: Lepiej mnie ten zna, niż wy wszyscy, którzy mnie do tych pałaców nieprzystojnych poniewolnego prowadzicie. Na arcybiskupstwo poświęcony, żywota nie odmienił. Imiona kościelne z rąk świeckich, którym były od biskupów powinowatych rozdane, on tak ubogi, co na osiołku przyjechał, mocnym panom i zuchwałej szlachcie odebrał. Bo gdy ich zaklął, nie śmieli do roku w klątwie trwać, wiedząc iż u panów i u prawa miejsca mieć nie mogli; i tak wracać imiona musieli. Zły żywot kapłański, srogo nieczystych karząc, naprawił. Braci swego zakonu (do którychby się po ochłodę ducha nabożnego w wielkich biskupich pracach uciekł) w kościele Panny Marii, kanoników stamtąd przeniósłszy, osadził. Sasowie, a zwłaszcza księża, jego się świętemi postępkami (przez karanie swawolności) obrazili, mieniąc u ludzi, iż obcy człowiek, nas tu urodzonych nie rad widzi, i postronnych ludzi wwodzi. I naprawili nań człowieka, który go zabić miał w Wielki Czwartek; bo gdy sam słuchał spowiedzi, on naprawiony cisnął się do onej komórki, w której święty biskup siedział. On, obaczywszy młodzieńca, Duchem Ś. poznał, iż mu źle myślił, i puszczać go nie kazał. I wnet przyzwawszy sług, szukano u niego żelaza jakiego, i znaleziono ostry puginał. Przelękniony łotrzyk, przyznał się do wszystkiego i powiedział kto go naprawił [nasłał]. Drugi raz także, wchodząc do kościoła w nocy, kleryk jeden kapelana przed nim ranił, mniemając, aby to był biskup, i uciekł. A on Panu Bogu dziękując, mówił: Nie przyszła godzina moja, dajcie mu pokój. Gdy już był trzy lata na biskupstwie, trafił się grzech jeden w kościele katedralnym, dla którego wedle Kanonu musiał być kościół rekoncyljowany albo znowu przeżegnany.

Gdy to uczynić biskup musiał, nieprzyjaciele jego wzburzyli wszystko miasto, mówiąc: Kości Swiętych dobywa, i skarby z grobów i z kościoła wybiera, z któremi jako obcy człowiek wykraść się chce i uciec. Przetoż tego dnia, którego z dwoma biskupami odklinał kościół, zebrali się wszyscy hurmem, i wywlec go z kościoła i zabić go chcieli. Chciał wynijść do nich, ale mu duchowni przy nim nie dopuścili; i na jedną go wieżę zaprowadzili, na którą niektórzy się złoczyńcy dobyli. Szedł przeciw nim święty biskup, sam chcąc umrzeć, aby żaden dla niego nie zginął. Ale gdy go w biskupim ubiorze ujrzeli mężobójcy oni, przelękli się     i padli do nóg jego. A drudzy jednego sługę jego zabili. Co widząc, nad wolę wszystkich wydarł się do ludu przez kościół, chcąc, aby się jego samego krwią nasycili, a tych, co przy nim byli, zaniechali. Ale go obronił Pan Bóg, bo gdy ten, co sługę zabił mieczem, w jego ramię ciął, miecz jako od kamienia odskoczył. Co bacząc drudzy, sami się siebie zawstydzili, iż pasterzowi swemu czynić krzywdę śmieli; a za upominaniem jednego hrabiego, który by na ten czas do miasta wjechał, ucichli. A on się do kościoła wróciwszy, sam jeden (bo wszyscy byli pouciekali) Mszy dokończył. Potem jeszcze drugi raz się wzburzyli, chcąc, aby braci swoich zakonnych z kościoła Panny Marji wyrzucił. A on, gdy żadną miarą na to zezwolić nie chciał, przymusili go do tego, iż uchodzić z miasta musiał. Ale niedługo żałować wszyscy poczęli, tak bardzo, iż go ze czcią wielką szukając, przepraszali i pieniędzy mu wiele na nagrodę ofiarowali, iż większa daleko sława w prowadzeniu, niźli zelżywość w wygnaniu była. Dziwowali się wszyscy męstwu jego wielkiemu i obronie ręki Bożej nad nim, iż w tak wielkich niebezpiecznościach nie zginął. Żył potem na arcybiskupstwie pięć lat spokojnie, i codzień lepiej urząd swój sprawował. I po wielkich pracach w kościele Bożym i około dusz ludzkich, szczęśliwie w ternie mieście drogi tej dokonał roku Pańskiego 1134. Pogrzebiony u braci swej w kościele Panny Marji; co aż za dekretem Lotarjusza cesarza zakonni jego bracia otrzymali, bo go wszyscy grześć w wielkim kościele chcieli. Którego się modlitwie zalecając, chwalim Boga jedynego, Trójcę nieprzystępnej światłości, kłaniając się Ojcu, Synowi i Duchowi Ś. na wieki wieków. Amen.

***
Obrok duchowny.

Każdy zakon w doskonałości ewangelji świętej i rady Chrystusowej miał wielkich Świętych, na których Pan Bóg kładł obraz i kształt cnót wszystkich, które naśladownicy ich na sobie wyrażać mieli, którzy one słowa apostolskie, jakoby na kamieniu drogim wyryte, na sobie nosili: Naśladujcie mnie, jako ja Chrystusa naśladuję. I tem wszystkie zebrania takie, w służbie Bożej rozmaitej odmienności żołnierskich hufców Chrystusowych trwają, gdy najbliżsi są zaczętej drogi przodków swoich i chowają święte postanowienia i reguły ich. A jako Rechabitów chwalił Pan Bóg przez proroka, iż zachowali Zakon osobliwy ojca swego, aby wina nie pijali i w domach nie mieszkali, tak i ci wszyscy, którzy z rodzaju duchownego świętych ojców swych idą, czci godni są wielkiej, gdy chwalebnemu w Bogu przedsięwzięciu ojców swych ku pomocy swego i bliźnich zbawienia dosyć czynią. Około pająka tego, gdy się taki przypadek trafi, jest inna nauka w Kościele kapłanom podana, aby się bez przyczyny w niebezpieczeństwo nie wdawali, gdyż inne są bez grzechu i z zacho-waniem czci Przenajświętszego Sakramentu obyczaje. Świętym Pan Bóg dawał do takich rzeczy osobne natchnienie, chcąc ich świątobliwość wsławić; w co się nikt w pospolitości wdawać (naśladując Świętych) nie ma, gdyż nie na cudach, ale na cnotach pobożności wszelakiej, doskonałość chrześcijańska polega.
 

Powrót do spisu treści
7 czerwca.
ŻYWOT Ś. MEDARDA, BISKUPA NOWIOMANSKIEGO, I GILDARDA, BRATA JEGO BLIŹNIĘCEGO
pisany od Fortunata kapłana (Surius Tom. 3). — Zyt około roku P. 510.

Medardus, z ojca Nektarda i z matki Protagji, z bratem swym Gildardem jednego dnia we Francji w powiecie nowio-mańskim urodzony, i dobrze w obyczajach i w nauce wychowany, z młoda towarzyszowi swemu Eleuterjuszowi prorockim duchem przepowiedział, iż biskupem być mial. To się wypeł-niło, gdy potem w Tornaku na ten stan postawiony był. Taką łaską młodość jego i niewinność Pan Bóg okraszał. Do jał-mużny, niedorosłym jeszcze będąc, bardzo był skłonny; koszulę piękną, którą mu matka, miłując go nad innych, uszyła, ślepemu obdartemu, ujrzawszy go, dla Boga darował, gniewu się i karania matki o to nie bojąc. Drugiego czasu, strzegąc na polu koni ojcowskich, gdy ujrzał człowieka jednego, a on na sobie siodło i rząd na konia z ciężką pracą i poceniem niesie, dowiedziawszy się od niego, iż mu koń zdechł, z wielkiego politowania nad nim kazał mu jednego konia z tych, które lnu były polecone, wziąć. Długo się ociągał on żołnierz, ale go pacholę do tego namawiało, aby się nic nie bał, chcąc go wszędzie zastąpić. Tę jałmużnę jego, dwoma cudami Pan Bóg sobie bardzo miłą być ukazał, bo gdy po chwili ojciec sługę poć posłał, na obiad go przyzywając, a deszcz był, widział sługa wielkiego nad nim orla, a on go od deszczu zasłania i pokrywa. A gdy prosił sługę, aby go wymówił, iż jeść nie chce, sługa rozgłosił rzecz oną o orle, którego nad nim widział, tak iż ojciec i matka z czeladzią, od stołu się porwawszy, na to patrzeć chcieli. I tak znaleźli. Ku temu, gdy obaczyli, iż jednego konia nie dostaje, pytał go ojciec, gdzie się podział. On pomatu ojcu powiedział wszystką prawdę. Acz szkody żal było nieco ojcu, ale iż sprawę Boską i rzecz oną dziwną nad dziecięciem swem widział, zamilczał, a za to go nie karat A owo gdy drugi raz konie liczyć poczęto, wszystkie się znalazły. Dopiero już taić miłości ku niemu rodzice nie mogąc, a widząc, iż tajemnie wiele z domu jałmużny dawał, rzekli mu: Synu miły, już używaj dobra naszego jako swego, a rozdaj dla Boga, abyśmy byli uczestnikami łaski tej Boskiej, którą w tobie widzimy.

W tychże młodych latach jego trafiło mu się być z ojcem na granicach, o które się sąsiedzi aż do krwi swarzyli i bili. On ujrzawszy kamień na roli, bieżał i stanął na kamieniu, i zawo-łał: Owo granica. Na ten głos jego wszyscy się uspokoili, i na tern przestali. A na większe zgody onej Boskiej a niespodzie-wanej potwierdzenie, tam, gdzie stanął, jego stopę na kamieniu wyrażoną znaleźli. Po dziś dzień jeszcze ten kamień chowają. Dali go potem rodzice biskupowi wiromandefiskiemu, aby go na służbę Bożą obrócił. I wychował go jako syna własnego w nauce i cnocie. Sam w bojaźni Bożej, w posłuszeństwie, w miłości ku bliźnim i wielkiem nad nędzą ludzką użaleniu. w modlitwie, postach, czytaniu, rozmyślaniu dobrodziejstw Bo-skich, i w innem pobożności wszelakiej ćwiczeniu i nauce Pisma świętego codziefi lepiej i wyżej wstępował, a po stop-niach duchowieństwa do kapłaństwa przyszedł, wielki i na ten stan potrzebny skarb cnót świętych zebrawszy. Żywot jego jako na kapłańskim stanie był świątobliwy a u Pana Boga przyjemna służba jego, z wiela się rzeczy cudownych pokazo-wało. Raz mu pszczoły złodziej ukradł, które wypadłszy z ula, tak się na onego złodzieja rzuciły i tak go jadowicie kąsały, iż się im obronić nie mógł, aż musiał się do ś. Medarda, grzech swój wyznając, po zachowanie zdrowia swego uciec. Wolu także drugi raz, u którego był dzwonek uwiązany, złodziej mu ukradł, i dzwonek odjąwszy, w słomie go głęboko zagrzebał; lecz on dzwonek tak dzwonił, aż nakoniec nie mogąc dzwonienia onego zbyć, złodziejstwo swoje sąsiadom oznajmił, którzy mu radzili, aby szedł a kapłana przeprosił. Klotarjusz król, z wojskiem idąc, dobra biskupstwa wiro-mandeńskiego połupił i wozy z nich napełnił. Skarał go Pan Bóg, iż przez trzy dni ruszyć się z onem drapiestwem nie mogli. A znając grzech swój o dobra kościelne, posłał król do kapłana Medarda, prosząc, aby ich rozgrzeszył. A oni wszy-stko kościelne przywieźli i wrócili.

 Z takich dziwnych spraw Bożych kapłan święty nigdy się nie podnosząc, zawżdy był po-korniejszy i każdemu starszemu poddany i posłuszny, a z rów-nymi najpodlejszy się być znał. Był człowiekiem w miłosier-dziu, które z nim z dzieciństwa urosło, nieuhamowanym; w nie-szczęściu był cierpliwy, w powadze mądry i opatrzny, a w mo-dlitwie prawie ustawiczny. Potem na biskupstwo wiromandeńskie z wielką prośbą i płaczem ludu onego, nowo do Chrystusa nawróconego, ledwie się użyć dał; nabożne serca ich to na nim wymogły, i ku temu posłuszeństwo starszych biskupów, iż po długiem wzbranianiu do przyjęcia się takiego urzędu skłonił. Lecz co nie z chuci przyjął, z chucią sprawował. We dnie i w nocy rozmyślał w zakonie Bożym, kazaniem słodkiem dusze poruczone pasąc, i od grzechów broniąc, i przykładem do dobrego pobudzając, a o ubogich większe niźli pierwej staranie miał. Na on czas Gotowie, Wandalowie, Hunnowie, mizernie francuską ziemię wojowali, mordy wielkie i okrucieństwa czynili, brzemienne rozcinali, mężów pobiwszy, żony ich w niewolę prowadzili, i inną nędzą i brzydkością wszystko napełnili, i miasto Wiro-mand takąż porażką zniszczyli. Co widząc mąż święty, bezpieczniejsze dla nieprzyjaciół miejsce obrał i do niego biskupstwo przeniósł, to jest do Nowiomagu, który między jeziorami, górami i lasami nie tak łacny nieprzyjaciołom przystęp dawał,a stronę żyzniejszą i urodzajniejszą miał. Tam gdy kościół zbudował i służbę Bożą postanowił, drugie nań jarzmo włożone jest; bo gdy umarł Eleuterjusz biskup w Tornaku, gdzie jeszcze wiele srogiego a zuchwałego było pogaństwa, chrześcijanie, którzy tam byli z innymi przyległymi biskupami, dla imienia Bożego prosili go i króla Klotarjusza nań naprawując, to.na nim wypłakali, iż się sprawować ich kościół podjął. I z dwóch kościołów jeden uczynił, za nauką
i rozkazaniem papieża Hormizdy, jeszcze za żywota ś. Remigjusza, arcybiskupa remeńskiego.
0 jako tam wiele, Flandryjczyków onych zuchwałych nawracając, ucierpiał, nikt tego wypowiedzieć nie może.

Częstokroć był pojman od nich. Zelżony i na śmierć skazany, ale Pan Bóg wybawiał i szczęścił mężną pracę jego i wierne o dusze ich staranie, bo W krótkim czasie wielki ich poczet do chrztu świętego przywiódł, a one twarde a nieużyte i dzikie serca tak uskromił, iż ich mało za żywota jego w bałwochwalstwie zostało, i blisko piętnaście lat około nich robił.
Potem też wiele dusz Panu Bogu pozyskawszy, swoją Panu Bogu oddawał; a w niemoc ciężką wpadłszy, w której gdy go wiele jego owiec jako miłego pasterza swego nawiedzało, żałując osierocenia swego, upominać ich do miłości Boskiej, wzgardy świata tego i do zachowania katolickiej wiary nie zaniechał. Klotarjusz król słysząc o jego niemocy, do wzięcia z rąk jego błogosławieństwa się pokwapił, i przy nim mąż święty ducha Panu Bogu w modlitwie oddał, roku Pańskiego 556. Widzieli wszyscy jakoby przez dwie godziny światłość nad ciałem jego niewypowiedzianą, i tem więcej się jego modlitwom zalecając, ciało wielce czcili; bo król sam Klo-
tarjusz na swych je ramionach we Swesjonie, gdzie go wieść kazał, z biskupami do kościoła wniósł. Niewymowny był płacz ludu wszystkiego nad nim, iż go z trudnością było można pogrześć. Ślepy jeden mar się jego dotykając, zleczony jest. I trafiła się rzecz dziwna, której się zamilczeć nie godzi.
Gdy przyszli z ciałem na to miejsce, gdzie król jemu sam pogrzeb obrał i kościół był zbudować umyślił, ciała ruszyć żadną miarą z miejsca nie mogli. Szemrał lud na króla, iż go z jego stolicy i kościoła wyniósł; a król Panu Bogu rzecz oną i dobre serce swe polecając, przystąpił do mar i obiecał połowicę imienia niejakiego  Medardowi na wychowanie sług do chwały Bożej W kościele onym, który zbudować miał; i zaraz list darowny napisać kazał i zapieczętował.

 Dopiero gdy ciało podnieść chcieli, połowica się tylko mar podnosiła, a połowica niewzruszona stała. Król wnet się domyślił woli Bożej, i zdrapawszy pierwszy przywilej, całą oną wieś i imienie nowym przywilejem kościołowi darował. Tak zaraz wzięte jest i podniesione ciało sługi Bożego, i z wielką czcią pogrzebione na miejscu kościołowi naznaczonem, na którem pokrycie niedrogie uczynione było do czasu. Gotując król wiele i kosztownej materji na kościół,
 w niemoc wpadł, W której bacząc się śmiertelnym, syna Sygeberta (jako Dawid Salomona) prosił i zaklinał, aby ślub jego wypełnił, a z tej materji, której nagotował, kościół Panu Bogu imieniem ś. Medarda postawił. Co on wiernie wypełnił i hojnie królewską szczodrobliwością w kościele onym służbę Bożą opatrzył i nadał i godnymi kapłanami osadził. Tamże i ojca położył i sam pogrzebiony jest. Wielkiemi cudami on grób jego słynął. Między innemi na postrach złym szafarzom imion
i dochodów kościelnych to się powie.Onego kościoła i klasztoru ś. Medarda był opatem albo starszym niejaki Warynbergus, który złem rzemiosłem przeklętej czci zabiegania dostał biskupstwo swesjońskie, i zaraz to sobie zjednał człowiek nienasycony, aby się i przy opactwie ś. Medarda zostać mógł. Był łakomiec wielki, a ofiary i nadania i u grobu położone srebro kradł i na swych dworzan i przyjaciół obracał; ubogich zapominał, przyjaciół bogacił, pychę swoją stroił i myśl próżną świętokradzkiemi pieniędzmi nadymał. A co więcej, dochody ś. Medarda biorąc, braci zakonnych prawie głodem morzył. I gdy raz ze wsi ś. Medarda,Madwallis nazwanej, zboża i żywności przywiezione są, bracia mizerni dla potrzeby swej wielkiej, wozy one, które do dworu
biskupiego szły, do klasztoru obrócili, wiedząc, iż to z imienia klasztornego dobra były. Biskup, dowiedziawszy się, rozgniewany zbrojną ręką jako na nieprzyjaciół na klasztor przyszedł, i sam swoją ręką brata u Wrót kijem, który miał, pobił i srodze zranił. A drudzy się pewnej śmierci bojąc, do grobu ś, Medarda i do wielkiej przyczyny jego się uciekli. Mimo który grób idąc biskup on, a ukłonić się chcąc, wnotże z niego trzewia wszystkie wypadły, i rozpękłszy się, sromotnie i nagle umarł. Bracia, nie pomnąc na swoją krzywdę, tam go ze czcią pogrzebli. Srogi przykład tym, co dóbr ubogich i nadania świętego żle używają, z czego wielu się ich upomnieć może.A Pan Bóg niech będzie w sprawiedliwości swojej przeciw niepokutującym, i W miłosierdziu przeciw tym, którzy czczą Świętych Jego, pochwalony i uwielbiony, przez Jezusa Chrystusa,nBoga naszego, na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
8 czerwca.
ŻYWOT Ś. MAŁGORZATY, KRÓLOWEJ SZKOCKIEJ
pisany od opata Edelreda (Deidonatus lib. 12 hist. Scotorum).
 - Żyła około
roku Pańskiego 1100


Kanutus, książę duński, osiadłszy mocą królestwo angielskie, plemię wszystko królewskie wygubić chciał. A iż z Edmundem, królem angielskim wygnanym, miał niejakie przymierze, dwóch synów jego, "Edmunda    i Edwarda, gubić sam nie chcąc, posłał ich do książęcia szwabskiego, aby ich tam zatracił. On nad ubogimi i pięknymi młodzieńcami litość mając, wysłał ich do Węgier do króla Salomona. I tam Wychowanie mając, Edmundus bez płodu zszedł, a Edwardus na królestwo przywrócony, za małżonkę wziął córkę cesarską Agatę, z którą miał tę świętą Małgorzatę, której się żywot świątobliwy ku przykładowi płci niewicściej i stanu małżeńskiemu wypisuje. Ta z młodości żywot trzeźwy i baczny prowadząc, nadewszystko się w czytaniu nabożnych książek i nauk zbawiennych kochała, i zabawy swe W nich (inne świeckie i rozkoszne domów królewskich opuszczając) miała. Gdy nie tak z Woli swej, jako za usilnością rodziców za męża króla szkockiego Malkolma dana jest, acz musiała świeckim się obyczajom schylać, a wszakże serce jej nigdy do nich nie przystawało, a jako od twardego muru kule, tak marności świata tego i pochlebstwa od jej mocnego w Bogu serca upadały.

Więcej się kochała W dobrych uczynkach, niźli W królewskich bogactwach; wszystkie pobożne i ku zachowaniu powołania chrześcijańskiego służące sprawy w królestwie, ona u króla mądrze i pilnie odprawowała, a zwłaszcza kościelne, sieroce i wdowie, i wszystkich ubogich krzywdy i potrzeby na wielkiej pieczy miała. Była we wierze mocna, w radzie potrzebna, W przygodach cierpliwa, W sądzie sprawiedliwa, w spojrzeniu stateczna, w mowie wdzięczna. Taką miała poważność zmieszaną z łagodnością, iż ci, którzy na jej dworze na posłudze byli, oboją rzecz uczuć musieli: i bojażń i życzliwość ku niej, tak iż i mówić nic przy niej, jedno z wielkiego statku, nie mogli. Na tem miejscu, gdzie małżeńskie gody jej sprawowane
były, kościół Ś. Trójcy zbudowała, i wielkiemi a królewskiemi dostatkami służbę Bożą w nim okrasiła, naczynia niektóre i krzyże do niego ze złota szczerego dając. Dziatki, które jej Pan Bóg dał, sama uczyła bojażni Bożej, słowa takie często z płaczem mawiając: Bójcie się Pana Boga, dziatki moje, bo w bojażni Jego i tu na świecie powodzenie, i po śmierci królowanie szczęśliwe mieć będziecie; znajcie Stworzyciela swego, abyście się W Jego przykazaniu kochali, a czyniąc Jego wolę, żyli, a miłując Go, dobre uczynki czynili. Dowcip wielki i wymowa mocna w niej była. Króla, małżonka swego, do sprawiedliwości, miłosierdzia, jałmużny i starania się o wieczne królestwo pobudzając, wiele dobrego królestwu czyniła. I za łaską Bożą w tem go powolnym zawżdy miała. Bo Widząc, iż Chrystus W sercu jej mieszkał, a iż zawżdy o święte rzeczy prosi, nic jej odmówić nie mógł; i W czem się ona kochała, on się kochał, a czem się ona smutna brzydziła, on na to nigdy łaskaw nie był; przetoż i książki jej, na których się ona modliła, często całując, pokazował, jako W cnotach jej miał upodobanie.

Gdy gdzie z nią król jechał, żaden dworzanin ubogim kmieciom i poddanym ubliżenia żadnego czynić nie śmiał. Dzień sądny tak miała przed oczyma, iż się nim samym od rozkoszy i próżności świata tego odrażała, a upadku się W grzech jaki bardzo bała. Spowiednika swego prosiła często, aby ją z jej grzechów i niedostatków duchownych upominał i karał, a gdy tego nie czynił, niedbałym go o zbawienie swoje zwała; a to, co drugi za krzywdę, gdy go karzą a przestrzegają, bierze, to ona sobie za wdzięczny     i wonny olejek i dobrodziejstwo brała.

Rada przestrzegła, gdy co złego widziała, i dobrym do lepszego pomocną być W upominaniu chciała. Naród Szkotów miał niektóre obyczaje w nabożeństwie, z powszechnym się Kościołem
niezgadzające, a zwłaszcza, iż wielkiego postu nie poczynali, aż po pierwszej niedzieli postu. Ona się temu bardzo sprzecíwiła, i do tego wszystkich przywiodła, aby się z powszechnym świata wszystkiego Kościołem zgadzali, a post od środy wstępnej poczynali. Także około używania Najświętszego Sakramentu Szkoci nie chowali kościelnego przykazania, aby to na dzień wielkanocny czynili. I gdy ich o to pytała, niegodnością się wymawiali, mówiąc: Grzeszniśmy, nie śmiemy tak wielkiej świętości brać. A ona ich nauczała, jako katolicy, acz się grzesznymi być znają, wszakże iż wedle ewangelji, żywota mieć bez używania Przenajświętszego Ciała i Krwi Pana naszego nie mogą; spowiadając się, pokutując, grzechów przestając, postem się czterdziestodniowym, jałmużnami i modlitwami przyprawując,z daru Bożego grzechów zbywają, a dostojnymi się czynią wedle Apostoła, doznawając sumienia swego. I tak długo o to się starała, iż się lud wszystek brać Ciało Pańskie na Wielkanoc przyuczył. Toż uczyniła około Mszy, którą nie swego czasu czyniono, i około świąt, które żle czczono. W dobry rząd rzeczy kościelne przez biskupów i kapłanów wprawowała, a zwłaszcza około małżeństwa, iż syn macochę, a brat umarłego brata żonę śmiał brać za małżonkę. To jako rzecz była przed Bogiem i Kościołem brzydka i nieprzystojna, ukazowała, iż tego nigdy napotem nie czynili; co się wszystko synodem, za jej staraniem uczynionym, wykorzeniło.Gdy ze swym spowiednikiem o rzeczach duchownych i zbawiennych mówiła, wszystka się w płacz obracała od słodkości wielkiej, którą w rzeczach Boskich czuła, myśląc o ojczyżnie onej przyszłej. W kościele nikt nie był skromniejszy a do modlitwy pilniejszy, nad nią; nigdy w nim nic świeckiego mówić i sprawować nie śmiała, jedno się modliła a płakała. Wielką miłość miała ku potrzebującym i ubogím, samaby Się im była dała.

Gdy się ukazała z pałacu, ciżba za nią się wlokłaubogich i potrzebujących, a każdy z pociechą odchodził. Nietylko swoje rzeczy, ale i królewskie rozdawała; a król wiedząc jej obyczaj, nigdy się o to, czego nie dostawało, nie pytał, za dobre to i sobie też zbawienne poczytując. Niewolników wielu z Anglji pojmanych wykupywała, i szpiegów miała osobnych,którzy tych więźniów, zwłaszcza którzy nędzę wielką cierpieli, zaopatrywali, których ona hojną ręką wybawiała i do domów ich odsyłała. Pustelników i na pokutę zamkniętych, sama osobą swoją często nawiedzała, modlitwie się ich zalecając a potrzeby ich opatrując. Po pierwszym śnie na Jutrznię o północy wstając, pierwej o Ś. Trójcy, potem o ś. krzyżu, na koniec o Matce Bożej godziny odprawowała, wigilij za umarłych i psałterza wszystkiego nie zaniechując. Skończywszy modlitwę jutrzenną, sześciom niewiast ubogich nogi umywała i jałmużnę dawała; a skoro dzień, dziewięcioro niemowląt, sierotek (poklęknąwszy) z nabożeństwem ręką swoją karmiła. Miała też z mężem swym ten zwyczaj, iż pewnych czasów trzystu ubogich do pałacu przywodzono,i zamknąwszy się z nimi, król po jednej stronie a królowa po drugiej służyli im do stołu, wszelkie posługi odprawując. A jej ustawiczna i osobna była jałmużna, przed obiadem pierwej dwudziestu i czterech ubogich ręką swą w pokornem usługiwaniu nakarmić, toż dopiero do stołu siąść. Pokarm jej nie rozkoszy, jedno posileniu służył, aby żyć tylko a trwać mogła. Post wielki bardzo ostro pościła, i inne dni także przez rok. Chorą będąc na żołądek, cierpliwie aż do śmierci boleść na nim wielką cierpiała, a jednak do spraw Bogu miłych niemoc jej nigdy nie przeszkodziła. Sześć Mszy zawżdy słuchała, w modlitwie trwała, W czytaniu Pisma świętego pilna, a w miłosierdziu i jałmużnach nieprzebrana była.Raz książki jej ewangelji drogo oprawione, na których ewangelję ś. rozmyślała, w wodę upadły, i tam przez noc i  dzień leżąc, żadnej skazy nie miały. Córkę swoją Matyldę ku takimże obyczajom swego nabożeństwa przyćwiczyłfi; która gdy potem za króla angielskiego dana była, mając na tymże dworze brata swego rodzonego Dawida, jednego czasu Matylda królowa wezwała go do jednego domu mieszkania swego.

I ujrzał a ono wielu trędowatych, a królowa między nimi, wody sobie W cebrzyk nalewając a od jednego do drugiego chodząc, nogi ich umywa, i obiema rękoma trzymając, ustami swemi całuje. Co widząc brat jej młody, zawołał: Co czynisz, gospodze by to król wiedział, nigdyby się ust twoich, takiemi nieczystościami zmazanych, nie dotknął. A ona się uśmiechając, rzekła; Izali nogi Króla niebieskiego nie są czystsze, niźli usta króla śmiertelnego? A jam ciebie dlatego przyzwała, najmilszy bracie, abyś się tego z przykładu mego i pokory ku Chrystugowi w ubogich uczył. A młodzieniec śmiejąc się, ze swem złem wyszedł. Tak swoją córkę ta chwalebna matka od młodości nauczyła, iż to prawie z piersi macierzyńskich wyssała. A wracając się do matki, jednego czasu przyzwała do siebie spowiednika, i wszystkiego żywota swego sprawy na spowiedzi mu oznajmując, a nad tem, co się jej grzechem być zdało, hojne łzy wylewając, taką miała skruchę, iż przez nią wszystko W ten czas, co jedno chciała, uprosić u Pana swego mogła. I rzekła nakoniec: Żegnam cię, ojcze miły, już ja rychło ze świata tego zejdę, a ty niedługo za mną pójdziesz. O dwie cię rzeczy proszę: Pierwszą, abyś mnie i duszę moją we Mszy swej zawżdy wspominał, a mnie grzesznej odpuszczenie u Pana Boga zjednał. Druga, abyś o dziatkach moich pieczę miał a bojażni ich Bożej nauczał, a karząc ich, onym nic nie przepuszczał, aby dla doczesnego szczęścia, wiecznego nie utraciły. Potem zachorzała, a przez pół roku już się z łóżka podnieść nie mogła.

Czwartego dnia przed śmiercią rzekła: Dziś podobno taka na królestwo szkockie klęska przyszła, jakiej dawno nie było.I po kilku dniach oznajmiono, iż mąż jej Malkolmus z synem Edwardem na wojnie zabity jest; i tę jej nowinę syn drugi. Edgarus, W wielkiej onej niemocy (acz od niej przymuszony) powiedział. Ona westchnąwszy a ręce W niebo podniósłszy, rzekła: Chwała i dzięki Tobie, Panie Wszechmocny, iż mi każesz przy mem skonaniu te żale i taki smutek cierpieć, bo tem moje grzechy oczyścić masz wolę. I czując bliską śmierć, zaczęła oną modlitwę: Panie Jezu Chryste, któryś z woli Ojca Twego za sprawą Ducha Świętego świat ten ożywił etc-.I kończąc modlitwę, żywot też ten nietrwający skończyła i wieczne zań przybytki wzięła. Do których, Jezu Chryste racz nas przywieść i między Twych Świętych przez krew Twoją drogą policzyć, który z Ojcem w jedności Ducha Świętego rozkazujesz na wieki. Amen.
 

Powrót do spisu treści
9 czerwca.
MĘCZEŃSTWO Ś. PRYMUSA I FELICJANA,
BRACI RODZONYCH
pisane od pisarzy męczeńskich Kościoła Rzymskiego z starodawna, i Ado,
Beda, Usuardus. - Żyli około roku Pańskiego 250.

Święci dwaj bracia, Prymus i Felicjanus, iż wiernymi byli sługami jedynego Boga, a wzgardzicielami pogańskich bogów fałszywych, doniesieni są o to od kapłanów bałwochwalskich do onych wielkich krwi rozlewców Dioklecjana i Maksymjana cesarzy, mieniąc, iż dla nich bogowie ich niemymi zostali, a odprawy w pytaniu dać nie chcą, a iż idzie o państwo ich, żeby go za gniewem bogów nie zgubili i sami nie poginęli. Byli ci dwaj zacni Rzymianie, których pojmać cesarzowie i wsadzić do więzienia kazali. Ale z niego anioł ich dziwnie, tak jako ongiś Piotra ś., wywiódł i okowy wszystkie z nich zdjął.Za co oni dziękując Panu Bogu, a jednak dla Niego chcąc krew rozlać, wolni być od męczeństwa nie chcieli; i dali się znowu pojmać i stanęli przed cesarzem, który im ofiary czynić kazał; Oni rzekli: Twoje W tej mierze rozkazanie, cesarzu, za nic sobie mamy; a mając inną ofiarę, słodką wonność chwały, którą ofiarujem Bogu żywemu, na twe uczynki ciemności, któremiś zdjęty jest, nigdy nie zezwolim. Z męki się żadnej nie wymawiamy, tylko żebyśmy się zostali przy koronie i dobrach onych, które Bóg obiecał tym, którzy dla Niego pochlebstwo świeckich dóbr wzgardzili. A co to za głupstwo kłaniać się twarzy niemej, która stać przez się, aż żelazem przybita               i ołowiem przylana, nie może. Rozgniewani tyranowie kazali ich okrutnie rózgami bić; ale gdy nic nie pomogło, a widzieli ich do wszystkiego i do śmierci gotowych, odesłać ich kazali do Promota, starosty miasta numetańskiego, aby ich tam wedlezdania swegomęczył a do ofiar przywodził. I tam ich u rynku posadzono i długo głodem i smrodliwem więzieniem morzono.

A potem ich na sąd wywieść kazał i mówił: Panowie kazali ofiary bogom, których się bóstwo zjawiło, czynić. Rzekli męczennicy: Nie zow tych panami, ale niezbożnikami, którzy takie rzeczy rozkazują a sługi Chrystusowe mordują. I kazał ich starosta rozdzielić, i Prymusa na stronę odwieść. Rzekł do Felicjana: Zmiłuj się nad starością twoją, uczyń ofiary Jowiszowi. Odpowiedział: Niech się zmiłuje nad moją starością Jezus Chrystus, który mnie do tego czasu w swej świętej wierze zachował, a twoich postrachów lękać mi się nie każe, i nie zmienię nigdy serca mego. I kazał go starosta nielitościwie ołowianemi basałykami bić; i gdy go podniesiono zbitego, rzekł starosta: Odrzuć to twarde serce, a zażyj dni dobrych W rozkoszy. Rzekł Święty: Ośmdziesiąt lat mam, a trzydzieści'm już w służbie Chrystusowej przeżył, już Chrystusowi służyć będę do końca, który mnie z ręki twej wybawi; o rozkosze nie dbam, jedno o one nigdy nieodmienne.
Tedy go starosta kazał do drzewa ostremi gwożdziami przez ręce i nogi przybić, i mówił mu: Tak długo tu wisieć będziesz, aż moją wolę uczynisz. A Felicjan z wesołą twarzą śpiewał: W Tobie Panie nadzieję mam, a co mi człowiek uczynić może? - bać się go nie będę. I wołał nań sędzia: Nieszczęsny nędzniku, upamiętaj się, a ujdziesz jeszcze cięższego katowania, któreć gotują; zaprzyj się Chrystusa. A on też wolał: Nieszczęsny nad innych wszystkich nędzniku, a jako się ja Stwórcy nieba i ziemi zaprzeć a słupom się twym niemym kłaniać mam? I mówił: Dziękujęć, Panie Jezu Chryste, iżeś mnie chciał mieć między tymi, co dla imienia Twego cierpią.I kazał mu sędzia przez trzy dni na onych ostrych gwożdziach wisieć, ani nic nie podawać, ani jeść ani pić.

A on trwał na chwale Boga, od Niego samego posilony. I kazał go po trzech dniach odkować, i biczami ubiwszy, do więzienia wsadzić.A potem przywieść Prymusa przed sąd swój kazał i mówił mu: Brat twój posłuchał cesarza, ofiarował bogom, i już jest wielkim u cesarza i na dworze jego; i ty uczyniszli tak, toż cię
szczęście spotka. A Prymus rzekł: Acześ syn szatański, wszakżeś dobrze rzekł, iż brat mój posłuchał Cesarza W niebie; wiem ja,co się z nim. dzieje, bo mi anioł powiedział; nie chciej mnie tem zwodzić, wtrąciłeś go w ciemnicę, W której się on jako w raju kocha. I kazał go kijami bić i świecami boki jego palić; a on śpiewał: Ogniemeś mnie przeczyścił, Jezu Chryste, jako srebro;Ciebie chwałę, a tego, co mi ci słudzy szatańscy zadają, nie czuję.To słysząc Promotus, do swoich rzekł: Alboć bogowie im swoją moc ukazali, albo czary mają jakie. A Prymus zawołał: Jako śmiesz moc Boską czarom przyczytać? I wznak go położyć a ołów mu rozpuszczony w usta lać, i Felicjana, aby na to okrucieństwo patrzał, przywieść do niego kazał. A Prymus pił on ołów jako wodę, a ujrzawszy brata, rzekł: Otóż mój miły brat oddzielony ode mnie nie jest, dufał Bogu, za którego imię cierpi, który nas ze wszystkiej tej nędzy wyrwie i ukaże nam niedoczesne dobre mienie; pójdziewa zaraz na chwałę zgotowaną, bracie miły, a nikt nas nie rozdzieli. Tedy kazał obu na amfiteatr albo plac igrzysk wywieść, i tam na nich dwa wielkie lwy, których się ryku wszystko miasto przelękło, wypuścić, ale bestje do nóg się ich kładły. Potem niedźwiedzie wypuszczono, i one toż uczyniły i jako baranki około nich chodziły. I rzekli Święci: Oto bestje znają Boga, a ty sędzio,stworzony na obraz Boży, znać nie chcesz Boga twego.

Widząc to lud wszystek, zawołał wielkim hukiem, i uwierzyło ich w Pana Jezusa więcej, niźli pięćset gospodarzy ze wszystkimi swymi. Co widząc sędzia, żywić ich dłużej nie chciał, ale na śmierć skazanych, ściąć kazał. I wrzucone ich ciała bestjom, ale nietylko bestje, ale i muchy dotknąć się ich nie śmiały; a W nocy chrześcijanie z wielką czcią je pogrzebli, przez dni trzydzieści na onem miejscu hymny i psalmy śpiewając. Nad grobem ich potem, gdy ustało prześladowanie, chrześcijanie ich imieniem kościół czternaście mil od Rzymu zbudowali, spodziewając się przez przyczynę ich dostąpić miłosierdzia Pana naszego Jezusa, którego cześć i chwała na wieki. Amen.

Powrót do spisu treści
10 czerwca.
MĘCZEŃSTWO Ś. DZIEWICY AKWILINY
pisane od Symeona Metafrasta (Surius Tom. 3). - Żyła około roku P. 286.

Akwilina, w mieście palestyńskiem, Biblos nazwanem,urodzona, i od chrześcijańskich rodziców, zwłaszcza matki (bo jeszcze rok tylko mając, ojcem osierociała) w wierze świętej wychowana.
Gdy lat miała dwanaście, towarzyszki swe, sąsiedzkie panienki pogańskie, od bałwochwalstwa łagodnemi i mądremí słowy odwodziła, a do jedynego je Boga, dla nas ukrzyżowanego, przywodzić umiała, tak do nich mówiąc: W cóż wy to dufacie, i jako tak niemych rzeczy śmiecie prosić o pomoc; wierzcie W Boga, który niebo i ziemię stworzył. A one to słysząc, pytały się, jakiby to Bóg był, czemu ukrzyżowan jest, a czemu weń Żydzi wierzyć nie chcą. Ona je pięknie nauczała, i rozumy ich oświecając, do prawdy zbawiennej przywodziła. I nie były próżne rozmowy i nauka jej. Na ten czas, gdy panowaniu Dioklecjanowemu był siódmy rok, za starostę ziemi palestyńskiej dany był Woluzjanus, złośliwy człowiek a prawie szatański syn. Ten wielu zabijał chrześcijan, przymuszając ich do ofiar djabelskich. A gdy się o tej panience dowiedział, pojmać ją i przywieść kazał, i mówił jej: A tyś jest, która inne panny psujesz, a bogi przed niemi lżąc, innego im ukrzyżowanego zalecasz; nie wiesz podobno, co cesarz rozkazał? Radzę, przestań tego, a ofiary bogom uczyń, bo cię będę musiał srodze karać i mękami do tego przywodzić. Rzekła Akwilina: Jeśli mnie męczyć będziesz, koronę mi cierpliwości u mego Zbawiciela zjednasz, bo Go ja W największych mękach nie odstąpię; czyń co chcesz, znajdziesz mnie w wierze mej mocną, która się pogróżek twoich nie boję. Rzekł jej Woluzjanus: Młodaś i krasna, dam-li cię na męczenie, cienkie i niezrosłe ciało twoje wnet się starga; mnie ciebie żal, że źle zginiesz wnetże, bo ci moi katowie nie umieją głaskać, a Bóg chrześcijański z ręki cię mojej nie wyzwoli.

A panienka rzekła: Proszę, nie miej nade mną tego politowania, w którem mnie o większą szkodę przyprawić chcesz; już raczej okrutność twoją wszystką obróć na mnie, a obaczysz W cierpliwości mej, iż ci, którzy mocną nadzieję W Chrystusie Panu położyli, niezwyciężeni są. Tedy ją bić i policzkować kazał, mówiąc: Skosztuj tych początków karania, jakoć smakować będą. A panna mówiła: Śmiesz tę twarz policzkować kazać, okrutniku, która na obraz Boży uczyniona jest; W dniu sądnym skarze ciebie Bóg, Sędzia świata wszystkiego. A sędzia kazał ją zwlec i przepasfiną dwom żołnierzom trzymać, a drugim bić     i mówić: Gdzież jest Bóg twój? - niechaj przyjdzie. wybawi cię. Przestać potem onego bicia rozkazawszy, mówił: Obacz się, głupia dziecino, izali kto kiedy, mając nadzieję W człowieku obwieszonym, rąk moich uszedł? A ona rzekła: Srogí okrutniku, mniemasz, abym ja uczuła męki twoje? - ile ty wymyślić okrucieństwa możesz, tyle mnie od Boga mego na wytrwanie i zwyciężenie siły użyczone będzie. A Woluzjanus zdumiały na ono tak mężne serce, rzekł: Rozmyśl się nędzniczko na kilka dni, abyś tego szaleństwa przestała; pofolgujęć, a zwiedzionej prostocie twej dam trochę miejsca. A panna spytała: A Wieleż mi czasu dajesz na rozmysł? Rzekł starosta: Ile sama chcesz. A panienka odpowie: Chcę, abyś mi nic czasu, i godziny jednej nato nie dawał, i o to cię proszę; jam jest z dzieciństwa dobrze nauczona, iż innego Boga niemasz, jedno W niebie, do którego się ludzie uciekać mają. A Woluzjanus rozgniewany mówił: Próżno tę upominać. I zwątpiwszy o odmianie serca jej, rzekł, aby rozpalone żelazne rożenki i szydła w uszy jej wtykano. Uczyniono tak; i przeníkały aż do mózgu, iż jej sam mózg nozdrzami z głowy padał. A ona wołała do Chrystusa: Daj mi Panie, Oblubieńcze mój, w niepokalanem dziewictwie przyjść z mądremí pannami do Ciebie. I to mówiąc, padła jako umarła. I mniemając starosta, aby umarła, kazał ją za mury wyrzucić i psom do pożarcia podać.

Leżało ciało czyste panieńskie oblubienicy Chrystusowej cały dzień na drodze porzucone, a o północy przyszedł anioł i dotknąwszy się jej, rzekł: Akwilino, wstań a bądż zdrowa, a idź pokaż Woluzjanowi, iż jego rada i moc próżna. I wnet się zdrową porwała, dziękując Panu swemu a prosząc, aby przedsię między temi panienkami, które dla Niego krew rozlały, wieńca swego nie traciła. W czem gdy nadzieję pewną wzięła, skoro bramy otworzono, weszła do miasta i od anioła aż do drzwi Woluzjanowych prowadzona była. Jeszcze dzień nie oświtł, a ona w oczach stanęła Woluzjanowych; który ujrzawszy panienkę, wołał czeladż, pytając: Co to za panna przede mną stoi? Poznali wszyscy, iż ta jest, którą wczoraj psom zabitą wyrzucono. On się dziwując a długo nie wierząc, aby ta była, kazał ją do więzienia schować. A gdy czas sądowny przyszedł, przywiedzionej pytał, jeśli ona jest Akwilina.
Ona rzekła: Złośliwy człowiecze, takli oczy te jako i serce zaślepione od czarta masz? Jam jest Akwilina, która przed tobą stoję. A on oczy przecierając, od zdumienia wielkiego ledwie się czuł, i mówił sobie: Jeśliż za spaleniem i wycieknięciem mózgu jej umrzeć nie mogła, próżno się już o nią z którą inną męką kusić mam. I skazał ją na śmierć, aby szyja jej mieczem ucięta była. Gdy ją przywiedziono na miejsce naznaczone, prosiła czasu trochę na czynienie modlitwy, i mówiła, oczy w niebo podnosząc: Dziękuję         i Tobie i wychwalam imię Twe, Boże mój, iżeś mi tej godziny doczekać dał, której ja między sługi Twe, którzy dla ciebie umarli, policzona być mam. Dziękuję, iżeś pracy mojej dał taki szczęśliwy koniec i pożytek spodziewany, a przeze mnie pohańbiłeś nieprzyjaciół imienia Twego; przyjm ducha mego W pokoju, żebych ziemskie dobra tracąc, wieczne one i wieniec nigdy niezwiędłej chwały Twojej otrzymała. To mówiąc, głos się stał do niej z nieba pocieszny, wszystkiego jej otuchę dając; który usłyszawszy, pierwej niźli ciął kat W szyję jej, doskonale umarła. I obaczywszy, iż już nieżywa, ucinać szyi nie chciał; ale urząd na dosyćuczynienie skażni na nią wydanej, w cienką szyję uderzyć ostrem żelazem kazał, z której
mleko, panieńskiej czystości znak, wypłynęło.

Ciało chrześcijanie jako drogą perłę porwali i kosztownie pochowali. Cierpiała Akwilina trzynastego dnia czerwca, w mieście Biblos, za Dioklecjana cesarza, pod starostą Woluzjanem. Tam u grobu jej wiele się chorób leczy, na cześć nieogarnionej Trójcy Świętej, której chwała i pokłon słynie od wszego stworzenia na wieki
wieków. Amen.
Powrót do spisu treści
11 czerwca.
ŻYWOT Ś. BARNABY APOSTOŁA
Wyjęty z Pisma świętego, to jest z Dziejów Apostolskích, i z kazania
Aleksandra mnicha o świętym Barnabie, położonego u Metafrasta.

Barnabas, którego naprzód Józefem zwano, rodzaju byłAbrahamowego z pokolenia Lewi, urodzony na Cyprze, gdzie się byli przodkowie jego bogaci i majętni przenieśli, którzy też imienie(= pochodzenie) i wieś urodzajną i pięknem budowaniem okraszoną mieli przy Jeruzalem. Z młodości tego syna swego dali ro-
dzice do Jeruzalem na naukę, i tam, jako drudzy piszą, wespołek z Saulem, który był potem Pawłem, Apostołem Pana naszego Jezusa Chrystusa, u Gamaliela doktora w Piśmie zakonnem i W obyczajach nabożeństwa Mojżeszowego wyćwiczony. A skoro po wniebowstąpieniu Pana naszego, kazaniem
Apostołów Chrystusowych na taką wiarę i nauki Boskiej na taką doskonałość cnót Chrystusowych wyniesiony był, iż Pismo święte krótkiemi go słowy zalecając, Wysokie W nim dary Boże i cnoty jego niewypowiedziane zamknęło. Bo naprzód jemu ci Apostołowie, którzy widzieli Duchem Ś., jaką podporą      i słupem Kościołowi być miał, imię takie dali Barnabas, które samiż wykładają „syn pociechy“, z niego wielką pociechę Kościołowi obiecując. Takie niegdyś i Noemu przy mianowaniu proroctwo rodzice dali: ten nas, prawi, pocieszy W pracach naszych na ziemi -- co się jako W Noem, tak i W Barnabie ś. hojnie ziściło. A gdy Pan Bóg przez mękę, zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie Syna swego obficie Ducha Ś. na serca ludzkie wylewać począł, a Kościoła swego fundamenty zakładał, na kazanie Piotra  i innych Apostołów wielka liczba ludzi żydowskich i tych, którzy na srogą śmierć Pana naszego zezwalali,uwierzyła.

Z nauki niebieskiej szczepili między nich Apostołowie wzgardę świata tego, ubóstwo dobrowolne, miłość społeczną. Przetoż to, co dziś się W samych zakonach i klasztorach zostało, wszyscy jednem sercem czynili. Nie chcieli mieć żadnej dzierżawy i imienia świeckiego na ziemi, aby pewniejszą mieli nadzieję W niebie. A chcąc naśladować ubóstwo Pana naszego Jezusa, pełnili radę i słowa one od Apostołów wzięte:
Sprzedajcie (mówił Pan Jezus) co macie, a dajcie ubogim; sprzedawali imiona Wszystkie a pieniądze nieśli do nóg apostolskich, chcąc aby z nich ubodzy bracia ich, W Chrystusa wierzący potrzeby mieli a żaden z nich nie żebrał, i żeby dostateczni, sprzedający imiona bogate, z ubogimi, którzy nie mieli co sprzedać, byli równi, wszyscy nic na ziemi nie mając, jedno wychowanie ubogie. Między tymi bogatymi był niepoślednim ten ś. Barnabas,który mając imienie dostateczne przy Jeruzalem, sprzedał je,i to, co Panu Bogu obiecał (sam nic nie mieć, a wszystko do nóg apostolskich porzucić) szczerze i cale wypełnił. Nie tak, jako Ananjasz ze swoją żoną Safirą, który obiecawszy Panu Bogu ubogim być a nic nie mieć, i wszystko, co miał, na pospolite wyżywienie braci obrócić, skłamał, a łakomstwem znowu uwiedziony, jako świętokradca, to, co już nie jego, ale Boskie i kościelne i Wszystkiej braci było, śmiał sobie przywłaszczyć; a jako złodziejom własno jest, Wstydząc się kradzieży onej, śmiał inaczej przed Piotrem ś. powiedzieć, niżli było.

Przetoż słusznie z żoną swoją karanie nagłą śmiercią ze srogością i klątwą urzędnika kościelnego, Piotra ś., odniósł. Nie tak ten wielki Barnaba, który szczerze sam siebie obnażywszy i przy ubóstwie Chrystusowem zostając, bogaty sobie skarb łaski Bożej i darów Wielkich duchownych zebrał. Co Pismo ś. wyraziło, gdy go temi krótkiemi słowy zalecaz- Był, powiada, dobry mąż, pełny Ducha Ś. i Wiary; W których słowach wielkie się a doskonałe jego cnoty i Wysokie dary Boże zamykają. Tak kto świeckie dla Pana opuszcza, niebieskich dóbr dostaje, tem większych, im mocniej świeckiemi i skazitelnemi wzgardzi.
Potem gdy on jego niegdyś W szkole Gamalielowej towarzysz Saulus zabijał ś. Szczepana i Kościół Boży uciskał, i do innych miast jako szalony W gniewie za nimi biegał, Wiążąc, dręcząc, zabijając sług Chrystusowych, płakał nad nim Barnaba i ustawicznie podnosił zań czyste ręce do Boga, aby oczy mi-
łemu towarzyszowi jego otworzył, a tego, z którym W młodości dobre zachowanie miał, dał mu widzieć chrześcijaninem i wyznawcą prawdy. Przyszedł czas łaski Bożej, iż się jego modlitwa Wypełniła, a Paweł święty W Damaszku nietylko wiarę W Chrystusa przyjął, ale zaraz mocnym jej obrońcą przeciw
niezbożnym Żydom został, i przed którymi z Damaszku uciekać musiał.

I gdy potem przyszedł do Jeruzalem, chrześcijanie jeszcze nie wiedząc o jego upamiętaniu, a za upornego i prześladowcę go mając, jako owce przed wilkiem od niego uciekali.
Wszakże Barnaba święty, bacząc już po nim odmianę, bezpiecznie mu szedł W ręce, śmierci się, na którą porywał sług Bożych, nie bojąc, i mówił mu: Długoż W tym uporze będziesz,towarzyszu mój dawny? Izali nie Widzisz, co się dzieje? Zabijasz nas i wodzisz do sądów, a jednak ochotnie umieramy; na cuda Boskie patrzysz, a nie wierzysz, Pismo czytasz, a rozumieć go nie chcesz, a naszą niewinną krew rozlewasz.
Szczepanaś, onego anioła z innymi zabił, który tak cudamiBożemi był wsławiony, iż jego się nauce żaden z Faryzeuszów oprzeć nie mógł. Upamiętaj się, poznaj Mesjasza dla nas ukrzyżowanego. Nie dając Paweł ś. domawiać, a łez swych hamować nie mogąc, upadł do nóg jego i z wielkiem łkaniem i przerwaniem rzeczy swej dał mu sprawę o dziwnem onem nawróceniu swem, a jako już W Damaszku Chrystusa opowia-
dal i to dla Niego cierpiał, co sam drugim zadawał.

O jaka Wielka radość była miłego Barnaby. jako się obłapując, łzami ramiona jeden drugiego polewał. O, z jakiem go Weselem prowadził W dom ten, gdzie Apostołowie nauczali chrześcijan, mówiąc: Z Wielką nowiną idę do was. On, który nas zabijał i tu i indziej na śmierć szukał, owo jest, owo go wam stawię jako cichego baranka, owo towarzysz kazania naszego, owo naczynie Ducha Świętego, radujmy się, Weselmy
się. Z jaką pociechą słuchali onej historji nawrócenia Pawła ś.,uważyć się i wymówić dostatecznie nie może. Dziwowali się, słysząc tak mądre wyznanie o Chrystusie i głęboką naukę z proroków, która z ust Pawłowych pochodziła. Poznali, jako go sam Chrystus nauczył i Wlał skarb nauki Wiary swej W serce
jego. A gdy Piotr ś. naprzód od Pana Boga sprawiony, począł narodom pogańskim ewangelję roznosić (bo do onego czasu żaden nie śmiał Grekom, to jest pogaństwu, pereł ewangelji wieprzom i chleba synowskiego psom miatać) a Korneljusza z domem Wszystkim ochrzcił, dziwowali się drudzy Aposto-
łowie, iż śmiał nieobrzezańcom słowo Boże przepowiadać. On im sprawę dał, iż to z rozkazania Boskiego uczynił, a iż widział Ducha Ś. zstępującego na pogan jako i na Żydów. Łacno na tem Wszyscy przestali, jako starszemu wiarę i posłuszeństwo dając. Co Pan Bóg jeszcze więcej potwierdził. Bo gdy
dla prześladowania, W którem Szczepan jest ukamienowan. uczniowie Chrystusowi, okrom samych Apostołów, uciekali, rozbieżeli się daleko, iż drudzy do Antjochji zabieżeli, Pan Bóg, który i złości nieprzyjaciół kościelnych na dobre używa, uczynił z udręczenia kościelnego większy Kościołowi pożytek; bo oni po świecie rozproszeni roznieśli ewangelję po rozmaitych królestwach, i W Antjochji Chrystusa pogaństwu opowiadając,wielką liczbę ludzi do wiary świętej przywiedli.

 O czem słysząc Apostołowie, jako hetmana a sprawcę i wielkiego Doktora i sługę wiernego, a szafarza nauki Chrystusowej, wysłali z Jeruzalem do Antjochji ś. Barnabę, który, jako był wielki czci Boskiej               i zbawienia dusz ludzkich miłośnik, widząc łaskę Bożą w Antjochji, iż się do wiary Chrystusowej poganie w tak wielkiej liczbie cisną, gorąco Chrystusowi dziękował a radością napełniał serce swoje. A gdy on wymowny język swój otworzył, i szczepy one młode dżdżem wysokiej nauki swej z go-rącego serca             i miłości polewał, prędko się podniosły i owoc dały. A co jeszcze więcej, tylekroć większy poczet za jego się kazaniem nawrócił ludzi onych pogańskich, którzy od bałwochwalstwa uciekając, Chrystusowi się, Bogu prawemu, oddawali. A gdy codzień więcej ich przybywało, widząc, iż żniwa dość a żeńców mało, wola/ ich na czas odejść a z większą się po-mocą i pożytkiem do nich wrócić; bo poszedł szukać miłego towarzysza swego Pawła, który się po innych stronach z ternie kazaniem świętej ewangelji bawił, aby go na ono hojne żniwo i do szczęśliwej roboty do Antjochji przywiódł. I gdy pracy (biegając po świecie a onego żołnierza Chrystusowego szukając) nie żałował, poszczęścił Pan Bóg pracy jego, iż go znalazł. I powiedział mu o zyskownem bardzo kupnie i o pogodzie do połowu dusz w przedniem mieście Antjochji, aby inną nie tak pożyteczną robotę opuściwszy, z nim poszedł a pomógł w szczepieniu wiary świętej między onymi poganami.

Dał się użyć Apostoł, i szedłszy z nim do Antjochji, wierną a spólną pomocą tak bardzo tam Kościół Boży rozmnażał, iż tam naprzód imię to chrześcijańskie urosło. Piszą niektórzy, iż był Ś. Barnaba i do Rzymu zaszedł, szukając podobno Apo-stoła Pawła; ale tam niedługo trwając, znacznego pożytku nie uczyniwszy, wrócił się do wschodnich stron. Chował się Rzym, jako pierwsze miasto i głowa świata wszystkiego, pierwszemu Apostołowi Piotrowi i głowie wszystkich owiec Chrystusowych. Czasu jednego mieszkając w Antjochji, gdy Doktorowie, pasterze onego ludu nowo do Chrystusa nawróconego, post czynili i służyli liturgią, to jest sprawowali Ofiarę i Mszę prze-najświętszą, rzekł do nich Duch S.: Oddzielcie mi Saula i Barnabę na dzieło, na którem ich wziął. Izali Tobie, Panie, nie wolno im rozkazać — czemu się ludzi sług Twych kościelnych dokładasz? Dlatego, aby się nikt sam nie posyłał a na tajemne natchnienie Ducha Ś. nie zmawiał, a sam siebie i drugich nie zwodził. Tę tedy starsi oni kościelni wolę Bożą znając, acz z żałością, ale odesłać od siebie Pawła i Barnabę musieli. I nim ich wysłali, pierwej czynili post i długie modlitwy, aby Pan Bóg poszczęścił pracę posłańców swoich, a potem kładąc na nich ręce, wysłali ich do pogaństwa na opowiadanie ewangelji. Co na tej drodze sprawili, a jako wiele ci dwaj wielcy Apostołowie    i trąby Ducha Ś. pogaństwa do wiary świętej obrócili, i co też ucierpieli, księgi Dziejów Apostolskich wypisują. Spra-wiwszy oną piękną robotę, a dusz wiele w Cyprze, w Sala-minie, w Pafji i w Pergu, w Antjochji, która jest w Pizydji, w Listrze, w Ikonium i innych ziemiach i miastach pozyskawszy, i kapłanów im postawiwszy, wrócili się do Antjochji, oznajmili braci, co przez nich Pan Bóg sprawić raczył i jako narodom otworzył wrota do wiary.

 Z tymże Pawłem Barnaba ś. zastawił się onym, którzy Zakon Mojżeszów chować narodom I obrzezować się kazali. A na uspokojenie i wykorzenienie sekty onej szli się radzić Apostołów i kapłanów do Jeruzalem. I na tej drodze braci, którą znaleźli, a w Jeruzalem Apostołom i starszym oznajmili oną łaskę Boską w nawróceniu tak wielu ludzi od bałwochwalstwa do Chrystusa. A po koncyljum onem jerozolimskiem, na którem obrzezanie Apostołowie skazili, znowu do Antjochji i Cylicji wysłali Apostołowie Barnabę i Pawła, tak ich w liście swym do chrze-ścijan zalecając: Posyłamy do was mężów, z najmilszymi na-szymi Barnabą i Pawłem, ludźmi, którzy wydali żywot swój za imię Pana naszego Jezusa Chrystusa. Tak wszędzie z Pawłem świętym robił i biegał Barnaba, wielki robotnik Chrystusów, i spólne z nim zalecenie miał, bo spólna i wielka miłość między nimi była; i bez zazdrości nic swego nie szukając, w zgo-dzie wielkiej sławę Chrystusową rozszerzali. A iż pożyteczniej było Kościołowi Bożemu, aby się z sobą rozdzielili, a większy pożytek w duszach ludzkich osobną robotą w różnych stronach, a niźli spólną na jednem miejscu, czynili, z takiej się przy-czyny z sobą rozstali.

Rzekł Paweł ś. do Barnaby: Nawiedźmy braci, a posilmy one wszystkie dusze, któreśmy pierwszą drogą Panu Chrystu-sowi pozyskali. Barnaba ś. na to przyzwolił, ale gdy na obie-ranie towarzystwa przyszło, Barnaba ś. chciał, aby z nimi szedł Jan, nazwany Marek, a Paweł ś. brać go z sobą nie chciał, przeto iż był młodzieńcem na przodku bojaźliwym, a pierwszą drogą z nimi wyszedłszy, przeląkł się pogaństwa i wrócił się od nich do Jeruzalem; bał się, aby innym złego serca nie uczynił, a wedle Pisma, które bojaźliwym w domu zostać każe, prosił, aby został w Antjochji w pokoju, a z nimi nie chodził. Ale Barnabas widząc, iż onemu młodzieńcowi bardzo tego było żal, iż się złej myśli dał ustraszyć a pierwszą drogą opuścił miłych towarzyszy, a iż obiecał poprawę, prosił ś. Pawła, aby z nim uczestnikiem był pracy i niebezpieczności dla Chrystusa. Lecz Paweł ś. na to się namówić nie dał; i stał się spór bez zwady, zdanie różne bez waśni, tak iż za Boskiem zrządzeniem (aby pożyteczniejsza ich praca, jako się rzekło, Kościołowi była) Barnaba się Pawłowi z tej drogi wymówił i gdzieindziej się z Markiem obrócił, gdzie wiedział Pan Bóg, iż go była większa potrzeba, a Paweł ś. mógł sam tę posługę, na którą szedł, z innym którym towarzyszem odprawić. I puścił się Barnaba z Markiem do Cypru, gdzie wielką liczbę ludzi pozyskawszy, w Salaminie albo w Konstancji od Żydów w ich zborze, gdy im o Chrystusie z Pisma prorockiego wywodził, pojmany a okrutnie jako i Szczepan ś. ukamienowany jest. Marek on, towarzysz jego, ciało jego przed miastem z jaką mógł największą uczciwością z innymi chrześcijanami pogrzebł; a w tę trumnę, tak jako był sam rozkazał, gdy mu o swej śmierci opowiadał, włożył na piersi jego Ewangelię ś. Mateusza, własną jego ręką pisaną. Tak się w tern kazaniu, z którem chodził i za które zdrowie położył, kochał, iż z niem umrzeć i po śmierci z niem leżeć chciał, aby i kości jego mówiły i sławiły Chrystusa i prawdę Jego, jako Psalm mówi: Wszyst-kie kości moje rzekną: A kto Tobie równy jest, Panie? A gdy potem na Cyprze na chrześcijan wielkie przyszły prześladowania, iż jednych pobito, drudzy stamtąd uciekać musieli, miejsce ono i grób świętego Barnaby w zapomnienia poszły.

A jednak za czasem na onem miejscu cuda Pan Bóg czy-ił: chorych, gdy przechodzili przez ono miejsce, wiele się leczyło, tak iż Salaminę zwali miejscem zdrowia, i z tego się ono miejsce sławiło. Cuda widzieli, ale przyczyny nie widzieli, Bi Pan Bóg za czasów Zenona cesarza około roku Pańskiego 490 skarb on objawić raczył, z takiej oto przyczyny. Gdy Gnafeus heretyk osiadł chytrością stolicę antjocheńską, cy-pryjski kościół pod moc swoją podbić chciał. Był na ten czas biskupem Salaminy Antonjusz niejaki, nie bardzo uczony, ale pobożny; którego gdy Gnafeus na synod do Carogrodu do Zenona cesarza pozwał, bał się heretyckiej chytrości i nie śmiał jechać. Pana Boga tylko, pilnie posty czyniąc, prosił, aby mu ukazał, co czynić miał. Nocy jednej ukazał mu się Barnaba ś., mówiąc: Na tern a na tem miejscu ciało moje i przy niem Ewangelję moją ręką pisaną znajdziesz; jedźże do Carogrodu, a wolny od wszystkich trudności będziesz. Biskup, jeszcze nie umiejąc dobrze onego widzenia rozeznać, prosił, aby mu je Pan Bóg, jeśli jest nieomylne, drugi raz powtórzyć raczył; i tak się słało. A on szediszy z procesjami na opisane miejsce, zna-lazł grób i ciało jeszcze całe, a na piersiach Ewangelję wedle ś. Mateusza, jego ręką pisaną. Gdy się tego cesarz Zenon do-wiedział, nietylko biskupa uspokoił, ale go bardzo uczcił, iż za czasów jego panowania Pan Bóg taki skarb ukazał. I upro-siwszy sobie Ewangelię, kościół wielki z klasztorem na onem miejscu w Salaminie zbudował i nadał, na ustawiczną chwałę Boga w Trójcy jedynego, który króluje na wieki wieków. Amen.

Obrok duchowny.

Przyczytają niektórzy heretycy, na pokrycie rozterek swoich, ś. Barnabie i Pawłowi niezgodę w tem, iż się tak rozstali. Na czern się niepomału mylą, bo tam żadnej niezgody niemasz, gdy się jednemu zda to, a drugiemu owo, a oboje dobre; jedno jeden je ma za większe dobro albo lepsze, niźli drugi. Inna rzecz, gdyby zdania były przeciwne na rzeczy, która wierze i wyznaniu wiary służy; ale gdy nic sprzeciwienia niemasz, a jeden drugiego nie ganiąc, swoje prowadzi, które mu się lepszem być zda (na rzeczy wolnej na obie strony), nie jest żadna niezgoda, ale piękna roz-liczność i rozmaitość drogi, do jednegoż końca wiodącej. Takich rozliczności w oblubienicy Chrystusowej wiele znajdując heretycy, ,swoje waśnie, rozterki i rozdzielenia pokryć takim przykładem chcą, gdy mówią: Oto w papiestwie mnisi jedni biali, drudzy szarzy, czarni etc., jedni mają takie reguły i ceremonje, a drudzy inaksze, inaczej szkotyści, inaczej tomiści trzymają. Mniemają głupcy, aby suknia i barwa i różne obrządki służby Bożej różną wiarę czyniły, albo żeby się katolicy około wiary świętej powszechnej i rzeczy od Kościoła postanowionych nie zgadzali. Nie tak jest, ale we wszystkiem, co się najmniejszego artykułu wiary i wyznania kó-ścielnego i nauki dotyczy, zgodni są. Co się mniemania o świeckich naukach i filozofji, i tego, co może z obu stron przy wierze stać i nic wyznaniu wiary świętej nie wadzi, dotyczy, w tern każdy się trzyma swego upodobania, bez ganienia drugiego i uszczypku wiary. Przetoż i Paweł ś. i Barnaba te zdania różne mieli, aby kto nie rzekł, żeby to grzech był, w rzeczach wolnych za swem iść mniemaniem, a żeby takie w sługach Bożych rozliczności znaj-dując, nikt się nie gorszył. Z których jednak Kościół ma wielką okrasę i pożytek, bo jako tu, by były nie te różne zdania między Pawiem i Barnabą się wszczęły, nie takby się było dusz wiele po-zyskało Panu Bogu. Tak gdyby tej rozliczności nie było między Doktorami, nie takby się w rozmaite rozumienia nauki i szukania skarbów w Piśmie świętem i w jego wykładaniu Kościół ubogacił. A teraz, gdy Augustyn ś. na jednoż miejsce Pisma świętego taki, a Grzegorz ś. albo Chryzostom, albo który inszy, inakszy wykład daje, a obydwa dobre są i przystojne i z powszechnem się wy-znaniem zgadzające, większa rozliczność smaków duchownych na pastwiska dusz wiernych rośnie, bo Duch Ś. w Doktorach kościel-nych mówiący, bogaty jest gospodarz, który ze skarbu swego nowe i stare rzeczy ku pociesze wiernych Bożych podaje.
Powrót do spisu treści
12 czerwca. ŻYWOT RAHAB, NIERZĄDNICY
z Pisma świętego wybrany (Jozue 2, Psal. 86, Math. 1, Hebr. 11, Jac. 2).

Wielki wzór pokuty, dziwnego nawrócenia i opatrzności Boskiej nad wybranymi swymi jest Rahab nierządnica, którą prorockie i apostolskie pisma wysławiają, i nam ją na przykład wiary, dobrych uczynków, usprawiedliwienia i cnót wszelakich stawiają. Początki jej złe, ale święty koniec. W ciemności pogańskiej będąc a Boga prawego nie znając, była córką ciem-ności i złych uczynków; ale gdy jej serce prawda           i światłość objaśniła, porzuciwszy sprosny żywot, godną się stała być jednym drogim kamieniem w domu Bożym, tak iż z jej krwi urodzić się chciał wedle ciała (bo wedle Bóstwa początku nie ma)
przedwieczny Bóg nasz Jezus Chrystus. Była rodem z Jerycha, ziemi palestyńskiej, w pogaństwie               i ciemnościach bałwochwal-skich; obchód żywota jej była karczma, dom gościnny, i to, co przy nim bywa, nieczyste z gośćmi obcowanie, na które mło-dość i urodę swoją nieszczęśliwie obracała. Ale gdy Pan Bóg, który stworzył niebo i ziemię, sławić się w onej ziemi począł z tego, iż w Egipcie wielkie cuda czynił            
 i plagami niesłychanemi ziemię oną i króla jej karał, a iż lud swój hebrajski przez morze wielką a dziwną siłą swoją przeprowadził, tak iż się dla przejścia ich morze rozstąpiło, i dno ukazując, wody jako mur z obu stron stanęły, a gdy już przeszli, spuściły się i Faraona z wojskiem jego niezliczonem potopiły, to słysząc niewiasta ona, i o innych zwycięstwach nad królami, których granicami szedł lud on Boży, sprawę mając, uwierzyła w Boga jedynego, którego on lud chwalił, mądrze sobie rozbierając, iż to jest prawy Bóg, a inni wszyscy bogowie fałszywi i próżni są. I przetoż Mu się już na samą sławę sąsiadów swoich niewiernych, bałwochwalców, kłaniała w sercu i od żywota onego sprosnego odstawała

 O dziwna sprawa Boska i szczodrobliwość Ducha Jego nad grzesznymi! We wszystkiej ziemi onej między siedmiu narodami, nietylko w mieście Jerychu, taki się człowiek nie znalazł, któryby tak powolny był natchnieniu i sprawie Ducha Ś., okrom tej tak mądrej a świętej i rządnej nierządnicy, która i z niewiernych ust, cuda Boskie sławiących, wiary się nauczyć umiała. Mając już tę wiarę w sercu swem, a chwaląc tego Boga, którego je-szcze żadnego sługi i kaznodziei nie widziała, nie zapomniał jej tenże Bóg jej, ale do niej posłał swoich posłów tym oto sposobem. Gdy się Jozue przez Jordan już do onej obiecanej ziemi palestyńskiej przeprawować miał, posłał dwóch szpiegów do Jerycha, miasta pogranicznego, aby się cicho wywiedzieli O mocy i gotowości nieprzyjacielskiej. Którzy w wieczór wcho-dząc do miasta, wbieżeli w dom tej to Rahab, który jako dom gościnny napóźniej zamykano. Tak ich Pan Bóg sprawował na pociechę wiernej onej niewiasty i na zachowanie zdrowia ich, iż się gdzieindziej do innej gospody nie udali. Mądra ona nie-wiasta prędko ich poznała, iż byli z ludu onego Boga, którego już wiarą i sercem chwaliła. I wielce się z tego ucieszyła, usługiwała gościom onym wdzięcznym z radością, czyniąc im wszelaki wczas jako podróżnym i spracowanym. A bojąc się, aby się kto nie domyślił a za podejrzanych onych gości nie miał, dała im tajemną komorę, kryjąc ich od oczu ludzi innych.

Dziwowali się szpiedzy oni ludzkości niespodziewanej, nie wie-dząc, co się działo. Lecz długo zataić się nie mogli; dowiedział się król Je-rycha o nich, i posłał, wskazując do Rahab, aby onych mężów wydała, którzy w nocy do niej weszli, mieniąc iż są z Izrael-czyków a na szpiegi przyszli. Ona im nic nie powiadając, za-raz ich przeć poczęta, mówiąc: Bylić tu u mnie, ale wnet z miasta wyszli przy zamykaniu bramy, gdy już było ciemno; nie wiem, gdzie się obrócili, puśćcie się za nimi prędko. pewna rzecz, że ich dogonicie. I tak zbyła sług królewskich, i zataiła posłów ludu Bożego. A bojąc się, aby drugi raz w domu jej szukani nie byli, z pilnością wielką o zdrowie się ich starając, weszła do ich komórki i przestrzegła ich, i kazała im za sobą iść na salę słoneczną wysoką, na której len suszyła; i posław-szy im na ziemi, pokryła ich onym lnem, mówiąc: Nie bójcie się, śpijcie dobrze, już ja was zataję i obmyślać będę o zdrowiu waszem, jakobyście się bezpiecznie do swoich wrócić mogli. Gdy już rozumiała, że się trochę dla posilenia na drogę przespali, weszła do nich, a oni usnąć, jako myślami strwożeni, nie mogli. I tam wnetże przed nimi wyznawać wiarę swoją, i o swem a ich też bezpieczeństwie mądrze radzić poczęła, mówiąc: Wiem, iż Pan Bóg dał wam tę ziemię, gdyż padł na nas po-strach wasz, i struchleli wszyscy obywatele ziemi. Słyszeliśmy, jako Pan osuszył wody morza Czerwonego na przejście wasze, gdyście wyszli z Egiptu; i wiemy, coście uczynili dwom kró-lom amorejskim, Sehonowi i Ogowi, którzy są za Jordanem, jakoście ich wygubili. I to słysząc, przelękliśmy się, i struchlało serce nasze, i już nadziei w nas nic nie zostało na przyjście wasze; bo Pan Bóg wasz, ten jest Bóg i górnego nieba i na-dolnej ziemi.

O dziwna a mądra i wielka wiara tej niewiasty! Po dwóch rzeczach prawdziwego Boga poznała: po pierwszej, iż władnie rzeczami stworzonemi, iż morzu i wiatrom rozka-zuje, a iż Jemu są posłuszne żywioły jako Panu a Stwórcy swemu; a po drugiej, iż władnie sercami ludzkiemi, a puszcza na nie trwogi i myśli jakie chce zdaleka, i na jedną sławę, co jest samego prawdziwego Boga dzielność. I przetoż Go śmiała nad wszystkie bogi przekładać i czynić Go Panem nieba i ziemi. Gdzie się takiej mądrości nauczyła? Czemu inni słysząc toż i czując, wiary nie mieli a serc swych do Boga i takiego wy-znania nie obrócili, a takiemu Panu swemu posłuszeństwa wszelakiego nie oddali? Pewnieby byli znaleźli u Niego mi-łosierdzie. Lecz ta sama tylko to baczenie i tak wysoki a z nieba oświecony rozum miała, bo do natchnienia Boskiego prędko wolę swą obróciła. Tak wyznawszy wiarę swoją, o miłosierdzie prosić onych szpiegów poczęła, aby na nią i na dom jej, na ojca i matkę, braci i siostry i powinowatych wszystkich baczność mieli, taką, jakiej ona nad nimi użyła, żeby ją z nimi od zguby i śmierci czasu swego wybawili. A gdy jej to obie-cywali, ona jako mądra chciała, aby jej to na Boga poprzy-sięgli. I tak uczynili: przysięgli, iż ukazać nad nią i domem jej miłosierdzie i ziścić się jej w prawdzie mieli. Trzech tylko po niej rzeczy potrzebowali: pierwszej, aby nikomu o nich nie powiadała, a nie wydawała ich; drugiej, aby w oknie tern, przez które ich spuścić miała, powrózek czerwony na znak i poznanie domu jej wisiał; trzecia, aby w dom swój wszystkich powinowatych swoich zebrała i z nimi się czasu oblężenia zamknęła, a żeby nikt z domu jej nie śmiał wynijść, gdy miasto wezmą; już taki, gdy zginie, sam sobie winny zostanie, a my za to grzechu mieć, powiadają, nie będziemy; ktoby w domu i za wrotami twemi zginął, albo jeśliby wam kto krzywdę jaką uczynił, już to nasz będzie grzech i na głowę się naszą krew ta obali. Po takiej zmowie spuściła ich ręką swoją Rahab z okna (bo dom jej był na murach miejskich) i nauczyła ich, aby na góry bieżeli a przez trzy dni się z miejsca nie ruszali, pókiby się pogoń za nimi nie wróciła. Tak uczynili mężowie oni i wrócili się zdrowo do Jozuego, od którego posłani byli, mó-wiąc: Dał Pan Bóg ziemię wszystką w ręce nasze, bo jej obywatele wszyscy bojaźnią już polegli. A gdy z wojskiem pod ono miasto przyciągnął, i gdy się mury jego na sam głos ludu i trąby kapłańskiej, za mocą Bożą przez procesję ze skrzynią oną obalić miały, obwołać kazał Jozue, aby dom Rahab nierządnicy wolny był i szkody żadnej w nim czynić nikt nie śmiał; i ukazał wszystkim dom on, czerwonym powrózkiem naznaczony.

 A gdy mury upadły i miasto gubiono, wszystkich ludzi (od małego do wielkiego) zabijając, dwaj oni mężowie stanęli u drzwi domu Rahab, płacąc i oddając posługę jej, i iszcząc słowo i przysięgę swoją, aby żaden w domu jej zam-knięty krzywdy i ubliżenia od ludu żołnierskiego nie miał. A potem wszystkich, których w domu znaleźli, zdrowo i cało ze wszystką majętnością ich wyprowadzili, wedle rozkazania Jozuego, i postawili ich przed obozem, osobne im miejsce dając. Zacna to tedy i wielka niewiasta, którą ś. Paweł zaliczając między Patriarchów i Świętych, z wiarą zaleca, mówiąc: Wiarą Rahab nierządnica nie zginęła z niewiernymi, przyjmując szpie-gów w pokoju. Wielka zaprawdę wiara, i taka, jaką Chrystus błogosławił, mówiąc: Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwie-rzyli. Ta nie widziała cudów tych, które widzieli Egipcjanie i król Faraon, nie słyszała i kaznodziei Bożych, jedno z ust nieprzyjaciół ludu Bożego nowiny one o Egipcie przyjmując, umiała z nich znajomość Boga prawdziwego brać, i wiarę sobie skarbić, i poznać Boga, Pana nieba i ziemi; od samego Ducha Bożego sprawiona, tak wolę swoją własną do wiary przychy-liła, iż porzuciła i potępiła wszystkie bogi i bałwochwalstwa przodków swoich. Nie mając żadnego między sąsiadami, ktoby jej onego rozumu i rozmysłu pomagał, sama jedna potępić nie-rozum ziemi wszystkiej i obywateli onych, i niebaczność ich, iż się Panu swemu dobrowolnie nie poddawali i nie znali Stwórcy swego, zganić umiała. Do tej wiary przystąpiły uczynki i cnoty jej wielkie, z któ-rych ją drugi Apostoł, Jakób święty, zaleca, mówiąc: Izali z samej wiary tylko, a nie z uczynków człowiek bywa uspra-wiedliwiony? Rahab nierządnica, izali nie z uczynków uspra-wiedliwiona jest, gdy przyjęła posłów i inszą ich drogą wy-puściła? Jako ciało bez ducha umarłe jest, tak wiara bez uczynków martwa jest. Obaczmy, jakie wielkie cnoty na tej wierze jej urosły. Naprzód poznawszy sług Bożych, śmiała ich w dom swój przyjąć, i dla przyjęcia ich ważyła zdrowie swoje i zgubę domu swego, nic się na okrucieństwo króla swego nie oglądając, bo tak myślała w sercu: Wiem, iż król łacno się tego dowiedzieć, i bych ich najlepiej skryła, przedsię znaleźć ich u mnie w domu może; wszakże więcej się boję Boga tego, który stworzył niebo i ziemię, którego ci słudzy i posłańcy są; wolę gardło tracić, a niźli posługę tę ich opuścić albo ich wy-dać.

Tak ta ważyła wszystko swoje kwoli Bogu, w którego uwierzyła, i taka bojaźń Boża w sercu jej panowała. Ku temu miłosierdziem się wielkiem nad ludźmi, którzy zginąć mieli, wzruszyła i od śmierci ich wybawiła wielką bar-dzo jałmużną. Pokazała też i hojne serce swe ku gościom i przychodniom, mając oną cnotę, którą Apostoł zaleca: przy-jęła gości podróżnych w dom swój i wczasy im wszelakie uczyniła, w których drudzy, jako Abraham i Lot, aniołów w osobie ludzkiej przyjmowali. Obmyślanie też około powino-watych zbawienia a dobra ich, wielką w tej niewieście miłość ku bliźniemu pokazuje; bo nietylko o sobie, ale wnetŻe przy swojem, o powinowatych swych zwłaszcza, o ojcowskiem a ma-cierzyńskiem zdrowiu i zbawieniu, myśleć poczęła (co jest wielka baczność i wdzięczność ku dobrodziejom swym) a jako prawa córka oddawała i nagradzała rodzicom prace ich. Szczę-śliwi rodzice i powinowaci tej nierządnicy, z której pierwej nie-sławę mieli, iż się za jej powodem i przyczyną nietylko przy doczesnych dobrach, ale przy wiecznych, dusznych, w pozna-niu Boga prawego i uczestnictwie Kościoła Jego, zostali. Nie schodziło jej i na mądrości, z której przysięgą zmowę swoją jako pewną warowała, i radę pożyteczną dawała posłań-com onym. Umiała i język swój dobrze zamykać, i tajemnice zwierzone dobrze taić, nie jako krewkość niewieścia zwykła, z językiem nie wylatała, ale cierpliwie i mądrze milczała, sama w sercu Boga a w języku umiarkowanie słów swoich mając. Dochowała słowa swego i wypełniła obietnice swe, a Bóg jej też wypełnił obronę, łaskę i miłosierdzie swoje. Nakoniee jaką pokutę za zły przeszły żywot swój czyniła, i jako się napotem w bojaźni Bożej i wszelakiej uczciwości, mierności i czystości zachowała, świadczy to wielki i zacny, I z pierwszego pokolenia między Izraelem, to jest z Judy idący dom Salomona, książęcia i przedniego pana, który ją sobie za małżonkę wziął i z niej w piątem pokoleniu Dawida króla uro-dził.

Znać było dobrze, iż ta, która pierwej była jako sucha i niepłodna ziemia, stała się ogrodem pełnym ziół woniejących, to jest cnót wszelakiej pobożności, iż się ziściło na niej pro-roctwo: Zapomnisz hańby młodości, byłaś niewiastą opuszczoną z młodych lat twoich, porzuconą, ale się już nie bój, nasienie twoje narody opanuje. Była ta Rahab figurą i wzorem Kościoła Bożego, zwła-szcza z pogańStwa nawróconego, na wielu rzeczach. Jako ona, nie widząc cudów w Egipcie, uwierzyła, tak Kościół z narodów zebrany, nie widząc Chrystusa i cudów Apostolskich, przyjął posłów kościelnych i uwierzył, i przyjął rzeczy rozumowi nie-podobne i naturze a cielesności przeciwne. Jako powrózek czerwony oznaczył dom jej, aby weń przekleństwo śmierci nie wchodziło, tak nas czerwona krew Chrystusowa, która nam z tego okna i z tych wysokich drzwi (bo się On sam drzwiami nazwał) wypłynęła, wolność nam wierzącym dała, i nas od mocy nieprzyjaciół i śmierci dusznej, i czasu swego z cielesnej, wyzwoliła. Jako kto w jej się domie zamknął, przekleństwa danego na miasto uchodził, tak kto się w jedności Kościoła Bożego zamknie, srogości i przekleństwa na grzech od Boga zdanego, bywa, a szkodzić mu gniew Boży, byle sam chciał, nie może. Jako kto się wychylił z domu onego, wnet zginął, tak kto się z Kościoła Powszechnego wychyli, a z jedności i zamczystego tego miasta wynijdzie, śmierć sobie i zgubę wieczną najduje. Takie sobie ta Rahab za takiemi sprawami swemi miłosierdzie u Boga zasłużyła, iż jako mówi sam Pan Bóg w psalmie: Wspomniałem na Rahab i na Babilon. Ale nie zgoła Pan Bóg wspomniał na nią, ale z tego, co przydaje: iż wiedziała o mnie, to jest, iż poznała i uwierzyła w imię święte moje, i poznawszy, w cnotach je i w pobożnych obyczajach uczciła, i szczęśliwie żywota tego w jedności Kościoła Jego i w uczestnictwie ludu Jego dokonała. Której my naśladując, wiary wielkiej, bojaźni Bożej, miłosierdzia, jałmużny, mężnego serca w służbie Bożej, miłości ku bliźnim, wierności, w języku powściągliwości, mądrości, pokuty, powstania od grzechów i wytrwania w dobrych uczynkach aż do końca; zostajmy i umierajmy w jedności Kościoła Bożego, w którym chwaląc Boga w Trójcy jedynego, przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, dostąpim żywota bez śmierci, i rozkoszy bez końca. Amen.
Powrót do spisu treści
12 czerwca.
MĘCZEŃSTWO CZTERECH ŻOŁNIERZY które dnia dzisiejszego Kościół wspomina,
z brewjarza kościelnego wyjęte.

Bazylides, Cyrynus, Nabor i Nazarius, Rzymianie żołnierze, rodzajem zacni i cnotą znakomici, gdy wiarę chrześcijańską przyjęli a Chrystusa przed cesarzem Dioklecjanem sławili, pojmani są od Aureljana starosty rzymskiego, który ich do ofiar bogom upominał, i do więzienia (gdy tego czynić nie chcieli a rozkazaniem jego gardzili) wsadził. Tam gdy się modlili, jasność wielka znagła się w ciemnicy onej oświeciła i w oczu wszystkich przytomnych stanęła. Na którą patrząc Marcellus, starszy nad więźniami, i innych wielu, w Chrystusa uwierzyli. Potem z więzienia onego wypuszczeni, gdy znowu na Maksymjana cesarza zakazanie nie dbając, Chrystusa, jedynego Boga i Pana w ustach mieli, bić ich biczami i rózgami, na których ostre żelaza i kulki ołowiane przywiązane były, rozkazał. Bitych srodze, do więzienia dano; i siódmego dnia, gdy przed cesarza wywiedzieni, tegoż Jezusa Chrystusa mężnie wyznawali, na śmierć potępieni, szyję na ucięcie mężnie podali. Ciała ich zwierzom wyrzucone, od chrześcijan ze czcią pogrzebione są. Z czego pochwalon jest Jezus Chrystus, Bóg nasz, który z Ojcem w jedności Ducha Świętego króluje bez przestanku na wieki wieków. Amen.


Powrót do spisu treści

13 czerwca.
ŻYWOT Ś. ANTONIEGO Z PADWY, ZAKONU Ś. FRANCISZKA
pisany od jednego Franciszkanina, poważnie i wiernie, i w kanonizacji jego położony
 (Antonius 3, p. UL 24, cap. 3). — Żył około roku Pańskiego 1200.


 W Portugalji albo Luzytanji jest miasto prawie na końcu świata na zachód, Lizbona albo Ulizbona, w którem się ten święty Antoni z uczciwych rodziców stanu rycerskiego, Marcina i Marji, urodził. Ten z młodości będąc do rzeczy duchownych i Boskich skłonny, skoro wychowany w naukach podrósł, nie-bezpieczności się i upadku młodych lat swoich, i skłonności wrodzonej do grzechu bojąc, a żeby serce jego już do Pana Boga i niebieskich chuci gorejące, uwięzić się i upieść w rzeczach tych ziemskich, skazitelnych i zdradliwych, nie mogło. przyjął ciasny żywot rady Pańskiej, udając się do zakonnikóv, ś. Augustyna tamże w Lizbonie, do tych, których kanonikami zakonnymi zowiemy, między którymi żył jako jeden anioł., w posłuszeństwie, w pokorze, w utrudzeniu ciała swego i pil-ności wszelakiej powołania i powinności reguły, nauki też dla pomocy zbawienia bliźnich nie zaniechywając. Co aby mógł lepiej czynić, widząc iż w Lizbonie nawiedzanie przyjaciół i znajomych jego święte zabawy przerywało, pragnąc na rzeczy duchowne pokoju większego, prosił się, aby był gdzie między obcych i nieznajomych posłan. Acz miłość braci onych ku niemu trudno się z jego pociesznej obecności i przykładów zbawiennych osierocić miała, wszakże widząc starszy jego prosty i gorący do Boskich rzeczy umysł, wysłał go do Koimbry, gdzie dostawszy pożądany spokój, czujnie i pilnie na wszelaką się doskonałość cnót sług Bożych zbierał.

W Piśmie świętem wiel-kie upodobanie i ochłodę ducha swego mając, onym dżdżem polewał wsiane a bujnie wschodzące drogie i wonne zioła po-bożności zakonnej; i tak cicho, a jakoby nic nie umiejąc, na głębokie się rozumienie Pisma świętego zdobywał. Gdy w onym żywocie dwa lata przemieszkał, serce się jego Boga pełne na przymnożenie większej miłości Boskiej tym sposobem roz-gorzało. Na on czas Piotr, królewicz portugalski, ciała świętych męczenników, pięciu Franciszkanów, na rozmnażaniu wiary Chrystusowej między pogaństwem i Maurami mahometańskimi pobitych, z Marokku przywiózł, i jako przy onych świętych ciałach od wielkiego niebezpieczeństwa i pewnej śmierci na morzu i na ziemi wybawiony był, oznajmił, tak iż się wysługi I droga śmierć u Boga onych męczenników po wszystkiej Hiszpanji rozgłosiła. Tą sławą wpadła Ś. Antoniemu wielka i uprzejma chuć do tego, aby kiedyś mógł krew swoją dla Chry-stusa rozlać, co mu już z onej bujnej miłości ku Odkupicielowi, który za nas umarł, przychodziło. I szukając do tego przy-stępu, umyślił wstąpić do zakonu Ś. Franciszka, w którym się jako w mocnem wojsku Chrystusowem tacy żołnierze rodzili. Niedaleko Koimbry byli tam Franciszkanie, nie tak nauką, jako tern, do czego nauka wiedzie, to jest żywota świątobliwością słynący; którzy gdy do jego klasztoru, prosząc o jałmużnę wedle swego zwyczaju, przyszli, święty Antoni prosił ich, aby go do zakonu swego przyjęli tym sposobem, aby go do Sara-cenów na opowiadanie Chrystusa wysłali, żeby mógł też krew swoją dla Pana swego rozlać. Oni to radzi uczynili i czas mu naznaczyli. A święty Antoni, prosząc u starszych swoich, aby mu do ciaśniejszej reguły wolno było wedle kanonów przenieść się, z trudnością to uprosił, bo był od nich wielce miłowany, iż w nim wysokie cnoty doskonałości widzieli.

Brat jeden wy-puszczając go, napoły z gniewem żartując z niego, rzekł: Idź, idź, podobno świętym zostaniesz; a on z pokory jako proroc-two rzekł: Gdy usłyszysz mnie między Świętych policzonego, wżdy chwalić z tego Boga będziesz. Franciszkanie dali mu imię to Antoni, bo był pierwej Fernandem zwany. Niedługo ojcowie oni święte pragnienie jego wykonali: wysłali go między pogaństwo, błogosławieństwem i modlitwami opatrzonego. Ale woli Bożej nie było; dobre serce jego Pan Bóg przyjąwszy z tajemnej rady swej, tego jemu nie dopuścił, a na zachowanie gotowych chrześcijan i na naprawę zepsutych, nowych zaniechawszy, jego obrócić chciał. Na tej drodze całą zimę ciężko chorzał, a jednak płynąc morzem, pogody i wiatrów mieć z nim nigdy żeglarze nie mogli; i chcąc się do Hiszpanii wrócić, niewiadomie i nad nadzieję do Sycylji ziemi włoskiej wiatry go przygnały. Tegoż roku mieli Franciszkanie kapitułę generalną w Asyżu, o której dowiedziawszy się, acz jeszcze nie prawie zdrowy, tam szedł, pytając, co mu jako gościowi, minister, to jest generał ich najstarszy, czynić i gdzie mu się obrócić każe. Wedle zwyczaju starsi albo gwardjanie, rozjeżdżając się, proszą sobie do swoich klasztorów z kapituły braci tych i owych; a o świę-tego Antoniego, iż się im zdało coś nikczemnego, żaden nie prosił, aż go sam minister do Romanji dat, i Gracjanowi nie-jakiemu, onej strony nad klasztorem starszemu, polecił. Który widząc nabożeństwo jego, rad go bardzo widział, bo się za prostego i niegodnego miał, i do żadnej się nauki ani kościel-nego ani klerycznego ćwiczenia nie prosząc, ani tego wspomi-nając, Chrystusa tylko ukrzyżowanego pragnął, i w Nim naukę i ćwiczenie swe kładąc, żądał pilnie, żeby go do klasztoru na puszczę góry ś. Pawła, gdzie niektórzy bracia jako pustelnicy żyją, posłano. Uczynił to starszy jego. A on tam znalazłszy skałę i komórkę w niej, wielkiemi modlitwami, postami i tra-pieniem ciała, i rozmyślaniem spraw i dobrodziejstw Bożych rozpalał serce swe, i sklepy cnót i skarbnic duchownych roz-przestrzeniał, i w nie drogiego złota pokory i wielkiej dosko-nałości nazbierał. Tak strapiony był postami i modlitwami. I łzami wysuszony, iż się, idąc, potaczał a wiatr go powiewał. Tam i pokusy rozmaite i najazdy szatańskie, mocno w Chry-stusie Umocniony, skruszył, i między prostymi mądrej prostoty nabył.

 Po długim czasie kazano się braciom zjechać do Fonu albo Forum Julii, na branie święcenia kapłańskiego. Posłany też jest z nimi Antoni, który do gwardjana onego przyszedłszy. prosił się do kuchni garnki umywać, braciom służyć, komory zamiatać i inne podłe posługi domowe odprawować, mieniąc z wielkiej pokory, iż się do innych rzeczy nie godził. Tak umiał wielki on człowiek o naukę, którą jednak miał wielką, nie dbać, a najniżej samego siebie w swem sercu pokładać. Ale Pan Bóg świecy onej jasnej nie chciał mieć pod ławą. Trafiło się tam, iż ojcowie prosili Dominikanów na obiad, i wedle zwyczaju na kolacji żądali też, aby łaknących braci duchownym pokarmem słowa Bożego posilili. Oni gdy się niegotowością wymawiali, z natchnienia Ducha Świętego Antoniemu, który w kuchni robił (o którym nikt, aby co miał nauki, nie rozumiał) wstąpić, a coś o Panu Bogu powiedzieć kazał. On pokorę połuszeństwem mierząc, wstąpił na czytelnicę. Spodziewali się od niego coś o regułach, paciorkach i prostem nabożeństwie jakiem słyszeć. A on od prostych rzeczy po-cząwszy, na tak się wysokie wyniósł, iż go uczeni ledwie do-sięgać mogli, bo był człowiekiem rozumu bystrego, pamięć miał jako księgi, a ku temu wymowny, a nadewszystko gorącego w Bogu serca, z którego słowa jako ogień wynikały. Zdumienie wielkie padło na wszystkich słuchaczy, bo się nikt nie spo-dziewał, aby się w nim taka nauka taić miała; i sami Domini-kanie rzekli: Nigdyśmy kazania takiego nie słyszeli. O tern sprawiony minister, kaznodziejski urząd onemu, który pustel-nicze kąty miłował, zlecił. Nie wdarł się na taką stolicę, a swego nic nie szukając, ze strony swej wolałby był komórkę na pu-styni, niźli kazalnicę w kościele; ale miłość ku zbawieniu ludz-kiemu, i on urząd z posłuszeństwa wzięty, i pokorne na ono jarzmo szyi schylenie, wielki pożytek Kościołowi Bożemu i du-szom ludzkim uczyniło. Jako z gorącego pieca węgle, słowa kazania jego, palące grzechy ludzkie i serca twarde rozgrzewające, wypadały. Co dobrze uczynkiem i wypełnieniem w sobie strawił, o tern umiał dobrze i pożytecznie mówić, a jakim sam był, takimi i innych czynił. Wielki on wzgardziciel świata, który krew dla Chry-stusa rozlać chciał, a na chałupce w pustyni przestać mógł, w kazaniu swem żadnego się najwyższego stanu nie przeląkł, żadnemi się obietnicami świeckiemi nie uwiódł; panom i wiel-kim stanom, gdzie było trzeba, tak złości ich i grzechy wy-miatał i karał, iż drudzy zakonni bracia i inni kaznodzieje sami się lękali, słów jego nielękliwych słuchając. Jako jaki Eljasz z puszczy, pełen Ducha Świętego i żarliwości, złych gromił, dobrych utwierdzał, skażonych naprawiał, bojaźliwych posilał, słabych pokrzepiał, i jako deszcz wszystkie zioła ożywia i roz-maite barwy im daje, tak jego nauka różne stany, obyczaje i sposoby ludzkie polewała, i wzrost a pomnożenie z łaski Bo-żej, która z nim robiła, dawała.

 Dowiedziawszy się w Aryminie o heretykach, kazania tam czyniąc, miasto wszystko w wierze zatrzymał, i kacermistrza niejakiego Boniwilla z błędu wywiódł, iż do śmierci swej w ko-ścielnem posłuszeństwie został. W Rzymie słodkie i uczone kazanie czyniąc, gdy począwszy od papieża aż do inszych wszystkich stanów, wszyscy się nasycić jego gorącemi słowy nie mogli, papież mu osobny tytuł dał, mówiąc: Skrzynia to jest Testamentu. Bo tak w obojgu Testamentów z mądremi i głębokiemi wykładami był biegły, iż się zdało, jakoby na wzór Ezdrasza wszystko Pismo święte w pamięci miał. Łaskawość z surowością w kazaniu swojem mieszać umiał, i przetoż słu-chacze miłując, bali się go i czynili to, co radził. Wielkiej się jego nauce i wymowie i uważeniu każdego słowa dziwować każdy musiał; a prości, gdy obyczaje dobre szczepił, a złości wykorzeniał, i przyczyny ich mądrze i łacno i ostrożnie wy-kładał, zdumiewając się, pożytek brali.
 
W zakonie swoim, dla pozyskania dusz, nauki, które były zaniedbane i dla których opuszczenia zakon nieco u ludzi na poważaniu tracił, z wielką pilnością i upominaniem wzbudził, i sam był pierwszym lektorem i starszym nad nauką teologii za przyzwoleniem ś. Franciszka. Sprawował i braci chwalebnie, ministrem będąc ziemi Emilji. Gdy był gwardjanem w Podium, znał tam pisarza jednego, człowieka światu zaleconego i nie bardzo przykładnego; temu święty Antoni, gdziekolwiek go spotkał, nisko bardzo się kłaniał, tak znacznie, iż go raz on pisarz sfukał, mówiąc: Bych się Boga nie bał, mieczem bych cię zranił, iż się tak ze mnie śmiejesz. A Antoni rzekł: By wola Boska była, jabych rad na męczeństwo szedł, a iż mi nie dopuści Pan Bóg, tobie się jako męczennikowi zalecam; proszę, gdy do tej korony przyjdziesz, nie chciej o mnie zapomnieć. A on to sobie za śmiech mial. Lecz rychło potem z biskupem podyjskim do Jeruzalem jechawszy, gdy biskup słabo i jakoś bojaźliwie Saracenom Chrystusa opowiadał, on na wzór ś. Wincentego męczennika, Duchem Świętym wzruszony, śmielszym się niźli biskup poka-zał i mądrze a bezpiecznie wywodził, iż Chrystus jest prawym Bogiem, a Mahomet djabelskim synem i zwodzicielem. Sara-ceni go porwali, i trzy dni męczy wszy, zabili. Gdy szedł na śmierć, oznajmił Franciszkanom, iż o jego męczeństwie święty Antoni duchem prorockim wiedział; z czego mężowi Bożemu wiele u ludzi wysokiego o nim rozumienia i czci przyrosło. Na kapitule generalnej, rok przed śmiercią ś. Franciszka, od wszelakiego przełożeństwa nad bracią wyzwolony, wziął moc i wolność chodzenia z kazaniem po świecie, gdzieby mu się kolwiek podobało. Tę wolność mając, naprzód się do Padwy udał, i tam kazania swoje dla kościelnego pożytku spisując, gdy post przyszedł a czas zbawienny nadchodził. porzuciwszy pisanie, codzień kazania czynił z wielkim pożytkiem i pracą; bo iż był człowiekiem cielistym, miał niemałe w kazaniu utru-dzenie, a jednak pracował, ledwie w wieczór do posilenia i obiadu czas mając.

Nocy jednej na początku postu, gdy za-snął (jako sam bratu jednemu powiadał) za gardło go szatan ujął i dławił tak bardzo, iż już był blisko śmierci; aż gdy się przeżegnał a on hymn zaczął O gloriosa Domina, uciekł djabeł, a on go goniąc, światłość jakąś w komorze swej, gdy się wró-cił, znalazł. Słuchaczy jego kościoły padewskie objąć nie mogły, musiał z nimi w pole w post wielki wychodzić, gdzie go drugdy, o północy do miejsca się ubiegając, ludzie czekali. Biskup pa-dewski ze swymi księżmi na przykład ludziom pokornie za nim na kazanie wychodził. Drugdy między trzydziestu tysiącami ludzi szemrania żadnego na jego kazaniu nie usłyszał. Nikt kupić nie mógł, aż po kazaniu, po którem ledwie go mężni niektórzy prowadząc, mogli obronić od ludu, który się sukni jego dotykać chciał i utłumić go mógł. Niewiasty, gdzie cicho mogły, kapicę jego nożyczkami urzynały i krajki one z nabo-żeństwem chowały. Niezgodnych bez liczby pojednał, lichw się wielkie sumy na jego radę wracało, plugastw wiele usta-wa/o; w słuchaniu spowiedzi, ludziom tym, których do niej odsyłał, wszyscy kapłani przez wielką liczbę ich zdołać nie mogli. Po śmierci jego drudzy pokutujący powiadali, iż się im ukazując we śnie Antoni święty, do pewnego spowiednika iść im kazał. Jeden skruszony jego kazaniem, chcąc się jemu spowia-dać, przez płacz nic wymówić nie mógł; gdy mu kazał grzechy na karcie spisać a sobie tajemnie podać, znalazł kartę białą bez pisma. Biczowanie albo dyscypliny w procesjach ludzie za niego czynić poczęli, i ten święty obyczaj po wszystkiej się włoskiej ziemi rozszerzył. Heretykom był bardzo srogi; w Ary-minie, w Tolozie, w Medjolanie jawnie ich i ze sromotą prze-konywał, tak iż go młotem heretyków zwali.

Około Tolozy we Francji dysputując się z jednym heretykiem, który Sakra-ment Najświętszy bluźnił, znać w nim nic nie chcąc, jedno chleb prosty, gdy usta zawarte heretyk w jego gadaniu miał, chcąc tylko sromoty ujść, rzekł do ś. Antoniego: Podeprzyj prawdę tę cudem jakim, a ja już uwierzę. A on rzekł: I z tego się za pomocą Bożą i ufaniem prawdy Jego nie wymówię. I spytał go: A co za cudu pragniesz? Powiedział heretyk: Mam osła w domu, nie dam mu trzy dni jeść, a potem stanę z ow-sem, a ty stań z tem, co zowiesz Ciałem Bożem; jeśli osioł, opuściwszy owies, uczyni jaki pokłon albo uczciwość Bogu twemu, ja uwierzę. A Święty przyzwolił, i zszedł się lud wielki na on dzień. Przyszła też za swym mistrzem wielka rota he-3 3*
retyków; wynijdzie z jednej kapliczki, w której miał Mszę ś•, Antoni, niosąc Ciało Chrystusowe; wynijdzie też i heretyk z owsem. Puszczają osła onego, do którego ś. Antoni rzekł: Ośle, mocą Stworzyciela twego, którego ja w ręku acz niedo-stojny noszę, rozkazujęć, abyś przystąpiwszy, uczciwość jaką możesz, uczynił Panu swemu. Ledwie to skończył, a owies opuściwszy głodny osioł, postąpi/ i pad/ na kolana, i uczynił jaką mógł cześć Najświętszemu Sakramentowi. O jakie wesele katolikom! — o jaka hańba heretykom! Sławić się wiara święta poczęła, przeklinały się wszystkie błędy i matactwa heretyckie. A on kacermistrz przed wszystkim ludem zarzekł się niewier-ności swej. Raz w Rzymie pielgrzymi obcy i innego języka, na miło-ściwem lecie będący, słuchając jego kazania, powiadali, iż go każącego rozumieli. Dziecię krzywo urodzone, jednym krzyżem świętym zleczył. Dzieweczkę jedną, kaduk albo ś. Walentego niemoc mającą i chromą od czterech lat, tymże krzyżem świę-tym uzdrowił.

W jednem mieście albo wsi we Francji, mąż żonie swej, która się na kazanie ś. Antoniego pilnie prosiła, iść nie dopuścił, ona się frasując i płacząc, wlazła wgórę na salę i patrzała w tę stronę, gdzie o nim wiedziała, z gorącem pragnieniem słuchania słów Bożych z ust jego, we dwóch mi-lach każącego. A owo Pan Bóg świętą chęć jej cudownie wy-pełnił, iż go każącego słyszała. I mężowi to u Pana Boga upro-siła, iż gdy ją, szukając jej, tam znalazł, że też on nieco sły-szał. I od tego czasu oboje nigdy, chociaż daleko, na kazanie jego nie omieszkali. Tamże we Francji u miasta Rituryki, gdy kościoły i rynki objąć jego słuchaczy nie mogły, kanonicy radzili, aby w pole wyszedł. I wyszli z procesją. W kazanie taki się deszcz wielki z łyskaniem i gromami puścił, iż się chcieli wszyscy rozbieżeć. On rzekł: Stójcie, kropla was jedna nie zmoczy. I tak się stało; wkoło nich wszystkie miejsca bardzo mokre, a tam, gdzie słu-chali ludzie, suchuchne zostały, iż nikt w onym cyrklu kropli deszczu nie uczul. Każąc na pogrzebie, jednego lichwiarza łakomego za temat wziął: Gdzie jest skarb twój, tam i serce twoje. I po chwili rzekł: Umarł ten bogacz i w piekle pogrzebion jest, idźcie, a jego serce między pieniędzmi jego znajdziecie. Szli przyja-ciele, pogrzeblszy ciało, i między workami jego znaleźli jeszcze ciepłe serce jego. Raz na jego kazaniu do pani jednej zacnej, która pilnie bardzo i z nabożeństwem kazania słuchała, poseł przyszedł z listem i mówił: Syn twój pojmany jest i zabity od nieprzy-jaciół. A ś. Antoni onego nic nie słysząc, jedno widząc posła, rzekł: Nie bój się, dobra pani, żyw syn twój, a ten poseł jest djabeł. I wnet on poseł, który słuchania pilnego pożytek ze-psować chciał, zniknął.

 W Weronie był wielki tyran, Ecellinus, który wiele krwi niewinnie rozlewał i okrucieństwa wielkie jako srogi okrutnik stroił. Szedł do niego ś. Antoni i jawnie mu w oczy rzekł: Okrutniku i psie szalony, nad szyją twoją gniew i kaźń Boża wisi — długoż krew ludzką rozlewać masz? Wszyscy, co na to patrzeli, rozumieli, iż go wnet miał kazać ściąć, jako był innym zwykł czynić; ale się inaczej stało. Zawołał Ecellinus: Dajcie mi powroza; i wdziawszy na się powróz, padł do nóg jego, żałując złości swych a poprawę obiecując. I tak uczynił, aż do śmierci skromnie i w pokucie żyjąc. I innych takich cudownych rzeczy bez liczby nad nim pokazał Pan Bóg. Był wielkim czło-wiekiem, ozdobionym wonnością cnót wszystkich: mądrością, miłością, ubóstwem, ludzkością, poradą; a dusz ludzkich i zba-wienia ich bez miary pragnął, małym się schylał, wielkim jednakim się stawił, a wszystkich, ile mógł, z grzechów wy-włóczył. Wiedząc o czasie śmierci swej (bo będąc w Padwie, uszedi na jedno osobne miejsce, i w sadzie jednym z dwoma braćmi, poczyniwszy sobie komórki, mieszkał) chcąc proch, którego się dusza z obcowania z ludźmi nabrać mogła, otrzeć i łzami po-kuty opłakać, tam się na rozmyślaniu i czytaniu Pisma i opa-trywaniu przyszłych potrzeb przyprawując, zachorzał, a chory do Padwy wieziony był. W chorobie swojej, gdy dnia tego, którego skonał, pilnie w niebo patrzył, pytali go bracia, na coby patrzył. Powiedział: Widzę Pana mego. I uczyniwszy spowiedź a Sakramenta kościelne wziąwszy, a on hymn mówiąc O glonosa Domina, gdy bracia psalmy pokutne mówili, z cielesnego więzienia wyszedł roku Pańskiego 1231, dnia 13 czerwca.

Tegoż dnia po śmierci swej widziany był od opata w Wer-cellis, z którym miał wielką miłość. Chorzał opat ten na gar-dło, a on wszedłszy do komórki jego, rzekł: Oto księże opacie, zostawiwszy osiołka w Padwie, do ojczyzny prędko bieżę. I gardło jego trochę ruszywszy, wnet je uzdrowił, a wtem znik-nął. On mniemając, aby był żyw ś. Antoni a gościem do kla-sztoru przyszedł, szukał go długo po klasztorze, aż się nie rychło domyślił, iż tego dnia umrzeć musiał. Bracia chcieli dla ludu na kilka dni śmierć jego zataić, ale dzieci po ulicach rozwo-łały, mówiąc: Umarł nam ojciec święty, umarli A iż przy ka-plicy, gdzie były zakonnice ś. Franciszka (ubogie panny na-zwane), a nie w klasztorze Panny Marji, umarł, mieszkańcy z onej strony mostu zbrojnie się zebrali i kilka dni i nocy strzegli, nie chcąc ze swej części miasta ciała za rzekę puścić. i ważyć na to wszystko, i zdrowie nakoniec chcieli; i długo się urzędowi duchownemu i świeckiemu o to zastawiali, i mało do wielkiego krwi rozlania nie przyszło, ledwie ich ubłagano, iż ciało święte na drugą stronę rzeki do kościoła Panny Marji przepuścili.

Cześć i pokora, którą ono miasto na jego pogrze-bie ciału onemu wyrządzało, wypowiedzieć się nie może. Bo wiele dni osobno księża, osobno urząd świecki, osobno precep-torowie ze studentami, osobno stany i bractwa rozmaite, bo-semi nogami ze świecami lanemi procesje do grobu czynili, gdzie się też cuda wielkie w uleczeniu wielu niemocy ludzkich zjawiły. Kanonizowany jest od Grzegorza dziewiątego w Spo-lecie, w dzień świąteczny, roku Pańskiego 1232.

Rzecz dziwna, powiadają, iż tego dnia, którego był kano-nizowany, w Lizbonie, gdzie się urodził, ludzi wszystkich nie-zwykłe i dziwne wesele zdjęło, i dzwony same bez żadnej ręki ludzkiej dzwoniły. Przyczyna się rychło otworzyła. Z czego Bogu Wszechmocnemu cześć, wierze świętej podwyższenie, heretykom posromocenie, dobrych uczynków między wiernymi rozmnożenie, a zapłata wieczna trwającym do końca, na wieki wieków. Amen.
Powrót do spisu treści

14 czerwca.
 ŻYWOT ŚWIĘTEJ DZIEWICY LUDGARDY

 pisany od brata Tomasza, kantyprateńskiego Dominikanina, który ją znał sam i jej był dobrze wiadorn. — żyła około roku Pańskiego 1220.
 
Tegoż dnia ś. Bazylego Wielkiego. Żywot jego wyżej jest, dnia ł stycznia. W mieście Tugrow we Flandrji, kupiec jeden wziął za żonę szlachecką białogłowę, z którą mu Pan Bóg dał tę dzieweczkę Ludgardę; którą ojciec bardzo miłując, o tern we dnie i w nocy myślał, jakoby jej dobrą majętność zostawił. I wnet oddzielił dwadzieścia grzywien srebra i dał do kupca innego, aby z tego już córce posag mnożył. Panna dorastając a znając ojcowską miłość, świat miłować i stroje, pochlebstwa, rozkosze i zabawy jego poczęła; bo Pan Bóg, który ją był do swego małżeństwa czystego obrał, ojcowskie myśli o posagu jej obracał wniwecz, i nic mu się około tego nie powodziło, bo pieniądze one, które do kupca dał, utracone są. A jednak ojciec światu jej sprze-dawać nie przestał. Aż Pan Bóg wzbudził matkę jej, pobożną żonę, która widząc w córce myśli bardzo świeckie i zbytnie w ubiorach kochanie, rozmowy i zabawy, cielesnością śmier-dzące, do których jej ojciec oną niemądrą miłością, którą jej pokazywał, przyczynę dawał, jęła ją często troskać i zawsty-dzać, i grozić i prosić, aby Pana Boga i czystość miłowała, a świeckich nikczemności zdradę znała. I mówiła jej nakoniec: Jeśli Chrystusa sobie za męża obierzesz, zjednam ci klasztor co najlepszy i któryć się podobać będzie; a jeśli śmiertelnego oblubieńca wolisz, za jakiego pastucha pójdziesz. I poszczęścił Pan Bóg matce, iż się myśli panienki zmieniać pomału i od świata odrażać poczęły. A chociaż zaraz ubiorami i piększe-niem się wzgardzić nie mogła, jednak się rozmów świeckich, igrzysk i próżności już strzegła; jeszcze prawie Pana Boga nie za miłowawszy, coś już Boskiego w sercu czuła.

 Młodzieniec jeden bogaty bardzo, jej myśl w rozmowie ku sobie przyciągał; i już się była zachwiała panna, ale Pan Bóg ją obronił, bo gdy miejsca i czasu szukał, a w nocy się tam, gdzie ona pokój miała, przedarł, wnetże zastraszony nie wiem czem, uciekać musiał. A nie przestając swego uporu, słowy pochlebnemi panieński umysł w rozmowie miękczył, i rada z nim panna świergotała. Ale gdy się raz na onych baśniach próżnej rozmowy z nim bawiła, Chrystus jej dziwne widzenie do serca puścił, iż jakoby rany Jego i bok przebity i świeżą krew z niego widziała, z takiego głosu słyszeniem: Tu patrz, tu obróć miłość twoją, i dalej się w te próżności nie wdawaj. O jako szczera łaska Boska do powstania i upamię-tania naszego, którą nas uprzedza i wtenczas, gdy się mało do niej sposobim, którą gdy ochotnie przyjmujem, łacno wychodzić z grzechów możem. On głos taki i widzenie bardzo jej serce przeniknęły, iż jej myśl od świata odpadła; a gdy on młodzie-niec potem przyszedł, jako druga ś. Agnieszka mówiła: Odstąp ode mnie, pobudko grzechu, podnieto nieczystości, potrawo śmierci wiecznej; już cię inny do mnie uprzedził. I rychło potem dana jest do klasztoru ś. Trudona w Hasbanji, do za-konu panienek ś. Benedykta. Wiedząc tam o niej drugi żołnierz, który jej małżeństwa pragnął, śmiał się o to ważyć, aby ją z klasztoru wywabił. I kilka lat o tem myśląc, upatrzył czas, gdy panna do siostry jechała, w lesie jednym zastąpiwszy jej z wielu żołnierzami, mocą ją wziąć chciał. Lecz ona mocno się z ich rąk wyrwała i do lasu uciekła; i tam się całą noc kryjąc i błądząc, skoro dzień, za prowadzeniem anielskiem w dom mamki swej trafiła, i bezpiecznie się do klasztoru wróciła. W zakonie w prostocie serca z uprzejmością wielką Chrystusowi się oddając, od wszel-kiej się pociechy świeckiej i ludzkich rozmów oddaliła, a wszy-stka się w nabożeństwo, modlitwy i posty udała, tak iż drugie mówiły: Takci na przodku żelazo to gorące, ale gdy potem oziębnie, będzie jako i drugie. A ona się tych słów bała, aby się to kiedy na niej nie spełniło, a przeto codzień więcej pro-siła Oblubieńca swego, aby ją im dalej tem więcej w zamiło-waniu swem mnożył.

 Była takiej uprzejmości z Panem swym, iż gdy jej z ko-mórki na jaką sprawę zawołano, jakoby na Pana swego w ko-mórce swej patrzyła, mówiła tak: Poczekaj mnie tu, Jezu mój, wnetże się odprawię a do Ciebie wrócę. Oną jej prostotę i szczerość wielkiemi Pan Bóg pociechami wewnętrznemi i wi-dzeniem cudownem, wdzięczną sobie być pokazywał; czego ona pokornie używając, tem więcej się każdemu stworzeniu i sio-
strom swym uniżała. Wielkiego była ku nędzy ludzkiej poli-towania, więcej się o nich żałością nad nimi męcząc, niźli się oni nędzą swoją męczyli; a nie mogąc i nie mając co ubogim dawać, Pan Bóg, wejrzawszy na gorącą jej ku bliźnim miłość, dał jej to, iż gdy kto miał jaką wadę i ból w oku, albo na ręce, albo na którym członku, skoro śliną swoją pomazała albo ręką dotknęła, wnetże zdrowie się członkowi onemu wra-cało. Co gdy się wsławiło, wielu ludzi do niej szło, którzy przerywali nabożne zabawy jej, tak iż się jej wstęskniło. I mó-wiła do Pana swego: Panie, odejm, odejm ode mnie ten dar twój, oto się Tobą bawić tak dobrze nie mogę; miasto tego daj mi, dla lepszego nabożeństwa ku Tobie, Psałterz zrozumieć. Uczynił Pan Bóg wolę jej: on dar do leczenia odjął, a oczy jej duszne na wielkie tajemnice w psalmach otworzył, z któ-rych gdy więcej do głowy niźli do serca brała, a nie taki miała pożytek z tego, jako się spodziewała, zasię rzekła do Pana swego: Panie, a cóż mnie prostej i nieumiejętnej mniszce po tych tajemnicach Pisma ś., które Doktorom i uczonym służą? Daj Ty mi raczej serce swoje, a mnie odmień moje, abych tylko Ciebie miłowała a czyniła wolę Twoją. Oną prostotą a pokorą wiele sobie chuci ku miłemu Oblubieńcowi przyczy-niła, i tak czyste serce dał jej Chrystus Bóg jej, iż i myśl nie-czysta przez nią nie przechodziła.

 Jednej nocy, gdy na Jutrznię siostry wstają, przypadł na subtelne i młode jeszcze ciało jej pot wielki, i w nim mdłość, tak iż myślała na Jutrznię nie wstawać. A potem rozmyślając się, usłyszy jakoby głos do siebie: Co leżysz a temu potowi zgadzasz? — czyń pokutę za ludzi grzesznych, którzy w śmier-telnym grzechu leżą. I porwała się, skoro zaczęto Jutrznię; wtem zachwycona była i widziała, jakoby z boku Chrystuso-wego wielką słodkość ssała. Po tem widzeniu dziwnie miała wielką uciechę i przesłodkie kochanie w służbie Bożej i w mi-łości swego Oblubieńca. Dziwną rzecz, ale potem doznaną i od niej objawioną, powiem. Ślina jej długo po onem widzeniu słodsza niźli miód jaki była, iż z duszy na ciało też znak jakiś onej rozkoszy wstąpił. Gdy się modliła przed krucyfiksem, w takiem podniesieniu ducha i skosztowaniu słodkości niebie-skiej bywała, iż się członki jej i stawy rozpuszczały i mdlały, tak iż i upadać na ziemię musiała. Ja (powiada ten, co pisze) znać to muszę, czegom świadom: zdała się prostą w rozmowie potocznej, ale nigdym żadnego jak żyw w duchownej rozmowie nie słyszał, z któregoby ust tak gorące i ogniste w duchu prawdy słowa wychodziły; i drugdy na jej rozmowie bytem jako głupi i tępy. Pomnę czas i miejsce, gdym się na jej słowa o Bogu i rzeczach Boskich tak zdumiał, i takem się słodkością i niewymowną rozkoszą nakarmił, iż gdybych był długo o niej myślał, musialbych był albo od rozumu odejść, albo zaraz umrzeć. A mając takie dary Boskie, pragnęła pokornie przez bi-skupa być Chrystusowi ślubną, i od Huarda, leodjeńskiego biskupa, z innemi zaślubiona i poświęcona jest. Widzieli nie-którzy, gdy biskup kładł na inne panny wedle zwyczaju wie-niec prosty, gdy do Ludgardy przyszedł, korona złota bardzo z drogiemi kamieniami i świetna w rękach biskupich i na gło-wie jej stanęła.

Potem jeszcze ochotniej za Barankiem szła, pokorę Jego, ubóstwo, miłosierdzie, krzyż, cierpliwość, czystość, posty i inne drogi zbawienne naśladując, i tem ich więcej so-bie przyczyniając. Doznana rzecz była, gdy wiersz na respon-sorję w Jutrzni Panny Matki Bożej śpiewała, iż głos jej jako anielski każdego człowieka, który słyszał, do nabożeństwa wzruszył. Obrana potem za ksienię onego klasztoru, dwanaście lat z wielką czcią Boską i rozmnożeniem cnót panieńskich i za-konnej doskonałości, siostry sprawowała. Potem mistrz Jan Liranus, człowiek żywota świętego z diecezji leodyjskiej, wie-dząc o jej świątobliwości, radził jej, aby przełożeństwo spuściła, a sama szła do Francji do klasztoru Akwiranu cystercjeńskich panienek. Z czego gdy się długo wymawiała, mieniąc, iż języka francuskiego (bo tylko niemieckim mówiła) nie umiala, Kry-styna niejaka, którą dobrze wspomina wielebny Jakób kardynał w żywocie ś. Marji Egneńskiej, sprawiona Duchem Bożym szła do niej i mówiła: Czemu się Bożej woli sprzeciwiasz a do Akwiranu nie idziesz? Ona się także językiem wymawiała. A Krystyna jej rzeczo: Jabych wolała z Chrystusem i w piekle być, niźli w niebie z aniołami bez Niego. (Dobrze mówiła. bo i najgorsze i najtęskliwsze miejsce z Chrystusem, niebem nam być ma, gdy Jego wolę pełnim.) To słysząc Ludgarda, zezwoliła i tam poszła, prosząc pilnie Pana, aby siostry, które opu-szczała, sprawował a nie dał im w służbie swej słabnąć; co bez pochyby u Pana Boga zjednała, gdyż widzim po dziś dzień, jako w tym klasztorze cnoty panienek zakonnych, które w in-nych osłabły, kwitną.

Na przyjście ś. Ludgardy do Francji, wiele się panienek do czystości wzbudziło, i wiele się klasztorów przyczyniło. które ją sobie za ksienię prosiły; a ona w sercu mówiła: Nie dopuść tego Panie. I dobrze tem Pan Bóg dał znać, iż jej na przełożeństwie mieć nie chciał, bo do Francji we dwudziestu i czterech lat przyjechawszy, przez czterdzieści lat po francusku ledwie i chleba dobrze prosić umiała; co widząc ludzie, dali jej z przełożeństwem pokój, a ona z radością wielką Panu Bogu własnem nabożeństwem swem i bogomyślnością służyła. Za czasu jej nastali piekielni heretycy. Albigensi, którzy wszystkiemi Sakramentami gardzili, i Pannę Matkę Bożą i Świę-tych bluźnili. Ona się o to wielce frasowała, i miała widzenie, jakoby bardzo smutną widziała Matkę Pana naszego i tak mó-wiącą: Oto Syn mój zasię od heretyków i fałszywych chrze-ścijan oplwany jest i ukrzyżowany. Tedy panienka święta na pomoc Kościoła Bożego a wykorzenienie kacerstwa siedm lat pokuty obiecała, chleb tylko jedząc a piwo pijąc; co czyniła bardzo ochotnie i z podziwieniem, bo gdy z posłuszeństwa jeść jej co innego kazano, i ziarna grochu przełknąć nie mogła. Wszakże bardzo się tem cieszyła, gdy inne siostry wczas swój i potrzebną żywność miały i jadły, i mówiła: Na jeden miesiąc przyczynia mi się zdrowia i posilenia, gdy siostrom jaką po-trawę nad zwyczaj przyczynią — bo wiedziała i znała, iż nie każda dar taki do poszczenia mieć mogła.

Upraszała u Pana Boga około ludzkich dusz, co jedno chciało ono czyste, pokorne i Boga pełne serce. Jakób z Wi-trjaku, kaznodzieja, z nabożeństwa nawiedzając jedną niewiastę chorą, acz nic sprosnego jeszcze nie myślał, ale miłość ku niej już nie prawie duchowną, a cielesnością nieco pachnącą mieć począł. Poznała to święta panna i pilnie zań Pana Boga pro-siła, aby mu oczy na obaczenie onych sideł djabelskich otwo-rzył. Uprosiła. iż się przestrzegł a obaczył. Opata foniceń-skiego Symona, który ją bardzo w Bogu miłował, a nieco surowy był na braci i nagle umarł, za pewnem objawieniem z czyśca wyprosiła. Gdy umarł papież Innocenty trzeci, ukazał się jej w ogniu cierpiącym mękę wielką, i rzekła: Jako wszystkiego chrześcijań-stwa ojciec takie męki cierpi? A on rzekł: Dla trzech przyczyn słusznie mnie Chrystus do piekła potępić mógł; jedna mi przy-czyna Małki Jego, której imieniem zbudowałem klasztor, po-mogła, iżem na te męki czyścowe jest skazany; wszakże mi i to uprosiła, abych ci się ukazać mógł w tych tak ciężkich mękach czyścowych, a ciebie o pomoc prosił. I z tem zniknął.

Nietylko sama, ale i sióstr wiele naprawując, trudziła się roz-maicie, chcąc onej duszy pomoc uczynić. Mnie (mówi ten, co pisał żywot) one trzy przyczyny powiedziała, ale ich sławić nie chcę. Jan Liranus miał z nią zmowę, aby się jeden drugiemu, ktoby pierwej umarł, po śmierci ukazał, jeśli Pan dopuści. I do Rzymu idąc, a o zakonnice się, które miał w poruczeniu, zastawując, w górach umarł, i tegoż się jej dnia we dnie w krużganku ukazał. Ona mniemając, aby był żywy w ciele, "skinęła nań, aby szedł na miejsce, rozmowie sióstr naznaczone; a on jej rzekł: Iżem ja umarł, jedno dosyć czyniąc zmowie, ukazałem ci się. A ona padła na ziemię, i pytała: Co to za trzy szaty na tobie widzę? Rzekł: Biała szata znaczy dziewic-two, którem z matki zachował; czerwona, prace, któremim zdrowie stargał o sprawiedliwość i prawdę; modra znaczy do-skonałość żywota duchownego. I z tern zniknął. Ona to sio-strom powiedziała, i tak się okazało potem, iż tego dnia umarł. Ona go przedsię płakała jako mistrza duszy swej, ale głos usłyszała łaciński: Num quid non melior sum !ibl quam decem filii? — czego ona jako prosta nie rozumiejąc, sióstr o wy-kład prosiła. Skończywszy siedm lat postu za Kościół przeciw herety-kom, drugie siedm lat za leżących w grzechu śmiertelnym obie-cała, do chleba i piwa tylko jarzynę przydając. Tegoż wieku żyła ona dziwna panienka Maria egneńska; ta o Ludgardzie mówiła: Nie ma teraz świat gorętszej bogomódlcy za umarłe dusze w czyścu i za grzeszne w żywocie; cuda duchowne czyni za żywota, i cielesne po śmierci czynić będzie.

Na każdą niedzielę Ciała Chrystusowego używała; zabroniła jej tego nieroz-tropna ksieni, lecz ona rzekła: Jać usłucham, ale cię Pan Bóg na ciele skarze. I tak się stało, zachorzała, a skoro jej do-puściła zwyczaju świętego, ozdrowiała. Nieprzyjaciele duszni często do niej przychodzili, a nowiny jej takie i owakie przy-nosili; a ona na nich się dobrze znając, pluła im w twarz a krzyżem świętym jako psy biła. I tak się jej bali, iż na miejsce, gdzie się modliła, nigdy przyjść nie śmieli. A nie rozumiejąc psalmów łacińskich, gdy słowa po ła-cinie mówiła, baczyła dobrze, iż czarci uciekali i złych myśli podmiatać przestawali. I stąd zrozumiała, iż słów Boskich, chociaż nierozumianych, djabli się boją i w pokusie moc ich słabnie. Mówiąc swe godziny i pacierze, chciała to na sobie przewieść, aby w ten czas nietylko nic próżnego, ale i nic do-brego nie myślała, okrom onego, co w słowach było. A gdy ku temu przyjść nie mogła i wielkie gryzienie sumienia miała, nikt jej w tem ucieszyć długo nie mógł. I wielekroć z cięż-kiem udręczeniem swoje pacierze powtarzała, i zdało się jej, gdy się jej nie powiodło, jakoby ich nie odprawiła. Aż sam Pan Bóg jednego pastucha od bydła na nią naprawił, który ją wyzwawszy, rzekł: Około pacierzy nie miej żadnego gryzienia, już się tak Panu Bogu podobają. I widząc, iż nieznajomy a prosty człowiek, któremu się z tego nigdy nie zwierzała, o woli. Boskiej nic nie wątpiąc, wszystka się uspokoiła. I na duchu roztropności panience tej nie schodziło.

Raz po przyjęciu Ciała Bożego, będąc na słodkiem rozmyślaniu i weselu duchownem, przyjdzie jej myśl, iżby lepiej na tern rozmyślaniu tak wdzięcznem zostać a cielesnego pokarmu nie brać; a ona baczyła, iż to pokusa i rzekła: Panie mój, dosyć mam teraz na słodkości Twej, już przestań, trzeba mi też ciało posilić; racz tej słodkości ducha Twego siostrze Elżbiecie uży-czyć, która kilkakroć na dzień jeść musi, aby nie tak często jadła. I sama idąc jeść, uprosiła siostrze onej, iż ją Pan Bóg słodkością ducha swego tak obdarzył, iż raz na dzień jeść mogła. A polecając się modlitwie ś. Ludgardy, choroba ją ona minęła, i wstawszy, czyniła co i drugie. Mądra bardzo panna, która duchownemi łagodnościami nie chciała tak mdlić ciała
swego, żeby na posługę bliźniego i pracę większą niepożyteczne zostać miało, a żeby każda rzecz swój ćzas miała. Często prosiła Pana Boga, aby krew swoją dla Niego roz-lać mogła, jako inne męczenniczki. A czasu jednego tak się o to prosząc, w duchu zapaliła i rozkoszą niebieską rozgorzała, iż mniemała, aby już umrzeć miała godziny onej; a ono żyła się jej jedna bliska serca zerwała, iż krwią wszystka spłynęła na szatach i kapicy, i poznała, iż czas męczeński jako zima minął, a Pan Bóg za oną krew obdarzyć ją koroną męczeńską miał. Gdy mękę Pańską rozmyślała, zdało się jej, iż wszystka krwią spłynęła, i drudzy ją wypatrzyli, iż twarz jej i ręce by-wały jako krwią polane.

Wiele ludziom około pomocy zbawiennej jednała. Mniszka jedna będąc w wielkiej a rozpacznej pokusie, skoro za nią mo-dlitwę uczyniła, rzekła do niej: Gdy w wielkie dni kapłan za-śpiewa Ecce lignum crucis, wolna będziesz. I tak się stało. Opat afligineński Jan, człowieka jednego w grzechach niema-łych leżącego przywiódł do niej, aby ją tylko widział. I spytał go potem: Widziałeś pannę świętą? A on rzekł: Skorom ją ujrzał, wszystkie mi grzechy moje zbrzydły, i za pomocą Boską nigdy się do nich nie wrócę. Mówiącej łacińskie słowa, często jej Pan Bóg ich pożytek i rozumienie objawiał. Raz gdy mó-wiła: Tu ad liberandum suscepturtzs hominenz, non horruisti virffinis uterum, to jest: Ty Chryste dla wybawienia ludzkiego nie wstydziłeś się żywota panieńskiego — uczuła, jako się na te słowa Przeczysta Panna uweseliła. I mnie (mówi ten, co pisał) jako miłego syna swego upomniała, abych to mówiąc, ciałem wszystkiem się skłonił, sławiąc Boga w Pannie Przenaj-świętszej. l tom długo czynił i czynię, i czytelnika mego, aby czynił, upominam. Raz się rozlitowała nad jednym ubogim, a dać mu co nie miała, i smutna zostając, puścił jej Pan Bóg w myśl słowa one: Cząstkaś moja Panie, rzekłem strzec Zakonu Twego. I takie jej rozumienie tych stów przyszło: Ty innej cząstki nie masz, jedno mnie; mówże ubogiemu: Złota i srebra nie mam, to co mam, dajęć ochotnie, — módl się zań, a dałaś, coś miała, i to czyniąc, wypełniłaś Zakon mój.

Jednej mniszce skuszonej, grzech jej tajemnie (którego się wstydziła powiedzieć a spowiadać) objawiła i ze wszystkiej ją pokusy uleczyła. Kapłanów, z którymi jaką znajomość miała, pilnie i z wielką wdzięcznością słów upominała, aby się o dusze, krwią Chrystusową oblane, starali a z jęstwa je djabelskiego wyzwalali. Ja, gdym miał niepokój (mówi ten, co żywot pisał), spowiedzi słuchając a mło-dym kapłanem będąc, cierpiałem z tego com słyszał, rozerwa-nie, ona mi tak swoją modlitwą, gdym się jedno do niej uciekł, pomogła, iż napotem (jako już temu lat jest szesnaście) imem szpetniejsze rzeczy na spowiedzi słyszał, ternem jako pień i ka-mień nieodmiennym ku nim zostawał. Do klasztoru raz rozpaczną niewiastę przywiedziono, któ-rej nikt do nadziei odpuszczenia grzechów przywieść nie mógł. Ona mówić z nią nie umiejąc, zamknęła się z nią w komórce. I śmiali się wszyscy z niej, wiedząc iż po francusku nic nie urnie; ale gdy niewiasta ona od niej wyszła, powiedziała: Nikt mnie do tego wesela, które już mam od Pana Boga, i nadziei łaski Jego przywieść nie mógł, jedno ta; cóż powiadają, żeby po francusku nie umiała? — bardzo dobrze i lepiej niż ja urnie. Ten Pan Bóg cud ukazał, patrząc, jakiem miłosierdziem ku stra-pionej niewieście zdjęta była Ludgarda. Za grzechy ludzkie nigdy się płaczem ugasić nie mogła, zawżdy jako Jeremjasz ludu swego upadku żałując.

Ledwie pięć lat przed śmiercią żałości się jej onej i smutku ulżyło. Jedenastego roku przed śmiercią wzrok straciła i wolniejsze oko duszne na widzenie Boga we wierze i bogomyślności miała. Tego jej tylko żal było, iż na duchownych przyjaciół swych patrzeć nie mogła; ale powiadał o niej brat Bernardus, iż to z jej ust słyszał, iż taką obietnicę i pociechę Chrystus jej był spuścił, iż za tę ślepotę czyśca ujść i wszystkich swych przy-jaciół w Bogu w niebie oglądać miała. Pięć lat niźli umarła, gdy Kościół czyta oną ewangelję niedzielną o wieczerzy, skoro po Świątkach, rzekła do siostry Sybilli: Wiedz, siostro miła, iż z tą ewangelją i w tę niedzielę, gdy ją czytać będą, na wie-czerzę Baranka pójdę. Czwartego roku przed śmiercią, gdy Tatarzy Węgry, Buł-garję i Ruś zwojowali i przemożnego książęcia polskiego zabili, wszystka ziemia niemiecka, czeska i francuska w wielkim po-strachu była. Uciekali się ludzie do jej modlitwy, a ona po-
wjadała: Iżem ja dawno o to prosiła, i pewnam tego, iż do ziemi niemieckiej teraz nie przyjdą. I tak się stało.

Rok przed śmiercią wzięła trzy nauki od Oblubieńca swego: aby za dobro-dziejstwa dziękowała, aby za grzeszników Jego na ziemi prosiła, trzecia, aby z Nim być z wielkiej i gorącej chuci pragnęła. Upominała długo swe siostry w niemocnicy mieszkając, iż nie-dbale godziny i pacierze odprawowały; a gdy nie widziała po-prawy, mówiła: Po mej śmierci dotknie was ręka Boska, a pil-niejsze będziecie. Co się spełniło, bo czternaście sióstr przed-niejszych powietrzem w krótkim czasie umarło. Gdy umierał Baldwinus przeor z Egnji, który był przed-tem u sióstr w Akwirji kapłanem, kaznodzieja sławny, który się był nieco nie bardzo przystojnie w rzeczy świeckie wdał, mając z ciała Marli z Egnji palec za drogą przy sobie relikwję, włożył go na się przy śmierci i mówił: Panno, pomnij na zmowę, którąś ze mną miała, iżeś mi tej godziny pomoc obiecała; już czas, czyń co możesz. I gdy się wracał brat Bernard z jego pogrzebu, ujrzawszy go święta Ludgarda, rzekła: Pochowaliście przeora? Pochowali, rzecze. Ona powie: Widziałam Marję z Egnji, i rzekła mi: Wstań, najmilsza, pokwap się do modli-twy za brata naszego Baldwina, tej godziny przed sąd Boży stawion będzie, aby się sprawił o rzeczy dopuszczone i opu-szczone.

Taki w niej duch prorocki przebywał, tak wiciom ludzi umarłych duszom pomoc dać modlitwą swoją mogła. Przyjaciel jej jeden wpadł w wielki grzech i powiedział przed nią, lekarstwa od niej szukając, a żadnej w sobie prawej skruchy nie czując. Wołała z taką pilnością do Pana, iż rzekła nakoniec, co mówił z wielkiej miłości Mojżesz: Albo mnie zgładź z ksiąg Twoich, albo jemu tę złość odpuść — uczuł on człowiek wielką skruchę i pociechę duchowną. Jakób z Wi-triaku, on zacny kardynał biskup achoński, spowiednik niegdyś jej, w dalekiej stronie od niej umarł, i w zachwyceniu widziała, iż duszę jego niesiono do raju. I wołała nań: Nie wiedziałam, przewielebny ojcze, abyś już z ciała wyszedł; powiedz mi, ja-koś dawno świat ten pożegnał? A on rzekł: Czwarty dzień dziś, i byłem w czyścu trzy dni i trzy noce. A ona się dzi-wując rzekła: Czemuś mi nie powiedział, żebych była modlitw sióstr naszych na wybawienie twoje z czyśca użyła? A on
powiedział: Nie chciał cię Pan Bóg mękami memi zasmucić, ale cię chciał koroną moją uweselić, a ty też rychło już za mną pójdziesz. Powiedziała ono widzenie siostrom; i ziściła się nowina o jego śmierci i czasie, a było trzydzieści dni drogi od miejsca, gdzie kardynał umarł. Sama też potem zachorzała w sobotę przed Świętą Trójcą, a we czwartek zawołała siostrę Sybillę, mówiąc: Siedź tu podle serca mego, klasztor jest pełen dworu niebieskiego i sióstr wiele naszych, przed nami zeszłych. I od onego czasu przez cały piątek w zachwyceniu była, żad-nego słowa nie mówiąc. A w sobotę, gdy już czas jej wyjścia z ciała przychodził, oczy w niebo podniosła i obronę z ożywia-jących Sakramentów wzięła, i w wieczór szczęśliwie z weselem do górnego Jeruzalem, we środku panienek z Bogiem królują-cych i aniołów weselących się, poszła — roku Pańskiego 1246. dnia 16 czerwca, roku życia swego 64.

Niezliczonemi cudami po śmierci uczczona jest od Boga, na cześć królującego na niebie i na ziemi Pana naszego .Jezusa, Odkupiciela, który z Ojcem i z Duchem Świętym równy ma pokłon od wszyst-kiego stworzenia na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści


15 czerwca.
 MĘCZEŃSTWO Ś. WITA, MODESTA I KRESCENCJI
wyjęte ze starych ksiąg męczeńskich.— Żyli około roku Pańskiego 280.


Czasów onych w Luce, mieście włoskiem, Walerjanus chrześcijan z rozkazania Dioklecjana cesarza gubił i do bałwo-chwalstwa niewolił. I dowiedziawszy się o jednem pacholęciu, które dopiero miało lat dwanaście, synie zacnego męża Hili, iż służył Chrystusowi Bogu prawemu, posłał do ojca, aby syna upominał a od wiary w Chrystusa odwiódł, jeśli go zdrowym widzieć chce. Ojciec, iż nad wolę jego chrześcijaninem został, a bojąc się, aby nie zginął syn, w którym się kochał, pięknemi słowy mówił: Przestań tego umarłego chwalić, abyś nie zginął a mnie żałości nie uczynił. A syn mu rzekł: Lepiejby się, najmilszy ojcze, dowiedzieć, co a jaki ten jest, którego ze wzgardy umarłym zowiesz, który jest Synem Boga żywego i Barankiem, który gładzi grzechy ludzkie; daj Boże, abyś Ty mnie służby Jego pomógł. Tak odprawując ojca pacholę ono Witus, cuda czyniło, lecząc ślepych wiele i chorych, i djabłów wymiatając, tak iż się więcej wiara jego sławiła, iż wytrwać Walerjanus nie mógł, ale pozwał go do siebie i czynić mu ofiary bogom kazał. Ale Witus śmiało, a nie jako młodzi zwykli, krzyż święty na się kładąc, mówił: Na djabłów nigdy nie ze-zwolę, a rzezanym się bogom nie pokłonię; mam Jezusa Chry-stusa, Syna Bożego i Boga prawego. A ojciec u sądu stojąc, płakał nad nim, wołając: Zginęłoś, nieszczęsne dziecię moje. A syn nań wołał: Nie zginąłem, ojcze miły, gdy w gromadzie sprawiedliwych poczytan będę. Tedy go kazał sędzia bić róz-gami i palcatami. I bili go długo; a gdy politowania żadnego nie mieli nad młodym synaczkiem, Pan Bóg ususzył ręce katów onych, iż niemi władnąć nie mogli. I Walerjan jedną rękę uczuł zarażoną, i wołać począł: Rękę'm stracił. I wołając na Hilę, ojca ś. Wita, rzekł: Widzę, iż syn twój czarownikiem jest. Święty Witus rzekł: Nie czarownikiem, alem jest sługą Chry-stusowym, który umarłych ożywiał, i po wodzie suchą nogą chodził, i twoją rękę zleczyć może. A starosta rzekł: Niech się tak stanie, a niech doznam, jeśliś sługa Boga prawego. I podniósłszy ręce pacholę ono, mówiło: Dla tych, którzy stoją, Jezu Chryste, aby w Cię uwierzyli, zlecz mu proszę tę rękę. I wnet była zdrowa, tak iż go dalej męczyć nie śmiał, ale dal' go ojcu, mówiąc: Naucz go lepszego rozumu, aby bogom ofiary czynił. Ojciec go wziąwszy, rozmaite skazy i waby podmiatał, któremi go zwieść usiłował. Już muzyki, już tańce, już towa-rzystwa białogłów, ustane łoża, obite komory pięknemi kobiercami, biesiady, dary, złoto, kamienie drogie i inne świata tego pochlebstwa na oczy mu kładł, a prosił, aby na jego starość pamiętał. Ale młode lata, mądrą i starą radą wznosząc w niebo oczy, wołały: Panie, nie daj mi w tych sidłach więznąć, niech czart ten poharlbion będzie. Raz do komory, w której go ojciec był zamknął, dziurą jedną wejrzał i świetnych przy nim aniołów ujrzał, i zaraz śle-pym, jako ten, co nieczystem okiem na to patrzył, został. Roz-sławiła się rzecz ona, i zbieżeli się poganie w dom Hili, pytając, co mu się stało. A on powiedział: W komorze syna mego ujrzałem bogi, których oczy były jako gwiazdy, a twarze jako błyskawica, i od tegom olśnił.

Tedy mu radzili, aby się obiecał do Jowiszowego kościoła. I tak uczynił: szedł i prosił łaski, wielkie ofiary ślubując. Ale gdy jeszcze większy ból cierpiał, wrócił się w dom swój i padł do nóg syna swego, prosząc, aby się nad nim zmiłował. A Witus ś. pytał go, jeśli się bogów, którzy są djabłami, zarzec chciał. On mówił, iż się ich zarzeka; ale poznał święty młodzieniec, iż to obłudnie a nie z serca mówił. Wszakże iż mu ojcem był, a dla drugich, aby w Chrystusa uwierzyli, prosił Pana Boga i uzdrowił ojca swego; który zdrów zostawszy, myślał, jakoby syna zabić i stracić mógł. A Modestus za zrządzeniem Boskiem, ten sługa, który go wychował i z mamką jego Krescencją, wziąwszy ś. Wita, jechali z nim, uciekając w cudze strony, i przypłynęli morzem do rzeki Syleru. W onej stronie gdy opowiadał Witus ś. Chrystusa, cuda wielkie czynił, czartów wymiatał i niemoce wszelakie oddalał, wielu ich do wiary świętej nawrócił. Tym czasem córka ce-sarza Dioklecjana opętana od nieprzyjaciela dusznego została, i wołał przez nią czart, aby po Wita posłano, nie chcąc z niej inaczej wynijść, jedno na przyjście jego. Tedy cesarz znalezionego Wita do siebie przywieść kazał, który gdy jego córkę zleczył a czarta odegnał, widząc Dioklecjan, jako on młodzie-niec był bardzo śliczny a spojrzenia anielskiego (bo był łaski Bożej pełen), pięknemi go słowy namawiał, aby jego bogi czcił, wiele mu obiecując. A święty młodzieniec mówił: Królestwa twego i szat twoich i rozkoszy mnie nie trzeba, mam ja Pana mego Jezusa, który mnie w szatę nieśmiertelności oblecze. Grozić mu potem począł mękami i śmiercią, ale się na to nic nie przeląkł a przy swoim męskim statku stał mocno. Tedy go kazał z Modestem, starym w leciech, ciężkiemi żelazami ob-ciążyć i związać, gdzie w ciasnem a smrodliwem więzieniu długo głodem morzeni byli, ale nocy jednej mieli dziwne na-wiedzenie Boskie i światłość, a ziemia się trzęsła, i straż wszy-stka tak przestraszona była, iż uciekać a znać moc Boską mu-sieli. Potem ich wywieść cesarz kazał. A widząc ś. Witus, iż Modestus stary nieco się lęka, rzekł do niego: Nie bójże się, ojcze, a bądź do końca męskiego serca, boć się już przybliżyła korona nasza. Gdy w tymże statku i wyznaniu Chrystusowem widział Diokłecjan Wita ś., kazał w wielkim ogniu ołów i smołę rozpuścić i tam go wrzucić. Uczyniono tak, i wrzał w onym kotle, miotając się jako w morzu, gdy bałwany biją.

A po chwili przyszedł anioł i ugasił ogień wszystek, i stanął Witus we środku kotła onego, wołając na cesarza: Dziękuję tobie i sługom twoim za tę dobrą łaźnię, którąś mi zgotował. A lud krzyknął: Wielki jest Bóg pacholęcia tego! I wyszedł Witus bez żadnego obrażenia na ciele swem i mówił cesarzowi: Wstydź się djable z ojcem twym szatanem — takie cuda widzisz, a wiary nie dajesz Panu memu. A cesarz się bardziej gniewem zapalając, lwa przywieść kazał, którego się samego ryku lud przeląkł, i puszczono go na ś. Wita. A on krzyż ś. uczyniwszy, lwa tak uskromnionego ujrzał, iż się do nóg pokładał. I mówił Witus: Niezbożny cesarzu, bestje Boga znają, Stwórcę swego, a ty rozum mając, wierzyć weń nie chcesz. A widząc Dioklecjan, iż się ludzi wielu do wiary w Chrystusa skłania, rzekł, aby Witusa i Modesta i Krescencję na katowni rozciągnięto i bito, i żelazami targano. Co gdy słudzy czynili, wszystkie członki ich rozebrali, i w onem wielkiem mordowa-niu oddali niezwyciężone dusze swe zwycięzcy swemu, Chry-stusowi. Gdy konali, wielkie trzęsienie ziemi wiele kościołów batwochwalskich obaliło, i gromy i błyskania tak wszystkich ludzi zastraszyły, iż uciekać cesarz musiał, w głowę się bijąc a mówiąc: Niestety, to dziecko mnie tak sromotnie zwyciężyło. Ciała ich Florencja zacna pani pobrawszy, z wielką czcią po-grzebła, za panowania Pana naszego Jezusa, który króluje z Ojcem i z Duchem Świętym na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści

 16 czerwca.

MĘCZEŃSTWO I ŻYWOT Ś. FEBRONJI, DZIEWICY I MNISZKI

pisany od Tomaidy, siostry jej zakonnej, położony u Metafrasta i Lipomana (Tom. 7).
— Żyła około roku Pańskiego 286.


Za czasów Dioklecjana cesarza, Antonjusz starosta i prze-śladowca chrześcijan w Asyrji i w innych ziemiach przyległych, żonę miał chrześcijankę i z nią syna Lisymacha, którego ta-jemnie matka nauczała wierzyć w Chrystusa, a umierając pro-siła go pilnie, aby nigdy krwi chrześcijańskiej nie rozlewał. 
Ale Lisymachus bojąc się cesarza i ojca, jawnie wiary wyzna-wać nie śmiał, i owszem, gdy go ojciec we dwudziestu lat obumarł, a zlecił go w opiekę Selenowi bratu, cesarz Dioklecjan obydwóch, to jest Lisymacha młodego i Selena stryja jego, na miejscu i urzędzie Antymowym postawił, rozkazując im, aby gubili i wykorzeniali chrześcijan. Był ten Selenus okrutnikiem wielkim, przy którym mieszkając Lisymachus a patrząc na mor-derstwa i zabijania chrześcijańskie, żałością serce swe oblewał, a iż jawnie nie mógł, tajemnie wyzwalał i przestrzegał chrze-ścijan, aby się kryli i uciekali. A gdy on okrutny stryj jego Selenus przybliżał się do Sybapolu, miasta w Asyrji, które miało biskupa i wiele chrześcijan, i klasztor jeden panieński, * którym było pięćdziesiąt mniszek, posłał Lisymachus tajemnie, wszystkim chrześcijanom dając znać, aby się ukryli a ze zdro-wiem swem uciekali. Gdy biskup, kapłani i innych wielu po-uciekało, panny też one klasztorne myślały o sobie. Starsza nad niemi była niejaka Bryenna, a po niej Tomais, które do żywota onego anielskiego i ćwiczenia zakonnego, i wszystkich cnót bogomyślności i służby Chrystusowej. inne wiodły nauką i przykładem. Uczyły się wszystkie pisania, i śpiewaniem się kościelnem psalmów i godzin przy postach i robocie bawiły. Ta Bryenna miała siostrzenicę swoją, Febronję, którą we dwu leciech od matki do klasztoru wziąwszy, we wszystkich zakonnych cnotach wychowała. I podrastając, była panienka do nauki wielce sposobna, i do chowania wiecznej czystości, z zamiłowania Oblubieńca nieśmiertelnego, nad inne bardziej gorejąca, tak iż prawie z dzieciństwa mieszkaniem Ducha Ś. zostawała; a ku temu urodę i piękność cielesną miała ku po-dziwieniu, i twarz anielską, której one wewnętrzne panieńskie cnoty wdzięczności bez miary przyczyniały. Z tej Bryenna mając silną pociechę, dla zachowania czystości i pomnożenia cnót jej wielkich, większe na nią jarzmo kładła. Gdy inne raz na dzień jadły, ona trzeciego dnia brać jej pokarm nauczyła, tak iż czasem na chlebie samym i wodzie przestawała, i sama sobie trudzenia cielesnego przyczyniając, na gołej ławie (trzy łokcie wzdłuż, a wszerz półtorej piędzi), a drugdy na gołej ziemi leżała. A iż była wielkiej nauki i biegłości w czytaniu i rozumieniu Pisma nad inne, ona zawżdy siostrom czytała.

A w dzień wielkanocny, gdy się do ich kaplicy zacne niewiasty chrześcijańskie schodziły i czytania Pisma u nich słuchały, Bryenna kładła na Febronję zasłonę, aby żadnej białogłowy w ubiorach pospolitych i ochędóstwach niewieścich widzieć nigdy nie mogła. I do dwudziestu lat ani męża, ani niewiasty żadnej, okrom sióstr swych zakonnych, w oczach swych nie miała. Raz jedna zacna wdowa senatorskiego rodu, Hierja, sły-sząc o Febronji, prosiła pilnie i z wielkim płaczem, aby ją wi-dzieć a z ust jej słowo zbawienne słyszeć mogła, spodziewając się, iż na jej słuchanie porzucić wszystko niedowiarstwo i po-gańskie bałwany (bo jeszcze nie była wierną) miała. Ona wi-dząc łzy jej, ubrała ją w szaty mniszek i wiodła ją do Febronji, która mniemając, aby jaka mniszka gościnna przyszła, do nóg się jej rzuciła; i po rozmowie, gdy czytać Pismo poczęła Fe-bronja, słuchając ona zacna wdowa, tak się skruszyła i tak ją chuć do Chrystusa zawzięła, iż całą noc z Febronją zostając, czytania jej i nauki słuchała, a snu na oczy nie przypuszczając, łzy tak hojne wylewała, iż i na ziemi je znać było, i ledwo ją nazajutrz Bryenna namówiła, aby się wróciła do domu. Gdy tedy on tyran Selenus do miasta onego, jako się rzekło, przyjechać miał, zmówiły się wszystkie siostry one, aby się też skryły i z miasta uciekały. Lecz im mówiła Bryenna: Jeszczeście nieprzyjaciela nie oglądały, a już uciekać chcecie? Jeszcześmy nic dla Chrystusa nie ucierpiały, a już się zwycię-żonemi pokazujemy? Zostańmy siostry miłe, a mężnie za Pana Jezusa, który dla nas umarł, żywot ten doczesny dajmy, abyśmy się przy wiecznym zostały. Lecz gdy się one zwyciężyć bojaźni dały a wynijść i uciekać umyśliły, Fehronja rzekła: Żyje Chry-stus mój, któremum zaślubiona i oddana jest, iż ja uciekać nie będę, niechaj tu zań umrę i pogrzeb mam. Rzekła tedy Bryenna: Czyńcie, co najlepszego waszemu zbawieniu rozumiecie, ja to z siebie i z duszy mojej składam. I wyszły wszystkie, dwie tylko starsze, Bryenna i Tomaida z młodą oną Febronją zo-stały. Gdy wyszły, Bryenna po nich wielce smutna będąc, szedłszy do kaplicy i krzyżem padłszy, leżąc płakała przed Panem swym, mówiąc: O mnie starą nic, mój Panie. ale tę młodą i tak śliczną Febronję, gdzie ją skryję, a jako na jej ojmanie i czystości jej od ludzi dzikich i srogich posromocenie patrzeć będę?

I przyszedłszy do Febronji, płakała nad nią, nic nie mówiąc, a gdy wyszła, spytała Tomaidy Febronja: Czemu matka moja tak płacze? Odpowie: O to się frasuje, iż ty młodą a urodziwą będąc, przyjdziesz w ręce pogańskie, i boi się, aby cię nie zwiedli, żebyś Chrystusa dla ich postrahów albo obiet-nic, czystości Jemu poślubionej, nie odstąpiła. A ona rzekła: Jedno za mnie sługę swoją proście Pana Boga, wiarę wielką mam, iż mi da cierpliwość i stateczność taką, jaką dawał słu-gom swym, którzy Go miłowali. Rzekła Tomaida: My jako stare, wnetże od żołnierzy pobici będziem, ale ty na wielkie trudności przyjdziesz; i gdyć złoto, srebro, szaty drogie uka-zywać będą, pamiętaj córko miła, abyś na ich złe myśli i radę nie przyzwoliła a duszy twej nie traciła, pomnąc, coć po śmierci Chrystus, gdy Mu się całą dochowasz, obiecał, a jako stra-szliwy będzie dzień on, gdy karać złości ludzkie przyjdzie. A ona się słowami jej wielce posilała, a jeszcze więcej, gdy jej Bryenna mówiła: Pomnij, córko moja, iżem cię dwuletnią od mamki wzięła i bojaźni'm cię Boskiej nauczyła, i za Oblubieńca Jezusa oddałam cię. Do tego czasu, gdy już masz lat dwa-dzieścia, żaden świecki człowiek twarzy twej nie widział; a strzegąc czystości twej, i na świeckie białogłowy patrzeć'em ci nie dopuściła, i w nauce Boskiej takeś ćwiczona została, iż i drugich nauczycielką jesteś. Cóż dalej czynić'em ci mogła? Proszę cię, nie chciej lżyć starości mojej, a pracy mojej około ciebie nie trać, chciej mężnie w czystości dla Chrystusa Oblu-bieńca twego umrzeć. Pomnij na świętych męczenników, na oną Libję i na Leonidę, siostry rodzone, które mężnie wszyst-kie męki dla wiary świętej wytrwały, gdy jedna ścięta a druga w ogień wrzucona była. Pomnij i na oną młodziuchną we dwunastą leciech Eutropję, którejeś się ty posłuszeństwu i cier-pliwości zawżdy dziwowała; bo gdy była dla Chrystusa poj-mana, a sędzia widząc stateczność jej i lata tak młode, odwią-zać a puścić, i strzelać za nią, aby panienka z postrachu uciekała, kazał — zawołała na nią matka jej, mówiąc: Córko moja Eutropjo, nie uciekaj, stań, a nie żałuj się dla Chrystusa, Boga twego. Ona jako posłuszne dziecię matki swej, stanęła jako wryta, i założywszy ręce opak, u których jeszcze były powrozy, strzały na ciało swe brała, i ustrzelona umarła, a rozkazania matki swej nie przestąpiła.

Tej cierpliwość i posłuszeństwo tyś zawżdy chwaliła i łzami polewała; patrzże, abyś to teraz sarna uczyniła, bo ona była tak młodziuchna i Pisma nie umiała, a ty jużeś podrosła i drugieś już nauczała. Na takich rozmowach noc strawiły. Wtem przyjechali prześladowcy, Selenus i Lisymachus, który, brzydząc się okrut-nemi postępkami stryja swego, posłał wiernego swego ciotecz-nego brata Prymusa, aby panienki klasztorne od żołnierzy cicho obronił. On wnet wypędziwszy ich z klasztoru, do którego się już byli wdarli, dowiedział się, co się w nim działo, i powie-dział Lisymachowi, iż wszystkie uszły panny, dwie tylko stare zostały a trzecia młoda i tak piękna, żem jak żyw białogłowy śliczniejszej nie widział, mógłbyś ją zaprawdę i ty sobie za żonę wziąć. A on rzekł: Rozkazanie mam miłej matki mej, abych krwi chrześcijańskiej nie rozlewał, ale im życzliwy był; a jakożbych ja Chrystusowej oblubienicy tę zelżywość czynić miał? Nigdy tego nie uczynię, ale cię proszę, abyś szedł i skrył je gdziekolwiek, boć je okrutny ten stryj mój potraci. Nim przyszedł Prymus, już Selenus otoczyć żołnierzom klasztor i w moc wziąć one trzy białogłowy, i nazajutrz pojmać samą Febronję a drugie dwie zostawić kazał. Porwano pa-nienkę i związano, z którą się one dwie prosiły, aby iść z nią także związane mogły, ale żołnierze nie chcieli. O jakie było żegnanie ich, gdy Febronja prosiła Bryennę o błogosławieństwo i modlitwę, a która ją pożegnawszy, płakać szła do kościoła, prosząc, aby jej stróżem był Ten, któremu ją poślubiła, i żeby tę nowinę usłyszała, iż dla Niego mężnie żywot położyła. A Tomaida ubrawszy się w miękkie szaty, szła patrzeć, co się z Febronją dziać będzie, gdzie też znalazła oną Hierję, uczen-nicę Febronji, wielce żałosną; i stały pospołu, patrząc, co się dziać miało. Gdy tedy Selenus i Lisymachus sąd zasiedli, przywie-dziona jest przed nich związana Febronja. Widząc Selenus, iż dziwnej urody panna, pięknie z nią mówić począł: Nie chcę, powiada, z tobą poczynać nic jako sędzia, ale cię jako ojciec proszę. Oto widzisz młodzieńca tego, latami tobie równego i urodziwego, synowca mego Lisymacha, za któregom ja córkę wielkiego onego Prosfora zmówił; ale widząc twoją młodość i niewidzianą nigdy taką krasność, chcę, abyś jego małżonką była, a ja wszystkiego mego dobra (bo dzieci nie mam) dzie-dzicami was zostawię i wielkiemi bogactwami i imionami nadam.

A ona rzekła: Mam męża Chrystusa, rozstać się z Nim a śmiertelnego wziąć nie mogę, o tem ze mną sędzio ani mów, bo ja tego i do myśli nie przypuszczę. Widząc ją Selenus tak stateczną, zwlec ją z szat jej, przepasaną tylko podłą chustą, i zawstydzić przed wszystkimi kazał. Ale ona mówiła: Jeden jest Stworzyciel niewiasty i męża, taka sromota od Boga mnie mego nie odwiedzie. Tedy ją zawiesić i rozciągnąć na czte-rech palach kazał, podespód ogień, który ją palił, naniecono, a zwierzchu ją srodze rózgami bito. I gdy wiele krwi wycho-dziło, a ogień tłustością podniecony, brzuch jej i piersi palił, żałosne było patrzenie, tak iż lud wszystek wołał: Łaskawy sędzio, zmiłuj się nad młodą panienką, a on tern więcej bić i przypalać kazał, tak iż ją za umarłą potem zdjęli i na ziemi porzucili. A gdy ku sobie przyszła, pytał jej sędzia, jeśli się już ukajała. A ona rzekła: Nie boję się żadnego i jeszcze większego okrucieństwa twego. Tedy ją znowu na jednem drzewie zawiesić, i osękami i grzebieniami żelaznemi ciało jej targać i orać kazał, a ku ternu ogniem one rany palono, tak iż patrzący uciekać przez brzydkość i strach musieli. A Fe-bronja wołała do Pana Jezusa: Panie, przyśpiesz na pomoc moją, a nie opuszczaj mnie w godzinie tej. Zdjąć ją potem kazał i pytał, jeśliby już zezwoliła a Chrystusa się zarzekła. Ona milczała, bo mówić nie mogła. A on gniewliwy rzekł: Mówić ze mną nie chce, urznijcie jej język a zęby jej wybijcie. Tedy języka nie urzynając, zęby jej wszystkie wybili katowie. Potem piersi jej panieńskie obrzynać kazał. I tak uczyniono. Po obu stronach cierpiała święta panna, a do Chrystusa swego wołała, mówiąc: Patrz, Panie, co mi się za krzywda dzieje, rozkaż duszy mojej do Ciebie. I to mówiąc, już zamknęła mowę. A Selenus rany na piersiach ogniem palić, i zasię zdjętej z onego drzewa, uciąć obie ręce i jedną nogę kazał; a kat gdy ręce obciął, nogi jednej odciąć nie mógł, aż dopiero za trzeciem cięciem. Febronja już konając, i drugą mu nogę jako mogła podawała, co bacząc Selenus, i drugą oną odciąć kazał. 


Tedy Lisymachus rzek/ do stryja swego: Cóż dalej chcesz czynić? — już dosyć jest zmęczona, wstańmy do obiadu, czas już przyszedł. A Selenus rzekł do żołnierzy: I głowę tej psicy utnijcie. I tak się stało; dopiero wstał i szedł jeść. A Lisy-machus, płacząc już jawnie przed nim śmierci onej panienki, jeść nie chciał, ale się w komórce zamknąwszy, wielkie łzy wylewał. Co widząc Selenus, i sam jeść nie chciał; i chodząc po domu, wpadł w wielki smutek, i wzniósłszy głowę wgórę, długo tak zdumiały stai', i wtem mowę stracił, tylko wyć jako bestia począł, i zatoczywszy się na jeden kamienny słup, głowę sobie na nim rozbił i zaraz zdechł. Czeladź wrzeszcząc, za-wołała Lisymacha, a Lisymachus już zawołał wielkim głosem: Wielki Bóg chrześcijański, błogosławiony Bóg Febronji, który tego okrutnika skarał! I zostając już sam na urzędzie, młodzieniec we dwudziestu leciech, z wielką czcią ciało Febronji w kosztowną skrzynię zebrać i do klasztoru jej do Bryenny zawieźć, i krew jej, aby jej psy nie lizały, z ziemią wyskrobać i uczciwie zagrześć ka-zał. Gdy ciało jeszcze nie pogrzebione w klasztorze leżało, panny one, które były przez bojaźń z klasztoru uciekły, usły-szawszy o śmierci Selena, wszystkie się wróciły; i płacząc nad Febronją, a członki jej składając i całując, i długo na nie pa-trząc, z tak wielkiej i niezwyciężonej cierpliwości jej chwaliły moc Chrystusową. I pogrzebli ją ze śpiewaniem przy wielkiej liczbie chrześcijan i duchownych, którzy się już zbiegali. Lisymachus też rzekł do hrabiego Prymusa: Oto już wszy-stko państwo i majętność opuszczę, a już do Chrystusa przy-stając, dziś z chrześcijanami jako chrześcijanin na tym pogrzebie być chcę. A on rzekł: A ja tobie tego ze serca pomogę; zarwan złemu Dioklecjan cesarz, znać go już nie chcę. I szli, i równie z chrześcijanami z wielką czcią Febronję pogrzebli. Wiele innego pogaństwa do Chrystusa przystało, i żołnierzy także wiele się pochrzciło. I stała się wielka radość Kościołowi. Hierja też, ona bogata wdowa, wszystką majętność swoją od-dawszy klasztorowi, mniszką została, mówiąc do Bryenny: Weźmij mnie na miejsce Febronji, a tak jako ona, służyć ci będę. Pamiątkę jej co rok czyniąc, wiele się tam niewiast schodzi do onego klasztoru, i o północy ukazywała się im Febronja na onem miejscu, gdzie na desce legała, i dziwnem a wesołem widzeniem wszystkie uweselała.

Biskup onego miasta kościół imieniem ś. Febronji zbudował, a gdy tam chciał ciało jej przenieść nad wolę sióstr onych, Pan Bóg mu nie do-zwolił, bo trzęsienie ziemi być poczęło. Co widząc biskup, o jeden odcięty członek prosił, który otrzymawszy, z wielką czcią z procesjami do onego kościoła wniósł. A Bryenna ośm lat po śmierci Febronji klasztor sprawując, Tomaidę na swem miejscu zostawiła, która tę wszystką historię i żywot tej mę-czenniczki, inne rzeczy od Lisymacha zrozumiawszy, napisała. Na cześć Bogu i zbudowanie bliźnich, i na sławę świętych Bo-żych, którzy z Chrystusem królują, chwaląc imię Boga w Trójcy jedynego na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
17 czerwca.
ŻYWOT BARAKA, SĘDZIEGO LUDU BOŻEGO, I DEBORY, PROROKINI
wybrany z Pisma świętego (Jud. cap. 2-5).

 Po śmierci Jozuego, który wprowadził i osadził lud Boży w ziemi obiecanej, i po zejściu starców, którzy z Jozuem dziwne one i wielkie wojny i sławne Boskiej ręki zwycięstwa nad lu-dem chananejskim odnosili, i cudownych spraw Pańskich około ludu wybranego dobrze świadomi byli, potomkowie ich za roz-koszami się udali, i z lenistwa nad rozkazanie Mojżeszowe i Jozuego pokój z nieprzyjaciółmi, starymi obywatelami ziemi onej (których im Pan Bóg, przez niepokajanie i bałwochwalstwu oddane serca ich, wykorzenić kazał) uczynili, nakoniec odstą-piwszy Pana Boga swego, do ich bogów przystali, i czary z nimi i pokłon bałwochwaiski stroili. Prędko zapomnieli Pana Boga swego i wielkiego dobrodziejstwa Jego, które im nad wszystkie inne narody na ziemi pokazywał. Ale przełaskawy a nieskwapliwy na zgubę i utratę naszą Pan nieba i ziemi, nie oddalił od nich wedle ich zasługi miłosierdzia swego, ale roz-maitemi obyczajami naprawował ich i przywodził do siebie. Naprzód posłał do nich z nieba anioła swego, który się w po-stawie ludzkiej ukazał w Galgali, i jasnością, pięknością a wspa-

 panience tej nie schodziło. Raz po przyjęciu Ciała Bożego, będąc na słodkiem rozmyślaniu i weselu duchownem, przyjdzie jej myśl, iżby lepiej na tern rozmyślaniu tak wdzięcznem zostać a cielesnego pokarmu nie brać; a ona baczyła, iż to pokusa i rzekła: Panie mój, dosyć mam teraz na słodkości Twej, już przestań, trzeba mi też ciało posilić; racz tej słodkości ducha Twego siostrze Elżbiecie uży-czyć, która kilkakroć na dzień jeść musi, aby nie tak często jadła. I sama idąc jeść, uprosiła siostrze onej, iż ją Pan Bóg słodkością ducha swego tak obdarzył, iż raz na dzień jeść mogła. A polecając się modlitwie ś. Ludgardy, choroba ją ona minęła, i wstawszy, czyniła co i drugie. Mądra bardzo panna, która duchownemi łagodnościami nie chciała tak mdlić ciała
swego, żeby na posługę bliźniego i pracę większą niepożyteczne zostać miało, a żeby każda rzecz swój ćzas miała. Często prosiła Pana Boga, aby krew swoją dla Niego roz-lać mogła, jako inne męczenniczki. A czasu jednego tak się o to prosząc, w duchu zapaliła i rozkoszą niebieską rozgorzała, iż mniemała, aby już umrzeć miała godziny onej; a ono żyła się jej jedna bliska serca zerwała, iż krwią wszystka spłynęła na szatach i kapicy, i poznała, iż czas męczeński jako zima minął, a Pan Bóg za oną krew obdarzyć ją koroną męczeńską miał. Gdy mękę Pańską rozmyślała, zdało się jej, iż wszystka krwią spłynęła, i drudzy ją wypatrzyli, iż twarz jej i ręce by-wały jako krwią polane. Wiele ludziom około pomocy zbawiennej jednała. Mniszka jedna będąc w wielkiej a rozpacznej pokusie, skoro za nią mo-dlitwę uczyniła, rzekła do niej: Gdy w wielkie dni kapłan za-śpiewa Ecce lignum crucis, wolna będziesz. I tak się stało. Opat afligineński Jan, człowieka jednego w grzechach niema-łych leżącego przywiódł do niej, aby ją tylko widział. I spytał go potem: Widziałeś pannę świętą? A on rzekł: Skorom ją ujrzał, wszystkie mi grzechy moje zbrzydły, i za pomocą Boską nigdy się do nich nie wrócę. Mówiącej łacińskie słowa, często jej Pan Bóg ich pożytek i rozumienie objawiał. Raz gdy mó-wiła: Tu ad liberandum suscepturtzs hominenz, non horruisti virffinis uterum, to jest: Ty Chryste dla wybawienia ludzkiego nie wstydziłeś się żywota panieńskiego — uczuła, jako się na te słowa Przeczysta Panna uweseliła. I mnie (mówi ten, co pisał) jako miłego syna swego upomniała, abych to mówiąc, ciałem wszystkiem się skłonił, sławiąc Boga w Pannie Przenaj-świętszej. l tom długo czynił i czynię, i czytelnika mego, aby czynił, upominam. Raz się rozlitowała nad jednym ubogim, a dać mu co nie miała, i smutna zostając, puścił jej Pan Bóg w myśl słowa one: Cząstkaś moja Panie, rzekłem strzec Zakonu Twego. I takie jej rozumienie tych stów przyszło: Ty innej cząstki nie masz, jedno mnie; mówże ubogiemu: Złota i srebra nie mam, to co mam, dajęć ochotnie, — módl się zań, a dałaś, coś miała, i to czyniąc, wypełniłaś Zakon mój. Jednej mniszce skuszonej, grzech jej tajemnie (którego się wstydziła powiedzieć a spowjadać, objawiła i ze wszystkiej ją pokusy uleczyła.

Kapłanów, z którymi jaką znajomość miała, pilnie i z wielką wdzięcznością słów upominała, aby się o dusze, krwią Chrystusową oblane, starali a z jęstwa je djabelskiego wyzwalali. Ja, gdym miał niepokój (mówi ten, co żywot pisał), spowiedzi słuchając a mło-dym kapłanem będąc, cierpiałem z tego com słyszał, rozerwa-nie, ona mi tak swoją modlitwą, gdym się jedno do niej uciekł, pomogła, iż napotem (jako już temu lat jest szesnaście) imem szpetniejsze rzeczy na spowiedzi słyszał, ternem jako pień i ka-mień nieodmiennym ku nim zostawał. Do klasztoru raz rozpaczną niewiastę przywiedziono, któ-rej nikt do nadziei odpuszczenia grzechów przywieść nie mógł. Ona mówić z nią nie umiejąc, zamknęła się z nią w komórce. I śmiali się wszyscy z niej, wiedząc iż po francusku nic nie urnie; ale gdy niewiasta ona od niej wyszła, powiedziała: Nikt mnie do tego wesela, które już mam od Pana Boga, i nadziei łaski Jego przywieść nie mógł, jedno ta; cóż powiadają, żeby po francusku nie umiała? — bardzo dobrze i lepiej niż ja urnie. Ten Pan Bóg cud ukazał, patrząc, jakiem miłosierdziem ku stra-pionej niewieście zdjęta była Ludgarda. Za grzechy ludzkie nigdy się płaczem ugasić nie mogła, zawżdy jako Jeremjasz ludu swego upadku żałując. Ledwie pięć lat przed śmiercią żałości się jej onej i smutku ulżyło. Jedenastego roku przed śmiercią wzrok straciła i wolniejsze oko duszne na widzenie Boga we wierze i bogomyślności miała. Tego jej tylko żal było, iż na duchownych przyjaciół swych patrzeć nie mogła; ale powiadał o niej brat Bernardus, iż to z jej ust słyszał, iż taką obietnicę i pociechę Chrystus jej był spuścił, iż za tę ślepotę czyśca ujść i wszystkich swych przy-jaciół w Bogu w niebie oglądać miała. Pięć lat niźli umarła, gdy Kościół czyta oną ewangelję niedzielną o wieczerzy, skoro po Świątkach, rzekła do siostry Sybilli: Wiedz, siostro miła, iż z tą ewangelją i w tę niedzielę, gdy ją czytać będą, na wie-czerzę Baranka pójdę. Czwartego roku przed śmiercią, gdy Tatarzy Węgry, Buł-garję i Ruś zwojowali i przemożnego książęcia polskiego zabili, wszystka ziemia niemiecka, czeska i francuska w wielkim po-strachu była. Uciekali się ludzie do jej modlitwy, a ona powjadała: Iżem ja dawno o to prosiła, i pewnam tego, iż do ziemi niemieckiej teraz nie przyjdą. I tak się stało.

Rok przed śmiercią wzięła trzy nauki od Oblubieńca swego: aby za dobro-dziejstwa dziękowała, aby za grzeszników Jego na ziemi prosiła, trzecia, aby z Nim być z wielkiej i gorącej chuci pragnęła. Upominała długo swe siostry w niemocnicy mieszkając, iż nie-dbale godziny i pacierze odprawowały; a gdy nie widziała po-prawy, mówiła: Po mej śmierci dotknie was ręka Boska, a pil-niejsze będziecie. Co się spełniło, bo czternaście sióstr przed-niejszych powietrzem w krótkim czasie umarło. Gdy umierał Baldwinus przeor z Egnji, który był przed-tem u sióstr w Akwirji kapłanem, kaznodzieja sławny, który się był nieco nie bardzo przystojnie w rzeczy świeckie wdał, mając z ciała Marli z Egnji palec za drogą przy sobie relikwję, włożył go na się przy śmierci i mówił: Panno, pomnij na zmowę, którąś ze mną miała, iżeś mi tej godziny pomoc obiecała; już czas, czyń co możesz. I gdy się wracał brat Bernard z jego pogrzebu, ujrzawszy go święta Ludgarda, rzekła: Pochowaliście przeora? Pochowali, rzecze. Ona powie: Widziałam Marję z Egnji, i rzekła mi: Wstań, najmilsza, pokwap się do modli-twy za brata naszego Baldwina, tej godziny przed sąd Boży stawion będzie, aby się sprawił o rzeczy dopuszczone i opu-szczone. Taki w niej duch prorocki przebywał, tak wiciom ludzi umarłych duszom pomoc dać modlitwą swoją mogła. Przyjaciel jej jeden wpadł w wielki grzech i powiedział przed nią, lekarstwa od niej szukając, a żadnej w sobie prawej skruchy nie czując. Wołała z taką pilnością do Pana, iż rzekła nakoniec, co mówił z wielkiej miłości Mojżesz: Albo mnie zgładź z ksiąg Twoich, albo jemu tę złość odpuść — uczuł on człowiek wielką skruchę i pociechę duchowną. Jakób z Wi-triaku, on zacny kardynał biskup achoński, spowiednik niegdyś jej, w dalekiej stronie od niej umarł, i w zachwyceniu widziała, iż duszę jego niesiono do raju. I wołała nań: Nie wiedziałam, przewielebny ojcze, abyś już z ciała wyszedł; powiedz mi, jakoś dawno świat ten pożegnał? A on rzekł: Czwarty dzień dziś, i byłem w czyścu trzy dni i trzy noce. A ona się dziwując rzekła: Czemuś mi nie powiedział, żebych była modlitw sióstr naszych na wybawienie twoje z czyśca użyła? A on powiedział: Nie chciał cię Pan Bóg mękami memi zasmucić, ale cię chciał koroną moją uweselić, a ty też rychło już za mną pójdziesz.

Powiedziała ono widzenie siostrom; i ziściła się nowina o jego śmierci i czasie, a było trzydzieści dni drogi od miejsca, gdzie kardynał umarł. Sama też potem zachorzała w sobotę przed Świętą Trójcą, a we czwartek zawołała siostrę Sybillę, mówiąc: Siedź tu podle serca mego, klasztor jest pełen dworu niebieskiego i sióstr wiele naszych, przed nami zeszłych. I od onego czasu przez cały piątek w zachwyceniu była, żadnego słowa nie mówiąc. A w sobotę, gdy już czas jej wyjścia z ciała przychodził, oczy w niebo podniosła i obronę z ożywiających Sakramentów wzięła, i w wieczór szczęśliwie z weselem do górnego Jeruzalem, we środku panienek z Bogiem królujących i aniołów weselących się, poszła — roku Pańskiego 1246. dnia 16 czerwca, roku życia swego 64. Niezliczonemi cudami po śmierci uczczona jest od Boga, na cześć królującego na niebie i na ziemi Pana naszego .Jezusa, Odkupiciela, który z Ojcem i z Duchem Świętym równy ma pokłon od wszystkiego stworzenia na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści


18 czerwca.
 ŻYWOT GEDEONA I JEFTY, SĘDZIÓW LUDU BOŻEGO
Z Pisma świętego wybrany (hulieum 6. 7 ele.).


 Po śmierci Baraka I Debory prorokini, znowu on lud izraelski od Boga wybrany i w ziemi świętej osadzony, odstą-pił Pana Boga swego i udał się w grzechy, w towarzystwo pogańskie, w cielesność, i w to, co za tem idzie, w odszczepieństwo i bałwochwalstwo, w czary i gusła szatańskie, opuszczając ołtarz i służbę Boską, a inne sobie bogi i wiary wy-najdując. Dlatego pokarał ich Pan Bóg i dał ich w moc i niewolę Madjanitom przez siedm lat, którzy złączywszy się z Amalechitami i z innemi wschodnimi narodami pogańskiemi, i ma-jąc wojsko niezliczonych ludzi i wielbłądów, przychodzili do ziemi Izraelitów i w niej się z obozami swemi stanowiąc, począwszy od trawy i siejby, wszystko pustoszyli a nic ku żywa ności nie zostawiali; bydło, osty i wszystką majętność ich brali, a jako szarańczy wszędzie ich było pełno. Bardzo się lud on poniżył i ucisk wielki uczuł, acz niektórzy na wysokich skałach i obronnych miejscach śmierci i niewoli uchodzili. Gdy tedy tak zdręczeni i ukarani byli, otworzyli na grzech swój oczy i zawołali do Pana Boga swego, prosząc, aby ich wybawił od onych Madjanitt5w. A Pan Bóg nieprzebrany w miłosierdziu, chcąc się dać użyć w politowaniu swem ku nim, pierwej do nich posiał proroka, kłóryby im grzech ich na oczy przełożył, i uważyć a ku pokucie lepszej pobudkę dać im umiał, aby im nie to było ciężko, iż na ciele tę nędzę i uciski cierpią, ale iż Pana i Dobrodzieja swego, który ich z niewoli egipskiej cudami przedziwnemi wyprowadził, i na tej ziemi, pobiwszy ich nieprzyjaciół, osadził, do gniewu przywiedli a Jemu posłuszni nie byli. Bo prawa pokuta nic więcej nie żałuje, jedno iż P. Bóg i majestat Jego obrażony i zelżony jest w grzechach naszych. Gdy za tem upominaniem świecką nędzę na prawą skruchę obrócili, obrał im Pan Bóg ku wybawieniu hetmana Gedeona, syna Joasa, z pokolenia Manasse (który się bałwochwalstwem i grzechami pospolitemi nie mazał) takim sposobem:

 Posiał Pan Bóg do niego anioła, który go znalazł młócącego zboże tajemnie dla Madjanitów; i ukazawszy mu się anioł, rzekł: Pan Z tobą, przemocny mężu! A Gedeon mniemając, aby był jaki zacny a mądry człowiek, odpowiedział, uskarżając się na nędzę swoją i ludu wszystkiego, a mówiąc: Proszę cię, panie mój, a jakoż to Pan Bóg jest z nami, gdy nas taki ucisk i tak wiele złego spotyka? Gdzież teraz są cuda one, o których powiadali ojcowie nasi, jako nas Pan Bóg wywiódł z Egiptu? A teraz zapomniał nas Pan Bóg i dał w tę niewolę Madjanitom. A Pan Bóg widząc wiarę i mężne serce jego, rzekł przez onego anioła: Idź, w tem męstwie twem wyzwolisz lud z ręki Madjanitów, i wiedz, iżem cię na to posłał i obrał. A on to słysząc, z pokory rzekł: Proszę Cię, Panie, jako ja wyzwolić lud mam, gdy-żem jest z najmniejszego pokolenia Manasse i najmłodszym W domu ojca mego? A Pan odpowiedział: Ja z tobą będę, a porazisz wszystkich Madjanitów jako jednego męża. Tedy Gedeon otuchę tę wziąwszy, a one słowa dziwne usłyszawszy, począł myśleć jako mądry: jeśli to było od Pana Boga, co słyszał, i chcąc tego doznać, prosił męża onego, żeby mu się dał dobrze poznać, kimby był, i żeby poczekał a z nim zaraz Panu Bogu ofiarę uczynił. I poszedł Gedeon i przyniósł chleb przaśny i mięso. A anioł kazał mu ono postawić na skale; I laską, którą mial' w ręku, dotknął się mięsa i chleba, za czem wnet się ogień uczynił i spalił ofiarę oną, a sam zniknął z oczu jego. Dopiero poznał Gedeon, iż to był anioł Pański, i rzekł: Ach mnie Boże, iżem widział anioła Pańskiego twarzą w twarz. A Pan Bóg (tym sposobem jako on chciał, jako Gedeon słyszeć mógł) rzekł do niego: Pokój z tobą, nie bój się, nie umrzesz. Zatem Gedeon chcąc wdzięczność ku Panu swemu okazać. ołtarz Mu, który już był w zapomnieniu, zbudował, i wznowił mężnem i nabożnem sercem służbę Pańską, ofiary na nim czy-idąc, i nazwał miejsce ono Pokój Pański. I usłyszał glos Boży, którym mu rozkazywał, aby ołtarz Baala zburzył i gaik około niego wysiekł, a zabiwszy wolu, onemi go drwami spalił na skale onej, co i pierwej, na ofiarę. Co Gedeon w nocy ostrożnie Z dziesięciu sługami swymi uczynił.
 
A nazajutrz obaczywszy to sąsiedzi (którzy jeszcze prawej pokuły i nawrócenia do Pana Boga nie mieli) a dowiedziawszy się, czyja to była robota, wzburzyli się na Gedeona i mówili do ojca jego: Wydaj nam syna twego, zabijem go wnetże, iż śmiał zburzyć ołtarz Baala i gaik jego wysiec. A Joas im odpowiedział: Jeśli Baal, jest Bogiem, niechże się sam pomści krzywdy swej nad tym, który skaził ołtarz jego. A Gedeona Duch Pański obszedł, i dał mu męstwo i wielkie serce na oną posługę ludu wszystkiego, tak iż zwoływać, i z trąbami chodząc, zbierać lud poczynał, począwszy od powinowatych swoich i od pokolenia swego, aż do innych, tak iż się do niego trzydzieści tysięcy ludu zebrało. Widząc takie dobre początki Gedeon, dla innych ludzi, aby się tem mężniej do boju mieli, żądał upewnienia od Pana swego o zwycięstwie przez taki cud: Prosił Pana Boga na pokornej modlitwie swej, sobie i wojsku onemu nie dufając, a wie-dząc, iż On sam zwycięstwo z ręki swej daje, i tak mówił: Jeśli Panie mój przeze mnie, niegodnego sługę swego, wybawić lud Twój masz, racz nas takim cudem posilić: Położę runo albo wełnę na dworze, jeśli w nocy rosa na nią spadnie, a ziemia wszystka sucha będzie, poznam, iż ręką moją lud Twój wyba-wić będziesz raczył. I uczynił to na jego prośbę Pan Bt5g, tak iż z runa onego miednicę wody wyżął. On jeszcze dla więk-szego umocnienia nadziei swej i ludu przy nim, prosił, aby drugi cud uczynił Pan Bóg, żeby wszystka ziemia była mokra, a wełna sucha. I tak się stało. Ale żeby nikt nie rozumiał, aby Pan Bóg bez mocy i wojska ich, obronić ludu swego po-kutującego i pobić nieprzyjaciół ich nie mógł, kazał Gedeonowi, aby obwołał w obozie, żeby się bojaźliwi i płochego serca do domu wrócili. I wróciło się dwadzieścia tysięcy ludu, jedno dziesięć zostało. A jednak rzekł Pan Bóg: Jeszcze to ludu wiele, wiedź ich do wody, a patrz, którzy będą garścią brać a do ust wodę nieść i jako psy ją łeptać, abyś tych na stronę oddzielił i na wojnę z sobą wziął, a którzy się schylą i wodę samą gębą pić będą, odprawisz ich do domu. I znalazło się takich, co garścią pili, ludzi tylko trzysta. Z tymi się samymi na wojnę oną mężny Gedeon puścił. A wiedząc o wojskach nieprzyjacielskich niezliczonych, iż jako szarańcza tak byli ziemię osiedli, iż ich Z wielbłądami było jako piasku na brzegach morskich, nic je-dnak nie zwątpił w mocy i w obietnicy Boskiej. Którego chcąc Pan Bóg jeszcze więcej w nadziei umocnić, kazał mu w nocy Z jednym jego sługą Farą wkraść się między straż nieprzyjacielską, a słuchać, co za rozmowę mają między sobą. I tak uczynił, i słyszał, a ono jeden drugiemu sen powiadał:

 Widziałem a ono jakoby się podpłomyk z jęczmiennej mąki toczył, a gdy między namioty nasze wpadłe, rozproszył je i z ziemią wszystko zrównał. Na to mu drugi powiedział: Nic to innego nie jest, jedno miecz Gedeonów, bo Pan dał w moc jego Madianitów i wszystek obóz ich. To proroctwo Pan Bóg przez usta tego, ktokolwiek był, zły-li, dobry-li, wydał; które słysząc Gedeon, bardzo się posilił, kłaniając się Panu Bogu swemu. I wróciwszy się do swoich, kazał im wziąć trąby a bukłaki, które miały wewnątrz zakryty ogień, i rozdzieliwszy ich na trzy części, z trzech stron otoczył obóz nieprzyjacielski, i przystąpiwszy bliżej, kazał bukłaki one rozbijać, trąbić a wołać wszystkim te słowa: Miecz Pański i Gedeonów! Co gdy uczynili a z miejsca się nie ruszali, padła wielka trwoga na Madjanitów, którzy wołaniem, trzaskiem, trąbami i światłością przestraszeni, mniemali, aby lud wielki na nich przyszedł. I budząc się, sami na się bić, i jeden drugiego zabijać, i wszyscy uciekać poczęli. A iż ich z onym tak małym ludem bić Gedeon nie mógł, tejże godziny rozesłał posłów po wszystkiej ziemi, aby się zebrali co najrychlej a bili uciekających nieprzyjaciół swoich. I zastąpili im u Jordanu, i pobili ich stodwadzieścia tysięcy ludzi do boju, ledwie ich piętnaście tysięcy uszło. I pojmali dwóch królów, Oreba i Zeba, których głowy do Gedeona przynieśli. Tak Pan Bóg dziwną mocą swoją wybawił lud swój pokutujący. Lecz na Gedeona inna trwoga przyszła. Pokolenie Efraim po wygranej onej bitwie przyciągnęło do Gedeona, i fukali nań, mówiąc: Czemuś nas nie przyzwał na tę potrzebę, a namiś tak wzgardzić jako niepożytecznymi i płochego serca ludźmi śmiał? I to mówiąc, mało się nań mocą nie targnęli. A mądry Gedeon, widząc upór ich (a iż poselstwa niebacznego rozumem uchodzić, a krwi tych, którzy za jednego albo kilku wzburzeniem, na swych się przełożonych targają, pragnąć nie trzeba) pięknemi ich słowy i cichą odprawą zbywał, i chwaląc ich, mówił:

 Większąście wy posługę uczynili, a niźli ja, i lepsze jest grono Efraima, niźli winnice Abiezera domu mego, wszakeście wy pojmali Oreba i Zeba, czegom ja nie przewiódł. To mówił mądry mąż, ukarzając się sam i sobie nic nie przypisując, chociaż przez niego wszystko zwycięstwo Pan Bóg dał, aby tylko ucichli i rozterek nie czynili. I poszczęścił rozum, skromność i pokorę jego Pan Bóg, bo wnetże się obaczyli i uspokoili. A jednak Gedeona swego nowem i drugiem zwycięstwem wsławił, bo się jeszcze za onymi nieprzyjaciółmi, którzy uchodzili, puścił, i dogonił ich i poraził ostatek, one piętnaście tysięcy, i pojmał Zebea i Salmane, drugich dwu królów. A wracając się ze zwycięstwem, nieposłusznych poddanych, którzy mu żywności dać, gdy jechał w oną pogoń, nie chcieli, na postrach innym pokarał w mieście Sokot, i na twierdzy Fanuel, gdy starszych (którzy inny lud prosty zwodzili) po cierniu włóczyć i pomorzyć kazał. Bo obojga rzeczy potrzeba: i łaskawości, i karności, obojej wedle czasu swego i potrzeby dla innych, aby łaskawość do dobrego przyciągała, a karność od złego odwodziła. Oni tedy wszyscy ludzie, wybawieni od Gedeona, a do wolności, bojaźni i służby Bożej przywróceni, widząc mądre i szczęśliwe postępki jego, zebrawszy się, rzekli: Bądź panem naszym, i synowie twoi i potomstwo twoje, boś nas wyzwolił Z mocy nieprzyjaciół naszych. A Gedeon wielką swoją pokorę i mierność pokazując, a iż państwa żadnego nie pragnął, rzekł: Nigdy ja panować nad wami nie będę, ani syn mój, niech sam Pan Bóg Panem waszym będzie, a ja sługą waszym, przestrzegając pożytków i pokoju waszego, zostanę — jakoby rzec chciał: Już to wszystko panowanie moje, i szczęście, i sława jest moja, gdy wy służyć Panu Bogu, Stworzycielowi i Dobrodziejowi swemu, a Jemu samemu kłaniać się będziecie. Oby panowie to rozumieli, ci, którzy się na państwa dla próżnej czci i pożytków swoich kwapią, a nie dlatego, aby Pan Bóg, który ich stawi, przez nich sławny i wielki w obronie ludzkiej zostawał. I przetoż Gedeon radził im i upominał ich, aby statecznie służyli Panu Bogu, a żeby na okraszenie ołtarza i służby Jego, z łupów onych i korzyści wojennej dali złoto, ta tylko, które nieprzyjaciołom z uszu ich zabrali (bo Madjanici zausznice nosili drogie), co oni radzi bardzo uczynili.

 Z onego złota sprawił Gedeon ornaty i naczynia rozmaite do służby Bożej. Taka ma być wdzięczność w ludziach chrześcijańskich, gdy im P. Bóg daje zwycięstwo, majętność świecką i szczęście, aby też część obracali na służbę Bożą, okrasę Kościołów i ołtarzów Jego. Sądzi/ tedy i sprawował lud izraelski długo Gedeon w pokoju wielkim przez lat czterdzieści, i roz-mnożył Pan Bóg dom jego, iż zostawił własnych synów swych siedmdziesięciu, i w dobrej starości skonał. A po jego śmierci znowu lud on niestateczny opuścił Pana Boga swego, a pokoju onego na rozkosze używając, w kacerstwa i za niemi w bałwochwalstwo rozmaite upadł. Co się poczęło naprzód od synów Gedeonowych, którzy szaty drogie kapłańskie i naczynia służby Bożej, które ojciec ich sprawił i zostawił, obrócili na służbę djabelską, baiwochwalską, i innych ludzi psuli. Przełoi Gedeona Pan Bóg na synach i na domu jego naprzód karać począł, bo będąc między nimi jeden syn jego, Abimelech, zmówiwszy się z Sychemitami, między którymi matkę i powinowatych miał, zebrawszy łotrzyków ubo-gich i tułaczy, dawszy im pieniędzy, pojmał wszystkich braci swoich, chcąc sam na państwo wstąpić, i pozabijał ich i pogubił na kamieniu jednym mężów siedmdziesięciu, ledwie tylko jeden Jonatas uszedł. Wielu ludzi złości onej Abimelechowi pomagało, nieznośną niewdzięczność ku Gedeonowi, który ich wybawił z rąk nieprzyjacielskich, na synach jego tak sprośnie zamordowanych pokazując, którzy sobie za pana wzięli mordercę onego niezbożnego, Abimelecha. Lecz niedługo za przekleństwem Jonaty, jednego brata pozostałego, gdy się obaczyli Sychemici a zbrzydzili się onem okrucieństwem jego, odstąpili A bimelecha i wojnę przeciw niemu podnieśli. A on ich pierwej pobiwszy i pomordowawszy, i miasto ich zburzywszy, sam też źle zginął. Bo gdy zdobywał miasto Tebes, baba jedna z wysokiej wieży kamieniem głowę jego przebiła, tak iż mu z niej mózg wypadłe; i umierając krwi rozlewca, woła/ na pacholę swoje: Dobij mnie, aby nie rzeczona, iżem od niewiasty zginął; co on i uczynił. Jaka pociecha piekielnemu tyranowi z onej śmierci!

 0, jako Pan Bóg złości karać umie, i tych, co komu do złego pomagają, gdy się zaś sami, co na złe zgodni byli, wadzą i sami siebie spólnie gubią. Nie upomnieli się synowie izraelscy karaniem onem nad synami Gedeonowymi, których Pan Bóg przez kacerstwo i bałwochwalstwo pokarał, ale do starych grzechów nowych przyczyniali, i służyli Baalowi i Astartowi, i bogom syryjskim sydońskim. I rozgniewany Pan Bóg, dał ich w moc i niewolę Filistynom i Ammonitom, i byli bardzo uciśnieni przez lat ośmnaście. Lecz upamiętywając się karaniem onem ręki Boskiej i nędzą swoją, zawołali znowu do Pana i mówili: Zgrzeszyliśmy przeciw Tobie, iżeśmy Cię, Pana i Boga naszego opuścili, a służyliśmy Baalowi. A Pan Bóg im pomocy swej, na gorętszej prośby ich wzbudzenie, odmawiał i mówił: Tylemkroć już was wybawiał, gdyście na mnie zawołali, a jednak śmieliście mnie tak często i prędko odstępować a służyć obcym bogom; już dalej myśleć o was i wybawiać was nie chcę, idźcie a wzywajcie sobie na pomoc tych bogów, którymeście służyli i sobieście ich za pomocników obrali, niech was czasów tych ucisków wybawią. A lud pokutując, tem rzewniej zapłakał i wołał: Zgrzeszyliśmy, dajem się i spuszczamy na karanie Twoje, czyń z nami co chcesz, a karz nas sam, jako jest wola Twoja, tylko wżdy racz nas teraz wybawić z rąk nieprzyjaciół naszych. To były żywej i prawej pakuły i pokory słowa, które wnetże skutkiem i uczynkiem wypełnili, bo te bogi, do których ich Pan Bóg w gniewie odsyłał i któremi gniewali Jego majestat, wnetże pokołatali, popalili, i wyrzucali grzech z domów swoich i z serc swoich, a nietylko z domów, ale i z ziemi swej wygnali wszystko bałwochwalstwo, i kłaniali się samemu Panu Bogu, od Niego pomocy czekając. Toć jest piękna droga do proszenia łaski i miłosierdzia Jego, gdy to z domu i z serca wymiatamy, czemeśmy Go gniewali. A Pan Bóg schylił zatem ucho swe do modlitwy ich, i zmiękczył się miłosierdziem nad nędzą ich, i dat im znowu zacnego i wielkiego hetmana, Jeftę, syna jednej nierządnicy, z którą zgrzeszył Galaad, ojciec jego. To, co mu na poczesnem łożu schodziło, cnotą i wielkiem męstwem Jefte nagradzał. Bo acz pierwej wiele się łotrzyków do niego nazbierało, ale potem mężów z nich i żołnierzy poczciwych poczyniwszy, godnym się stał, iż wszystek lud izraelski posłów zacnych do niego posłał, aby ich przełożonym był a wybawił ich od nieprzyjaciół.

 On to chcąc czynić, wzbudzony Duchem Pańskim, zbierał wojsko około Galaad i w pokoleniu Manasses u Masfy. A już idąc na wojnę, uczynił ślub (acz nie bardzo roztropny, ale z serca prawego) wzywając Pana Boga na pomoc i Jemu samemu dufając i obiecując to, iż jeśli mu Pan Bóg da zwycię-stwo, miał dać na ofiarę Panu Bogu, ktobykolwiek z domu jego najpierwej wyszedł w ten czas, gdy się z wojny z weseleni wracać będzie. Gdy tedy bitwę stoczył, poraził wielkie wojsko nieprzyjaciół i wybawił lud Boży z niewoli i ucisku wielkiego. A wracając się ze zwycięstwem do domu, spotkał córkę swoją. którą miał jedyną, a ona naprzód z domu jego wychodzi ze śpiewaniem i bębnami na witanie ojca swego. Skoro ją ujrzał, wesele w smutek się wielki obróciło, tak iż Jefte targając szaty swe, mówił: Ach mnie, córko miła! Oszukałaś mnie, i samaś oszukana jest; uczyniłem taki a taki ślub Panu Bogu, otwierając usta moje Jemu, a nie mogę uczynić inaczej. A ona dziwna a mężna i Boga miłująca córka, nic na oną nowinę śmierci swej nie zastraszona, nie do płaczu się ani do smutku. ani do prośby rzuciła, ale rzekła one wielkiej pamięci godne słowa: Najmilszy ojcze, jeśliś to obiecał Panu Bogu, a otworzyłeś usta twoje i spuściłeś słowo Jemu, ja się z takiej śmierci nie wymawiam, gdyż Pan Bóg dał tobie zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi twymi. Prawie mądra i nabożna panienka, z dziewiczem a czystem sercem, umiała państwem, na które ojciec jej wstąpił, i światem i młodością swoją i zdrowiem wzgardzić, tylko żeby Pan Bóg uczczon był, a grzechem ludzkim (jako rozumiała) obra-żony nie był. A wolała śmierć swoją, niźli ojcowski grzech, wolała zdrowie stracić, aby Bóg dzięki i chwały z niej nie tracił. O jako i pospolite dobro miłowała, i w śmierci swej, tern się tylko ciesząc, iż Pan Bóg dał wybawienie i zwycięstwo ludowi swemu. Prosiła tylko ojca o to, aby jej na opłakanie dziewictwa dwa miesiące dat, co on uczynił. A ona z towarzyszkami swemi po górach chodząc, a na oną się śmierć przy-prawując, gdy mogła uciec i wolna być, wróciła się do ojca na oną ofiarę.
A ojciec jawnie, i zwoławszy wszystkich panów i lud i powinowatych swoich, ołtarz zbudował, i drwa ułożywszy, gdy nabożnie szyję swoją pod miecz schyliła, sam ją ręką swoją ofiarował. Skąd jest wielki znak, jako się ten ojciec bał Pana Boga rozgniewać, iż jedyne dziecię swoje zgubić, i wszystko przyrodzenie i skłonność ojcowską ku miłej córce w sobie umorzyć wołał, na cześć Boską, aby się tylko uiścił Panu Bogu a uchronił się straszliwego gniewu Jego. Potem sześć lat żyjąc a sprawując lud Boży, zabran jest do ojców swoich, a Królowi nad królami i Panu nad pany pokłon i chwała na wieki. Amen.


Obrok duchowny.

Dobryli to byt ślub taki, a jeśli rozumiał w nim Jefte człowieka, którego się ofiarować na śmierć Bogu nie godzi, albo jeśliby zgrzeszył w tem, iż ślub on wypełniał, Pismo nic znać nie dało, I przetoż rozmaite są około tego Doktorów świętych rozumienia. Jedni go w tern ganią, drudzy go obmawiają a mówią, iż  z Ducha Bożego i osobnego natchnienia i objawienia uczynił. Jakokolwiek jest, te są rzeczy pewne i w nauce katolickiej nieodmienne: Pierwsza, iż się krwi ludzkiej Bogu ofiarować nie godzi, i brzydzi się Pan Bóg ofiarą taką mężobójską. Druga, iż co się źle a nieroztropnie Panu Bogu obiecuje, to się jeszcze z większym grze-chem pełni. Źle obiecał Herod głowę Jana świętego tanecznicy darować, ale jeszcze gorzej uczynił, iż obietnicy a słowa dotrzymał, które złamać wnetże i żałować za tak złą obietnicę był winien. Trzecia, iż śluby, które kto Panu Bogu czyni w rzeczach przystojnych, winien je wypełnić, i takie obietnice wielce się Panu Bogu podobają. Ślubujcie, mówi prorok, a iśćcie się Panu swemu straszliwemu, który dusze panom wydziera i straszliwy jest po wszystkiej ziemi. A iż tego Jefte Apostoł między Świętych kładzie, rozumiem, ii się słusznie obmawia, iż osobne w tern zjawienie Boże i polecenie, dla figury jakiej i tajemnicy Odkupienia naszego, miał. A jeśli co zbłądził, znać, iż z niewiadomości to i prostoty uczynił, i znalazł za to odpuszczenie u Pana Boga. Bo kto się wydziwić może takiej cnocie jego wielkiej, iż wolał na jedynej i najmilszej córki swej krew i śmierć patrzeć, a niźli rozgniewać Pana Boga a Jemu skłamać. Tak ciężką i trudną rzecz nad przyrodzenie ojcowskie, wolałby był zdrowiem swem odkupić, i znać, że mu z wielkiego dobrodziejstwa i z bojaźni a miłości ku Panu Bogu przyszła. Wiedzą rodzice, którzy dzieci mają, co to za męstwo i jakiej jest miłości ku Panu Bogu na tem pokazanie. Na takiej miłości skusił Pan Bóg Abrahama, i na niej jego wielką ku sobie chęć i ważenie doznał, iż się z tego nie wymawiał, gdy mu syna jedynego ofiarować kazał Niemniej się też takiemu posłuszeństwu prostemu panienki tej dziwuję, a co ta od Izaaka pałrjarchy uszła, nie widzę. Do tak mężnej śmierci pobudziła ją cześć Boża, aby Go grzechem ojciec jej nie obrażał, i miłość ku rzeczypospolitej, aby za zwy- cięstwo swoją krwią Bogu podziękowała, i miłość ku ojcu, aby go od grzechu i od niełaski Boskiej wybawiła. Niewypowiedziane to cnoty, które daj Boże nam naśladować. 


Powrót do spisu treści

19 czerwca.
ŻYWOT SS. DWU BRACI BLIŹNIĘCYCH, MĘCZENNIKÓW, GERWAŹJUSZA I PROTAZJUSZA
pisany od Filipa i w grobie tych Świętych znaleziony, u ś. Ambrożego z Medjolanu położony (Tom. 2), miejscami skrócony. Ta część, która jest o ś. Witalisie i Walerji, rodzicach tych męczenników, jest już po-łożona dnia 28 kwietnia. — Zyli około roku Pańskiego 80.

 Ambrozjusz, sługa Chrystusów, braciom wszystkiej ziemi włoskiej wiecznego w Panu zbawienia życzy. Pismo święte obwinia tego, który innym nie użycza, co sam darmo od Pana Boga ma; bo jakoby Kościołowi Bożemu ukradł, gdy tego, co jest innym pożyteczne, i co nie nato wziął, aby się z tem krył, nie udziela. I przetot i psalm mówi: Sprawiedliwości Twej nie zakrytem w sercu mem, prawdę Twoją i zbawienie Twe oznajmiłem, i nie zataiłem miłosierdzia Twego w zebraniu wielkiem. A za ten uczynek jakoby zapłaty żądając, przydał: A. Ty, Panie, nie oddalaj ode mnie miłosierdzia Twego, — jakoby rzekł: Jakom ja drugim miłosierdzie okazał, tak i Ty nie dopuszczaj daleko być miłosierdziu Twemu ode mnie. Ale czemu tę przedmowę czynim? Już oznajmię wam, którzy dobrze o Panu Bogu wierzycie, do radości was ze znalezienia ciał świętych wzywać chcemy. Przeszłego czterdziestodniowego postu, gdy mnie Pan Bóg poszczących i modlących się uczestnikiem uczynił, będąc na modlitwie, przypadł mi sen taki, iż anim spał cale, anim czuwał cale, i ujrzałem dwu młodzieńców w białych szatach, a oni podniósłszy ręce, modłę czynią. Ono niejakie spanie mówić mi do nich nie dopuściło, a skorom się ocknął, oni zniknęli. I prosiłem Pana Boga, jeśliby to było naigrawanie szatańskie, aby je oddalił, a jeśli co prawdziwego, aby to jaśniej wznowił. I na uproszenie tego przyczyniłem postu, i także drugiej nocy o pianiu kurów tychżem młodzieńców ze mną się modlących widział.

 A trzeciej nocy, gdy już ciało postem strapione spać nie mogło, ciż mi się dwaj, już nieśpiącemu ale zdumiałemu, ukazali, mający z sobą trzeciego, Pawłowi ś. (któregom twarz z ma-lowania pomniał) podobnego, który sam tylko ze mną, gdy oni dwaj milczeli, tak mówił: Ci są, którzy na moje upominanie wzgardzili świeckiemi imionami i bogactwami, i szli za Panem naszym Jezu Chrystem, nic ziemskiego i cielesnego nie pragnąc; i trwając tu w Medjolanie przez lat dziesięć na służbie Bożej, ku temu przyszli, iż się stali Chrystusowymi męczennikami, których ciała na tem miejscu, na którem się modlisz, dwanaście stóp głęboko w trumnie znajdziesz; i podniesiesz je wgórę i kościół imieniem ich zbudujesz. Jam spytał o ich imiona, a on mąż rzekł: Znajdziesz księgi w ich głowach, w których rodzaj ich i koniec wypisany jest. Jam tedy zwoławszy bli-skich wszystkich braci i biskupów, i dawszy im o tem sprawę, com widział, samem pierwej kopać począł, a biskupi mi pomogli; i przyszliśmy do trumny, o której Paweł ś. powiedział, i znaleźliśmy w niej jakoby dziś a tej godziny pochowane ciała obu Świętych, dziwnie wdzięcznie woniejące, a w głowach ich teśmy książki znaleźli, w których tak to wszystko porządnie wypisane jest: Ja sługa Chrystusów, Filip, ciała tych Świętych w domem mój porwał i pogrzebł. Matka ich Walerja, a ojciec Witalis nazwany, tych dwu synów jednem rodzeniem powili, i jednego Protazjuszem, a drugiego Gerwazjuszem nazwali. Ojciec ich Witalis był żołnierzem starościńskim etc. Patrz w żywocie ś. Witalisa, acz nie temi słowy, ale taż rzecz. To tylko przydam, co się tam nie dołożyło. Bóg sobie Witalisa za męczennika poświęcił, a kapłan Apollinóvvr, który był tę radę dał Paulinowi, djabłem opętany jest, i przez siedm dni na tem miejscu, na którem ś. Witalis zawołany był, wyjąc wołał: Palisz mnie i trapisz, Witalisie święty, męczenniku Chrystusów; a ósmego dnia wbieżał w rzekę i utopił się. Gdy tedy Gerwazjusz i Protazjusz po ojcu i matce, męczeństwem ukoronowanych, w sieroctwie zostali, dom i ojczyznę swoją i imienie sprzedawszy, i niewolnej czeladzi wolność darowawszy, wszystko ubogim rozdali, a sami się w jednym domu zamknęli, i przez dziesięć lał, służąc modlitwie, postom i czytaniu, jede-nastego roku nawrócenia swego tym sposobem do korony męczeńskiej przyszli.

 Czasu onego, Astazjusz hrabia wyprawował Się z Medjolanu na wojnę przeciw Markomanom albo Moraw-com, i zastąpili mu kapłani bałwochwalcy, mówiąc: Chceszli się wesoło ze zwycięstwem do cesarza wrócić, przymuś do tego Gerwazego i Protazego, aby bogom ofiarowali, bo się rozgnie-wali bogowie, iż oni nimi gardzą, i już na pytanie nasze od-powiadać nam nic nie chcą. To słysząc Astazjusz, pojmać ich i przywieść przed się kazał, i mówił do nich: Upominam was, abyście bogom naszym krzywdy nie czynili, a nabożnie im ofiarę oddali, żeby się powiodła wyprawa nasza. A Gerwazjusz rzekł: Zwycięstwa od samego Boga Wszechmogącego prosić masz, nie od tych bałwanów niemych, które nie widzą, nie słyszą, nie mówią, nie czują i tchu nie mają. Tedy Astazjusz kazał Gerwazego tak długo okowanemi basałykami bić, aż w tem biciu skonał; a ciało wynieść kazawszy, rzekł do Protazego: Nędzniku, chciej żyw zostać, a nie szalej tak, jako brat twój. Odpowiedział Prołazjusz: Nie wiem, kto jest nędznikiem ja, co się ciebie nie boję, czy ty, co się mnie boisz? Rzekł Astazjusz: A jako się ja ciebie boję, nędzniku? Rzekł Święty: Boisz się mnie, abyś ty czem nie był ode mnie obrażon, gdy ja ofiary bogom czynić nie będę, bo inaczejbyś się mnie nie bał, do ofiary byś mnie nie przymuszał; a ja się ciebie nie bojąc, pogróżkami twemi gardzę, i bałwany twoje mam sobie za jeden gnój, a tylko się jednemu Bogu, który w niebie króluje, kłaniam. Tedy go bić kazał kijami, a gdy go już zbiwszy, z ziemi podniesiono, rzekł mu hrabia: Nędzniku, czemuś tak pyszny a nieposłuszny, chcesz zginąć, jako i brat? Rzekł Protazjusz: Nie mam ci za złe, Astazy, bo widzę ślepe oczy twoje, a niedowiarstwo twoje nie dopuści ci nic baczyć, co Boskiego jest; i Pan mój krzyżownikom swym nie łajał, ale za ich grze-chów odpuszczenie modlił się, to przydając: iż nie wiedzą, co czynią; i ty nie wiesz, co czynisz, i przeto cię żałuję; czyńże, coś począł, abych dziś z miłym brałem moim Zbawiciela mego oglądał. Tedy go niezbożny Astaziusz ściąć kazał. Co gdy się stało, ja, sługa Chrystusów Filip, nocą kryjomkiem wziąłem z synem moim ciała ich w dom mój, o czem Bóg tylko wie-dział, i w tejżem je skrzyni marmurowej pogrzebł, wierząc, iż za ich modlitwą dostąpię miłosierdzia Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Ojcem i z Duchem świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

Z listu i z kazania Ś. Ambrożego o tych dwu Świętych słowa wybrane, na naukę i obrok duchowny. W liście do siostry swej o tych dwu świętych, tak mówi (Epist. 85): Znaleźliśmy wielkiego wzrostu mężów dwóch, jako onych stare lata niosły, kości wszystkie całe, krwi wiele, lud się wielki przez całe dwa dni schodził. I niżej: Dziękuję Tobie, Panie Jezusie, żeś tego nam czasu tych świętych męczenników dusze oznajmił, którego Kościół większej pomocy potrzebuje. Poznaj każdy, jakowych ja obrońców potrzebuję, którzy obronić mogą, szkodzić nie zwykli; łakichem ja tobie, święta trzodo Boża, dostał, którzy wszystkim dobrze, a nikomu źle nie czynią. Takich ja chcę mieć obrońców, takich żołnierzy, których im większa jest liczba, tern jest przyczyna bezpieczniejsza. Ich pomocy i tym ży-czę, którzy mi zajrzą, niech przyjdą a oglądają straż moją, jakimi zbrojnymi otoczonym jest — ci na koniach i na wozach, a my W imię Pana Boga naszego uwielbieni będziemy. Mówi Pismo, iż Elizeusz w oblężeniu rzekł słudze bojaźliwemu: Nie bój się, więcej ich z nami, niźli naprzeciw nam. A żeby tego doznał, prosi/ Pana Boga, aby mu oczy otworzył; i ujrzał sługa przy proroku niezliczone wojska aniołów. My, acz ich widzieć nie możemy, ale ich czujemy, a w przestrachu naszym jakobyśmy Pana mówiącego słyszeli: Patrzcie, jakich wam dałem męczenników. Tak otworzonemi oczyma patrzmy na chwałę Pańską, która w męce męczenników przeszła jest, ale w dzielności i skutkach obecna jest. Wielkiegośmy, bracia, wstydu zbyli mieliśmy patronów, a o nicheśmy nie wiedzieli. Tośmy wżdy znaleźli, czemeśmy nad przodków naszych lepsi, bo wiadomość o tych świętych, której oni nie mieli, myśmy dostali. Wyjęte są zacne kości z niezacnego grobu, ukazały się niebieskie chorągwie, krwią spłynął grób, ukazała się krew zwycięzców, znaki niezmazane, członki na swem miejscu znalezione i głowa od ramion odcięta. Teraz starsi wspominają, iż o tych męczenników imionach słyszeli i czytali; straciło było miasto mę-czenników swoich i wydzierało cudzych. Acz to jest dar Boży, iż to za mego kapłaństwa Pan Jezus dać raczył, przedsię tej przy-jaźni Bożej zamilczeć nie mogę; sam być nie mogąc męczennikiem, dostałem wam tych męczenników. Niechże te ofiary zwycięskie idą na miejsce, tam, gdzie Chrystus ofiarą jest, ale On na ołtarzu, który za wszystkich cierpiał, a ci przed ołtarzem, którzy męką Jego odkupieni są.

Jam to był miejsce sobie na pogrzeb obrał (bo słuszna rzecz jest, aby tam kapłan leżał, gdzie ofiary zwykł czynić), ale ustępuje tym ofiarom boku prawego: to miejsce męczennikom dostać się miało. Zachowajmyż tedy tych Świętych kości, a do godnych je przybytków wnieśmy, a dzień wszystek wiernie i nabożnie święćmy. Tedy zawołał lud, aby się na niedzielę chowanie świętych odwlokło, ale się postanowiło, aby nazajutrz było święto, i miałem takie nazajutrz kazanie etc. (Idem Ambrosius Sermone 91 de SS. Gervasio et Protasio). Temu świętu waszemu, ci, co zwykli zajrzeć (arjanie) heretycy zajrzą; a iż święta waszego w swych nieżyczliwych sercach znosić nie mogą, przyczyny waszej radości nie znajdują, i do tego szaleństwa przychodzą, iż się zasług świętych przeć śmieją, których dzielności i djabli wyznawają. Aleć to nie dziw jest, bo takowa jest niedowiarków niewierność, iż znośniejsze jest wyznanie djabelskie, bo djabeł mówił: Jezusie Synu Boga żywego,czemuś przed czasem męczyć nas przyszedł? Gdy to słyszeli żydzi, przedsię Co Synem Bożym być przeli. Tak i teraz słyszeliście djabłów wołających i męczenników wyznawających, iż męki wytrwać nie mogą i mówią: I czemuście przed czasem przyszli, abyście nas tak bardzo męczyli? A arianie mówią: Nie są to męczennicy, i djabia wyganiać i nikogoż wyzwolić nie mogą, gdyż męki swe sami djabli znają, i dobrodziejstwa męczenników w uleczeniu się ślepych i wyzwolonych od czarta pokazują. Oni mówią: ślepy nie jest oświecony, a sam ślepy wyznaje, iż jest zleczony. On mówi: Widzę pierwej niewidzący, przestałem być ślepym i rzeczą to pokazuję; a ci przą tego dobrodziejstwa, gdyż skutku przeć nie mogą. Znajomy człowiek jest, za zdrowia na służbie pospolitej zabawiony, Sewerus imieniem a rzeźnik rzemiosłem; złożył urząd, gdy w nie-moc wpadł. Tych na świadectwo bierze, których jałmużnami był żyw, tych na okazanie swego nawiedzenia używa, którzy ślepoty jego dobrymi świadkami byli. Woła (ten ślepy), iż skoro się dotknął końca sukni, którą święte kości odziane były, wzrok mu się wrócił. Ale pytam: Jako ci nie wierzą, aby ludzie mieli być od męczenników nawiedzeni?
 
Toć samemu Chrystusowi nie wierzą, bo On rzekł:
  1. I większe cuda czynić będą. Pytam ich tu: Mnie-li, czyli męczennikom zajrzą?Jeśli mnie, izali ja cuda takie czynię, izali moją sprawą i imieniem mojem? Czegoż mi zajrzeć mają, gdy to nie moje jest? A jeśli świętym męczennikom zajrzą, pokazują, iż męczennicy inszej byli wiary, a niźli oni, boby oni ich cudów nie zajrzeli, gdyby tę w nich wiarę, której oni nie mają, być rozumieli, wiarę oną, która starszych podaniem umocniona jest, której i sami czarci przeć nie mogą, a mianie się jej zaprzeli. Z tych słów ś. Ambrożego, wierny czytelniku, baczyć wiele możesz:
  2. Wysługę świętych.
  3. Przyczynę ich u Pana Boga za nami.
  4. Czczenie kości ich i moc Boską w ciałach i prochu ich, iż cuda czynić mogą.
  5. Niewierność heretyków, którzy jako i dziś to czynią, sławy świętym zajrzą, i nieprzyjaciółmi się ich pokazując, innego Boga i innej wiary, niźli oni byli, być się znajdują, jawnie dając znać, iż cząstki z nimi i tu na świecie nie mają i po śmierci mieć nie będą.Widziałeś, jako malowanie w Kościele Bożym stare jest, z którego Ambroży święty poznał osobę Pawła świętego. Cóż tu rzecze heretyk? Jako jadowity wilk rzucić się musi na tak wielkiego a zacnego i świętego Doktora Ambrożego, a jako mówi Kościołowi, tak i jemu śmielej rzecze: Nie wierzę mu. Nie dziw, iź Ambrożemu świętemu nie wierzą, gdyż i Kościołowi, to jest Duchowi świętemu, który przezeń mówi, nie wierzą.

Powrót do spisu treści
20 czerwca.
ŻYWOT Ś. MĘCZENNIKA SYLWERJUSZA PAPIEŻApołożony Toino Conciliorum secundo, ex libro Pontificali, i od Jana diakona, Platyny i innych pisany. — Żył około roku Pańskiego 535.

 Czasów onych, gdy Teodorus, biskup Cezarei kappadockiej, i Antemjusz albo Antymus, patriarcha carogrodzki, heretyctwo (na trzecim i czwartym zborze świętych Ojców potępione) ożywiali, i Przeczystej Dziewicy Marji Bogarodzicą zwać nie chcieli, Agapitus papież zabiegając zgubie dusz ludzkich, a chcąc błędy one wykorzenić, jechał sam osobą swą do Carogrodu, aby ze stolicy onej heretyka złożyć a innego prawowiernego postawić mógł. Ale przyjechawszy tam, znalazł w tem niemałą trudność, iż cesarz Justynjanus z Teodorą żoną swoją zwiedzieni chytremi słowy Antemjusza, prawdy Bożej nieprzyjaciela bronili I odstraszyć od tego papieża chcieli, aby go z patrjarchowstwa nie składał. Na co papież Agapiłus nic nie dbając, znajdując i poznawając Antemjusza być heretykiem, wyklął go i od Stolicy Apostolskiej odsądził, a na jego miejsce Menę niejakiego, katolika, obrał. O co gdy mu Jusłynjanus śmiercią groził, on wolnym i męczeńskim językiem gromił cesarza, mówiąc: Mniemałem, abych przyjechał do Justynjana, a jam trafił na Dioklecjana, i wyciągnąwszy szyję, wolał: Oto masz głowę moją, wolę jej zbyć, niźli na stolicy carogrodzkiej heretyka cierpieć. Temi słowy tak mocnemi z daru Ducha Ś. cesarz skruszony, sam się od kacerstwa onego i nauki potępionej upamiętał, i przeszkadzać papieżowi około rządu kościelnego nie chciał.

Agapitus za to Panu Bogu dziękując, sam ręką swoją Menę na patrjarchowstwo poświęciwszy, tamże w Carogrodzie zbierając zbór Ojców świętych, który piątym nazwany jest, szczęśliwie świata tego dokonał. Na jego miejsce obrany jest w Rzymie Sylwerjusz, z Kampanji, ziemi włoskiej, z ojca Hormizdy. Za jego czasów Gotowie z królem swym Witygiem cały rok Rzym obległszy, zdobywali go, i od Belizarjusza hetmana, który się był w Rzymie na obronę miasta zamknął, odgromieni są; i był taki głód w ziemi włoskiej, iż matki dzieci swoje jadły. Tym czasem Teodora cesarzowa, za prośbą i chytrością Antemjusza heretyka potępionego, zmiękczywszy cesarza męża, pisała do papieża Sylwerjusza, prosząc go, aby do Carogrodu przyjechał, albo więc Antemjusza na stolicę carogrodzką przywrócił. A papież list przeczytawszy, westchnął i rzekł: Wiem, iż o tę rzecz umrzeć mam. I ufając Panu Bogu i przyczynie Piotra świętego, odpisał cesarzowej w te słowa: Nigdy tego nie uczynię, przezacna Augusto, abych miał człowieka heretyckiego, W złości swej potępionego, na biskupie i kapłańskie miejsce przywrócić. Tem rozgniewana cesarzowa, napisała do hetmana Belizarjusza, wskazując przez Wigiljusza, diakona Kościoła Rzymskiego, te słowa: Szukaj jakich przyczyn na papieża Sylwerjusza, abyś go mógł z papiestwa złożyć, a co rychłej związanego do nas posłać; oto tam masz Wigiljusza arcydiakona, nam miłego, który nam obiecał, iż papieżem zostawszy, Antemjusza patrjarchę przywrócić ma. To przeczytawszy Belizarjusz, rzekł: Jać uczynię, co każą, ale ten, który o zdrowie papieskie stoi, da liczbę Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi. I znaleźli się na Sylvverjusza fałszywi świadkowie, którzy mienili, iż Rzym Gotom podać i Belizarjusza w ręce nieprzyjacielskie wydać zdradliwie chciał. Tedy Belizarjusz do siebie papieża, w rzeczy chcąc z nim o kościelnych sprawach mówić, wezwał. Skoro do niego na pałac, in Pincis nazwany, przyszedł, w pierwszym i wtórym pokoju duchowieństwo, które za papieżem przyszło, zostawiwszy, samego Sylmerjusza do siebie wprowadził. I tam przez niejakiego poddiakona płaszcz z niego papieski zdjąwszy, i kapicę nań włożywszy, do tajemnego więzienia wsadził. Czego się duchowni dowiedziawszy, z pałacu pouciekali. A Sylwerjusza Wigiljusz jakoby w swoją opiekę wziąwszy, na wyspę Poncjańską na wygnanie posłał, gdzie chlebem nędzy i wodą ucisku dręczony będąc, starania o Ko-ściół Boży i o owce zlecone nie opuszczał, ale wielu tam bi-skupów do siebie przyzwawszy, niektóre rzeczy, wierze szczerej a wyznaniu katolickiemu i karności kościelnej należące, mądrze i nabożnie postanowił. I tam głodem, nędzą i troskami dla prawdy i Chrystusa zmorzony, zasną/ w Panu. Grób jego cu-dami słynął, na cześć Jezusa Chrystusa, Pana naszego, którego z Ojcem i z Duchem świętym chwały ziemia i niebo pełne jest, na wieki wieków. Amen.
(Szerzej o tern w Rocznych dziejach kościelnych znajdziesz.)

Obrok duchowny czyli nauka od Ks Piotra Skargi w przygotowaniu ...



Powrót do spisu treści
21 czerwca.
ŻYWOT Ś. ROMUALDA PUSTELNIKA
pisany od błogosławionego Piotra Damjana.(Tegoż też kroniki polskie przy królu Kazimierzu mnichu wspominają.) —Żył około roku Pańskiego 987.

Romuaidus w Rawennie mieście włoskiem, z zacnego książęcego rodu idący, z młodości za dostatkiem i krewkością lat do złego śliskich, grzechami się cielesnemi mazał, Boga jednak i pokuty z myśli nie spuszczał. I gdy w łowy zajeżdżał, gdzie jedno miejsce jakie tajemne a piękne w puszczy widział, mówił sobie: O jakoby tu pustelnicy, którzy się przed światem kryją, spokojnie i wesoło nabożeństwo swe odprawować mogli. I tak to w sercu już z natchnienia Boskiego na innych miłował, co sam potem na sobie uczynkiem wypełnił. Ojciec jego, Sergjusz, był wielkim świata tego sługą, a mając waśń z powinowatym swoim, syna wiódł do tego, aby się mścił jego krzywdy. A gdy się Romualdus na swoją krew nie skwapiał, karał go niebaczny ojciec i wydziedziczeniem groził. Niedługo obie strony z miasta się wytoczywszy, bitwę zwiedli, w której Sergiusz powinowatego ręką swoją zabił. W tej bitwie Romualdus przy ojcu będąc, także o mężobójstwo pokutę przyjął i szedł do klasztoru kiasseń-skiego ś. Apolinara, w którym wedle zwyczaju krwi rozlewców przez czterdzieści dni płakał i ciasną a ostrą pokutę czynił.

Tam mnich jeden, laik, towarzystwo z nim bezpieczne wziąwszy, w rozmowie o Panu Bogu i o marności świata tego, namawiał go, aby świat opuścił. A on gdy się opierał, rzekł mu mnich: Jeśli ujrzysz w tym kościele świętego męczennika Apolinara na oko, izali na mej radzie nie przestaniesz? A on rzekł: Przestanę. I nocy jednej nie śpiąc z nim, tylko całą noc na modlitwie w kościele trwając, około piania kurów ujrzą, a ono święty Apolinary z ołtarza wielkiego wychodzi, a jasność wszy-stek kościół napełniła, i mając złotą kadzielnicę, w biskupim ubiorze obchodził i kadził wszystkie ołtarze, i na onoż miejsce, skąd był wyszedł, wrócił się i zniknął, a światłość ona ustała. Upominał się konwierz obietnicy jako długu pewnego, eaby kapicę co rychlej wziął a mnichem został. Ale jeszcze Romualdus zezwolić nie chciał. A gdy kon-wierz on mocno dług wyciągał i przykry mu był., on jeszcze drugi raz świętego męczennika widzieć chciał. I tak się stało. Konwierz to u Pana Boga uprosił, i widzieli go tak, jako i pierwej. Dopiero już nie mając się czem wymówić, gdy raz wedle zwyczaju u tegoż wielkiego ołtarza Panny Marji nabożnie się modlił, puścił mu się taki płacz, i tak gorące serce jego rozpalone miłością Bożą się słało, iż dla Pana Boga wszystko wnetże opuścić chciał; i nic nie mieszkając, do nóg braci onych przypadł, prosząc, aby go do zakonu przyjęli. Długo się ojca bali bracia oni, aż gdy pomoc i radę arcybiskupa, do którego się uciekł Romuaidus, wzięli, przyjęli go bezpiecznie i oblekli. Póki żyw był, statecznie twierdził, iż nie indziej, jedno w ko-ściele onym ś. Apolinary leży. W klasztorze onym przebył trzy lata, a chcąc doskonalej i lepiej żyć, niźli oni jego bracia, którzy iż byli w zakonnej powinności osłabli, upominał ich często i reguły im ukazywał, aby powołania swego pilnowali. I był im w tem przykry, tak iż patrzeć nań niekarni nie mogli, mówiąc: Ten nowicjusz uczyć nas chce i sromoci nas. I zmó-wili się nań; a czasu jednego, którego mniej wstawał, niźli oni, zrzucić go z okna i zabić chcieli; ale go jeden, który w tej radzie był, przestrzegł, iż się na on zwykły czas z komórki nie ukazywał. A pragnąc mąż święty codzień Panu Bogu lepiej służyć i większą pokutę czynić, i słysząc o jednym pustelniku w państwie weneckiem, imieniem Marynus, prosił się u starszych na puszczę, co mu łacno pozwolili.

Był ten Marynus wielkiej uprzejmości i prostoty ku Panu Bogu, szczery i czysty, ale nigdy mistrza na taki żywot nie mając, z dobrą tylko wolą sam się na on trudny stan puścił; trzy dni w tygodniu nie jadł, jedno trochę chleba a garść bobu, a drugie trzy dni po-trawkę jedną jadł i wino w trzeźwej mierności pił, a przez trzy dni cały psałterz prześpiewał. Do tego szedłszy Romualdus, jemu się w posłuszeństwo i w naukę oddał. On ćwicząc swego ucznia, często się z nim po lesie włóczył, po tym dziesięć, pod drugim dwadzieścia, pod trzecim trzydzieści i czterdzieści psalmów z nim śpiewając. A iż Romualdus jako ten, co nieuczo-nym do zakonu wszedł, na onym jego psałterzu ledwie drugdy wyczytać mógł, i schylając się, lenieć a drzemać (acz bardzo nierad) musiał, mistrz jego (jako sam wesoło powiadał) z laską nad nim po prawej stronie stojąc, w głowę go bił w lewą stronę tak często i długo, iż nakoniec rzekł mu Romualdus: Mistrzu miły, jeśli wola twoja, proszę cię, bij mnie w drugą stronę, boć już mało co na lewe ucho dosłyszę. Tem słowem na jego się cierpliwość zadziwił Marynus, i potem nieroztropną srogość w karaniu umiarkował.

Tego czasu na książęcia weneckiego Witalisa Kandiana wzburzyli się Wenecjanie, poddani jego, i zdobywali go w jego pałacu; na którym iż miał wielu żołnierzy, dobrze się im bro-nił i długo, aż tę radę nań znaleźli. Wedle pałacu jego, Piotr Urseolus pałac swój miał; z tym się zmówili Wenecjanie, aby dom swój spalić im dopuścił, chcąc mu za jeden dom wszystką dać Wenecję i uczynić go książęciem albo królem Dalmatów. On na to zezwolił; i gdy się im powiodło, Piotra na państwo wsadzili, który po chwili żałował grzechu swego i zdrady nad panem swym. I o zbawieniu swem pilnie myśląc, przyzwał do siebie jednego opata z Francji, pielgrzyma, imieniem Gwaryna, i onych dwóch pustelników, Marynusa i Romualda, któ-rych się o zbawieniu swem, grzech on oznajmując, radził. Dali mu zgodną radę, aby państwo źle nabyte porzucił, a sam zakonnikiem i mnichem został. Na oną tak niespodziewaną radę, Piotr Duchem Bożym sprawiony, mądrość wężową wedle ewangelji naśladując, w dziurę ciasną leźć, i skórę starą z siebie odrzeć i spuścić państwo, i żoną, dziećmi i rozkoszami wszystkiemi wzgardzić umyślił.

Za nic sobie wszystkiego świata państwa ważył, na którem zbawienie (które żadnej równej zamiany nie ma) tracić miał. A chcąc nietyłko źle nabyte, ale i dobrze nabytego nie połowicę (jako Zacheusz), ale wszystko dla Chrystusa opuścić, tego jawnie czynić i państwa zdawać nie śmiejąc, dnia jednego żonę z dziećmi do imienia swego własnego wysłał, rozkazując, aby tam kościół ochędożyć na święto ono, które było przypadło, kazała, a sama tam czekała. On nabrawszy skarbów dla ubogich, ile rozumiał, zmówiwszy się ze sługą jednym, Janem Gradenikiem, tajemnie morzem z onymi trzema mężami świętymi wyjechał, i we Francji w klasztorze Gwarynowym mnichem z towarzyszem swym Grade-flikiem został. A Marynus i Romualdus niedaleko od onego klasztoru na puszczę poszli, do których oni dwaj, to jest Urseolus i Grade-nikus, rok w klasztorze przemieszkawszy, przyszli, chcąc im żywota pustelniczego pomagać. Tam Romualdus w służbie się Boskiej nad innych rozmnażając, ostrożniej się we wszystkiem mieć począł, tak iż Marynus, widząc mądre postępki jego, wo-lał u niego już poddanym być a jego z onymi drugimi dwoma za starszego znać. Romualdus przez rok cały nic nie jadł, jedno raz na dzień garść uwarzonej tatarki; a trzy lata z Gra-denikiem rolę sprawując i zboże siejąc, rękoma swemi siebie i innych żywił. Kusił się oń mocno szatan, na myśl mu dobra świeckie, które opuścił, przywodząc, i pokusę oną ciężką mu czyniąc i innemi go sieciami łowiąc. Ale nic nie wygrał u mocnego w Bogu żołnierza. Częstokroć, skoro spać począł, szatan go budził, a mniemając aby już świtało, całą go noc niespaniem morzył; całe pięć lat na nogach jego w nocy legał, i obrócić mu się przez wielki ciężar nie dał. I innych mu wiele przykrości czynił, tak iż kto do niego zakołatał, mniemając aby czart, łajał mu, mówiąc: Sprośniku z nieba zrzucony, co masz tu na puszczy czynić? — psie nieczysty, precz, precz stary wężu, na stronę! Czytając żywoty świętych, nauczył się, iż bracia pięć dni twardo poszcząc, w sobotę tylko a w nie-dzielę hojnie jedli, tak się zachował przez lat piętnaście.

Ale książę Piotr rozkoszom przyuczony, wytrwać onych postów nie mógł, i padłszy do nóg Romualda, gdy mu wstać kazał, powiedział: Ojcze, wielkie ciało mam, tą połowicą bochenka, za grzechy pokutując, posilić się nie mogę. A on jako miłosierny, przyczynił mu obroku czwartą część, i tak brała pozyskał a w zaczętym go żywocie mądrze zatrzymał. Tego niegdyś Piotra syn jego na puszczy nawiedził, któremu duchem prorockim wiele ojciec powiedział, mówiąc: Synu, wiem, iż książęciem weneckim zostaniesz i powodzić ci się będzie; starajże się, abyś kościołom Chrystusowym prawa ich zachował, a poddanych sprawiedliwie, przyjaźni i nienawiści się nie niszcząc, sądził. Potem Romualdus czytając, iż ś. Sylwester w sobotę pościć kazał, ulżenie postu na czwartek obrócił; i tak we czwartek i w niedzielę uczniom swoim jarzyny warzone dawał, a innych dni raz jedząc, pościli, na suchym chlebie albo ziarnach pod miarą przestając. A postu, w którym kto nic cały dzień nie je, nie dopuścił innym, acz to sam często czynił. Lekko sobie ważył, gdy się kto czegoś wielkiego podjął a w tem do końca nie trwał. Czuwanie nocne też umiarkował, a najwięcej się na tego frasował i słuchać mu Mszy tego dnia nie dopuścił, kto na służbie Bożej i na psalmów śpiewaniu nad świtaniem drzemał, i mówił tak: Lepiej, jeśli można, jeden psalm śpiewać ze skruchą i z serca podniesieniem, niźli sto Z roztargnieniem. A kto tego nie miał, nie kazał rozpaczać, ale pilności przykładać a Pana Boga o to prosić, a mieć dobrą wolę do tego, bo myśli, które się nad wolę naszą wkradają, bać się bardzo (powiadał) nie trzeba. Gdy jeszcze na granicy francuskiej mieszkał, miał jednego wieśniaka ubogiego, który do niego często chodząc, w komórce lnu naprawował, co było potrzeba; temu jeden hrabia, żołnierz hardy, wziąć krowę kazał. Przybieżał do Romualda, żałując się przygody swej z wielkim płaczem. On za swym dobrodziejem posłał prędko do hrabiego onego, prosząc pokornie, aby mu krowę wrócić kazał. A on hardzie rzekł: Skosztujem jej wnetże, jakie tłuste ma mięso. I skoro mięso z niej jeść począł, pierwszym się przełknieniem udławił; i tak skarany od Pana Boga, umierając, straszliwy przykład drapieżcom żołnierzom zostawił.

Drugi hrabia tamże we Francji, Olibanus niejaki, mając na sobie wielkie grzechy, nawiedził Romualda świętego, radząc się o zbawienie swoje i powiadając, jako na spowiedzi, złości i występki swoje. A Święty mu powiedział: Nie możesz być zbawion, aż świat opuściwszy, do klasztoru wstąpisz. A on na tak trudną pokutę zezwolić nie chcąc, innych biskupów i opatów przyzwał i radę im Romualda powiedział. Oni toż rzekli. Wrócił się do Romualda hrabia on, i z porady a rozmowy jego szedł, i wszystko co miał, rozdał, i opuściwszy świat, do Kassynu zakonu ś. Benedykta na pokutę iść umyślił. Wtem przyszła Romualdowi nowina od mnichów z Rawenny, iż jego ojciec Sergjusz, który był już u ś. Sewera mni-chem w Rawennie został, wystąpić chce i wrócić się do Egiptu świata tego. Na poratowanie ojca umyślił do Rawenny bieżeć, a posyłając z hrabią onym nawróconym wszystkich towarzyszy swych, Maryna, Gwaryna i Gradenika, któremu go osobliwie w opiekę poruczył (bo książę Piotr już był szczęśliwie pokuty tu i żywota tego bardzo statecznie dokonał), sam już puścić się do Włoch chciał. Gdy mu powiedziano, iż obywatele wsi onych w okolicy (dowiedziawszy się, iż od nich precz iść chce) ze smutku wiel-kiego zabić go mają, dlatego, aby wżdy ciało jego święte przy sobie ku swej obronie i pociesze mieć mogli (patrz, do jakiego szaleństwa głupie ich nabożeństwo przyszło) on, skoro do niego mężobójcy przyszli, zmyślił szaleństwo, i golić głowę a jeść i pić hojnie i rano począł. A oni dzicy i głupi ludzie, widząc iż rozumu nie ma, dali mu pokój. Tak sobie mądrze począł, jako drugi Dawid, i grzech ludzki oddalił i sam się mężnym na śmierć pokazał. Przyszedłszy do Rawenny pieszo i boso, gdy ojca takim znalazł, jako słyszał, a gdy mu słowa nie pomogły, w kłodę go wsadził za nogi i gwoździami mocnemi przy-bił, i tak długo trapił ciało jego, aż ku sobie przyszedł, i osta-tek żywota swego w prawej pokucie szczęśliwie dokonał.

 Dziękował bardzo ojciec synowi, iż tak ono potrzebne i święte okrucieństwo nad nim czynił, i póki żyw był, wydziękować się nie mógł, wiedząc, iż drugdy na cielesność naszą takiego wędzidła i postrachów potrzeba. Ten Sergjusz ojciec jego rad się przed jednym obrazem Pana naszego Zbawiciela Z płaczem modlił, i gdy to czasu jednego czynił, ukazał mu się (nie wiem xy jakiej osobie) Duch święty i taką miłością i zdumieniem napełnił serce jego, iż skoro zniknął, wypadł Z komórki i biegał po klasztorze, wołając: Gdzie się podział Duch święty, któregom dopiero widział? Oni mniemając, iż szaleje, wnetże poznali, iż prawda była, bo tegoż dnia zachorzał i w krótkim czasie szczęśliwie ducha Panu Bogu w pokucie oddał. Tak wiele mogła modlitwa syna jego za nim. Gdy hrabiego Olibana z wielkiemi skarbami, które na piętnastu mułach niesiono, do klasztoru ś. Romualda towarzysze oni wprowadzili i rozchodzić się od niego poczęli, Marynus szedł do Apulji i tam na puszczy mieszkając, od Agarenów zabity jest; a Gwarynus, jako był zwykł pielgrzymować, na-mówił Jana Gradenika, aby z nim szedł do Jeruzałem. Narzekał srodze na nich Olibanus, iż go opuszczali, a zwłaszcza na Gradenika, mówiąc: Mnie Romualdus do twej opieki dał, a ty mnie teraz w moich pokusach na początku odbiegasz? On przedsię odchodził, ale skoro z góry zjeżdżali, koń Gwarynów uderzył na Gradenika i nogę mu złamał. Poznał karanie za nieposłuszeństwo i jawnie grzechy swoje wyznawał, i wrócił się do Kassynu, mówiąc: Jam rozumny będąc, nieposłuszeństwo swemu starszemu Romualdowi pokazał, przetom od niemej bestji posłuszeństwa nie miał. Tam tedy blisko Kassynu, na pociechę Olibanową celę sobie zbudował i przez lat mało nie trzydzieści w wielkiej doskonałości cnót żywota tego dokonał.

Dziwnie cnoty swe i posty taił, tak iż przez on czas z Kassynu mnich żaden, jako on pościł, nie wiedział. Obmową tak się brzydził, iż skoro kto mówić o kim źle chciał, wnet go sfukał i jako kamieniem usta jego zatkał. Po jego śmierci i cuda się niektóre na przyczynę jego U Pana Boga zjawiły. A Romualdus dalej w służbie Boskiej postępując, zaszedł do Klazdu, gdzie był kościółek ś. Marcina. Tam celę postawiwszy, gdy Kompletę mówił, czarci nań przypadli i srodze go przestraszywszy, na ciele okrutnie zbili. Wołał Święty: Miły Jezu, miły Jezu, czemuś mnie opuścił? I wtem czarci się rozpierzchnęli, a wychodząc okienkiem u celi, czoło jego, z czego aż do śmierci bliznę miał, zranili. Jeszcze ze krwi onej, która z niego ciekła, nie opłynął, a wnetże się do wiersza

U Komplety (gdzie przestał) wróciwszy, chwaląc Chrystusa, ozdrowiał. Był potem tak na czartów mężny, iż gdy go jakokolwiek gabali, wołał na nich: Chodźcie, pokażcie moc swoją — a już jej wam przeciw mnie, najlichszemu słudze Bożemu, nie stało? Potem szedł na miejsce, które Balneum zowią, w powiecie Saksenatu, i tam świętego Michała klasztor założył i braci weń nazbierał, a sam niedaleko w chałupce mieszkał. Posłał mu tam Hugo margrabia wielką sumę pieniędzy na budowanie kla-sztoru, a iż nie potrzebował tak wiele, do innych kościołów jałmużnę rozesłał. Bracia oni jego, o to, iż się przy onych pieniądzach zostać nie mogli, a iż im swej woli dobrze bronił, zmówili się nań, i szedłszy do celi jego, kijami go stłukli i stam-tąd wygnali. Skarał ich prędko Pan Bóg, bo gdy wesele czynili, iż swego mistrza tak odprawili, używając hojnie na wieczerzy, sala się z nimi zapadła, i jednym się ręce, drugim nogi połamały, drudzy na członkach innych rozmaicie są pokarani; żaden jednak nie umarł, okrom jednego, który wszystkich burzył. Ten w rzece Sapin tegoż czasu, szukając dla braci na oną wieczerzę miodu, z mostu spadłszy, utonął. Myślał potem mąż święty już się żadnym człowiekiem nie bawić, a swego tylko zbawienia pilnować, ale w tej myśli tak był tęskliwy, iż gdyby jej był nie odmienił, rozumiał, iż zginąć i potępionym być miał. Włóczył się zaś po rozmaitych miejscach, mieszkał i na jednem bagnisku, które zowią Origarium, gdzie przez smród i złe powietrze spuchł byt i włosy wszystkie na nim opadły, i było ciało jego pstre na nim jako żmija. Mieszkał i na wyspie Perecie z Gwilhelmem towarzyszem, dwanaście mil od Rawenny. Czasów onych cesarz Ołto będąc w Rawennie i klasztor klassyński reformując, dał wolność mnichom, aby sobie starszego obrali, kogoby chcieli. Oni wszyscy obrali Romualda. Rozumiejąc cesarz, iż się na to użyć mąż święty nie dał, sam do niego jechał i był w jego celi na noc; i ustąpił mu łóżka swego w celi swej Romuaklus, wszakże kocykiem się jego, iż był bardzo gruby, odziać nie chciał. Miał sobie za wielką rzecz pobożny cesarz, aby na jedną noc nędzy sługi Bożego skoszto-wać, a od miejsca, gdzie ciało jego legało, poświęcenia niejakiego dostać.

Prosił go, aby szedł klasztor sprawować, a gdy się wymawiał, klątwą mu wszystkich biskupów i synodu groził. I musiał tak uczynić. Przyjął opactwo klassyńskie, tam, gdzie był mnichem został, i sprawował braci wedle powinności, nic się ani na zacnego rodu ludzi, ani na uczonych Doktorów nie oglądając, wszystkich jednako zakonną i prostą drogą prowadził do dobrego. Ale gdy się braci niekarnej uprzykrzył, a szemrania nań powstały, widział też, iż im mało pomagał a sobie siła tracił, szedł do arcybiskupa i króla, i przed nim laskę opacką porzucił i klasztor im puścił. Znać, iż go P. Bóg na co inszego obracał, bo skoro wyszedł, Tyburtynów, których był o ich występek obległ, z oblężenia wybawił i z cesarzem pojednał. W tenże czas cesarz Otto rozgniewał się na Krescencjusza, rzymskiego senatora, który na górę Anioła nazwaną uciekłszy, panu swemu mocno się bronić chciał. Ale gdy go cesarskiem imieniem na wiarę swą wziął Tammus Niemiec, wielki kochanek cesarski, podał mu się w ręce; ale mu nie dotrzymał słowa, tak iż z cesarskiego dekretu gardło dać musiał. Tego grzechu gdy się obaj przed Romualdem spowiadali, Tammusowi opuścić świat i wziąć kapicę kazał (co on z chęcią uczynił, a cesarz mu, chociaż się w nim bardzo kochał, najmniej do tego przeszkodzić nie chciał), a samemu cesarzowi bosemi nogami Z Rzymu aż do ś. Michała do góry Garganu chodzenia naznaczył, co i wypełnił; i potem w klasztorze klassyńskim przez cały post z kilku sługami mieszkając, pościł, śpiewał ile mógł, na rogożach (ustane złotem lóżko opuściwszy) legał, włosiennicę pod szatami nosił, i obiecał Romualdowi, złożywszy cesarstwo, mnichem zostać. Wychodząc Romualdus z Tyburu, miał z sobą onego Tamma i Busławina, królewicza słowiańskiego albo polskiego, którego też był mnichem uczynił, wrócił się na pustynię Pereum, gdzie pierwej mieszkał, i żył z nimi onym tak dziwnym żywotem. Było się zaprawdę czemu dziwować, jako oni ludzie tak wielcy i zacni królewskich i książęcych stanów, którzy W rozkoszach pływali, którzy ubóstwa nigdy nie znali, którzy W sławie ludzkiej, w złocie i srebrze i w wszelakim dostatku brodzili, jako się do takiej dla Chrystusa nędzy przysposobili.
 
Tak wielkie miał szczęście do nich ten Święty, że boso chodzić, na chlebie przestawać, robić, prząść, sieci, łyżki, miski czynić, i być na ustawicznej nędzy i umartwieniu, dobry mistrz ich nauczył. A osobliwie Bonifacjusz wszystkich uczniów jego onem duchownem ćwiczeniu przechodził. Tam w Pereum kwoli niemu cesarz Otto zbudować klasztor kazał i hojnie służbę Bożą w nim nadał. W nim braci sprawując Romualdus, zaś mu się z nimi nie powiodło: słuchać go nie chcieli. I widząc, iż tam pożytku nie czynił, jakiego gorącość serca jego ku Bogu pragnęła, szedł do cesarza ()Bona i upominał się obietnicy, mówiąc: Obiecałeś mnichem zostać, czas już słowo Bogu spełnić. Cesarz nie odmawiał, jedno drugi raz do Rzymu jechać pierwej chciał, a tam państwo uspokoiwszy, a do Rawenny się szczęśliwie za zwycięstwem wróciwszy, spuścić cesarstwo a do klasztoru wstąpić miał. A święty Romuaklus rzekł: Jeśli. do Rzymu pojedziesz, już Rawenny nie oglądasz. I tak się stało, bo wracając się z Rzymu, u Paternu umarł, wielki i świętego żywota i szczęśliwy, a bardzo zakonnym ludziom przychylny cesarz, którego ludzie dla cnót wielkich mirabilia muncli zwali. Potem Romualdus do miasta Parentium zajechał i tam na puszczy trzy lata zamknięty mieszkał, i dziwnej światłości w rozumieniu Pisma i psalmów, a daru płaczu nabożnego, dostał. Mógł płakać, o Panu Bogu myśląc i mówiąc, kiedy jedno chciał. Tam też wielu uczniów dostał. Raz z jednym pacierze W ciasnej celi mówiąc, trzydzieścikroć przez nocne pacierze, W rzeczy na potrzebę, a ono na otarcie łez i uskromnienie płaczu wychodził. Nauczał potem braci, mniemając aby każdy miał ten dar Boży, mówiąc: Strzeżcie się, abyście nie wiele łez wylewali, bo wzrok psują i głowę obrażają. Przeniósł się potem do miasta Kamerynu, tam znalazłszy miejsce na puszczy, już wolnie i więcej niźli przedtem ludzkiemu i pospolitych dusz zbawieniu, z wielkim ich pożytkiem służył, klasztorów wiele obojej płci fundował i bracią osadził. Księży nauczał, bo na on czas mało ich było, którzyby sobie świętokupstwo za grzech mieli, kupując i zamiany czyniąc beneficjami. Ale im on okazywał, jako to szkodliwe było kacerstwo.

Postawił na wielu miejscach wiele kolegiów, kanoników I kleryków pod regułą, aby pożyteczniej swoim i ludzkim duszom służyli; bardzo wielu ludzi do żywota zakonnego pozyskał, iż o nim mówili tak pospolicie: Jużci świat wszystek w mnichów i pustelników obróci. Panowie wielcy i książęta synów mu swoich dawali, drudzy porzuciwszy bogatych ojców, z domów do niego uciekali, między którymi był syn Gwidona hrabiego, który w młodych leciech już zakonnikiem umierając przy świętym Romualdzie, rzekł: Ojcze, murzynów siła około widzę. A on mu rzekł: Spowiadaj się, jeśli jaki grzech pomnisz. A on szczęśliwy grzesznik z bojaźnią to jedno powiedział: Iżem kilka mioteł, które mi starszy wziąć kazał, jeszczem ich od niego nie wziął. A Romualdus go ciesząc i rozgrzeszenie dając, mile go pożegnał, i umarł. Kapelan ojca jego, ślepy na oczy, nad cnem ciałem zawołał: Jeśliś w niebie, jako wierzę, zjednaj mi na oczy przejrzenie. I skoro to wymówił, tak się stało. Słysząc Romualdus o męczeństwie ucznia swego Bonifacjusza, sam się do Węgier na szczepienie wiary z dwudziestuczterema braćmi wybrał, dlatego najwięcej, aby krew swoją dla Chrystusa rozlać mógł; ale na granicy węgierskiej będąc, tak zachorzał, iż się wrócić musiał. I widział, iż woli Bożej nie było, i mówił: Wielu Świętych pragnęło być męczennikami, ale zjednać tego sobie u Pana Boga nie mogli,    i już przestać tak każdy musi, jako mu Pan Bóg zamierzył. A uczniom dał na wolę, albo iść, albo się z nim wrócić. Piętnastu ich do Węgier szło, ale jedni w niewolę pobrani, drudzy bici byli, a żaden męczeńskiej korony (wedle proroctwa świętego) nie odniósł. Wracając się, syna książęcia niemieckiego i innych wielu z nim do zakonu wprawił. Mial osobny dar od Pana Boga, iż gdy panowie świeccy, grzechami obciążeni, nań patrzyli, bać się go i drżeć musieli — tak ich Duch Święty, w jego sercu mieszkający, straszył. Przeto się ich wielu kruszyło i do Pana Boga nawracało. Cierpiał siła od swych złych uczniów. Raz go jeden, na imię Romanus, tak spotwarzył, iż nań grzech nieczysty świad-czył; uwierzyli temu drudzy uczniowie ślepi, o człowieku, który już miał przeszło sto lat, i wołali nań jawnie: Starcze, powrozaś godzien, ogniaś godzien!     I dali mu za pokutę, aby Mszy mieć nie śmiał.

I słuchał ich jako pokorny, i przez sześć miesięcy sprawować świętych tajemnic nie śmiał, potwarz oną na wysługę cierpliwości skromnie znosząc. Drugi raz, gdy był w klasztorze Amiaty, mnich jeden wzwaśniony nań a prawie szalejący, umyślił go w nocy zabić; i nagotowawszy ostry puginał, Z nim legł, chcąc o północy na oną diabelską robotę wstać. Ale Pan Bóg dziwnym sposobem obronił swego Romualda, bo na onego zdrajcę czart nocy onej przyszedł i dławił go tak srodze, iż na Romualda, którego teraz zabić chciał, o pomoc wołać począł, i tak od śmierci wybawiony był. Gdy się ocknął, porzuciwszy żelazo, pokornie do nóg Romualda bieżał, i on mu swój grzech oznajmując, zaraz i za dobrodziejstwo i wybawienie od śmierci dziękował, mówiąc: Skorom cię zawołał, takem widział, iżeś wskok przyszedł i mnieś z jego rąk wybawił. Miał ten obyczaj, gdy braci gdzie na posługę Boską posyłał, żegnając ich, dawał im chleb albo jabłko, albo cokolwiek swoją ręką przeżegnanego, co gdy chorym uczniowie jego dawali, ku zdrowiu przychodzili. Gdy cesarz Henryk do Włoch przyjechał, z wielką prośbą świętego Romualda do siebie przy-zwał, i z wielką go czcią witaiąc, one słowa rzekł: Oby dusza moja w tem ciele była. A dworzanie jego, Niemcy, kłaniając się mu, z sukni jego nici i płatki wybierali i ustrzygali a za relikwje do domu nieśli. Zjednał sobie u Henryka klasztor góry Amiaty, dla wielkiej liczby uczniów swoich, z których dwaj, Benedykt i Jan, za czasów króla Bolesława do Polski przyszli. Wszyscy jego uczniowie boso chodzili, wszyscy się wielkiemi pokutami dręczyli, drudzy się zamykali jako już W grobie umarli. Wina żaden z nich nie pił i w niemocy, tak iż czasy one słusznie się złotym wiekiem zwać mogły. Po wielkich pracach i rozmnożeniu zbawienia ludzkiego, skończył szczęśliwie tego wieku w klasztorze in valle de Castro, który sam był zbudował. Żył lat sto i dwadzieścia, dwadzieścia strawił w świeckich zabawkach, trzy w klasztorze, dziewięćdziesiąt i siedm na pustelniczym i zbawieniu też ludzkiemu pożytecznym żywocie. Którego się świętej modlitwie zalecając, prosim Pana Boga, aby nam z jego wielkich przykładów zbawienne dał budowanie, przez Jezusa Chrystusa, Syna Jego, który z Nim w jedności Ducha Ś. króluje na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
22 czerwca.
ŻYWOT S. PAULINA, BISKUPA NOLEŃSKIEGO
pisany od Grzegorza papieża (lit. 3, Dialog. cap. ł), i nieco od S. Augustyna i od Grzegorza turońskiego file gloria (oofPssorunz cap. 107), a zupełnie od Utanjusza kapłana.

Tego na wielu miejscach wspomina i stawi ś. Augustyn. 234 około roku Pańskiego 410. Ten, który wielu zacnym i świętym ludziom ku podziwieniu był, i którego pisaniem swem wielcy Doktorowie kościelni wsławili, Paulinus Rzymianin, urodzony w Akwitanji w mieście Burdegali, senator z tych, których consillares rzymskimi zwano, pobożnością i nauką wielką, a ku temu rodzajem i bogactwami świeckiemi był wysoki i u ludzi zawołany. Mieszkając w małżeństwie z żoną swoją, takiego szczęścia i obyczajów, Terasją, pociechy swej i potomstwa w ubogich, onych jako dzieci swe opatrując, i w dobrych uczynkach a nieumierających skarbach szukali. I długo we wszelakiej pobożności przebywając, na koniec Chrystusowe ubóstwo obrali,     i posprzedawszy wielką majętność swoją, na niedostatecznych obrócili. Jednego czasu, gdy już wszystko byli rozdali, prosił od nich ubogi jeden jałmużny; Paulinus acz wiedział, iż tylko jeden on chleb mieli, jednak go Zonie dać kazał, mówiąc: Dać nam pożywienie Pan Bóg, daj mu a nie żałuj.

 A ona przedsię na swą się potrzebę oglądając, nie dała. Tym czasem wszedł poseł w dom, oznajmując, iż mu przyjaciel jeden żywności wiele morzem posyła, a iż z ostatkiem jedna szkuta utonęła. To słysząc Paulinus, do żony rzekł: Rozumiej, byś była onemu ubogiemu chleba nie żałowała, łódź ta byłaby nie zginęła — dając znać, iż dlatego szkody na majętności Pan Bóg przypuszcza, iześmy z niej na ubogich skąpi.           I zostawszy z bogatych dobrowolnie ubogimi, i ciężar on świeckiego mienia złożywszy, sławę świecką, dom  i powinowatych z Abrahamem opuszczając, zaszli do Włoch, i w mieście Noli, gdzie sobie byli w tej stronie jedno imienie na żywność zostawili, przy grobie ś. Feliksa męczennika Panu Bogu służąc, chrześcijańskiej doskonałości w cnotach wszystkich codzień więcej przyczyniali. A tam się długo od świata kryjąc, gdy się Paulinus zataić nie mógł, na biskupstwo tego miasta porwany był. Sprawował biskupstwo czujnie  i świątobliwie, jako wierny i mądry sługa nad czeladką Pańską postawiony, dając obrok duszny w nauce, upominaniu, karaniu i do pokuty przywodzeniu, każdemu wedle potrzeby jego. A nietylko duszne, ale            i cielesne potrzeby owiec swoich, ile dochodów kościelnych stawało, opatrywać nie omieszkał. A gdy za czasu jego (jako pisze Grzegorz papież) Wandale wojując i pustosząc włoską ziemię, do Kampanji też, gdzie Nola leży, przyszli, temże okrucieństwem ziemię psowali i wiele ludzi do Afryki za morze, z Noli i powiatu onego jego biskup-stwa, w niewolę pobrali i zawieźli. W ten czas Paulinus wszystko, co jedno mieć mógł z biskupstwa, i swych własnych potrzeb do żywności zapomniawszy i odstąpiwszy, na więżnióv. i na zubożony a strapiony onem okrucieństwem lud obrócił. A gdy oni ludzie nieludzcy między innezni okrucieństwami pojmanych chrześcijan męczyli, aby zakopane pieniądze i skarby ukazywali, Paulinus boleść w nich serdeczną cierpiąc, sam tak do Pana Boga (jako pisze ś. Augustyn) wolał: Panie, niechaj mnie o złoto i srebro nie męczą, bo Ty wiesz, gdzie jest wszystko bogactwo moje. Błogosławiony to               i niezdobyty sklep, w którymeś ty, święty Paulinie, zamknął i zakopał skarby twoje! A ktoć go wydrzeć           i odjąć może, gdyś go tam posyłał, gdzie ani mól nie skazi, ani rdza nie zepsuje, ani złodziej nie podkopie?

 A gdy już nie miał nic, coby dać potrzebującym mógł (sarn najpotrzebniejszym i najuboższym zostając) dnia jednego przyszła do niego uboga wdowa, wołając: Syn mój pojmany i u zięcia królewskiego w Afryce jest, jedyna pociecha i nadzieja żywności mej — proszę, daj mi go czem wykupić. A mąż święty już nie mając co dać, z wielkiego nad jej sieroctwem i ubóstwem politowania, rzekł: Niewiasto, jużci nie mam, jedno to ciało; oto się stanę twoim niewolnikiem, sprzedajże mnie. a wykup, albo daj mnie w odmianę za syna twego. O niesły-chane miłosierdzie, do jakiejeś jałmużny to takiego kapłana i biskupa serce przywiodło! Pomniał ten, jako Pan nieba dla odkupienia naszego niewolnikiem się stał, sprzedanym za tanie pieniądze na śmierć, pasterz dobry za owce wolność i żywot na niebezpieczeństwo położył. Mniemała wdowa ona, aby nie pożalenie nad nią a urąganie z nędzy jej biskup temi słowy czynił, ale Paulinus ś. onym swoim słodkiej wymowy językiem do tego ją przywiódł, iż słowom jego z sercem się zgadzającem uwierzyła, i za Boskiem przejrzeniem, który postępek on w lepsze, i owszem wielu ludziom w pożyteczne obrócić miał, śmiała biskupa swego jako niewolnika do Afryki prowadzić. - Gdy był przywiedzion do zięcia królewskiego, u którego był syn wdowy onej, odmiany prosiła a Paulina mu dawała, żeby syna jej wypuścił — człowiek on pyszny, który na nią ledwie oczy podniósł, widząc Paulina, człowieka urody i wejrzenia wdzięcznego, skłonił na to myśl swoją, o co wdowa prosiła. I pytał Paulina, coby za rzemiosło umiał. On powiedział: Iż ogrody opatrywać i naprawować umiem. Był temu on poganin rad, iż takiego potrzebował; i wziął zamianę oną, a wdowie syna dał, z którym się ona do Noli wróciła. A Paulinowi ogród od pana zlecony jest, do którego gdy on pan jego często chodził a o niektóre rzeczy swego ogrodnika pytał, obaczył, iż. mądry człowiek a rozmowa jego pożyteczna i wdzięczna. I opuszczając innych przyjaciół i sług, z Paulinem się bawił i w jego się rozmowie kochał; a on z roboty i dowcipu swego codzień do stołu ziółek i innych rzeczy ogrodnych przynosił panu swemu, a z jego ręki chleb biorąc, wracał się do roboty swej.

Czasu jednego, mając dar prorocki Paulinus, gdy z nim w ogrodzie wedle zwyczaju pan jego rozmawiał, rzekł mu: Czuj się a tak czyń, jakoby królestwo wandalskie w dobrym porządku było, bo król ten umrze, a ty po nim królem być masz. On to słysząc, wstrzymać się nie mógł, aby tego, co od ogrodnika swego, człowieka mądrego miał, królowi, który go bardzo miłował, nie powiedział. A gdy król Paulina widzieć pragnął, posłał go z onerni ziołami do niego, które mu do stołu zwykł był nosić. Gdy tedy król siadł do stołu, przyszedł z pracą swoich rąk Panlinus, a król go ujrzawszy, wnet się wezdrgnął i przeląkł i wezwawszy zięcia swego, z tajemnicy mu się jednej, z którą się kryć chciał, zwierzył, mówiąc: Prawdać jest, coś słyszał od ogrodnika twego, bo tej nocy we śnie widziałem, a ono przeciw mnie mężowie niejacy stolicę sądową zasiedli, między którymi był też ten, i za skaźnią ich, bicz który mi był dany, odjęty mi jest; ale dowiedz się lepiej, co to za człowiek, bo ja nie rozumiem, aby ten taki mąż był stanu pospolitego. Tedy Paulina on zięć królewski tajemnie przyzwał i pytał go, coby był zacz. On rzekł: Otom twój niewolnik, któregoś wziął za syna wdowy onej. A on go pilnie pytał, aby mu powiedział, czem był w ziemi swej. I tak za jego pilnem i niezbytem wybadaniem i poprzysięganiem, musiał się przyznać, iż był biskupem. Co gdy usłyszał on pan jego, przeląkł się i pokornie do niego rzekł: Proś ode mnie, co jedno chcesz, żebyś się z dobremi upominkami wrócił do zielni twojej. Rzekł Paulinus: O jedno cię dobrodziejstwo proszę, abyś mi wszystkich więźniów miasta mego, któregom jest biskupem, wrócić rozkazał. On to z chucią obiecawszy, po wszystkiej Afryce szukać ich kazał, i znalazłszy ich, z okrętami pełneini zboża i żywności, kwoli ś. Paulinowi, do Noli ich odesłał. W rychłe umarł król wandalski, i bicz albo moc, którą był z dopuszczenia Boskiego na karanie chrześcijan od Boga wziął, utracił. I tak się stało, iż się prawda sługi Bożego ziściła, a ten, który się sam jeden dla miłosierdzia w niewolę zadał, z wicia się ludzi wolnością, jako ziarno płodne a w ziemi zagrzebane, do domu wrócił.

Po wiele dobrych uczynków i pracy nad zbawieniem ludzkiem, gdy tłomok ciała tego złożyć miał, trzeciego dnia przed śmiercią przyszli go nawiedzać dwaj biskupi, Ś. Symmachus Benedyktus Hiacyntynus, którym był tak rad, iż mu się niemoc ona lekką zdała; i żegnając ich, prosił, aby przy jego łóżku tajemnice Mszy świętej sprawowane były. I tam lud swój pożegnał, i owce uporne, które dla kościelnej karności wykląć musiał, rozgrzeszył i pokój im swój dał. Skoro po Mszy, będąc. jako w zachwyceniu, zawołał ś. biskup Paulinus głosem wielkim: A gdzie są bracia moi? Rzekł mu jeden, mniemając, aby się o biskupów przytomnych pytał: Owo są bracia twoi. On rzekł: Ja się pytam o braci moich. Januarjusza i Marcina, którzy dopiero ze mną rozmawiali i przyjść się do mnie wnet obiecali, Był ten Januarjusz biskupem i męczennikiem neapolitańskim, a Marcin światu wszystkiemu znajomym mężem apostolskim, turońskim biskupem, którego on jeszcze żywego widział, i młodym będąc, nauki jego słuchał. Zatem począł mówić on psalm: Podniosłem na góry oczy moje, skądby mi pomoc przyszła. A stojąc przy nim kapłan Postumianus, przypomniał mu dług, który winien został za szaty ubogich (tak ten na biskupstwie pieniędzy nietylko nie zebrał, ale zadłużony dla ubogich umierał). Słysząc to Paulinus święty, trochę się uśmiechnął i rzekł: Nie bój się synu, bądź tego pewien, iż się znajdzie ten, który dług na ubogich zapłaci. A po chwili wszedł kapłan, ze strony Lukanji posłany od biskupa Eksuperancjusza, albo raczej od brata jego zacnego Ursacjusza, który od nich niemałą sumę pieniędzy ś. Paulinowi przyniósł_ Co usłyszawszy, chwalił Tego, który jałmużników Jemu ufających nie opuszcza. A dawszy część pieniędzy kapłanowi, co je przyniósł, dług zapłacić kazał. Tymczasem noc zaszła, i począł na boki bardzo boleć, a po piątej godzinie wspomniał na swój zwyczaj i czas, o którym na Jutrznię wstawał; i wnet pobudziwszy swoich, Jutrznię z nimi odprawował. A skoro dzień, zwołał kapłanów swych, diakonów i wszystkich kleryków, i żegnał ich, pokój im jako dziedzictwo zostawując i do zgody a miłości Boskiej upominając. I trwał aż do wieczora, jakoby śpiąc, a ocuciwszy się, wspomniał na Kompletę,   i wzniósłszy ręce, zawołał one słowa z psalmu: Zgotowałem świecę Chrystusowi memu. Około czwartej godziny w nocy straszliwe trzęsienie ziemi być poczęło, tam tylko w tej komorze, gdzie leżał, tak iż się przy nim będący bardzo bać i upadać na modlitwie musieli, w kffireni trzęsieniu i chlebio laniu komory ducha Panu Bogu w anielskie ręce oddał, roku Pańskiego 431, człowiek cnót wszystkich pełny i po wszem Świecie sławny, pismem, nauką, uczynkami wszystkiemi za żywota pożyteczny.

Jest do niego listów niemało ś. Augustyna, w których się wielkim jego cnotom dziwuje. Po śmierci swej ukazał się ś. Janowi, neapolitańskiemu biskupowi, który będąc jeszcze zdrów, a mając umrzeć trzeciego dnia, gdy spał, przez sen przestrzegł go Paulinus, przychodząc do niego w dziwnie świetnej anielskiej postawie, z wonnością niewymówioną, mając w swem ręku piastr pięknego białego miodu, i rzekł mu: Janie, bracie mój, co tu czynisz? — rozwiąż to więzienie tęskliwości twej a już pójdż do nas; takiej potrawy, jaką u mnie w ręku widzisz, mamy sam dostatek. I to mówiąc, obłapał go i włożył w usta jego część onego miodu. Taką słodkość oczuł na duszy on biskup, taką rozkosz nieogarnioną, iż zaraz z nim iść a jego nie odchodzić pragnął. Ale gdy zniknął ś. Paulinus, a on się ocknął, nie długo tęsknością do onej słodkości strapiony był, bo wnet tegoż dnia, który był czwartek, zdrów będąc, Mszę ś. odprawił i kleryków swoich i ubogich wedle zwyczaju udarował, a nazajutrz piątek cały na modlitwie strawił, a w sobotę o wtórej godzinie w dzień szedł do kościoła, i wstąpiwszy na kazalnicę, lud pozdrowił i pozdrowiony był, i modląc się a Kolektę skończywszy, ducha wypuścił. O szczęśliwa śmierci taka, albo raczej wyprawa na drogę do onej słodkiej i rozkoszy pełnej strony i ojczyzny naszej. Daj nam Boże taką! To się dla sławy ś. Paulina przypomniało, na cześć nieogarnionej światłości i nieprzystępnej jasności Boga naszego, który w Świętych swoich chwalebny jest na wieki wieków. Amen.

Nauka Ś. Paulina, kacerstwom dzisiejszym przeciwna.

 Bez wątpienia mając Paulinus do tak świętego żywota bogaty i wielki skarb nauki, kościelną i powszechną wiarę, z rzymskim się Kościołem zgadzającą, rozsiewał, co po łych artykułach znać.

Jako się Paulinus w żywotach Świętych kochał (Morami heretycy gardzą, i onym nie wierzą i czytać ich nie dopuszczają), z tego poznaj, czytelniku, iż sam wiele żywotów świętych wypisał, i wierszem i prostą rzeczą.
Wzywa Świętych Bożych w modlitwie o przyczynę, gdy tak w żywocie ś. Feliksa mówi (in Natnij secundo): Z tobą, wodzeni moim (ś. Feliksie) przebyłem niebezpieczność morską i uczuleni pomoc twoją w Panu Chrystusie; i dla ciebiem był na ziemi i na morzu bezpieczny. Proszę, bądź twym dobry i szczęśliwy, a Pana przemożnego za nimi proś, abyśmy do tego brzegu, na którymeś ty stanął, przypłynąć mogli. I dalej mówi (in Nalali octanu): Uciekajcie się w nadziei do patrona tego, a gdy jego święto święcim, niech wysłucha modlitw i płakania naszego. I niżej: O Bogu miły Feliksie, bądź nam jako obronna wieża nasza.
O kościach Świętych mówi w tymże żywocie (Nalali .....): Oto patrzysz na grób, którym się kości tego Świętego pokrywają, i skądże tu taki jest przy nich postrach? Czemu się tu tak wiele ludzi schodzi? Co tu za moc djabłów ściska? I niżej: Kości te mają używający zapach zwycięskiej duszy jego, z których jest cho-rym pomoc. I niżej: Rozumiej, co ci nam sweni królowaniem w niebie zjednać mogą, gdyż i proch ich nam żywym jest ku pożytkowi.

Powrót do spisu treści
23 czerwca
ŻYWOT Ś. MARJI Z EGNJI
pisany od Jakóba z Witrjaku, kardynała uczonego, który jej sam był świadom.
— Żyła oko/o roku Pańskiego 1186.

W leodyjskiern biskupstwie jest miasteczko Niwella, w którem ta Święta, ze średniego stanu rodziców urodzona, z młodości wielkie i z nieba dane nabożeństwo ku Panu Bogu miała, i świeckierni dostatkami, ubiorami, rozkoszami i latom młodym przyzwoitemi próżnościami gardząc, ludzi nabożnych i zakon-nych tak rada z młodu widziała, iż gdzie szli zakonnicy cysłerejenscy, tam nie mogąc ich czcić inaczej, ślad nóg ich, jeszcze maluczką, całowała. W lat czternaście zamąż ją rodzice dali, w czern iż sobie wolną nie była, tajemnie ostry powróz na ciele gołem nosiła, a robiąc długo w noc i potem długo pacierze mówiąc, sen tylko (na deskach się kładąc, gdy to czynić mogła) zdradzała. A wkrótce ku temu męża namówiła, iż oboje zaraz w kwiecie młodości swej czystość wieczną Panu Bogu obiecali, i wzgardziwszy świat, wszystko to, co mieli, ubogim rozdali. Z czego acz ich przyjaciele i ludzie świata tego szalonymi zwali, jednak tern się nie gorsząc, mocno żywot on czysty i ubogi prowadzili, i w ogniu mieszkając, nie gorzeli.

A iż Pan Bóg tych, którzy dla Niego świeckie i krótkie dobra opuszczają, duchownemi darami opatruje, dał jej Pan Bóg naprzód takie skruszenie serca, iż się zawżdy łzami, na mękę Pańską wspominając, zalewała, tak bardzo, iż rzecz była nieuhamowana; już częstokroć nietylko szały, ale ziemia się ta, gdzie klęczała, polewała, i prawie jako wosk ciało jej z serdecznej radości i pociechy topniało. A co byk) najdziwniej, z onego płynienia łez, bólu żadnego i suchości mózgu nie znała. Raz w Wielki Tydzień w kościele płaczącą i klęczącą jeden kapłan cudnie upomniał, aby się cicho modliła. A ona jako pokorna i posłuszna, i wiedząc, iż by dobrze chciała, rzeki onej łez swoich i skruchy pohamować nie mogła, wyszła z kościoła i prosiła, aby Pan Bóg onemu kapłanowi ukazał, iż nie jest w mocy ludzkiej, ducha łez onych, gdy go z miłosierdzia komu daje, krócił i stanowić. Tedy na onego kapłana, gdy Mszę miał, puścił się wiatr Ducha ś. i roztopniało serce na dobrodziejstwa i łaskę oną, którą czyni nam u ołtarza, i pociekły takie wody z oczu jego, iż księgi i korporał polał, a długo się z odprawą biedząc, ledwie ze Mszy wybrnął. Dopiero się nauczył, iż gdy Pan Róg zagra, musi być wesół, kto Jego muzyki shicha. A Marja o wszystkiem wiedząc, szła po Mszy do niego i wymawiała mu, aby w tern, co na sobie doznał, na innych baczność miał. Rada się często spowiadała, a jakom jej świadom sumie-zda na spowiedzi, nigdy się nic śmiertelnego nie doznało, a w powszednich ledwie kiedy co znacznego. Przynosiła do nas takie grzechy, którycheśmy sobie nie ważyli a na jej spowiedzi częstej jako leniwi tęsknili. A pomnąc, iż po jednej ciężkiej niemocy na posilenie zdrowia mięso jadła i wino piła, ostro bardzo to nagradzała, bo nakoniec odrzezywała niektóre mięso z ciała swego, czego byli spowiednicy i te panie, które po śmierci ciało jej obmywały, świadome. Wina nigdy nie piła i mięsa nie jadła, raz na dzień chleb bardzo czarny i twardy, iż jej, żując, krew z zębów wyciekała, a clrugcly jarzynkę i owoce z drzew jadła. Trzy lata raz chleb tylko a wodę piła, a żadnej zwykłej roboty nie opuściła.

Drugdy dni jedenaście od Wstąpienia Bożego aż do świątek nie jadła nic, a głowa jej nie zabolała, a tak pierwszego dnia jako i ostatniego dużą na ciele zostawała; i by była dobrze w ten czas jeść chciała, tedy nie mogła, ni cielesność, która w duchu niejako była zatłumiona, ku sobie przyszła. Drugdy długo w milczeniu i bez wszego pokarmu zostawała, iż nic innego mówić nie mogła, jedno to: Chcę Ciała Pana naszego Jezusa Chrystusa — które przyjąwszy, zasię w milczeniu była, tak jako zachwycona, aż gdy czas jej przyszedł, mówiła i jadła. W modlitwie była ustawiczną, i robiąc, sobie wytchnąć nie dała, i drugdy nic nie mogła mówić, jedno o Panu Bogu. Był ko-ściół Panny Marji z Egnji, dwie mile od tego miejsca, gdzie mieszkała; tam często pieszo z jedną towarzyszką chodząc, wielkie modlitwy czyniła, a zwłaszcza ku Przeczystej Matce Bożej osobliwe i wielkie nabożeństwo miała. Raz w kościele ujrzała wiele rąk złożonych a jakoby się modlących, i przelękła się i do komórki swej uciekła, ale toż i w komórce widziała; i radząc się Pana swego, sprawę wzięła, iż te dusze były umarłych w czyścu o modlitwę jej proszących. Na chytrościach szatańskich niełylko się sama znała, ale i inne z nich wyswobodziła. Na jedną panienkę w zakonie cystercjeńskim, bojaźliwą i małego serca, wpadł szatan ze swemi bluźnierskiemi i sprosnemi myślami na Pana Boga i świętych Jego, i na Sakramenty Jego, na nią je miecąc i nigdy z nich wytchnąć nie dając. Panna jako prosta a takich pokus nie świadoma, mniemała, aby już wiarę straciła w Boga, i przyszła do takiej rozpaczy, iż ani pacierza mówić, ani Sakramentów żadnych brać nie chciała. Gdy jej nikt z tego wyjąć nie mógł, do Marji jest przywiedziona. Ona jako w tem mądra, tak długo pościła i modliła się, mając pannę w komórce swej, iż czart on odegnany był, a panna naukę wziąwszy, Sakramentami się Przenajświętszemi opatrzyła i onej wszystkiej pokusy zbyła. Snu cielesnego bardzo mało używała, rzadko się na łóżku swem, na którem nie nie było okrom słomy, kładła; często w kościele i w zimna wielkie nocując, na murze wspartej głowie trochę odpoczynku dała, na chwaleniu Boga z aniołami noc spędzając; a jeśli zasnęła, przez sen z Chrystusem rozmawiała i wiele pociechy i nauk brała.

Szaty jej ani byty wytworne, ani też plugawe, suknia jedna prostki a płaszcz na niej, a włosiennica podespód, to jej wszystko odzienie w zimie i w lecie. Ręcznej roboty nie omieszkała i z niej swój chleb jadła. A w milczeniu tak się kochała, iż raz od Krzyża ś. aż do Wielkiejnocy żadnego do ludzi słowa nie przemówiła, i tam w ten czas odnosząc od Pana Boga upominki niektóre, poznała, jako milczenie miłe a próżność mowy brzydka. Twarz jej wesołem wejrzeniem i stateczną postawą tak była umiarkowana, iż patrzących do nabożeństwa i skruchy niejakiej wiodła. Gwido prałat jeden z Kameraku, nawiedzić ją chcąc, z drogi dlatego zjechał. śmiał się z niego towarzysz, drugi kanonik, mówiąc: Muchy gonić chcesz, nic potem, jakobyś niewiasty nie widział. I gdy z nią rozmawiał Gwido, towarzysz jego na stronę poszedł i z innymi się zabawił; a iż mu się zdało długo czekać, upominał Gwidona, aby poszedł, a wiem zajrzał twarzy jej, i zdumiawszy się, płakać począł i już iść sam nie chciał. Obaczył Gwirlo co się stało, i śmiał się z niego, mówiąc: Pójdż, azaś niewiasty nie widział? Potem on karał głupstwo swe, mówiąc: Nie wiedziałem, aby twarz świętych Bożych i rozmowa ich taką moc miała. Mając wielkie dary Boskie i ducha prorockiego, i niektóry dar leczenia krzyżem świętym, wielką w tern pokorę zachowała i taić się zawżdy chciała, sławą się ludzką jako błotem jakiem brzydząc. Jako kto po zdrowych i smacznych potrawach, jeść grubych i kmiecych nie może, tak ona samego Chrystusa i sławy Jego, którą swoim w niebie zgotował, skosztowawszy, ludzkiej i świeckiej grubości próżnej czci skusić nie mogła. Politowanie wielkie nad grzeszącymi i skuszonymi od czarta miała, i z objawienia Boskiego niektórych dusz niebezpieczeństwa widziała, i im swoją modlitwą i postami i upominaniem wiele pomagała. Chorych też niektórych na ciele cudownie leczyła, przepukłe dziatki ręki swej kładzeniem do zdrowia przywracała, i jednej niewieście srogi wrzód na gardle dotykaniem ręki swej zleczyła. Dwom kapłanom w Niwelli, Gwirykowi i Gwidonowi, na zdrowiu zeszłym, także ręki swej dotknięciem pomogła; a to aż prawie przymuszona dla wstydu swego i pokory czyniła, bo mając tak wielkie dary Boskie w objawieniach i oświeceniu rozumu swego, umiała znać, co była sama z siebie, zawżdy podlejszą i nikczemniejszą u siebie zostając.

 Kazania i Pisma świętego z wielką chucią słuchała i pamiętać chciała, a po ka-zaniu chciała nogi całować kaznodziejom, czego gdy jej bronili, czyniła wielkie narzekanie i płakanie; a czcząc ten urząd du-szom potrzebny, a sama go sprawować ze strony płci swej nie mogąc, prosiła Pana Boga, aby dał jednemu kapłanowi dar Ducha Ś. do kazania, na jej prośbę, chcąc to mieć sobie za wielkie dobrodziejstwo od Pana Boga swego, przez któregoby to, czego jej niewieścia płeć nie dopuściła, sprawować i dusze do zbawienia prowadzić mogła. I po długich postach i trudzeniu zjednała to jednemu, iż to wziął, czego nie miał; za którego, gdy kazał, pilnie się zawżdy modliła i stokroć pozdrawiała Matkę Bożą. A on prawie duchem jej, miał wszystkie do kazania i dusz pozyskania potrzeby. Tak wielka w jej sercu miłość ku pozyskaniu dusz drogo kupionych wszczepiona była. Przy podniesieniu Ciała Chrystusowego na Mszy, częstokroć jej Duch Ś. oczy otwierał, iż widziała około wielki poczet świętych aniołów. Taka w niej cierpliwość i wytrwanie każdej nędzy i choroby była, iż raz czterdzieści dni wielką niemocą strapioną będąc, gdy jej pytano, jeślizeby sobie nie tęskniła, ona rzekła: Jabych rada, aby się te czterdzieści dni dziś poczęły, i mówiła: Nie widziałam żadnej niemocy, idórejbych sobie dla P. Boga i za grzechy me nie życzyła. Tak wewnętrzna pociecha i miłość Boska lekką jej czyniła zwierzchnią niemoc. Biada nam, co w chorobie niecierpliwość pokazujem a w Boskiem się upodobaniu nie kochamy, wielkie i niezliczone grze-chy mając. A co dziwniej, gdy raz paraliżem zarażona, wołać i bić się w piersi musiała, jeden człowiek, który ją bardzo w Bogu miłował, tajemnie za nią się do Pana Boga wstawiał. Ona to poczuła i lepiej się mieć poczęła, i wskazała do niego: Niech (prawi) przestanie za zdrowie moje Pana prosić, bo za jego modlitwą mniej cierpiąc, podejmuję szkodę. Do drugiego także w tejże mierze wskazała, mówiąc: Nie frasuj się dla mnie, bo twój frasunek boleści mi serdecznej przyczynia, dla mnie to podejmujesz. Więcej się o zasmucenie drugich, niźli o swoją chorobę frasowała. Acz była Duchem Bożym na wszystkie postępki swoje opatrzona, wszakże na innych duchownych radzie przestawała, z pokory i poniżenia woli swojej odstępując i nabożnie się innym poddając.

 A gdy się jej kto w rzeczach duchownych i około stanu żywota swego dokładał i radził, nie skwapiając się na odpowiedź, na modlitwie się pierwej z Panem swym rozmówiwszy, nieomylną drogę podawała. Raz się jej jeden kapłan radził, jeśli miał przy jednem beneficjum, na którem miernie przestać mógł, drugie na prośbę ludzką trzymać. Ona trochę się rozmyśliwszy, bardzo mu to zganiła, mówiąc: Oszpecisz się, a na drugich obciążysz. On zrozumiawszy z krótkich słów, iż z tego i sumienie się chciwością i kłamstwem maże, i do biegu duchownego a pomocy bliźnich przeszkoda się z ciężaru i przybywania czyni, wnetze jedno puścił a na pierwszem przestał. A co rzeką ci, którzy bez wstydu ile ich mogą wytargować, wysłużyć i wyswarzyć, by ich kilkadziesiąt dać chciano, tyle ich trzymają? Nic na dusze ludzkie nie pomnąc, łakomstwu tylko swemu i świeckim chuciom dosyć czynią. Gdym począł kazać (powiada na się ten, co jej żywot pisze) bojąc się, aby mi rzeczy nie dostało, słowy się próżnemi długom bawił, i potem gdy mnie kto chwalił, radem słuchał, jednakem roztargnienie wielkie na myśli miał, i tegom się tej świętej, która się za mnie modliła, zwierzyć wstydził. Lecz ona jakoby wszystkie myśli moje wiedząc, one duszy mej choroby słowy swemi mądremi we mnie zleczyła, żem ku sobie przyszedł. Wiele jej innych ludzkich myśli dla zbawiennej pomocy objawiał Pan Bóg, i rzeczy przyszłe i dalekie duchem prorockim wiedziała i powiadała dla potrzeby. Gdy się chrześcijańscy ludzie przeciw heretykom, na on czas wielkim bluź-niercom (krzyż na się przeciw Albigensom i zbroję biorąc) gotowali, ona dziwnie pragnęła z nimi na tę drogę iść, by było przystojnie i bez zgorszenia. śmiejąc się niektórzy nabożni, pytali jej, coby tam czyniła. Rzekła: By nic innego, jedno to, izbych wolnemi usty czciła Pana mego, którego tam bluźnią i którego się zaperli. Mąż jeden, zonę bardzo świecką mając, prosił ją o modlitwę za nią. Uczyniła tak, i w krótkim czasie ona świecka niewiasta odmieniona, do wszystkich duchownych rzeczy powodem się mężowi stała, a marnością świata tego wzgardziła.

Gdy się czas zejścia jej (o którym wiedziała i przed kilku laty innym oznajmiła) przybliżał, za dozwoleniem spowiednika swego i męża, z natchnienia Boskiego obrała sobie miejsce dwie mile stamtąd, gdzie mieszkała, które zwano Egnies (od którego i imię ma), i tam mieszkać i śmierci czekać i pogrze-bioną być w kościele ś. Mikołaja chciała. I tak uczyniła. Tam już niewymowne pociechy i radości serdeczne miała, gdy głos słyszała Oblubieńca: Pójdż wybrana moja, najmilsza moja, gołębico moja — koronowana będziesz. Już częste miała zachwycenia w duchu przez rozkosz przyszłej chwały. Raz przyszedłszy ku sobie, rzekła swej służebnicy albo towarzyszce: Klemencjano (tak jej było imię), słyszałam, iż pójdziem in sancta sanctoruni. O wdzięczne słowo, powiada — a co to sancta sanctortnn? Obydwie łacińskiego nie rozumiały, ale Dilarja czuła dobrze, co to było, i mówiła: Długo mam chorować i boję się bardzo, abych się tobie i innym nie uprzykrzała — a kto ze mną tak długo wytrwa? Jakoż rok cały bardzo niemocą zdjęta była. Onego roku w poniedziałki wszystkie nic nie jadła, mieniąc, iż w poniedziałek na ziemi złożona być miała; a od Zwiastowania Panny Marji aż do Narodzenia ś. Jana Chrzciciela poszcząc, tylko jedenaście razy jadła, i to miernie. A gdy już czas obiecany zejścia jej bliski był, z radości wielkiej całe trzy dni i trzy noce wielkim i pięknym głosem śpiewała i chwaliła Pana Boga, wysokie i nigdy niesłychane, i od wiela ludzi niezrozumiane i zakryte tajemnice niebieskie Pisma ś. i nauki kościelnej, którą Duch święty daje, przynosząc. Przeor miejsca onego, bojąc się, aby ludzie jej za szaloną nie mieli, drzwi i kościół zamykał, a sam tylko z nią i z jej sługą przy niej siedział; wszakże się głos jej zataić nie mógł, i wielu słyszało ono śpiewanie za drzwiami. Po pierwszym dniu i nocy tak była ochrapiała, iż już przemówić nie mogła, ale wnet znowu jakoby nic chrapienia nie pozostało, całe dwa dni i dwie noce w tamże trwała. Nie rozmyślała się, jako i którym porządkiem było słowa i rzeczy znajdować, jedno jakoby z ksiąg jakich one wysokie skrytości chwały Boskiej, rzecz po rzeczy jako ze skarbnicy Ducha Ś. wypuszczała. Mało co pisano (niestety), tę trochę powiem, co było. Na pierwszym swoim tonie, łacińskim językiem poczęła wysławiać Trójcę w jedności i jedność w Trójcy, dziwne i niewymowne rzeczy przyczytując, i z Psalmów i Pisma świętego tajemnice Starego i Nowego Zakonu subtelnie wykładając.

Od Trójcy Świętej szła do człowieczeństwa Pana Chrystusowego, potem do Przeczystej Dziewicy, potem do aniołów. potem do Apostołów i do innych stanów Świętych Bożych. Na koniec przyjaciół swych w Bogu, którzy jedno jeszcze byli żywi, każdego mianowicie wspominając, Panu Bogu ich zalecała, a wszystko łacińskiemi rytmami. Między innemi tajemnicami mówiła, iż aniołowie od światłości Przechwalebnej Trójcy Świętej rozumienie mają, a ze światłości uwielbionego Ciała Chrystusowego, z pożytku zbawiennego dusz ludzkich radość biorą, a iż Przeczysta Dziewica Marla już jest w ciele uwielbionem w niebie, i ciała świętych, które z Chrystusem zmartwychwstały, już się nazad w proch nie obracały. Z tego się wielce radowała, iż już rychło Duch Święty Kościół swój obdarzyć miał, posyłając robotników swych, którzy duszom wielce pomocni, i świat po wielkiej części do lepszego żywota oświecić mieli. Twierdziła o świętym Szczepanie, pierwszym męczenniku, i śpiewała, zowiąc go ogrodem róży rajskiej, a iż mu Pan Bóg, gdy się przy śmierci swej modlił, Pawła Ś. darował, i gdy umarł Paweł ś. za Chrystusa, on duszę jego ofiarował Panu, mówiąc: Tyś mnie tym wielkim darem uczcił, otóż teraz ja go z lichwą i z zyskiem oddaję. I za kaznodzieję też swego, którego jej był Pan Bóg dał, prosiła pilnie, aby go Pan Bóg zachował, żeby też duszę jego umierającego z zyskiem oddać Panu sama mogła, i w ten czas wszystkie jego pokusy przeszłe przypominając. prosiła, aby od nich uchować go raczył. Zaczynając też piosenkę Matki Bożej, Magnificat, często-słowa z niej powtarzała, modląc się za panienki klasztorne w Leodjurn i indziej. A przychodząc do pieśni Syrneonowej. po modlitwie za przyjaciół do niej się często wracała, wielekroć powtarzając: Teraz wypuść mnie w pokoju, bo oglądały oczy moje etc. Gdy trzy dni tak wyśpiewała, kazała sobie łóżko przed ołtarzem w kościele zgotować, i zawoławszy kaphinóv, i braci, jakoby ku sobie przychodząc, rzekła: Śpiewanie minęło przez radość, która ma przyjść; nadchodzi już płacz niemocy i śmierci, już mi jeść nie dajcie, a te książki weźmijcie. I oddała książki, w których miała swe modlitwy i śpiewania o Pannie Przeczystej, i poddała się pod karanie Pańskie i bolała srodze bardzo.

 Często w tej niemocy Ciało Pańskie brała, a żadnej innej rzeczy nie przypuszczała. I kusiliśmy się raz o to, jeśliby mogła opłatek albo chleb niepoświęcony, który do ołtarza noszą, przyjąć i strawić, ale wnet poznała i wypluwała i wzdrygała się. Nie jedząc ani pijąc, pięćdziesiąt i dwa dni trwała. Wiele też proroctwa zostawiła o rzeczach przyszłych. W czwarty dzień przed śmiercią nic z nami mówić nie chcąc, oczy tylko pod-niósłszy w niebo, poczęła piękną a rumianą i niejako jaśniejącą twarz mieć, a wargami ruszać. Przystąpiłem blisko, by słuchać. co mówi, lecz nie mogłem nic słyszeć więcej, jedno to: O jakoś piękny, Królu nasz, Panie — i potem śmiać się i rękoma klaskać poczęła, a wnet ku sobie przyszedłszy, niemoc uczuła i stękała. Dzień przed śmiercią ukazał się jej szatan, tak iż się nieco lękać i na pomoc około stojących wołać poczęła, ale wnet w Panu swym głowę jego starłszy, krzyżem się świętym zegna-jąc, mówiła: Precz, szpetna sprosności! I gdy przepadł, a ona śpiewała Alleluja, chwaląc Pana Boga, potem spokojniuchno i wesoło, z piękną i tak zdrową twarzą, iżem jej nigdy kraśniejszej nie widział, w wigilję ś. Jana Chrzciciela Panu swemu ducha oddała. Ludzie patrząc na umarłą, pociechę wielką odnosili, bo taż okrasa trwała na niej, w której umierała. Ciało jej tak było wyschłe, iż same kości zostawały. Wielu ludzi po śmierci nawiedzenie jej uczuło i pomoc. Wyszła z ciała roku Pańskiego 1213. Żyła trzydzieści i sześć lat i poszła na lepszy żywot, gdzie jest żywot bez śmierci, dzień bez nocy, radość bez smutku, bezpieczność bez bojaźni, odpocznienie bez roboty i wiek bez końca, gdzie rzeki płyną rozkoszy wszelakiej. przez Pana naszego Jezusa, który z Świętymi swymi, z Ojcem w jedności Ducha Świętego panuje na wieki wieków. Amen. Obrok duchowny. Pisze Thomas Caldipratensis w żywocie Ludgardy (który jest wyżej), !ż ten, co pisak żywot tej Marji, Jacobas de Vdriaco, biskup achoński i kardynał zacny i uczony, dostał po jej śmierci palec jeden tej Świętej, i długo go na szyi nosząc, darował go papieżowi Grzegorzowi clziewiiderno na odpędzenie ducha blużnierskiego, którym ten papież był bardzo strapiony. O tej pokusie masz naukę wyżej, w trzeci dzień kwietnia, z czego baczyć możesz, jako sobie kości Świętych wielcy ludzie ważą, i co mają za przywileje od Bogu na pomoc naszą.

Powrót do spisu treści
24 czerwca.
NA NARODZENIE Ś. JANA CHRZCICIELA KAZANIE KRÓTKIE

Gdy przyjść miał z wysokości Bóg w ciele tem ludzkiem, aby nas oświecił w ciemnościach i wyjął z niewoli wiecznej i gniewu Boskiego, rozgłosił przyjście swoje dawno obiecane u proroków, przesławnym Janem jako przesłańcem swym, aby się ludzie osłyszawszy, do przyjęcia tak niewysłowionego dobrodziejstwa i do poznania Króla i Zbawiciela i Bega swego w ciele i widomie idącego, nagotować mogli. Posłał przed sobą wielką i głośną trąbę, człowieka, cudami dziwnemi przy narodzeniu, żywotem niesłychanym i nauką straszliwą wsławionego, iż wszystka ziemia żydowska, która najpierwej Mesjasza czekała, oko i uszy swoje podnieść nań i obrócić musiała. A kto się temu wydziwić mógł i na te się rzeczy nie zdumieć? Dziecię jeszcze nie poczęte w żywocie, z nieba się przez wielkiego posła Gabrjela, przy ofierze pospolitej (która tylko raz w rok w wielkiej kupie ludzi wiernych bywała) przy ołtarzu w kościele zwiastuje i mianuje. Ojciec widzeniem anielskiem zastraszony, niedowiarstwa swego karanie niosąc, mowę traci. Matka stara, z przyrodzonego biegu niepłodna, rodzi. Po porodzeniu, ojcu się nieme usta i związany język na chwałę Bożą i proroctwo otwierają. Dziecię w żywocie prorokuje, jeszcze na świat nie wychodząc, matkę naucza, i Pana jej, któremu się kłaniać miała, w żywocie panieńskim ukazuje, nie czekając wzrostu na nędzę krzepkiego, i twardszego ciała na cierpienie, skoro od mleka we trzech leciech (jako drudzy trzymają) na puszczę wychodzi, od ludzi się kryje, pustelniczy a ostry żywot wiedzie; pokarm jego szarańcza, robaczki, miodunki; chleba, wina, mięsa nie zna; odzieniem jego barania skóra, poduszką jego kamień, łożem ziemia, pokryciem niebo, towarzystwem twarze nieme, osierociały jako synogarlica po pustych się miej-
scach tuki. A dorósłszy lat trzydziestu, nie bywając w żadnej szkole, wychodzi na naukę ludzką — proroków wykłada, o przyjściu Mesjasza opowiada, złości gromi, królów i panów i stany wszystkie straszy, nikomu nie zgadza, wszystkich grzechy jako sługa straszliwego sędziego wolnym językiem karze.

A kto się na takie dziwne rzeczy nie obudził, a do przypatrywania się takiemu człowiekowi, i tego co mówił i uczył, i tego co czynił, nie porwał? Przeto na głos tak głośnej trąby bieżeli na puszczę ludzie, zbiegali się panowie, pospolici, uczeni, żołnierze i wszystkie słany. Na koniec poselstwo do niego wszyscy kapłani, biskupi i uczeni wyprawili, za Mesjasza go i króla oczekiwanego znać, w światłości się jego takiej doczesnej, jako Pan mówi, nie czekając większej, radować i zostać chcieli. A ona prawa nasza światłość, promienie wielkie puściwszy przed sobą, sama cicho i tajemnie przyszła. Chrystus, Pan Jana tego tak sławnego, nie chciał tak być na początku sławny jako Jan — cicho, wzgardzenie, tajemnie i pokornie przyjść chciał. Zwiastowanie Janowe w kościele Salomonowym u ołtarza w wielkie święto — Chrystusowe w ubogiej komórce Przeczystej Panienki. O poczęciu Janowem wszystka synagoga wiedziała — o Chrystusowem sama tylko Matka z Józefem tajemnicy onej była świadoma. Jan w mieście głównem Jeruzatem ogłoszony, a Chrystus w Nazaret zatajony. Jan się w zacnym domu kapłańskim, a Chrystus w rzemieślniczym rodzi; Jan w bogatych kolebkach i pokojach, a Chrystus w żłobie i w stajni. Janowe się naro-dzenie ziemi wszystkiej sławi, a o Chrystusowem sami tylko ubodzy pasterze a postronni trzej królowie wiedzą. Czemuż tak świetniejsza gwiazda, niżli słońce — sławniejszy sługa, niźli pan? Temu się każdy dziwując, przyczyn się takich i większych dopytać może. Przyjście Pana naszego pierwsze, miało być bardzo ciche i pokorne — ciche dla wiary i tajemnic przedziwnych i nie każdemu pojętych, z któremi się zaraz odkrywać, ku większemuby ludziom od prawdy odrażeniu i zgor-szeniu było, o czem i prorok przestrzegał, mówiąc: A kto uwierzy temu, cośmy słyszeli, i ramię Pańskie koniu objawione jest? Gdyż wznijdzie jako maluczki krzaczek, a jako korzeń z suchej ziemi, ozdobności w nim nieinasz; patrzeliśmy nań jako na najlichszego i między ludżmi najwzgardzeńszego.

 Trudno bardzo było na ludzi, o rzemieślniczym (jako mniemano) synu trzymać, iż jest Mesjasz, o tak podłym człowieku wierzyć, iż jest Bóg; a przedsię wiarę tę tak trudną wyciągał Pan Bóg na ludziach, aby rzeczy tak rozumowi niepodobne, na kazanie Janowe i kościelne wierząc, wysługi solie u Niego szu-kali. Przełaz na to tak zacnego i głośnego kaznodzieję uczynił, który te tak trudne rzeczy opowiadać miał, aby z takich przy narodzeniu cudów i z takich zacnych postępków kredens u lu-dzi mieć mógł. Sam będąc słońcem, do obwieszczenia ludz-kiego promienie na Janie ukazał, ale sam człowieczeństwem I niskim na świecie stanem, jako obłokiem (aby jasność jego zprędka oka słabego nie zaraziła) upuszczony został. Ku temu miał dać Syn Boży w pokorze swej wielkiej przykład wzgardy świata tego, stawy i rodzaju zacnego, przetoż się ani tak zacnie wedle świata urodził, jako Jan, ani tak wziętych u ludzi rodziców mieć chciał. A żeby tajemnem i pokornem rodzeniem swem, ludzie się niewiadomością nie wymawiali, posłał sługę przed sobą z tern wszystkiem, czem się ludzie rychłej do wiary przywieść, i ozem do ogłoszenia i nieomylnej wiadomości o przyjściu Syna Bożego potrzebować mogli. Na koniec chciał Pan Bóg wzbudzić pilność ludzką i szukanie zbawienia swego, stając się nam na przodku maluczką, ale bardzo dobrze drogą perłą, abyśmy na szukanie jego, świece, to jest tak jasnego Jana, zapalali, a do poznania i znalezienia Zbawiciela chuć ostrząc, z większym pożytkiem znaleźć Co i użyć mogli, jako oni, co z wielkiej radości mówili: Znaleźliśmy Mesjasza, syna Józefowego z Nazaret. Izali z Nazaret, tak nikczemnej mie-ściny, co dobrego wynijść mogło? — jakoby rzekł: 'Fam, gdzie się nikt nie nadział, w podłej osobie i w małem miasteczku. Błogosławiony, kto Go poznał a komu się zjawił. Przetoż Jan wołał: Pośród was stanął, a nie znacie Go. My tedy tą trąbą Jana Chrzciciela ogłoszeni i przestrzeżeni, nie przestając na słudze, ale na Tym, którego sługa wierny ukazał, a znając już i znajdując za tą świecą tę drogą perłę małą w narodzeniu, w krzyżu i w śmierci, ale w zmartwychwstaniu i Bóstwie drogą, wielką i nieoszacowaną, starajmy się, aby radość tego święta z Jana (o którym rzeczono: Na jego narodzenie wielu ich się uweseli) nam na Chrystusa spadała.

Bo on też wszystka oną swoją zacność z siebie złożył, a nań kładł, mówiąc: Nie godzienem rzemyczka u nogi Jego rozwią-zać abyśmy z Janem jako przyjaciele Oblubieńca, na głos się Jego uweselali, a w Nim samym wesele nasze mieć, i Jego ofiary jako Baranka, którego krew gładzi grzechy świata wszystkiego, użyć na zbawienie mogli. Do tego takie nauki z tego święta bierzmy. Naprzód w jakim postrachu i majestacie miejsce ono było i ołtarz, do którego raz w rok najwyższy kapłan z wonnemi ofiarami i kadzeniem wstępował, które Sancta S'anctonun zwano, pokazuje to widzenie wielkiego anioła i rozmowa z Zacharjaszem na tern miejscu, na którem naprzód i przy takiej ofierze oznajmione jest z nieba przyjście i wcielenie Syna Bożego, świadczy i zaniemienie Zacharjaszowe, z którego wnetże lud poznał, iż widzenie widział, które na onem miejscu straszliwemn Pan Bóg był zwykł pokazywać. Cóż rzeczem. nie większy-li ma majestat ołtarz nasz, na którym jest (jako mówi jeden Doktor kościelny) Ten, któremu się kłaniają aniołowie, Tego my, powiada, pożywamy. Przypatrz się, mówi, iż królewski stół postawiono, do którego aniołowie służą, przy którym Król sam jest, a ty stoisz z niedbalstwem i poziewaniem? I indziej mówi: Tegoż czasu (to jest przy Mszy albo liłurgji) przy kapłanie stoją aniołowie, i miejsce przy ołtarzu, na cześć Tego, który się ofiaruje, pełne jest chorów anielskich, co i niektórzy na oczy widzieli, i jam to od jednego starca, któremu Pan Bóg wiele objawił, słyszał, iż wielkość aniołów około ołtarza widział, którzy ze czcią wielką i pokłonem tak jako dworzanie przed królem stali. Toż mówi Grzegorz ś. Kto z wiernych wątpić w tem może, iż w godzinę oną, w którą się ofiara sprawuje, niebo się na głos kapłański otwiera, i przy onej Jezusa Chrystusa tajemnicy chóry anielskie przytomne są, i z górnymi nadolnych jest towarzystwo, niebiescy się z ziemskimi jednoczą, i rzecz się jedna z widomych i niewidomych staje. Umiejmyż ten nasz ołtarz Boży Nowego Testamentu uczcić, i z wielkim postrachem (a nie z mniejszym, niźli stał Zacharjasz przy onym figurowanym) z pokłonem i czci czynieniem stójmy przy nim.

W Czem jest wielka pociecha i niewymówiona u takiego ołtarza słodkość nasza, gdy z takimi towarzyszami przy tej straszliwej służbie stoim, a gdy oni (jako mówi tenże Chryzostom) za nas się modląc, miłosierdzie wielkie i łaskawość Panu spólnemu przypominają, ukazując to Ciało Pańskie, które jest na ołtarzu, a mówiąc: Za tych Ciebie prosim, Panie, kłórycheś Ty tak bardzo umiłował, iieś dla ich zbawienia umarł i duszę na krzyżu wypuścił. W czem się też uczmy z karania tego, którem Zacharjasz mowę stracił, nie uwłóc,zyć wiary Panu Bogu, gdy nam co trudnego i nad pojęcie nasze większego zwiastuje. Słyszał, iż mu Bóg syna tego Jana obiecuje, poznał, iż poseł Boży nieomylny, na miejscu onem modlitwy i ofiary to mówi, a jednak więcej patrzał na zgrzybiałość swoją i żony swej, niźli na moc Bożą, i śmiał mówić: Skąd ja to mam wiedzieć — to jest, trudno się ja tego spodziewać mam, bo obyczaju do tego i drogi nie widzę. O miły Zacharjaszu, do cnego i sprawiedliwego żywota twego, do zamiłowania dobra kościelnego, o któreś prosił, pragnąc Zbawiciela obiecanego na pociechę pospolitą, w czem i wysłuchan jesteś, teje.ś nauki zapomniał i w temeś się zprędka nie obaczył, iż gdy co Pan Bóg mówi, nie trzeba wiedzieć, ale wierzyć, nie pytać się o drogi, i zakryte rozumowi naszemu i niewybadane postępki Jego, ale to, co On mówi i obiecuje, wiadomości, mocy i mądrości Jego samego poruczać. Nie pomniałeś na Abrahama, który takiejże obietnicy Boskiej w nadzieję nad nadzieję uwierzył. Przeczysta Panna teżci spytała tegoż anioła, Syna jej Bożego zwiastującego: a jako to będzie? — ale nie dla wątpienia o mocy Boskiej, ani dla wiedzenia obyczaju spraw Boskich, ale dla obwarowania poślubionego dziewictwa swojego Panu Bogu. Lecz Zacharjasz zgoła zwątpił, a iż ustami źle wyrzekł, na uściech i mowie skarany jest do czasu. A nieszczęśni zwinglianie i kalwini, jako nie takiego, ale onego wiecznego karania ujdą, którzy z uporu jasnemu słowu Bożemu dla samej trudności i niepobożności, która się im w tej mierze zda, uwłóczą, jakoby Bóg, który czyni cuda nad bieg przyrodzony i rozum nasz, z chleba uczynić Ciała swego i chleb w Ciało swe odmienić nie mógł. Rozkaż im milczeć.

Panie nasz. a zawrzyj bluźnierskie a ten smród i zarazę niedowiarstwa wypuszczające usta ich. A usta sławiących moc i cuda Twoje, na błędów tych i innych pohańbienie racz otworzyć i węglem onym ognistym Ezajaszowym oczyścić na pomnożenie wiary Twojej. Gdy Zacharjasz oną pokutę z łaski daną wypełnił, a oglą-dał pociechę domu swego, chwaląc w sercu Pana Boga i moc Jego, i ustami Go chwalić za rozwiązaniem języka swego, z dobroci i cudownego zleczenia, począł. W tej pieśni Zacharjasz . zapomina pociech doczesnych domu swego, Iż mu Pan Bóg dał syna, iż mu przywrócił mowę, iż oddali/ od niego sromotę nie-płodności (ho te rzeczy świeckie miałł tak: są, dobrze — niemasz, dobrze), ale do onych wiecznych i pospolitych myśl obraca i nn dzięki za nie usta otwiera. My też nie pomnijmy na to, co na świecie nas doczesnego, złe czy dobre, spotyka, w tem Się raczej zawżdy ukochajmy, co się w tej pieśni za-myka, iż nam Pan Bóg dał takie przez Syna swego jedynego i krew Jego odkupienie, do któregośmy przyszli przez chrzest święty i wiarę katolicką; iż nas wziął w obronę swoją, dając nam niezwyciężony róg zbroi swej; iż nas wydrzeć z rąk Jego, byleśmy sami chcieli, żadna pokusa i moc szatańska nie może; iż nas postawił w domu Dawidowym, to jest w jedności Kościoła swego, w którym samym dochować się to może     i ku pożytkowi nam służy, co jedno z odkupienia Jego płynie; iż nam po śmierci ziemię oną obiecaną, rozkoszą miodu i mleka płynącą, poprzysiągł, do której się kwapiąc, cieniem tu tylko a ciałem mieszkamy, a dusze i myśli wgórę podniesione i tam wszystko nasze obcowanie mamy; iż nas wyjąwszy z ręki diabelskiej  i z ciężkiej niewoli jego, i z grzechów, w którycheśmy nędznie robili, darował nas synowską wolnością, z której Go Ojcem swym zowiemy. Za którą wolność winniśmy niewolę i służbę w zachowaniu danej na chrzcie świątobliwości, i w potwierdzeniu powołania naszego przez uczynki sprawiedliwe i pobożne. Co żeby się rozumiało, wiedzmy, iż przy każdej wolności musi być niewola, i przy każdem dobrodziejstwie musi być jaka za nie służba i powinność, bo sam tylko Pan Bóg tak wolny jest, iż żadnej niewoli i służby nie winien, bo sam od siebie jest, i nie ma nic od nikogoż i wyższego nad sobą nie zna. Stworzenie każde mając dobrodziejstwa i wolność, musi też, przy niej mieć niewolę i służbę.

 A jest jedna wolność Boska, druga czartowska, trzecia rzeczypospolitej świeckiej. Wolność Boska jest — od grzechu, śmierci, skazy, czarta, piekła i zguby wiecznej na duszy i ciele wolnym być. Niewola Boska jest — nie móc grzeszyć, ani dobra nabytego utracić, a to albo doskonale, jako aniołowie i Święci, którzy grzeszyć i dobra swego utracić nie mogą, albo niedoskonale, jako my tu w ciele będący, którzy acz grzeszyć i dobro nasze utracić możem, ale jednak tę świętą niewolę powinną na sobie niesiem, abyśmy nie zgrzeszyli. Co uczynić za pomocą Boską, przynajmniej śmiertelnych się zmaz wiarując, możem. A służba Boska jest ta, aby się w nas i przez nas działa wola Boga naszego, jako w niebie, tak i na ziemi; jako aniołowie czynią wolę Boską w posługach, śpiewaniu. chwale, czci czynieniu i w pokłonie, tak i my tu na ziemi dlategośmy są wolnością synowską darowani, abyśmy chodzili w sprawiedliwości i dobrych uczynkach, które nam Chrystus nasz w Zakonie swym rozkazał, jako mówi Apostoł. Wolność czartowska jest — wszystko czynić, co świat, ciało i żądze nasze skażone każą, na żadne się prawo Boskie i ludzkie i na rozum przyrodzony nie oglądając. Niewola czartowska jest — nie móc nic dobrego czynić, ani z grzechu powstać, a Bogu się Stworzycielowi nigdy nie kłaniać ani korzyć. Służba jego jest — wszystkie grzechy i występki przeciw Bogu i bliźniemu. Wolność świecka i rzeczypospolitej jest — nie służyć pohańcom i sąsiadom. pana sobie obierać i prawa świeckie stawić. Niewola w rzeczypospolitej jest — nic przeciw prawom nie czynić, a niewolnikiem być u praw i urzędów, wedle nich postawio-nych; a służba jest — wojnie służyć, granic bronić etc. Bójmy się diabelskiej wolności, a tej, którą mamy w rzeczypospolitej na grzechy i bluźnienia Boga, i na wolność wiar sobie jakich kto chce stawienia, nie rozciągajmy, bo to jest diabelska wolność. To prawa wolność, w której grzechu rozpustności i potępienia wiecznego i Bożego gniewu uchodzą, a tego nie dopuszczają. To prawa niewola, gdzie wolno grzeszyć, ginąć i djabłu się w moc podawać. Boże, zniewol mnie tak, abych Cię nigdy obrazić nie mógł, spętaj mnie tak i okowy tak mocne na mnie ułóż. abych nigdy w grzech nie upadł. A nie daj onej myśli bezbożnych, w której mówią: Rozbijmy okowy tych, którzy nas do Boga i do dobrego niewolą, a zrzućmy z siebie jarzmo ich. Święta mi taka i zbawienna niewola. Ostatnie się nauczmy, jako Kościół święty dwoje narodzenie było. Janowe i Chrystusowe, święci, dając znać, iż Chrystus się nam i łaska Jego w sercach naszych bez Jana nie rodzi, to jest, bez posłańców swoich i kaznodziei a kapłanów porządnych, z linji apostolskiej idących, którzy nas ku Niemu mocą wziętą przyprawują. Boże, wypełnij to wesele nasze, aby się tej Elżbiecie, to jest matce naszej Kościołowi świętemu, teraz w starości jej tacy synowie rodzili, którzyby wiernie i mądrze, przesłańca tego urząd sprawując, ludzi do Chrystusa przyprawowali. Na takich nam teraz schodzi, wszyscy swego patrzą, poselstwa się Chrystusowego i starania podjąwszy, i po dusze się obiecawszy, dobrego mienia i świata szukają. Boże, obróć serca ojców w synów, a wzbudź gorących i dusze miłujących pasterzy, za których przyprawą Ty Jezu Chryste króluj w sercach naszych, który królujesz szeroko na niebie i na ziemi z Ojcem i z Duchem Świętym, I Bóg jeden na wieki. Amen.

Powrót do spisu treści
25 czerwca.
ŻYWOT Ś. ROMULI DZIEWICY I MNISZKI
pisany od ś. Grzegorza papieża (Hoinil. 40 in Evangeliii), z upominaniem do czczenia ubogich i czynienia jałmużny. — Żyła około roku Pańskiego 560.


 Ilekroć, najmilsi bracia, ludzi podłych i na świecie wzgardzonych widzicie, by dobrze było co w nich ganić, nie gardźcie nimi, bo być może, iż co się nieudolnością obyczajów ich rani, to się ubóstwem ich leczy; a wy złe obyczaje ich na wysługę sobie obrócić, a z grzechów ich pomnożenie pobożności waszej mieć możecie, gdy im dacie i chleb i naukę — chleb ku posileniu, a naukę ku ukaraniu, żeby dwie potrawy od was mieli, którzy tylko jednej szukali, gdy i ciało chlebem i duszę nauką nakarmicie. Ubogiego tedy z przyganą upominać mamy, ale gardzić nim nie mamy, a jeśli i bez grzechu nam wiadomego żyje, czcić go wielce winni jesteśmy jako przyczyńcę naszego u Boga. Na wielu ubogich patrzymy, ale jakiej kto jest zasługi przed Bogiem, nie wiemy; lepiej tedy wszystkich sobie ważyć, a tem się im więcej ukarzać, im mniej, który z nich jest Chrystus, poznać.

 Rzecz wam bracia powiem, której dobrze świadom ten, co tu jest, brat i towarzysz mój w kapłaństwie, Speciosus. Czasu tego, któregom wszedł do klasztoru, była jedna stara mniszka, imieniem Redempta, w mieście tern u Panny Marji zawżdy dziewicy mieszkająca. Ta była uczennicą onej Herundyny, która w wielkich cnotach kwitnąca, na górach prenestyńskich żywot pustelniczy wiodła. Ta Redempta miała też dwie swoje uczennice, jedną Romulę, a drugą, 'którejem ja osobę znał, alem jej imienia nie wiedział, które ona jako córki swe w żywocie onym wychowywała. Romula jednak przechodziła to-warzyszkę swoją w wielkich cnotach, bo była panna wielkiej cierpliwości, wielkiego posłuszeństwa, w mowie ostrożna, w milczeniu pilna, a w ustawicznej modlitwie nabożna. Ale ci, którzy U ludzi doskonałymi się być zdadzą, w oczach najwyższego Stworzyciela nieco niedoskonalstwa mają. Jako u rzemieślnika, gdy co widzi pięknie wyrysowanego, ten, co się na tern nie zna, chwali i za dokończoną rzecz ma, ale sam rzemieślnik widzi, czego jeszcze nie dostaje, i tem więcej poprawia a wyprawuje. Tak Pan Bóg tę Romulę poprawując, wielką na nią niemoc paraliżową albo zarażenie powie-trza przypuścił. I długo na łóżku leżała, prawie żadnym członkiem nie władnąc. Lecz karanie ono do żadnej niecierpliwości przywieść jej nie mogło, bo utrata członków stała się jej pomnożeniem cnót, bo za tern większa w gorącej modlitwie urosła, iż też nic innego czynić nie mogła. Nocy tedy jednej zawołała na Redemptę, mówiąc: Przyjdź sarna matko, przyjdź sarna matko! Która gdy z drugą uczennicą swoją przybiegła (jako to same wszystkim powiadały
i rozsławiło się to było wszędzie, i jam też o tern tegoż czasu słyszał) i gdy w północy przy jej łóżku siedziały, owo z nieba światłość przyszła i wszystkie kąty onej komórki napełniła, i taka jasność światłości onej błyszczała, iż serca stojących wielką bojaźnią przeniknęła, tak iż wszystko na nich ciało zdrętwiało
i zmilkło. Bo słyszały, jakoby wielkie hufce wchodziły do komórki, tak iż się i drzwiczki kołatały, ale widzieć (przez wielką światłość, oczy im ślepiącą, i zdumienie ono a bojaźń) nikogoż nie mogły. Za oną światłością (jako powiadały) wonność się niewymowna puściła, tak, iż im za wdzięcznej onej wonności słodkością, strach się ulży wał, i z niej się światłością przestraszone posilały.

 A gdy mocy onej światłości wytrwać nie mogły, Romula drżącą Redemptę, swoją matkę, cieszyła łagodnie, mówiąc: Nie bój się matko, jeszcze teraz nie umieram. I gdy to powtarzała często: Nie bój się matko — światłość ona pomału odchodząc, zniknęła, ale woń ona została i przez całe dwa dni potem w onej ko-mórce trwała. Gdy czwarty dzień przyszedł, w nocy zawołała nauczycielkę swą Romula i prosiła, aby jej dała strawne (to jest Sakrament Przenajświętszy), i przyjęła. Jeszcze była od łóżka jej z drugą swoją uczennicą nie odeszła, a owo na ulicy przed oknem komórki onej dwa chóry śpiewających stanęły, a jako one powiadały, po głosach płci poznać się mogły, iż psalmodję zaczynali mężczyźni, a odpo-wiadały panienki; i w tym niebieskich duchów obchodzie, gdy takie przed komórką śpiewanie było, Komułi świętej dusza z ciała wyszła, która gdy w niebo była prowadzona, im chóry one śpiewających wyżej wstępowały, tem mniej glosy ich słyszane były, a już i słyszeć ich nic nie było. Gdy tedy tu w ciele żyła — a komu się ją czcić chciało? Uboga i wzgardzona u wszystkich ludzi była. A kto ją nawiedzał? A kto o niej wiedział? W gnoju zatajona była perła droga. Gnojem zowię, bracia, tę skazitelność ciała tego i podłość ubóstwa, a widzicie, jaka to perła z gnoju wzięta, do królewskiego pałacu i ozdobności przeniesiona jest; już teraz między onymi wspaniałymi sąsiadami jaśnieje, już między onemi ognistemi kamieniami wiecznej korony świeci. O wy, którzy się bogatymi tu być na świecie rozumiecie albo jesteście, przyrównajcie swoje bogactwa z tej Romuli skarbem. Wy to na świecie trzymacie, co wnet utracicie, a ta nic na drodze nie mając, doszedłszy do domu, wszystko znalazła. Wy wesoły żywot wiedziecie, a śmierci się smutnej boicie, a ta miała smutny żywot, ale śmierć wesołą. Wy doczesnej ludzkiej sławy i przyjaźni szukacie, a ta wzgardzona, za towarzyszy chóry anielskie znalazła. Uczcie się, bracia, doczesnemi dobrami gardzić, czci świeckiej za nic nie mieć, a sławę wieczną miłować. Czcijcie tych, których widzicie ubogimi, a których wzgardzonymi być na wierzchu znacie, wewnątrz ich za przyjaciół Bożych miejcie. Tym udzielajcie, co
macie, aby oni udzielali z wami, co mają. Uważajcie, co mistrz narodów mówi: Tego czasu dostatek wasz niechaj ich nędzę gasi, aby też ich dostatek tego dołożył, czego też wam nie dostaje. Uważajcie, co sarna Prawda mówi: Coście tym najmniejszym uczynili, mnieście uczynili. Czemu żescie do dawania leniwi? — gdyż to, co leżącemu na ziemi dajesz, siedzącemu w niebie na rękę kładziesz. Niechże wszechmogący Bóg, który przeze mnie do uszu waszych mówi, sam przez się w sercu was na to namówi, który żyje i króluje z Ojcem w jedności Ducha Ś. na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
26 czerwca.
ŻYWOT ŚŚ. DWU BRACI JANA I PAWŁA, MĘCZENNIKÓW,
 I GALLIKANA I HILARYNA
pisany od Terenciana, który ich z rozkazania złego cesarza stracił (Surius Toin. 4 — )
Żyli około roku Paliskiego 350.

Konstantyn Wielki cesarz miał szczęśliwego i wielkimi zwycięstwami wsławionego hetmana nad wszystkiemi wojskami rzymskiemi, Gallikana, który też był i Persów ostatnio zwojował. Ten będąc jeszcze poganinem, pilnie się domagał i prosił, aby mu Konstantyn dał córkę swoją Konstancję za żonę, i prośby tej wszystek mu senat i dwór cesarski pomagał. Cesarz bogobojny wiedząc, iż córka jego czystość swoją Panu Bogu poświęciła, i rychlejby się zabić, niźli od tego przedsięwzięcia odwieść dała, tęsknił sobie, i w wielkim frasunku upadł, zwłaszcza iż go w ten czas przeciw Tatarom, którzy byli Trację najechali, wyprawować miał. Widząc Konstancja ojca zafrasowanego, ciesząc go, rzekła: Bych tego pewną nie była, iż mnie Bóg mój nie opuści, słusznie bych się i ja o czystość moją bać, i ty się frasować mógł; ale iżem tego o Bogu moim pewna jest, odrzuć ten frasunek, najmilszy ojcze; w nadziei Tego, któremum się oddała, obiecuj Gallikanowi, iż mnie jemu za żonę dać masz tym sposobem: jeśli Tatarów pobije a wróci się ze zwycięstwem. a miasto zaręczenia niech mi pośle dwie córki swoje z pierwszej zmarłej żony, a ja poślę Jana, ochmistrza mego, i Pawła, sprawcę mego, żeby przy nim mieszkali, aby on mnie przez sługi poznał i ze mną rozmawiał, a ja też przez córki jego o zachowaniu, obyczajach i sprawach jego wiadomość wziąć mogła.

 I tak uczynił Konstantyn; przywieziono dwie panienki, Attykę i Artemję, do Konstancji, które były w naukach wyzwolonych tak ćwiczone, iż się mężom uczonym równały, a ona też swoich najpierwszych sług wiernych i prawych chrześcijan, Jana i Pawła, do Gallikana posłała. Gdy przyjęła Konstancja one panny, taką za nie modlitwę czyniła: Boże mój wszechmogący, któryś mnie na modlitwie męczenniczki Twej Agnieszki od trądu oczyścić, i drogę mi bojaźni Twej miłościwie ukazać, i mnie do zachowania dziewictwa Tobie, Oblubieńcowi, wzbudzić żeś raczył, proszę Cię w nadzieję tego, coś rozkazał i coś obiecał, mówiąc: proście, a weźmiecie — proszę, abyś te córki Gallikanowe i samego Gallikana, który mnie Tobie wziąć chce, do wiary świętej przywieść raczył, otwórz usta moje na naukę ich, a otwórz ich uszy mowie mojej, aby na nią zezwoliły. Daj taką moc słowom moim, aby one cielesną rozkoszą gardząc, Tobie się poświęcić pragnęły, a tak gorącą do tego żądzę miały, żeby do łożnicy Twej niebieskiej wprowadzone były, a z pochodniami gorejącemu miejsce między mądremi dziewicami Twemi znalazły, a Ciebie samego szczerze i z serca pragnąc, i światem tym i ziemią gardząc, z Twego się miłosierdzia chlubić mogły. Taką modlitwę czyniła, która ręką jej pisana była i do naszej wiadomości przyszła. I krótko mówiąc, pozyskała Panu Bogu panienki one, iż nietylko w Chrystusa uwierzyły, ale też i Jego oblubienicami się stały. A Gallikanus poraziwszy wszystkich nieprzyjaciół cesarskich i wszystko uspokoiwszy, z wielkim się triumfem i sławą zwycięstwa do Rzymu wracał. Wyjechał Konstantyn ze synami swymi i ze wszystkim senatem i dworem swoim przeciw niemu. mi Gallikanus pierwej w kościele ś. Piotra być i za zwycięstwo Panu Bogu dziękować chciał. Zdziwił się cesarz i rzekł: Co się dzieje? — jadąc na wojnę, djabłomeś w Kapitolium ofiary i pokłon czynił. a teraz zwycięzcą zostawszy. Chrystusowi się i Apostołom Jego kłaniasz? A on pokłoniwszy się cesarzowi. rzekł: Tatarzy u Filippopolu w Tracji byli mi ciężcy i wiele ludu mego porazili, i jużem nie śmiał bitwy z nimi zwieść, bo ich niezliczone były wojska, a przy mnie mało ludzi było.

 Uciekałem się do bogów, ofiarowałem Marsowi — oblegli mnie, i moi rotmistrze i żołnierze nieprzyjaciołom się poddawali. Jużem i sam myślał, jakoby uchodzić, a owo do mnie przyszli Jan i Paweł, słudzy pierwszej córki waszej, pani mojej, i rzekli mi: Uczyń ślub Bogu niebieskiemu, iż chrześcijaninem zostaniesz, a wnet zwycięstwo mieć będziesz, większe, niźliś je kiedy miał. Znam to, przesławny cesarzu, iż skorom ten ślub z ust wypuścił, ukazał mi się młodzieniec wysoki, niosący na ramieniu krzyż, i rzekł mi: Weźmij miecz a pójdż za mną. A jam za nim szedł., i ujrzałem około siebie po obu stronach wiele zbrojnych, którzy mi myśl dobni czynili, mówiąc: Pomożem ci wiernie, wnijdź w obóz nieprzyjacielski z gołym mieczem, aż się do króla samego przebijesz. I tak się stało, skorom się do króla przebił, padł do nóg moich i prosił mnie, abych krwi jego nie rozlewał. Jam się zmiłował nad nim i zabijaćem jego i innych przy nim nie kazał. I tak wszystka Tracja od Tatarów wolna jest, i sami twoi dannicy zostali. A oni, którzy mnie odstąpili, gdy się wrócić do mnie chcieli, inaczejem żadnego przyjąć nie chciał, jedno aby każdy z nich chrześcijaninem został. Którzy przyzwolili, na większem ich urzędy wsadził, a którzy nie chcieli, ze stanu'm ich rycerskiego złożył, a sam takem się oddał Chrystusowi, iżem w czystości żyć a małżeństwam zaniechać Jemu obiecał. Oto masz cesarzu w czwórnasób większe wojsko, niżli pierwej, masz Talarów dannikami twymi, masz uspokojoną Trację; proszę cię, zdejm ze mnie urząd ten, a daj go drugiemu, abych ja wolnie nabożeństwu temu, któregom się nauczył, służyć i szczerze w nim przetrwać mógł. Gdy to mówił Gallikanus, cesarz go obłapal i oznajmił mu, co się z córkami jego stało, jako się w dziewictwie Chrystusowi oddały. I potem go prowadził do pałacu, w którym była Helena z córką swoją Konstancją i onemi dzieweczkami jego; i stało się wielkie i płaczliwe wesele, i nie puścił cesarz Gallikana z pałacu swego, ale jako zięć cesarski z nim mieszkał, i patrzył na córki swoje, na chwale Chrystusowej przebywające. Potem chcąc wolnym być za cesarskiem zezwoleniem od spraw rzeczypospolitej, pięć tysięcy swych niewolników wolnością da-rował, i drugich mieszczanami rzymskimi poczynił i domami ich i imionami opatrzył, a majętność swoją wszystką ubogim rozdał, okrom tej, która córkom jego służyła.

Sam też w Ostji przy świętym Hilarynie zabawił się, i dom jego, w którym pielgrzymów i gości dla Boga przyjmował, rozprzestrzenił i nadał. Wielu sług żywota mu onego pomagało, i rozsławił się po wszystkim świecie Gallikanus, tak iż ze Wschodu i Zachodu wielu ludzi do Ostji przychodziło, aby tylko pana tak wielkiego widzieli, a on nogi pielgrzymów umywa, do stołu gotuje, im ręce wody nalewa, chorym pilnie służy, i inne posługi podle, dla Chrystusa się poniżając, odprawuje. On naprzód w Ostji kościół ś. Wawrzyńca zbudował i nadał służbę Bożą w nim. Prosili go chrześcijanie, aby biskupem był, ale na to zezwolić nie chciał, i miał taką łaskę od Pana Boga, iż djabłów swoją tylko bytnością wyganiał i wiele niemocy cudownie leczył. Po śmierci Konstantyna i synów jego, gdy Juljan na cesarstwo wstąpił, uczynił pospolitą ustawę, aby żaden chrześcijanin imienia żadnego na ziemi trzymać nie mógł, mieniąc, iż im to od ich Chrystusa zakazano. Miał jeszcze Gallikanus cztery wsie w Ostji, które na one kościelne potrzeby obracał; tam kto jedno wszedł, aby je do cesarskiego skarbu przypisał, każdy od diabła opętany był albo trędowatym został. I radzili się o to swych diabłów poganie, którzy im tak powiedzieli: Póki Gallikana do ofiary bogom nie przymuszą, poty w imieniu onem słudzy cesarscy niebezpieczeństwa nie ujdą. Tedy Julian wskazał do Gallikana, aby sobie obrał, co chce — albo bogom ofiary czynić, albo z włoskiej ziemi uciekać. A on wszystko opuściwszy, do Aleksandrji zbieżał, gdzie przebywał z chrześcijanami przez rok cały. Potem na puszczę się i żywot pustelniczy udał, w którym znaleziony od Raucjana hrabiego, gdy ofiarami djabelskiemi gardził, męczeńską koronę wziął, i szedł z weseleni i zwycięstwem, daleko nad inne świeckie sławniej-szem, do Pana naszego Jezusa. Na pamiątkę jego chrześcijanie tam kościół zbudowali. A Hilarynus w Ostji o tęż przyczynę także od pogaństwa, gdy się kłaniać djabtom nie chciał, kijami zabity i tamże pogrzebiony jest.

Juljaa zdjęty łakomstwem, swoje świętokradztwo ewangelią pokrywał, bo odejmując chrześcijanom majętności i ojczyste dobra ich, mówił: Chrystus wasz naucza w ewangelji: Kto nie odstąpi wszystkiego, co ma, być moim uczniem nie moje.
I dowiedział się, iż Jan i Paweł z tej majętności, którą im święta panna Konstancja, córka cesarska zostawiła, wielu ubogich żywią. Posłał do nich, rozkazując, aby się jego służbą i przy nim zabawili. A oni rzekli: Chrześcijanie jesteśmy, i takimeśmy panom służyli, Konstantynowi i synom jego, którzy będąc cesarzami wielkiemi, Chrystusoweini się niewolnikami zwali i z tego się imienia chlubili; a gdy do kościoła szli, korony z głowy swej zdejmując, krzyżem przed Chrystusem padali. A gdy świat takich panów godzien nie był, a oni od aniołów przejęci są i na cię państwo ich przyszło, któryś wiary cnót wszystkich pełnej odstąpił, i to czynisz, co wiesz, iż się Bogu nie podoba, i witać żeśmy cię nie chcieli i społeczności żadnej z tobą mieć nie będziem, bośmy nie są obłudni, ale wierni a nie fałszywi chrześcijanie. A Julian rozkazał do nich: Jam też był chrześcijaninem i między księży poczytanym był, i mogłem zostać biskupem, bych był chciał, ale widząc, iż to nierozmn, opuszczając rzeczy potrzebne a udawać się na próżnowanie, obróciłem się do spraw wojennych, a ofiarowałem bogom i za ich przyjaźnią państwom dostał. Uważcież sobie, iż nie przystoi, aby ci, którzy na dworach cesarskich wychowani są. przy boku moim być nie mieli, ale rzecz jest słuszna, aby w moim pałacu pierwszymi byli. Jeśli mnie wzgardzą, postaram się pilnie o to, abych sobie wzgardy czynić nie dał. A Paweł i Jan odpowiedzieli: My tobie żadnej wzgardy nie czynim, bo nad cię nie człowieka, ale Pana. który niebo i ziemię stworzy], przekładamy; a od twej przyjaźni dlatego uciekamy, abyśmy nieprzyjaźni u Boga nieśmiertelnego nie nabyli. Wiedzże o tern, iż ci się nigdy kłaniać nie będziem i do pałacu twego nie pójdziem. A Juljanus zasię wskazał: Daję wam dziesięć dni na roz-mysł, abyście mądrze sobie to rozebrali a nie poniewolnie mnie przyszli, czego jeśli nie uczynicie z dobrej woli, uczynicie z niewoli. Odpowiedzieli święci: Rozumiej, iż te dziesięć dni już minęły, a to, czem się przegrażasz, czyń teraz. Wskazał Juljanus: Mniemacie, aby was chrześcijanie za męczenników mieć mieli?

Tedy Jan i Paweł przez one dziesięć dni, żeby wolniej szli do Chrystusa, a więcej tych mieli, od którychby do wiecznych przybytków przyjęci byli, wszystką majętność swoją rozproszyli na ubogich, tak jako radzili chrześcijanie. A dnia jedenastego Terencjanus wieczorem do nich posłany jest, i znalazłszy ich na modlitwie rzeki: Ten obraz Jowiszów cesarz wam posłał, abyście mu się pokłonili i kadzidło jemu ofiarowali; czego jeśli nie uczynicie, mieczem tajemnie zginiecie, bo jawnie się was, w pałacu cesarskim wychowanych, karać nie godzi. A oni rzekli: Jeśli ty masz za pana Juliana, miej sobie z nim pokój, my innego pana nie mamy, jedno Pana Jezusa, jedynego Boga, Ojca, Syna i Ducha Świętego, którego się on śmiał zaprzeć, a iż sam zginął, drugich do tejże zguby wiecznej prowadzić chce. A Terencjanus kwoli Julianowi tajemnie ich o trzeciej godzinie w nocy ściąć kazał i w ichże domu głęboko pogrzebł, i tę sławę puścił, iż na wygnanie są wypędzeni. Ale czarci, którzy z ciał ludzkich byli wygnani, oznajmili o śmierci i pogrzebie ich. I gdy syn Terenclanów srogim czartem skarany i dręczony, i u grobu tych Świętych wybawiony był, sam Terencjanus, wzruszony cudem onym, i z synem i z domem swym chrześcijaninem został, i jawną pokutę czyniąc, żywot i męczeństwo tych Świętych wypisał. Na cześć Bogu w Trójcy jedynemu, którego moc i rozkazywanie na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
27 czerwca
 ŻYWOT SAMSONA, RZYMIANINA, GOŚCI I CHORYCH OPATRUJĄCEGO
pisany ud Metafrasta (Lipom. tom. 6, Surius tom. )
— zył około roku Pańskiego 460.

 Samson w Rzymie z zacnych, i tych, którzy szli z lini cesarskiej, rodziców urodzony, w naukach świeckich bardzo wyćwiczony był, i między niemi lekarskich się nauczył, nie z potrzeby ani dla zysku jakiego (bo był człowiek bogaty), ale żeby się próżnowania wiarował, a ubogim dla Pana Boga tern rzemiosłem służyć mógł. Ten do nauk świeckich, Pisma świętego i tajemnic chrześcijańskich naukę przyłączywszy, bardzo się chciwem sercem jął cnót doskonalszych chrześcijańskich, i pomału w miłości Chrystusowej postępując, do tego wysokiego stopnia przyszedł, iż skoro mu rodzice umarli a majętność wielką zostawili, hojnie ją na ubogich obiema rękoma (jako mówią) szafował, a skarb sobie, który utracić się nigdy nie może, w brzuchu i w potrzebach ubogich zbierał. I potem do skromnego się życia przyprawując, sługi rozpuścił, i na jednym przestając, niepokojów się żywota pospolitego, dla wolniejszego ku służbie Bożej serca, wiarował; bo co mu było po sługach, gdy się sam niewolnikiem Chrystusowym uczynić chciał? A żeby lepiej duszę swoją we wzgardzie świata tego, Chrystusa naśladując, ubogacił i większemi ją cnotami przybrał, na wzór Abrahama wyszedł z ojczyzny swej. i opuszczając powinowatych i krewnych, udał się do Carogrodu, i tam dostawszy sobie domu, obrał tę sobie jałmużnę na pomoc zbawieniu swemu i wysługę u Boga, aby pielgrzymów ubogich przyjmował do gospódki swej i wszelaką im posługę wyrządzał; także też i chorych, aby ich w dom swój zbierając, opatrywał, i z onego rzemiosła swego lekarskiej nauki, leczył. I czynił to z wielką pilnością i taką chucią, iż to miał jako za rzecz wrodzoną; a jako ogień z natury pali, tak Samsonowi prawie jako wrodzone było miłosierdzie ono ku obcym i postronnym i chorym. A Pan Bóg, który błogosławi miłości ku bliźniemu, dla siebie czynionej, i to, co czyni kto ubogim, sobie przypisuje, uczcił jego pracę cudami wielkiemi nad onymi chorymi, iż wszystkich, których wziął do domu swego, i choroby niezliczone mających, cudownie nad przyrodzone pomoce uzdrawiał, a pod lekarską oną nauką, z pokory wielkiej swojej moc i łaskę oną Boską w sobie pokrywał. I trafiło się cesarzowi, iż miń przyszła choroba wstydliwa i ciężka, której wszyscy lekarze, wiele obiecując i długo na słowie trzymając, zleczyć nie mogli. Ze wszystkiego państwa rzymskiego szukano umiejętnych i najsławniejszych, ale żaden się nie znalazł tak szczęśliwy, aby onym wrzodom i boleściom zabiezeć był mógł. Rozgniewany na lekarzy i doktorów cesarz, z oczu im iść kazał, a nie chcąc się więcej próżnemi ich obietnicami karmić, uciekł się do Pana Boga, dawcy zdrowia i Stworzyciela wszystkiego, Jemu samemu boleści i chorobę swoją polecając i Jego o pomoc prosząc.

 Nie wzgardził Pan Bóg modlitwą jego; widział przez sen, a ono wielki poczet lekarzy przed nim stoi, a jeden zacny bardzo dworzanin ukazuje mu jednego z nich i zaleca, mówiąc: Ten cię zleczy, cesarzu, temu swoją chorobę poleć. Wtem się ocknął, i pomniał osobę i twarz onego człowieka ukazanego. Dziękował Panu Bogu cesarz, a już się na wielką nadzieję o zdrowiu zdobył. Ale gdy znowu przed sobą wszystkim lekarzom stanąć kazał, a każdemu się przypatrując, onej osoby nie znalazł, znowu wpadł w tęskność i rozerwanie myśli. Jednak dufając Panu Bogu, szukać takiego a takiego kazał. I znalazł się jeden ze sług jego, który Samsona znał, podłego u ludzi; wiedział, iż z jałmużny chorych leczy i nań się znaki opisane osoby jego z widzenia cesarskiego trafiały. O którym skoro cesarzowi oznajmił, wnet go przywieść kazał, i poznawszy osobę jego widzianą przez sen, uradowany wielce, obłapując go, począł mówić: Bóg mi się przez sen ukazał i przez cię mi zdrowie dać obiecał. A on jako pokorny, ludzkości się onej i laski cesarskiej przeciwko sobie bardzo wstydząc, mówił: Nic o ninie cesarzu nad ludzi innych nie chciej rozumieć, i owszem jestem nędzny i ze wszech najgrzeszniejszy, który sam wielkiego lekarstwa od Chrystusa potrzebuję, ale ta chuć ku mnie i wiara twoja znakiem jest i posłem łaski tej, którić Chrystus ukaże, który jest Król nad królami, i wszystko, co chce, może. Tedy Samson leczył oną ranę, w rzeczy przyprawami lekarskiemu, chcąc z pokory dar sobie z nieba dany zataić, ale samem dotykaniem rąk jego wszystko się wnetże zgoiło. Rad wielce był cesarz, nie tylko iż ku zdrowiu przyszedł, ale iż na takiego człowieka, tak z Bogiem zjednoczonego, trafił, i ofiarował mu wiele złota i srebra. A on cesarzowi mówił: Jam też miał, cesarzu, pieniądze i z/oto i imienie, alem tem dla Chrystusa wzgardził; pożyteczniej mi bez tych dostatków świeckich żyć, abych się przy niebieskich zostać mógł, ale jeśli mi chcesz łaskę pokazać, uczyń to dla Boga i zbawienia swego (ho z tego, co się dla Boga stanie, i ja pociechę i pożytek mieć będę): zbuduj przy domku moim dom, do któregobych chorych, którym służę, przyjmować i tam ich wedle przemożenia mego opatrywać mógł; tein sobie zapłatę u Boga, która nigdy nie zginie, zjednasz.

Przyzwolił bardzo rad cesarz, a miał to sobie za dar od niego, nie za prośbę. I zbudować kazał szpital wedle rozkazania Samsonowego, w którym, gdy się skończył, on był najwyższym gospodarzem, a cesarz on szpital ozdobił, i dochody na wszystkie potrzeby ubogich, i lekarzy nadał. W tym szpitalu wszystkim usługując Samson, długowieczny już będąc, pięknie skończył i zapłatę wziął posług swoich, Chrystusowi czynionych, i pochowany jest w kościele świętego Mocjusza męczennika, z którego domu nie tylko wedle cnót, ale i wedle krwi pochodził. Wielkiemi cudami i po śmierci słynął, jednając ludziom silne u Boga dobrodziejstwa, osobliwie o onym swoim szpitalu i po śmierci obmyślał. Czasu jednego Genezjusz niejaki, kleryk, będąc starszym i opiekunem szpitala onego, niedbale i leniwie potrzeby ubogich opatrywał, a jednej nocy ukazał mu się święty Samson i srodze go ubiczował, mówiąc: Czemu chorym dostatku nie dajesz a niedbale urząd twój sprawujesz? Tak było srogie ono bicie, iż rany na ciele i siność trwała, a co gorzej, z przestrachu niemym został i mówić nie mógł, ledwie napisać mógł, co się z nim stało; który potem modlitwie się Świętego zalecając i kurząc i poprawę obiecując, ku zdrowiu i mowie przyszedł. Także i Eustracjusz niejaki, będąc tymże starszym opiekunem tego szpitala, źle opatrywał chorych a oleju im dostatku nie dawał. I skarał go Pan Bóg, iż na jedno oko chorzał, które gdy się uleczyć nie mogło, Leon niejaki, wiedząc sposoby onego szpitala, szedł do Eustracjusza i rzekł mu: Daj potrzebę oleju do szpitala, a oko twoje zdrowe będzie, i na toć się zapiszę. I dal mu taki zapis: Ja, Leon, ufając ś. Samsonowi, obiecuję tobie i ręczę, iż jeśli dasz oleju na potrzebę szpitalną, zdrów będziesz, a on to tobie u Pana Boga zjedna. I tak się stało. I innych wiele cudownych dobrodziejstw dzieje się przy grobie jego, z czego pochwalon jest Jezus Chrystus, korona wszystkich Świętych, który z Ojcem i z Duchem Świętym króluje na wieki wieków. Amen.

Obrok duchowny.

Pisze Nletafrastes, iż ten święty Samson żył za czasów cesarza Justynjana starszego, ale go przeświad czają dowodnem pismem, iż przed Justynjanem ten święty daleko żywota dokończył, I stary albo zgorzały tego świętego Samsona szpital Justyojanus naprawował. (Patrz o tern w Martyrologium Rzymskiem, w przydatku Baronjusza, 27 czerwca.)

Powrót do spisu treści
28 czerwca.
 ŻYWOT Ś. KASJUSZA, BISKUPA NARNIENSKIEGO
pisany od ś. Grzegorza
(Dialog. ub. 3 cap. 6 et Homilia 37 in Evangelia).
 żył około roku Pańskiego 537.

Mam wielu świadków jeszcze żywych tego, co powiem (mówi g. Grzegorz). Gdy Totylas, król Gotów, do Narniu przyjechał, wyszedł przeciw niemu mąż czcigodnego żywota, biskup Kasjusz, który iż miał z przyrodzenia twarz przyczerwieńszą, mniemając Totylas, aby mu to z pijaństwa przychodziło, wzgardził nim. Ale Pan Bóg pokazać chciał, jako Mu się to nie podobało, a jaki to był mąż, którego on sobie tak lekceważył — na jednego z pierwszych sług jego czarta przypuścił, iż go opętanego tuż przed nim okrutnie męczyć począł; którego gdy przed świętego Kasjusza pod oczyma tegoż Totyli przywiedziono, wnet go modlitwą swoją i znakiem krzyża świętego wolnym uczynił, iż się do niego szatan on więcej nie wracał. Tak on dziki król ważyć sobie sługę Bożego począł w sercu, którego tak był wzgardził na wierzchu, bo widząc taką moc męża onego, pychą nadęte serce swe przeciw niemu złożyć musiał. Wielu jest z was, którzyście znali Kasjusza, narniefiskiego biskupa; ten miał zwyczaj, codzień ofiary Panu Bogu czynić, tak iż dnia żadnego nie było żywota jego, któregoby był ofiary ubłagania Bogu wszechmogącemu nie ofiarował. A z jego ofiarą żywot się też jego zgadzał, bo wszystko co miał, na jałmużny rozdawał; a gdy godzina czynienia ofiary przyszła, prawie się wszy-stek we łzach rozpływając, samego siebie wielką skruchą serca ofiarował. O jego żywocie i dokonaniu sprawę mam od diakona czcigodnego, który był od niego wychowany. Powiadał, iż nocy jednej kapłanowi jego w widzeniu Pan się ukazał, mówiąc: Idź, powiedz biskupowi: Czyń, co czynisz; rób to, co robisz; nie ustawaj ręko twoja, nie ustawaj nogo twoja; w dzień Apostołów do mnie przyjdziesz, a ja zapłacę za robotę twoją.

Wstał on kapłan, ale iż było blisko święto Apostołów, bał się tak bliskiej śmierci oznajmić biskupowi. Tedy drugiej nocy wrócił się Pan do niego i gromił nieposłuszeństwo jego, toż mu rozkazując, co i pierwej. Wstał on kapłan, ale z tejże nieudolności serca swego oznajmić objawienia nie chciał. A iż za wzgardę łaskawego upominania większy gniew pomsty przychodzi, trzeci raz się Pan jemu ukazując, do słów przydał karanie, bo tak był zbity na ciele, iż musiał swoją twardość zmiękczyć na sercu. Wstał już ukarany   i szedł do biskupa, i znalazł, a on wedle zwyczaju u grobu ś. Juwenalisa męczennika Mszę ofiaruje, i prosił tajemnego wysłuchania. I padłszy do nóg jego, płakał bardzo. Pytał biskup, co za przyczyna łez onych? A on pierwej uchyliwszy sukni, rany mu na ciele ukazał, jako świadectwo prawdy i przewinienia jego, bo siności one jako brózdy na ciele były wyrażone, które gdy ujrzał biskup, pytał, ktoby go tak srodze zbić śmiał. A on rzekł: Dla-ciebie to cierpię, ojcze. I wnet się już nie tylko dziwować, ale bać się go biskup począł. A on mu wszystko porządnie po-wiedział: Wskazał Bóg do ciebie: Czyń, co czynisz; rób to, co robisz; nie ustawaj ręko twoja, nie ustawaj nogo twoja, w dzień Apostołów przyjdziesz do mnie, a ja zapłacę robotę twoją. Co słysząc biskup, na modlitwę z wielką skruchą upadł, i długo się modląc, aż ledwie o dziewiątej godzinie Mszę odprawił, i od tego czasu przyczyniał sobie zysków pobożności Swojej i tak się w dobrych uczynkach mocnym stał, jako o zapłacie pewien był, bo tego, któremu sam dłużny był, z obietnicy onej za dłużnika go sobie mieć począł. Miał ten obyczaj, iż na każde święto Apostołów (Piotra i Pawła) do Rzymu przy-chodził, a z onego objawienia przestrzeżony, już chodzić nie śmiał; a gdy onego roku nic nie było, drugiego czekał i trzeciego, aż do szóstego, zawżdy się śmierci na ten dzień spodziewając. I jużby był o prawdzie onego objawienia zwątpił, by były do słów one rany, które wiarę wyciągały, nie przystąpiły. Aż siódmego roku w wigilję świętych Apostołów rozchorzał się i wskazał do owiec swych, iż w ono święto Mszy Mieć nie mógł. Ale lud obawiając się wyjścia jego z ciała, prosili go wszyscy, aby takiego dnia Mszy nie opuszczał, a jako pasterz ich, za nich się u Pana Boga wstawiał. Tedy on prośbą ich zniewolony, u biskupiego ołtarza Mszę ś. miał, i ręką swoją Ciało Pańskie i pokój wszystkim rozdawał.

I odprawiwszy wszystko służbę Boską, na łóżko się wrócił, a widząc kapłanów i sług kościelnych około siebie, żegnając ich, upominał ich o spólną miłość i jedność; i odprawiwszy upominanie, głosem straszliwym zawołał, mówiąc: Już czas. I rzekłszy to, sam swoją ręką stojącym chustkę podał, aby mu wedle zwyczaju usta zawiązali; co gdy czynić poczęli, ducha wypuścił, i tak dusza ona święta, do wiecznej radości idąc, od skazitelności cielesnej wolną została. Patrzcie, bracia, kogo ten w śmierci naśladował — nie innego, jedno Tego, o którym żyjąc rozmyślał. Bo mówiąc: Już czas — z ciała wyszedł, iż i „Jezus wszystko sprawiwszy, gdy rzekł: Skończyło się — spuścił głowę i wy-puścił ducha. Co tedy Pan uczynił z mocy, to sługa uczynił z powołania. Patrzcie, jako ustawiczne one Msze, ofiary one, z jałmużnami i ze łzami posyłane w niebo poselstwo, wielki mu pokój z królem idącym zjednało. Opuszczajże wszystko, który możesz, a który nie możesz, póki Król daleko, posyłaj do Niego poselstwo łez, jałmużny i ofiar. Bo chce ten być modlitwą ubłagany, który wie, iż go nikt znosić nie może, gdy będzie rozgniewany. Słyszeliście, co Pan mówi: Który król, idąc na wojnę przeciw drugiemu królowi, nie myśli pierwej, jeśli Może, mając dziesięć tysięcy, wyjechać przeciw temu, który ma dwadzieścia tysięcy? Izali raczej nie posyła posłów i o pokój prosi? Posyłajmyż do Niego posłów, płacz nasz, uczynki miłosierne, ofiary ubłagania na ołtarzu Jego, a znajmy, iż nam bez tego trudno się na sądzie Jego zostać, który kró-luje, Pan i Sędzia wszystkich spraw i myśli naszych, na wieki wieków. Amen.


Powrót do spisu treści

29 czerwca.(a)
NA DZIEŃ DWU WIELKICH APOSTOŁÓW PIOTRA I PAWŁA
dnia jednegoż i roku umęczonych,
wychwalenie i słowa świętego Jana Chryzostoma, patriarchy carogrodzkiego.

Co może być większego nad Piotra, co Pawłowi równego? Uczynkiem i nauką stworzenie wszystko przeszli, a błotem ciała tego obłożeni, znaleźli się nad aniołów większymi. Nie stanie słów na wychwalenie tych, którzy naród nasz ludzki wsławili.

Zbiegali okrąg ziemi i morza, wykorzeniając grzechy, a pobożność w sercach ludzkich, w których niewierność panowała, siejąc. Piotr mistrz Apostołów, Paweł tajemnic niebieskich świadomiec. Piotr jako wódz niewdzięcznego żydostwa, Paweł pobudka pogaństwa. Patrz na wysoką mądrość Boską: Piotra obrał z rybołóstwa, a Pawła z tych, co namioty robią. I niżej: Błogosławiona (prawi) paro, której są zwierzone dusze świata wszystkiego. Piotr początek wiary prawowiernej, wielki tłumacz tajemnic kościelnych, chrześcijanom radca potrzebny, skarb niebieski, uczczony apostolstwem od Pana. Paweł wielki kaznodzieja prawdy, sława wszystkiego świata — człowiekiem żeś w niebie, a aniołem na ziemi. Piotr i Paweł para wołów, która skarb kupiecki światu przywiozła, jarzmo ich krzyż, a ciężar imię Zbawicielowe. I niżej: Piotr pochodnia wszystkiej ziemi, biały i czysty gołąb, rzeźwy Apostoł i gorący w duchu, anioł i człowiek pełen łaski, mocna opoka wiary, stary kościelny rozum. Błogosławionyś jest, synu gołębicy, któryś wziął klucze królestwa niebieskiego od Pana.

 I niżej: Wesel się, Piotrze, opoko wiary, wesel się Pawle, chlubienie kościelne; wyście dla Kościoła bez liczby nędze ucierpieli: Żydzi wami gardzili, poganie was drapali, królowie biczowali i lżyli, nigdyście nie odpoczęli a z nauki nie wyprzęgli. Nie mogliście się, pod żelazami okowani będąc, ruszyć, a świat wszystek, grzechem zwią-zany, przez listy'ście swe rozwiązywali. A cóż wam za dzięki oddać za tak wielkie prace wasze możem? Wspominam na cię, Piotrze, a zdumiewam się; pomnę na cię, Pawle, a odchodząc od siebie, łzami się zalewam. Nie wiem, co mam mówić, patrząc na wasze uciski. 0, jakoście wiele wież poświęcili, jakoście wiele łańcuchów ozdobili, i jakoście Kościół kazaniem swein uweselili. Błogosławione języki wasze, krwią skropione dla Kościoła członki wasze. Cóż wżdy wam dziś, gdy jest pamiątka prac waszych, za to wszystko przyniesiem? Wesel się, Piotrze, iż ci dano jest, abyś drzewa krzyża Chrystusowego skosztował. Chciałeś być na wzór Mistrza twego ukrzyżowany, ale nie prosto, jedno nadół spuszczoną głową, jakobyś z ziemi do nieba szedł. Błogosławione gwoździe, które przeniknęły członki twoje, mnie bardzo pożądane, i które sobie więcej ważę, niźli chwałę niebieską.

I niżej: Wesel się, Pawle, którego głowa mieczem jest ucięta. Co za miecz gardło twoje przecinał? — gard/o naczynia Pańskiego, któremu się niebo dziwuje i we czci je ma. Która ziemia krew twoją przyjęła? Krew twoja skrwawiła suknię tego, co cię ścinał, ale białą uczyniła duszę jego, iż wiernym został i dom swój ku temuż przywiódł. Niech mi ten miecz będzie za wieniec, a gwoździe Piotrowe zn kamienie w nim drogie, i niech mnie w grzechu szpetnego zdobią. Nie staje nam mowy, o czcigodni Apostołowie, i myśl nic dać nie może dzięki wam godnego; ubodzyśmy, nie mamy nic, cobyśmy tak wysokim panom przynieśli. Pożyczcie wy nam, boście bardzo bogaci, albo raczej darujcie, gdyż my czem oddać nie mamy. A gdy nam mowę dacie, zawołamy: Pozdrawiani cię, paro błogosławiona, jedna duszo we dwu ciałach, Piotrze i Pawle, pozdrowieni zawżdy w Panu bądźcie, a bez przestanku za nas się módlcie, a spełnijcie to, coście nam obiecali, bo jeden z was tak obiecał: Pójdźcie ze mim, a dobrego nie przebierzem; a drugiego to jest słowo: Postaram się, abych was po zejściu mem nie zapomniał. Nie zapominajcież zmowy z nami, a stojąc bez pośrodków przy Trójcy niepoczętej, uproście potrzeby zbawieniu naszemu, w Chrystusie Jezusie Panu naszym, któremu służy sława na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści

29 czerwca (b)
ŻYWOT S. PIOTRA, KSIĄŻĘCIA APOSTOLSKIEGO
 z Pisma świętego i z Doktorów a historyków kościelnych wybrany.

Szymon jak i Piotr, z powiatu ziemi żydowskiej, Galilejczyk, z miasteczka Retsaidy, z ojca Jana, ubogiego i niskiego stanu, rzemiosłem łowienia ryb pożywienia szukał. Zacność jego była sama cnota i proste serce do Boga, a nauka jego, sieci i robota. Nie umiał nic, jedno się Bogu korzyć a ryby łowić. Brat jego Jędrzej, będąc uczniem Jana Chrzciciela, gdy odesłany by/ do Chrystusa, którego Jan ukazywał, weseląc się ze znalezionego Mesjasza, którego prorocy opowiadali, życzył też tejże pociechy bratu swemu Piotrowi. I opowiedział mu oną nowinę wesołą a długo od ojców świętych oczekiwaną, mówiąc: Znależliśmy Mesjasza.

 O jako gorące serce i pilne ucho podniósł Piotr na ono zbawienne zwiastowanie, pytając, jako i gdzie Go znależli. A on mu porządnie kazanie o Nim i świadectwo wielkiego i u wszystkich ludzi wziętego Jana Chrzciciela oznajmił, jako Go palcem swym ukazał, i niebo otworzone nad Nim i glos Boski słyszał, a iż Go zwał Synem Bożym i królem izraelskim, który z nieba przyszedł wedle proroków na zbawienie ludzkie. A Piotr tem więcej pragnął, aby Go widzieć mógł. I przywiódł go Jędrzej do Pana Jezusa. W którego serce jako Bóg prawy patrząc, a widząc, co było w Piotrze i co z niego być miało, słowem go onem przywitał: Tyś jest Szymon Janów, ty zwany będziesz Cefas, to jest Piotr albo opoka, dając znać, jako go już był na najwyższy urząd kościelny przejrzał. Tak Piotr za onein pierwszem widzeniem skusiwszy ser-decznej słodkości Zbawicielowej, miał Go już za Pana i mistrza swego, wszakże jeszcze miał jedną rękę przy świecie, sieci się swych i rzemiosła trzymając a o pożywieniu myśląc. Aż czasu drugiego, gdy Pan Jezus zaczął kazanie swe, chodząc od miasta do miasta, gdy czynił drogę nad morzem Galilejskicm, ujrzał na wodzie Piotra, a on z bratem Jędrzejem zapuszcza sieci; i zawołał na nich: Pójdżcie za mną, nauczę was ludzi łowić. Piotr się na wysoką wiarę podniósł i na on głos opuścił wszystko, co miał, i nadzieję do wszystkiego, co mu świat obiecy-wać mógł. A jako przy pierwszem poznaniu Pan Jezus Piotra nazwał głową albo opoką, dając znać, iż z niego miał być naj-wyższy Apostoł i fundament kościelny, namiestnik Jego i pasterz świata wszystkiego, tak i tu przy tein wtórem wezwaniu w tajemnicy na sieciach i łowieniu ryb, dal znać Pan Jezus, jako wiele ludzi zagarnąć, a iż z jego łódki nigdy nie pogrą-żonej Pan Jezus nauczać ludzi miał. Bo jako pisze Łukasz ś., gdy u jeziora Genezaret w polu kazanie czynił Pan Jezus, cisnął się lud nań bardzo, tak iż ujrzawszy łódkę Piotrową, wstąpił w nią i prosił Piotra, aby Go trochę od brzegu odwiódł; i siedząc w łódce, nauczał lud słodkiem a dusze ożywiającem słowem swojem. A skończywszy kazanie, rzekł do nowego ucznia swego Piotra: Zapuść na głębię sieci ku połowu. A Piotr powiedział: Mistrzu, dziś całą noc łowiąc, niceśmy nie pojmali, O wszakże gdy Ty każesz, zapuszczę sieci.

O jako ochotne posłuszeństwo i wiara Piotra tego — wnet nad nadzieję wziął nadzieję i pojmał zaraz wielkość ryb, tak iż się sieci targały, znosić ich nie mogąc, i musiał skinąć na towarzyszy, aby mu z inną łódką pomogli. I napełnili obydwie łodzie, tak iż się prawie mało nie pogrążały. Widząc ten cud Piotr, a jeszcze tajemnicy, iż się to o ludzkim połowie dawało znać, nie rozumiejąc, upadł do nóg Jezusowi z przestrachu i zdumienia, znając Go już za wielkiego Proroka i Pana swego, mówił: Jam na Cię, Panie, patrzeć i przy 'fobie być nie jestem godzien, idź ode mnie, bom ja wielki jest grzesznik. O jaka pokora i wiara tego Piotra. Cudem onym wzruszony, jako on setnik, którego wiara od samego Pana wysławiona jest, prosił, aby w jego dom nie chodził, mieniąc się tego niegodnym, tak i Piotr, widząc jaki to Pan był a jako się z nim ludzko obchodzić i w jego łódce siedzieć raczył, patrząc też na się, jako był wzgardzonym, niskim i grzesznym człowiekiem, prosił pokornie, aby się sam tak zacny przy nim nikczemnym nie lżył. Nie rozumiał jeszcze tajemnicy i przyszłej dostojności swej, którą lnu Pan Jezus wykłada: Nie bój się, powiada, pokazać żem ci chciał, iż od tego czasu łowić tak ludzi będziesz, na trudniejsze i zacniejsze rzemiosło posługi twej użyję. A rzecz dziwna, przy nim że tam byli drudzy Apostołowie, jako dokłada ś. Łukasz — Jędrzej i Jan i Jakób, na toż od Pana powołani, a jednak do samego Piotra, do łódki i sieci jego, rzecz tę i tajemnicę Zbawiciel przyczytuje. A chcąc Pan większą ludzkość i łaskę pokazać Piotrowi, szedł w ubogi dom jego (czego się wielce wstydził nowy uczeń, Piotr miły) i znalazł schorzałą na febrę matkę żony jego, która służyć i uczynić co jeść dla Pana miała. A iż na wejście lekarza niebieskiego uciekać choroby z domu miały, stanął Pan Jezus nad łóżkiem, i wziąwszy ją za rękę, kazał precz febrze; i wnet ozdrowiała i czyniła jeść w ubóstwie swem dla gościa, Pana i dobrodzieja swego. O jaka radość była w domu onym. Gdy już tedy Piotr święty ustawicznym był uczniem i jako domownikiem u Pana Jezusa, między uczniami swymi (chcąc mieć Pan Jezus dwunastu przedniejszych, których Apostołami na-zwał) Piotra najpierwszym i najgłówniejszym po sobie Apostołem uczynił, co wyrazili ewangeliści, mówiąc: Pierwszy Piotr — a nie mówiąc (aby kto nie rzekł, iż to dla liczby czyni): wtóry Jędrzej, trzeci Jan.

 Pierwszym go uczynił, aby się ono wypełniło, co obiecał na pierwszem poznaniu: Głową, prawi, zwan będziesz; co też Pan i na innych rzeczach pokazywał, bo gdy pobór na Panu wyciągano, posłał Piotra do morza po pieniądze w rybie jednej, którą ułowić miał. I kazał je dać poborcom, mówiąc: Daj za mnie i za siebie. Pobór gospodarze płacą za synów i czeladkę, przetoż tem dał znać Pan, jako mówi święty Hieronim, iż go sobie nad Apostołami i synami swymi i cze-ladką swoją gospodarzem i starszym mieć chciał. Przetoż byt Piotr przy Panu jako tłumacz wszystkich, i język innych to-warzyszy i sprawca, i jako zowie Chryzostom święty: Mistrz wszystkich Apostołów, gdy o co byto pytać albo co wiedzieć potrzeba. Tak wysokie miejsce i zacność swoją uczcił Piotr i okrasił wielkiemi cnotami swemi. A naprzód mocną i niezwyciężoną wiarą o Panu naszym Jezusie, wierząc to o Nim, co było bardzo trudno a pojęciu ludzkiemu niepodobne, iż On byt prawy Syn Boży, to jest Bóg z natury. Bo gdy skupiwszy uczniów swych, pytał Pan Jezus, coby o Nim trzymali, Piotr nie mieszkając a drugich się nie radząc, i owszem wszystkim do ta-kiego wyznania powód dając, z natchnienia i objawienia Boskiego puścił on sławny głos i wyznanie, na którem Kościół wszystek zbudowany stoi: Tyś jest (powiada) Chrystus, Syn Boga żywego — jakoby rzekł: Bóg jeden z Ojcem jesteś, Syn nie czyniony, ale rodzony Syn, nie innej natury od Ojca, ale tejże i tenże Bóg, nad którego innego nie masz, który niebo i ziemię stworzył. Za takie wyznanie odniósł od Pana swego błogosławieństwo i wieczne a wielkie przywileje, iż uczyniony jest fundamentem kościelnym, klucznikiem rajskim i sędzią dusz wszystkich na ziemi w odpuszczaniu i zatrzymaniu grze-chów ich — nie tylko w osobie swej, która długo na świecie żyć nie mogła, ale w potomkach swoich aż do końca świata, póki Kościół Chrysłusów trwa. Z tej wielkiej wiary, tak od Pana ubłogosławionej, gdy Piotr widział, iż Pan w nocy suchą nogą po morzu głębokiem i szerokiem, gdy uczniowie Jego w łódce prawie tonęli, jako po ziemi mocnej na ich pomoc chodził, nad innych pokazał, co o Pańskiej wszechmocności trzymał, gdy tak zawołał na Pana: Rozkaż mi, abych do Ciebie także po wodzie przyszedł. I na cóż się kwapisz, opoko wiary, izali tego potrzeba?

Potrzeba, powiada, i najmniej mnie bez tego Pana tęskno -- czemu ja za Nim, jeśli mi każe, iść nie mogę? Jemu ziemia, morze i niebo służy. I skoro go zawołał a jemu onej śmiałości dozwolił, i rzekł: Przyjdź sam — wyskoczył z łódki Piotr na głębinę i przepaść morską, w nocy, w wiatr i niepogodę. O nieoszacowana wielkości wiary! O serce mocne a nieustraszone! Myśląc sobie: trudno-li Panu memu z wody uczynić ziemię — chodził po wodzie jako po ziemi. A chcąc Pan doznać wytrwania jego, aby się sam poznał, a sobie o wytrwaniu w pokusach bez pomocy Boskiej nie dufał, a z tego się nie podnosił, puścił nań wiatry i nawalności, w których z krewkości ludzkiej już się bać a w wierze słabnąć i pogrążać się w wodzie począł. Lecz przyszedłszy ku sobie, na Boską rękę Chrystusa swego, wzywając Go, wejrzał, pokrzepił się w wierze, i jako na Boga swego, który tylko sam w ten czas pomoc dać mógł, zawołał: Panie pomóż, nie daj mi zginąć. A Pan Jezus prędko przybiegł i ściągnął mu mocną Boską prawicę swoją, której się on ochotnie chwycił, i był bezpieczny i chodził znowu z Panem na wodzie, wysławiając moc Jego a naukę biorąc, aby w po-kusach takich wiara jego nie ustawała. Bo inny jest dar Boski wytrwania w dobrem i przemożenia pokus wszystkich, który mu potem za modlitwą i wolą swoją Chrystus dał jako Bóg, a zjednał jako człowiek, aby nigdy wiara jego nie ustawała, nie w nim tylko, ale i w potomkach jego. O nauce Chrystusowej, by mu była najtrudniejsza, nigdy zwątpić Piotr ani się nią zgorszyć nie umiał, bo gdy inni uczniowie na one słowa, które Pan mówił: Dam wam ciało moje ku jedzeniu i krew ku piciu, gorszyli się i wiarę tracili, i od Pana odstępowali, Piotr nigdy. I owszem, gdy Pan spytał dwunastu: Izali i wy mnie przeto odstąpicie — Piotr nie czekając odpowiedzi innych, sam rzekł: A jako my od Ciebie odstąpić mamy? Wszystko to, co Ty mówisz, wierzymy, acz nie rozumiemy, i wiemy, iż słowa Twoje są słowami żywota wiecznego, prawdą nieomylną, chociaż u ludzi niepodobną. I tak i innych przy Chrystusie ta opoka zatrzymała.

Oby się na to obaczyli ci, którzy na te trudne słowa wiarę tracąc, od Chrystusa i Piotra i Kościoła jego uciekają, i odstępując, wiarę tracą. A o twej gorącości i wielkiej miłości ku Panu twemu, co mam mówić, Piotrze mój? Niewypowiedziana jest; sam Pan twój, znając ją, pytać się chciał już po onem zachwianiu twem: Piotrze, miłujesz-li ty mnie więcej, niżli ci inni? Znał to w tobie Stworzyciel twój, iześ Go nad innych więcej miłował. Z tej tobie miłości, acz jeszcze duchem doskonałości niewypolerowanej, przychodziło, iżeś nie rad słyszał o męce i krzyżu Chrystusa Pana twego, i gdyć to wspomniał Pan, wielceś się o to gniewał i śmiałeś tak mówić: Nigdy to na Cię nie przyjdzie, Panie, abyś Ty tak złą śmiercią zejść i to cierpieć miał, co mówisz. Nie daj tego, Boże, ja na to patrzeć nigdy nie będę, nie chciej sobie tego życzyć, i mnie tem, sługę swego, nie frasuj, bo i słyszeć tego nie mogę. Nie uważałeś jeszcze woli Boskiej w tej mierze i obyczaju naszego odkupienia, iż bez krzyża być nie mogło. A iż to z onej gorącej a jeszcze nieprzesianej miłości rzekł, a przejrzeniu Boskiemu nie przystawał, karanie łaskawe zasłużył, i dla nas, abyśmy tak miłowali przyjaciół nam miłych, jakoby miłość ona woli Bożej nie prze-szkadzała. Bo pewnaby to była pokusa szatańska, na którą Pan przestrzegł Piotra i nas w nim, mówiąc: Wzad szatanie, tego kosztujesz, co ludziom w cielesności miło, nie tego, co Bogu. Wszakże Chrystus, widząc proste serce Piotra swego i ochotę czerstwej w nim ku sobie uprzejmości, miłość jego roztropną czyniąc, aby na krzyż był łaskawszy a widział, co za odpłata będzie tym, co tu dla Boga gardło i zdrowie tracą, wprowadził go z innymi dwoma na górę Tabor i ukazał ino chwałę niebieskiej radości i zapłaty, i pociechę z towarzystwa Ojców świętych. Ochotnie i tylekroć zdrowie swoje Piotr ś. za Pana swego ofiarował, zwłaszcza gdy na mękę Pan iść mial, mówiąc: Gotów żem dla Ciebie zdrowie dać i przy Tobie umrzeć. Co pokazał w Pańskiem pojmaniu, gdy się na wszystko wojsko sam jeden lwiem sercem a nieustraszonemu rzucić śmiał, chcąc za Pana gardło swe ważyć. Ale iż wielka miłość ku Zbawicielowi swojemu nie dopuściła mu patrzeć na błahe siły i słabe przemożenie swoje, a iż nic sobie bez pomocy Boskiej o statku swym i wytrwaniu obiecywać nie mógł, zdjęty bojaźnią między złem towarzystwem w domu nieprzyjaciół Pana swego, upadł w on grzech ustnego zaprzenia, w którym miał na się oko miłościwe Zbawiciela swego.

 Bo widział dobre serce jego, a iż z miłości ku Niemu wdawał się w niebezpieczność, i gorętszy będąc nad innych, szedł między nieprzyjaciół Pańskich, których już był na się ranieniem Malchusa pobudził, aby tylko patrzeć na Pana swego i wiedzieć, co się z Nim dziać będzie, nie mogąc Mu inaczej nędzy onej pomagać. • Który upadek swój jako gorzkimi łzami opłakał, a jako się czerstwo z błota onego porwał, i pól godziny w niem nie leżąc, i jako wnetże znalazł łaskę u Pana Boga, jest się czemu dziwować. Świadczy to zmartwychwstanie Chrystusowe, w któ-rem żadnemu uczniowi łaski większej nie pokazał, jako jemu. Siedziałeś w jednej jaskini smutnej, Piotrze, przez one trzy dni i trzy noce rzewnie płacząc śmierci Pana twego i upadku swego. A jednak w wierze nie ustawał, myśląc: Wiem, iż śmierć Pana mego nie straci; Ty ją zwyciężysz, Synu Boży, nie ona Ciebie. Jedno jako się ja z grzechem moim twarzy Twej stawię? Jako na oną najmilszą osobę Twoją, którejem się zaparł, patrzeć będę? Jednak Cię widzieć pragnę, nieprzebrany w miłosierdziu i łasce nad grzesznymi. Mistrzu i Boże mój. 0, kto mi tę nowinę zwiastuje, iżeś zmartwychwstał? Oby Cię rychło niegodne oko moje oglądało. A owo doszedł go głos niewiasty Magdaleny, iż aniołowie w grobie twierdzą, że zmartwychwstał Pan, a iż osobliwie Piotrowi to oznajmić każą. O jako się był ze snu porwał i przybieżał do grobu, i szukał jako jeleń wody, na Pana swego wołając: Niech oglądam twarz Twoją, Mistrzu mój i Boże mój, a mam znak odpuszczenia grzechu mego; przynieś mi on pożądany pokój pierwszy ku mnie, niezasłużonej przy-jazni Twej. A to gdy zmawiał, ujrzy Pana Jezusa, który mu Się ukazał z przetaskawą twarzą swoją ku niemo. O jako się dusza weń wróciła! O jako upadł do nóg Jego, radość niewysłowioną mając ze zwycięstwa śmierci Jego, a przepraszając Go, aby zapomniał złości sługi i miłośnika swego, płakał. A Zbawiciel ciesząc go, zniknął. Z jaką wielką radością pobieżał do towarzyszy z oną nowiną, a kto to wypowie? Oni, co nie chcieli niewiastom wierzyć, Piotrowi uwierzyli, tak iż wszyscy do dwóch wracających się z Emaus mówili: Wstał Pan prawdziwie i ukazał się Piotrowi.

Przez Piotra jako głowę i starszego, wszyscy Apostołowie uwierzyli i sami potem na oko Pana oglądali. Acz się zawżdy Piotrowi ukazywał po zmartwychwstaniu Pan Jezus, kiedy i innym uczniom, ale się drugi raz osobliwie dla niego samego ukazał przy innych, gdy ryby łowili, aby mu ono ziścił, co mu na wyznaniu wiary i indziej obiecał. Pu-szczają sieci w morze, a owo Pan Jezus stanął na brzegu i woła na nich: Dziatki, macie-li co do jedzenia? Powiedzą: Nie mamy. A Pan rzekł: Puśćcie sieci w prawo łódki, a wnet pojmacie. 1 tak się stało, pojmali wielkość ryb, tak iż wyciągnąć ich nie mogli. Dopiero Jan poznał Pana i rzekł do Piotra: Pan, Pan. A Piotr porwawszy suknię, wyskoczył z łódki i płynął do Niego, bo byli jako dwieście łokci od ziemi. O niewymowna ochoto i śmiała miłości, co cię odstraszyć do prędkiego patrzenia na to, coś miłowała, mogło? Żaden takiej gorącości w miłości nie ukazał, dla której Pan chcąc go już uczynić namiestnikiem swym i pasterzem Kościoła swego, pierwej mu kazał ryby ciągnąć, i wyciągnął Piotr wielkich ryb stopięćdziesiąt i trzy. A to cudownie, bo czego inni wszyscy wyciągnąć nie mogli, to sam Piotr przemógł, a ku temu, iż się sieć (mając tak wiele i tak wielkich ryb) nie zerwała. To Pan w tajemnicy uczynił, dając mu znać, jak wielkich panów i królów zagarnąć miał Piotr do wiary, a iż moc królów i panów sieci jego nauki i stolicy obalić nigdy nie mogła, co się więcej na jego potomkach, począwszy od Sylwestra ziściło i teraz przez tak długi wiek iści. Tedy Pan Jezus zasiadł z nimi, i gdy im z ręki swej chleb i ryby podawał a oni jedli, obrócił się do samego Piotra i spytał go: Miłujeszli ty mnie więcej, niźli ci, Szymonie Janów? A Piotr co miał mówić na takie pytanie? Taić tego ognia, który w nim gorzał, nie mógł, a wiedział, iż Bóg jego ten jest, co go pyta; i otworzył Mu serce i ukazał je, prosząc, aby w nie patrzył, i mówił, nad drugich się nic nie przekładając: A jako Cię miłować nie mam, Panie mój? Ty wiesz i widzisz serce moje. O jako tu płaczem zalał oczy swoje, radując się z tego, iż takiego i tak nieomylnego ma świadka serca swego. Tedy mu Pan zlecił urząd i uczynił go przełożonym papieżem, ojcem ojców, pasterzem, namiestnikiem swoim, mówiąc po trzykroć:
 
Paś owce i barany moje. Na tern pokażesz miłość ku mnie, gdy zbawieniu ludzkiemu służyć a Kościół mój i owce moją krwią odkupione nauczać, bronić i przywodzić je do wiecznego królestwa będziesz. Wielki a żadnemu innemu Apostołowi, których przy tern było wielu, nie dany urząd, który z sobą niesie ono, co pierwej Pan obiecał, to jest fundament kościelny i nauki a wyznania opokę, klucznictwo rajskie i sąd dusz wszystkich wiernych na ziemi, na rozwiązanie i związanie ich. A na ten urząd co mu dał za dochody, wnetże za tern usłyszał: Zaprawdę powiadam, gdyś był młodszy, pasałeś się sam i chodziłeś, gdzieś chciał, a gdy się zestarzejesz, ściągniesz ręce a drugi cię pasać będzie i powiedzie cię, gdziebyś nie rad. A to mówił Pan, dając znać, którą śmiercią Boga uwielbić miał, i przeto mu zatem rzekł: Pójdż za mną, to jest, taką śmiercią jako i ja umrzeć masz. A gdy już Pan ostatni raz się wszystkim ukazawszy, w niebo wstąpił, jeszcze przed przyjęciem Ducha Ś. począł Piotr sprawować wielki urząd swój, gdy Macieja Apostoła mocą i powagą urzędu swego na miejsce Judaszowe postawił. A po zesłaniu Ducha Ś. on pierwsze począł kazanie ewangelii świętej, fundując wiarą swoją Kościół Chrystusów, jako opoka jego. On wedle obietnicy Pańskiej najpierwej w swoją sieć jednam kazaniem zagarnął ludzi trzy tysiące. On najpierwej cudami imieniem Chrystusowem czynionemi, podpierając kazanie swoje, a chromego onego, który nigdy od urodzenia na nogach swych nie stał, zleczywszy, pięć tysięcy ludzi do Chrystusa nawrócił. On największe cuda cieniem samym ciała swego czynił. On się naprzód u urzędów śmiało za Chrystusa zastawił, mówiąc: Więcej potrzeba Boga słuchać, niźli ludzi. On najpierwej dla Chrystusa związany i ubiczowany był. On mocą swoją jako przełożony skarał Ananjasza i Safirę żonę jego. Piotr najpierwszym był zburzycielem heretyków, zwłaszcza w Szymonie czarnoksiężniku. Piotr najpierwszym byt kaznodzieją pogaństwa w Korneliuszu, i zjawienie i naukę od Boga miał, na której Kościół wszystek przestał, aby im wrota do zbawienia i słuchanie ewangelii zamknięte nie były. Piotr na koncyljum najpierwszem w Jeruzalem obrzezanie niepotrzebne być osądził, nauką swoją świat wszystek napełnił.

A fundowawszy kościołów bez liczby na wschód słońca i na nich biskupów osadziwszy, puścił się na zachód i do zamku wszystkiego świata, do Rzymu, większem daleko sercem (jako mówi Leon święty) niżli gdy się po morzu chodzić ważył. Bo Rzym ze wszystkiego świata błędów i bałwochwalstwa w siebie był nazbierał, i wszystkich mędrców świata tego i filozofów w sobie miał, z którymi Piotr walcząc, wielkie ręką Boską zwycięstwo otrzymał, gdy się nauce i cudom jego rozumy ludz-kie uniżyć musiały. A gdy nietylko z pospolitych, ale i z wiel-kich stanów i cesarskich domów, jako mówi Apostoł Paweł (między którymi był Klemens) do wiary przywiódł, przyszedł naprzód do Rzymu za cesarza Klaudjusza, i długo tam zamiesz-kawszy, gdy na potrzebę innych kościołów i rozmnożenie wiary między innemi narodami wychodzić z Rzymu musiał, na swem miejscu zostawujac Lina i potem Kleta, wracał się na oną stolicę i tak bardzo rzymski Kościół rozmnożył, iż się sława wiary ich, jako mówi Paweł ś. (tam jeszcze u nich nie bywszy) po wszystkim świecie rozszerzyła. A za czasu Nerona, jako pisze Egezyppus i inni, gdy Szymon czarnoksiężnik wielkiej sobie sławy u Rzymian i u Nerona dostał, tak iż dla jego obłudnych spraw i cudów fałszywych, które za czarami i posługą diabelską czynił, za Boga mieć go sobie śmieli, Piotr święty, mając przy sobie Pawła świętego jako towarzysza na oną wojnę, przestrzegał Rzymian, aby wiary nauce jego zdradliwej nie dawali. A gdy jawnie Szymon Piotra świętego lżył, przyszło do tego, iż na jednym umarłym doznać chcieli Rzymianie, czyjaby nauka lepsza była, po tym, któryby go z nich ku żywotowi przywrócić mógł. Zeszły się wielkie tłumy ludzi, a Szymon począł pierwej czarnoksięstwem swem diabłów wzywać, i do mar przystępując, dał widzieć, jakoby głową ruszał on umarły. Już lud mniemał, aby ożył, i krzyknął, dając Szymonowi za wygrane. Lecz Piotr święty uprosiwszy milczenie, rzekł: Jeśli prawdziwie ożył, niech wstanie, chodzi, mówi, a niech odstąpi od niego Szymon. I gdy kazano odstąpić czarnoksiężnikowi, umarły leżał umarły i jako drewno. I obaczyli wszyscy obłudność człowieka złośliwego; i gdy już uciekać chciał, a psią sobie głowę, lud strasząc, czynił, lud go mocą zatrzymał.

A Piotr. który byt już i Tabitę wskrzesił i wiele innych, zdaleka poklęknąwszy i ręce w niebo podniósłszy, skoro skończył modlitwę, zawołał na umarłego: Młodzieńcze wstań, wzbudź cię i uzdrów Pan Jezus. Wnet się porwał, chodził, mówił. Tedy lud krzyknął, sławiąc Piotra i naukę jego, a chcąc, aby Szymon zgubion był. Nie dopuścił tego Piotr, mówiąc: Dajcie pokój, ma na tern karania dosyć, iż zna, że są obłudne postępki i czarnoksięstwa jego; niech żyje a z gryzieniem swein niech patrzy na rosnące królestwo Chrystusowe. I uciekać z Rzymu przez wstyd swój musiał Szymon. Ale potem zebrał się na wszystką moc swoją z diabłami i przyszedł do Rzymu; i stanąwszy na górze Kapitolium, zwoławszy lud powiedział: Rozgniewany jestem od tych Galilejczyków, już bronić was i miasta tego dalej nie będę, a do nieba, które mi zawżdy wolne jest, polecę. I spuściwszy się z góry, począł na powietrzu latać (bo go czarci nieśli). Ludzie się zdumiewali bardzo, i mówili drudzy, iż to boskie dzieło, z ciałem na powietrzu latać, a iż Chrystus nic takiego nie pokazał. A Piotr ś. z Pawłem Ś. modlić się Bogu począł, mówiąc: Panie Jezu mój, pokaż jego obłudność, aby lud ten, który w Ciebie uwierzyć ma, nie był zwiedziony; niech spadnie na ziemię a nie zaraz umiera, żeby znać mógł sam żywy moc Twoją a obłudność swoją. I wnetże spadł z wielkim trzaskiem, i stłukł się bardzo i złamał nogi, a ten, co latał, chodzić nie mógł, a co pyszny w niebo wznieść się chciał, na ziemi się nędzny znalazł. Modlitwa Piotrowa w niebo, a fałsz jego o ziemię, a jednak żywym zostając, wieźć się do Arycji kazał, i tam ze sromotą jako nędzny człowiek, ten, co się Bogiem czynił, umarł. Tem poruszony Neron, iż takiego przyjaciela i obrońcę państwa swego stracił (a drudzy mówią, iż dla białogłów swych przedniejszych, które byli Apostołowie Piotr i Paweł do wiary pozyskali i do czystego żywota namówili, iż więcej okrutnikowi ku woli być nie chciały), pojmać obu, Piotra i Pawła, kazał. Zataili Apostołów chrześcijanie, a Piotrowi pilnie radzili, aby ustąpił. On nie chciał, pragnąc już za Chrystusa umrzeć, ale gdy go z płaczem używali, aby Kościoła osobą swoją tak potrzebną jeszcze osierocać nie chciał, uchodził już z Rzymu. Lecz u bramy ujrzał Pana Jezusa, i kłaniając się a upadając, rzekł: Panie, gdzie idziesz? A Chrystus rzekł: Idę do Rzymu, abych drugi raz ukrzyżowany był.

 Wtem zniknął, a Piotr zrozumiał, iż to nań przymówka, a iż już czas jego przyszedł, o którym mu Pan opowiadał, w którym uwielbić miał Boga w starości swej śmiercią swoją, przeto mężnie się do Rzymu wrócił, i obaj z Pawłem ś. pojmać się dali, i w oczach wszystkiego senatu i przed Neronem Chrystusa wyznawali i jego okrucieństwo niesłychane karali. A on Piotra na krzyż, a Pawła na miecz skazał. Szli wierni towarzysze, i na drodze Ostjeńskiej, gdzie się mieli rozejść (Piotr w prawo na pagórek, który dziś Frontontortom Sancti Petri zowią, a Paweł w lewo, gdzie dziś kościół wielki imieniem jego, od Konstantyna zbudowany, stoi, albo gdzie trzy krynice wynikają), pocałowawszy się, tak się pozdrawiali. Mówi/ Piotr: Żegnam cię, naczynie wybrane, Dok-torze świata wszystkiego; a Paweł odpowiedział: Żegnam cię, pasterzu owiec Chrystusowych, opoko Kościoła Bożego. Tedy stary Piotr podał nogi i ręce swoje na srogie gwoździe, o jedną tylko łaskę prosząc, aby go głową do ziemi (chcąc w tem czcić Pana swego, a z pokory równać Mu się i w tern nie śmiejąc) Katowie, którzy męki przyczyniają radzi, ochotnie to uczynili. Tak skończył i wedle słowa Chrystusowego uwielbił Boga Piotr wielki, książę apostolski, wrotny niebieski, opoka kościelna, zatrzymanie wiary, fundownik Kościoła rzymskiego. Strawił na kazaniu i szczepieniu wiary lat trzydzieści i pięć, dziesięć, albo jako drudzy mienią, dwanaście na wschodnich, a dwadzieścia i pięć na zachodnich kościołach w Rzymie. Za jego wielką przyczyną, daj nam Jezu Chryste uczestnictwo w cnotach jego i pomnożenie wiary w miłości Twej, który z Ojcem i z Duchem Ś. królujesz na wieki wieków. Amen.

Obrok duchowny.

 Na Piotrze świętym ziścić się wszystkie obietnice Chrystusowe i przywileje, jemu osobno i nad innych Apostołów dane, nie mogły. Bo jako on mógł być skałą i fundamentem kościelnym, gdyż Kościół trwa do końca świata, a on już umarł? Albo jako z kacerstwami i okrutnikami walczy, i one przemaga i burzyć je aż do końca świata będzie, gdy on już w pokoju z Chrystusem odpoczywa? Jako i Piotrowa wiara nie ustaje, gdyż on już widzi to, co wierzy — albo jako Piotr posila braci, gdyż tu już nas nie uczy? Pewna rzecz tedy, iż się to ziściło i iści na potomkach jego stolicy, to jest na biskupach rzymskich. I pasienie a sprawowanie owiec, to jest przełożonych, między którymi byli Apostołowie, mający pierwiastki Ducha świętego, nie tak było potrzebne za czasów Piotra świętego, jako za czasów rosnącego Kościoła i nie tak doskonałych przełożonych kościelnych.  I ono łowienie ryb wielkich, to jest cesarzy i królów do wiary, więcej się od Sylwestra poczęło, niźli od Piotra ś. Miejże za to, najmilszy czytelniku, iż Kościół rzymski, stolica Piotra świętego, ta jest sama, na której l'iotrowa wiara nie ustaje, za którą Chrystus modlił się jako człowiek, a którą taką krzepkością obdarzył jako Bóg, iż jej żadne tyraństwo zburzyć i kacerstwo żadne podejść do tego czasu nie mogło. Ta sama potwierdza braci, i ma od Boga nad biskupami prawem Piotra ś. przełożeństwo, i na niej się prawda, moc i miłosierdzie Chrystusowe w takim statku i trwałości jej pokazuje. Od której gdy jedne narody przez grzech swój odstępują, drugie przystępują, ona zawżdy jako płodna matka rodzi. O jako wiele teraz narodów i królów po Indjach wschodnich i zachodnich do chrztu świętego urodziła i codziefi rodzi.

Powrót do spisu treści
30 czerwca.
ŻYWOT Ś. PAWŁA APOSTOŁA
wybrany z Dziejów Apostolskich i z historyków i Doktorów kościelnych.

Paweł, pierwej zwany Szawłem, rodzaju Abrahamowego, z pokolenia Benjamin, w Tarsie z zacnych rodziców urodzony (którzy z potomstwem swem prawem mieszczan rzymskich darowani byli), i u Gamaljela doktora w Piśmie wyćwiczony i między faryzeuszów poczytany był. Po wniebowstąpieniu Pańskiem bardzo się sprzeciwił kazaniu prawdy ewangelii, tak się bardzo z obłędliwości o Mojżesza i prawo Boże (jako mniemał) gniewając, iż się i krwią wiernych sług Chrystusowych ugasić nie mógł, i wiele złego, jako sam pokornie wyznaje, czynił świętym Bożym. Gdy zabijali faryzeusze niewinnego Szczepana diakona, on był między nimi i zezwalał na śmierć jego; i innych wiele wyznawców prawdy mordował, mężczyzn i niewiast. A gdy w onym gniewie na ich rozbój male mu było Jeruzalem i żydowska ziemia, szukał ich w innych królestwach, Syrii i w Damaszku, na której drodze (jakoś miał wyżej w dzień nawrócenia jego) poznał światłość, światłością zwyciężony w miłosierdziu nad sobą tego, którego prześladował, Jezusa Nazareńskiego. W ten-li czas, w inny-li, zachwycony byt aż do trzeciego nieba, gdzie słyszał słowa, których się nie godzi człowiekowi mówić, i wyczerpniił skarby nauki, którą miał z samego daru I Objawienia Boskiego.

 I z naczynia gniewu stał się obranem naczyniem, drogi skarb i wonność imienia Jezusowego po wszystkim świecie roznoszącem, któremu szkody nagradzając, naprzód skoro w Damaszku ochrzczony był, nic nie mieszkając, szedłszy do bóżnicy żydowskiej, jawnie wyznał i z Pisma wywodził, iż Jezus, którego ukrzyżowali, jest Mesjaszem i prawym Synem Bożym. Było wielkie zdumienie na taką odmianę nagłą, i sprzeciwili się oni uczeni rabini wierze jego, ale ich on mocno pismem prorockiem spierał, iż ze wstydem ustępować musieli. A nie mogąc prawdą go przemoc, zabić go umyślili. I wnet począł za Chrystusa, którego prześladował, cierpieć i zań zdrowie swe ofiarować na śmierć. Lecz uczniowie Pańscy w Damaszku bronili mu z domu wychodzić; a wiedząc, iż nad straż Żydzi u wszystkich bram zastawili, spuścili go w koszu przez mury, i tak uszedł rąk ich. Stamtąd się puścił do Arabii, wszędzie rozgłaszając słowo prawdy, a ludzi Chrystusowi pozyskując. I potem wrócił się do Damaszku, skąd się puścił do Jeruzalem, na to tylko, aby oglądał Piotra jako książęcia Apostołów, u którego dni piętnaście mieszkał, a z nim się około kazania Chrystusowego porozumiał. Tam się jako wierni i więcej niżli rodzeni bracia spólnie siebie rozmiłowali. Ale żeby miłość ich w Bogu, duszom szkody nie czyniła, gdyby z sobą mieszkali, na szukanie dusz ludzkich odprawi/ się Paweł i bieżał do innych królestw, do Cylicji, do Tarsu, wszędzie mając wielkie trudności, zwłaszcza od Żydów, którzy go zawżdy i na każdem miejscu na gardło szukali. Potem go Barnabas przywiódł do Antjochji, gdzie się imię poczęło chrześcijańskie, i tam rok cały pomagał szczepić winnicę Chrystusową; i stamtąd od starszych kościelnych, których tam był Piotr ś. postawił, za namienieniem Ducha S. wyprawiony jest z Barnabą na kazanie ewangelii między poganami. I poszcząc a modląc się, i kładąc na nich ręce, wysłali ich. A oni puścili się do Cypru i potem do Salaminy, gdzie w mieście Pafie, opowiadając Chrystusa ku zbawieniu ludzkiemu, znaleźli Elima czarnoksiężnika, który ich kazaniu czarami i obłudnościami swemi i matactwami bardzo przeszkadzał, zwłaszcza u starosty Sergiusza Pawła, który kazania ich słuchać pragnął.

Przed którym gdy czynił Paweł kazanie, sprzeciwił mu się Elima, i staroście odradzał wiarę i lżył prawdę Bożą. A Paweł gadać z nim jako z przewrotnym nie chcąc, uciekł się do mocy Bożej, i pełen Ducha Ś. rzekł: O synu diabelski, napełniony fałszem i zdradą, nieprzyjacielu prawdy — długoż proste drogi Boskie wykręcać będziesz? Oto na cię ręka Boża, zaślepiejesz a słońca do czasu widzieć nie będziesz. I wnet padła ślepota na jego oczy, i taczając się, prosił o wodza. Tak przeklętego heretyka i języcznego kłamcę skarał, a starostę pozyskał, bo wnet uwierzył, dziwując się nie tak słownej, jako mocnej nauce Pańskiej. Stamtąd wiele krain obszedł z tamże poselstwem Chrystusowem, a będąc w Antjochji, która jest w Pizydji, Żydzi nań wzburzyli pogan i niektórych pierwszych ludzi w mieście i białogłowy uczciwe, tak iż stamtąd nieuczciwie wygnani i wyrzuceni z miasta byli. A oni proch zmiatając z nóg swoich na nich, puścili się do Ikonium i wiele tam dusz pozyskali Panu Bogu do wiary. I długi czas tam przemieszkali, czyniąc cuda wielkie na podporę nauki. Tam i ona Tekla, panienka wielkiej sławy w Kościele Bożym, duszę i ciało swe w czystości panieńskiej Chrystusowi, z kazania i nauki Pawła ś., poświęciła, i wielu innych ludzi do wiary przystąpiło. Co widząc 'Żydzi, zasię wzburzyli miasto, tak iż się na dwoje rozdzieliło — jedni stali przy Apostołach, drudzy przy Żydach. I gdy się rzucili Żydzi z przedniejszymi z miasta i chcieli, ich mocą ukamienować, uszli do Likaonji i przemieszkiwali w Listrze. Wzruszyło się ono miasto wszystko na kazanie ich. A gdy Paweł jednego chromego od urodzenia, który nigdy na swoich nogach nie chodził, jednem słowem zleczyl, mówiąc: Wstań, a niechaj się sprostują nogi twoje, gdy wnetże wstał, chodził i skakał, miasto wszystko zawołało: Bogowie stali się ludziom podobni i przyszli do nas. I zwali Barnabę Jowiszem, a Pawła Merkurjuszem, iż on był wodzem w słowie i kazaniu. I wnetże kapłan pogański przy-wiódł woły i wieńce do wrót apostolskich, i chciał im ofiary czynić jako bogom. Co poznawszy Apostołowie, wybiegli z go-spody i drapali szaty na sobie, wołając: Co czynicie, sąchmy także śmiertelni ludzie, jako i wy; czemu nam bóstwo przypi-sujecie, chcąc ofiary czynić, które tylko samemu Bogu służą? Jeden jest Bóg żywy, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co na nich jest, który daje deszcz i rosę i czyni dobrze z nieba, dając płodne czasy i pokarmem uweselając serce ludzkie.

 I tak ledwie uskromili lud on, i nauczyli ich znać i kłaniać się Bogu prawemu Jezusowi. A Żydzi z Antjochji i z Ikonium przybieżawszy jako szaleni do Listry, znowu wzburzyli na nich ludzi onych tak bardzo, iż Pawła tego, którego niedawno za boga mieć chcieli, wywlekli z miasta i ukamienowali, i za umarłego odeszli. Lecz gdy go otoczyli wierni i pogrześć chcieli, żywego znaleźli i do miasta wprowadzili. Zatem uszli do Derben, i tam przemieszkiwając, wiele dusz pozyskali. A dalej nie zachodząc, wracali się nazad do miast onych, w których tak wiele wiernych zostawili, i umacniali ich do statecznego wytrwania i cierpienia w wierze Chrystusowej i powołaniu chrześcijańskiem, mówiąc: Iż przez wielkie uciski cisnąć się do królestwa Bożego trzeba. A zostawując ich w dobrym porządku, a stawiąc im i czyniąc kapłanów i przełożonych (jako biskupi i przełożeni ich) wracali się do Antjochji, z której byli wysłani. W czem obacz, iż nie zbór świecki, który do tego mocy żadnej od Boga i Kościoła nie ma, ale raczej jako do tego czasu Kościół od Apostołów prawo ma, biskupi kapłanów i sługi kościelne stawią, i moc na nich, wziętą od Boga, przez Kościół i potomków apostolskich wlewają. I wróciwszy się do Antjochji a zgromadziwszy braci, oznajmili im, nic sobie nie przypisując, jako P. Bóg z nimi albo przez nich wielkie rzeczy uczynił, a iż się wrota narodom do wiary otworzyły. Potem Paweł ś. szedł na koncyljurn do Jeruzalem, o tern mówić, jeśliże narody wedle Zakonu Mojżeszowego obrzezować się miały. I potępiwszy błąd ten z Apostołami, wrócił się do Antjochji, gdzie przemieszkawszy nieco, przyszła mu chuć, aby się wrócił do ludzi onych, których był Bogu pozyskał, żeby ich posilił w wierze, i namówił do tego Barnabę. Ale gdy do obie-rania towarzyszy przyszło, różne zdanie ich było, i rozdzielili się z zrządzenia Boskiego dla większego pożytku dusz zgubionych. Tedy obrawszy sobie Paweł Sylę, puścił się do Syrii i Cylicji i umacniał braci, rozkazując im, aby zachowali to, co na koncyljum w Jeruzalem postanowiono i przykazano jest od Apostołów i od kapłanów. A gdy był w Listrze, dla Żydów obrzezał Tymoteusza i miał go potem za towarzysza dróg swoich.

Potem przyszedłszy do Mizji, chcieli się puścić do Bitynji, ale bn nie dopuścił tego Duch Jezusów, i poznali, iż woli Bożej nie było, aby tani ewangelię opowiadali. I czekając oznajmienia woli Bożej, miał Paweł Ś. widzenie w Troadzie takie: Mąż mu się ukazał, Macedończyk, stojąc i prosząc go a mówiąc: Idąc przez Macedonię, wspomóż nas. Z tego się upewnił Paweł, iż go Pan Bóg na szczepienie wiary wzywał do Macedonii, i puścił się tam do miasta Filippos. Gdzie przez niektóre dni, patrząc na dusze, jakiej pogody, od jednej niewiasty, Lidii farbierki, zysk się ich zbawienny po-czął. Bo jej Pan Bóg naprzód serce otworzył na to, co Paweł zwiastował, i ochrzciła się ze wszystkim domem swym i mówiła do Pawła i Byli: Jeśli mnie macie za wierną, mieszkajcie w domu mym, jedząc i pijąc, co Pan Bóg dał. I przymusiła ich do tego. Za nią się przyczyniało wiernych niemało, czego czart zajrząc, taki na sługi Boże najazd uczynił. Mieszkał tam czart wróżący w jednej panience, która za pieniądze wróżyła i panom swym czyniła wielką korzyść. Ta, gdziekolwiek ujrzała Pawła i Sylę, wolała za nimi: Ci ludzie sługami są Boga najwyższego, którzy wam do zbawienia drogę opowiadają; i czyniła to przez dni wiele, aż czasu jednego Pawłowi się sprzykrzyło, iż czart ma o ich prawdzie świadczyć, ten, który jest nieprzyjacielem prawdy i Bożym, wiedząc, że to złem sercem czyni a prawdę zna nieprawdziwie, a iż Bóg jego pomocy i świadectwa nie potrzebuje, obróciwszy się, rzekł duchowi złemu: Rozkazujęć w imię Jezusa Chrystusa, abyś od niej wyszedł. I wyszedł tejże godziny. A panowie panny onej, widząc iż im pożytek ich zginął, pojmali Pawła i Sylę i wiedli ich do urzędu, mówiąc: Ci ludzie burzą miasto i wwodzą inne obyczaje, których się nam jako Rzymianom przyjmować nie godzi. I zbieżał się lud wielki, wołający na nich: tak iż urząd szaty z nich zedrzeć i podrapać i ubiczować ich srodze z wielkiemi ranami kazał, i do więzienia mocnego posadził. W którem oni weseli będąc, gdy o północy na zwykłej modlitwie chwalili Pana Boga, ziemia się trząść i fundamenty wieży chwiać się poczęły, i otworzyły się wszystkie drzwi i zamki, i okowy z więźniów wszystkich opadły. O wielka moc modlitwy i cier-pliwości dla Chrystusa. Stróż, przełożony nad więźniami, gdy to poczuł, mniemając, aby wszyscy więźniowie uciekli, dobywszy miecza, zabić się sam chciał.

A Paweł to bacząc, krzyknął nań wielkim głosem: Nic sobie złego nie czyń, jestechmy wszyscy. I gdy świecę dano, stróż z drżeniem padł do nóg Pawła i Byli, mówiąc: Panowie moi, co mam czynić dla pozyskania zbawienia mego? Tedy go nauczyli wiary w Jezusa Chrystusa i tejże nocy ze wszystkimi domownikami jego ochrzcili. A on rany ich ohinyt i nakarmił jako głodnych, i weselił się ze wszystkim domem swoim, Bogu wierząc. Szczęśliwy stróżu, coś na takich więźniów trafił, którzy cię z więzienia djabelskiego wywiązali; dla ciebie tylko do tej wieży posłani byli tak zacni goście, którycheś godzien nie był, a Bóg cię uczynił godnym. A skoro dzień oświtł, skruszył Pan Bóg serce urzędowe, iż niewinnych tak sromotnie biczować i wsadzić dali; posłali do stróża, aby Pawła i Sylę wypuścił. A stróż wierny, jako mniemam, już myślał, jakoby onych panów swych tak wielkich wypuścił, chcąc gardło swe dla ich wolności ważyć; ale Pan Bóg dobrą wolę jego przyjął, a inny obyczaj znalazł do wyzwolenia sług swoich. Lecz oni nie chcieli zaraz z więzienia onego wynijść, chcąc przestraszyć urzędników onych, aby się tak na innych nie skwapiali, i wskazali do nich: Nas Rzymian, ludzi wolnością rzymską darowanych, jawnie a niewinnie ubiczowaw-szy, do więzienia wsadzili, a teraz nas tajemnie puścić chcą; niech sami przyjdą a nas wypuszczą. Na to się zlękli urzędnicy, i przyszedłszy do nich, przepraszali ich. A ludzie święci, za one rany i sromotę i więzienie mając zysk wielki, iż tam we więzieniu wiele dusz Chrystusowi pozyskali, przestając też na wysłudze cierpliwości swej, upomniawszy tych, którzy im źle uczynili, aby się na niewinnych nie skwapiali, wszystko im z chęcią odpuścili i z miasta wyszli. Potem przyszli do Tessaloniki, i stamtąd, nieco dusz do Kościoła przyczyniwszy, gdy Żydzi na nich miasto wszystko wzburzyli, uciekać musieli do Berei, gdzie też za nimi szło wiele ludzi zacnych z Tessaloniki, którzy już byli przyjęli słowo Boskie z wielką chucią, i codziefi badali się w Piśmie, jeśli to tak było, jako uwierzyli — nie iżby w tem, co słyszeli, wątpili (ho już chwalebna była wiara ich, która się wątpieniem psuje), ale żeby się w wierze posilili. Bo Pismo niewiernym nie służy, jedno wiernym, a wiara nie jest z czytania, ale ze słuchania kościel-nych Boskich postów. Inaczej niktby wiary nie miał, jedno co czytać i wyrozumieć Pismo urnie; a rozumienie jakie ma być, gdzie wiara i Duch Boży do tajemnic zakrytych w Piśmie, i nauka posłów Bożych (bez których Eunuchus Izajasza rozumieć nie mógł) nie otworzy?

 W Barci także potem uczynili rozruch 'Żydzi, i uciekać Paweł musiał, zostawiwszy tam Sylę i Tym ateusza, a sam przyszedł do Aten, gdzie czekając towarzyszy, a widząc miasto w bałwochwalstwie utopione, gryzł się sam w sobie, żałując zguby dusz tak wielu, i nie mogąc się wstrzymać, nietylko w bóżnicy żydowskiej, ale i na rynku przez wszystek czas, ganił błędy ich a opowiadał Pana Jezusa zmartwychwstałego. Gadali z nim filozofowie, stoicy i epikurowie, których tam było najwięcej, i wwiedli go do rady i senatu Areopagu, mieniąc iż nowiny jakieś przynosi (na które oni ucho podnosili, bo nic inszego nie czynili Ateńczycy, jedno się o nowiny pytali, powiadając je albo słuchając). Tam w radzie ich kazanie swe Paweł śmiało począł od tego, iż widział jeden słup Bogu postawiony, z takim napisem: Bogu nieznajomemu. Tego Boga ja wam, prawi, opowiadam, którego wy nie znacie, który niebo i ziemię stworzył etc. śmiali się jedni z niego, zwłaszcza gdy wspomniał zmartwychwstanie umarłych, a drudzy go innego czasu słuchać obiecali. Jednak bez pożytku słowo Boże nie było, niektórzy uwierzyli, a między nimi zacny Dionizjusz, jeden z senatu ich bardzo uczony, i Damarys niewiasta i inni. Stamtąd się puścił do Koryntu, i tam długo robiąc rzemiosło około namiotów u Akwili, który tegoż był rzemiosła, W sobotę, to jest w święto żydowskie, w bóżnicy Żydom opowiadał Chrystusa. Ale gdy się sprzeciwili, a wzburzyć także lud przeciw Pawłowi chcieli, ukazał się Pawłowi Pan Jezus w nocy, posilając go i mówiąc: Nie bój się, lnów a nie milcz, bom ja jest z tobą a nikt ci szkodzić nie może, mam wiele ludu w tem mieście. I mieszkał tam Paweł święty półtora roku, • nauczając, i wiele ludzi do Chrystusa obrócił. Aż nakoniee Źydzi wzburzyli się nań, porwawszy go, wlekli do Ganiona starosty. Ale on go sądzić nie chciał, mówiąc: Gdyby co złego uczynił, jabych was słuchał, ale iż tylko rzecz idzie o słowa i swary w Zakonie waszym, wdawać się ja w ten sąd nie chcę.

Potem Paweł, przemieszkawszy tam niemało, puścił się do Syrii z Pryscyllą i Akwilą, i wielkie drogi czyniąc po Galacii i Frygji, a wszędzie uczniów potwierdzając, zastanowił się w Efezie, gdzie znalazł dwunastu chrześcijan, którzy nie byli ochrzczeni, jedno chrztem Janowym, których on ochrzcić kazał w imię Pana Jezusa i sam kładł na nich ręce (dając im bierzmowanie), i zstąpił Duch Ś. na nich, i mówili rozmaitemi języ-kami, prorokując. Tam w Efezie dwa lata przemieszkał i wielkie cuda czynił nad chorymi, tak iż i chustki z ciała jego i pasy leczyły chorych i djabły wyganiały. Co widząc niektórzy egzor-cyści albo zaklinacze czartów między 'Żydami, kusili się też wyganiać czarty z ludzi i mówili im: Zaklinamy was przez Jezusa, którego Paweł opowiada. A czart im powiedział: Jezusa znam i Pawła'm świadom, a wy noście zacz? I to mówiąc człowiek on, w którym był zły czart, wskoczył na nich, i o ziemię ich miecąc, szaty na nich potargał i srodze ich poranił. Byli to synowie Scewy Żyda, przedniego kapłana, którzy to czynili. I zatem padł wielki postrach na Żydów i pogan, i wielbili wierni Pana Boga. A wielu ich przychodziło do Pawła i jego towarzyszy, spowiadając się i oznajmując im grzechy i sprawy swoje. Skąd się baczyć może, jako spowiedź i objawienie grzechów przed pasterzami kościelnymi nie jest ludzki wymysł. Drudzy też, którzy się pogańskiemi księgami i dwornością czarowniczej nauki przedtem bawili, aby zarażenie z ksiąg onych bliźnim nie rosło, znieśli je i popalili; a szacując je, podjęli szkody o pięćdziesiąt tysięcy złotych. Tak mocno rosło słowo Boże i posilenie brało, iż dla niego ludzie, aby przeszkody z ksiąg zaraźliwych i wierze przeciwnych nie miało, taką utratę radzi podejmowali. A my co rzeezem, którzy dla kilka złotych śmiemy chować jad heretyckich ksiąg, daleko szkodliwszy, niżli pogańskich, z którego bliźni śmierć duszną brać może. Za tanie pieniądze Chrystusa w utracie członków Jego sprzedają tacy, którzy dlatego, iż pieniądze za nie dali, do ognia się z księgami heretyckiemi, słów diabelskich pełnemi, nie kwapią. Potem Paweł umyślił iść z Efezu do Jeruzalem, a stamtąd do Rzymu, mówiąc często do swoich: Muszę też Rzym widzieć.

A gdy tamże w Efezie złotnicy, którzy dom srebrny Dianie bogini robili, na Pawła, który bogi czynione ganił, miasto wszy-stko wzburzyli, Paweł uszedł. I długo się powłócząc po Grecji, gdy był w Troadzie na święto niedzielne, zebrał się lud wierny do niego na łamanie chleba; a chcąc nazajutrz wyjechać Paweł, uczynił im kazanie długie, i przewlókł je aż do północy. Na którem siedząc w oknie młodzieniec jeden Tychikus, zdrzemał się i spad/ z trzeciego piętra i umarł. A Paweł zszedłszy na dół, legł na nim, i  obłapując go, rzekł: Nie frasujcie się, dusza jego w nim jest. I tak go wskrzesił i lud Boży wielce uweselił. Stamtąd puścił się zasię ku Efezowi, a nie chcąc być w mieście, będąc w Milecie, posłał sobie po starszych kościelnych efeskich, i upominał ich, mówiąc: Wiecie, jakom się zachował między wami, służąc Panu Bogu w pokorze, i w płaczu, i w pokusach, którem miał ze zdrady żydowskiej; pomnijcie, iż od was nic nie biorąc, nauczałem was jawnie i domownic, oznajmując 'Żydom i narodom pokutę ku Bogu i wiarę w Pana naszego Jezusa Chrystusa; teraz idę do Jeruzalem, nie wiem, co mnie tam spotka, tylko Duch Boży po miastach oznajmuje mi tam więzienie i prześladowanie, czego się ja nie boję a zdrowia cielesnego nad duszę sobie nie przekładam, tylko żebych skończył dobrą posługę, tę, którą mi Pan Jezus zlecił; to wiem, iż twarzy mej więcej widzieć nie będziecie. Oświadczam się dziś przed wami, iżem do zguby dusznej żadnemu przyczyną nie był, i oznajmiałem wam wolę i radę Bożą. Czujcież o so-bie i o trzodzie wam zleconej, nad którą was Duch Święty postawił biskupami, na rządzenie Kościoła Bożego, którego sobie krwią swoją dostał; bo wiem, iż po odjechaniu mojem nastaną wilki drapieżne na was, trzodę waszą rozdzierając, a z was samych powstaną mężowie z przewrotną mową, aby uczniów za sobą pociągnęli. Bogu was polecam i łasce słowa Jego, która może zbudować i dać dziedzictwo wszystkim poświęconym. Srebra i złota i szat waszych nigdym nie pragnął, samem potrzeby swoje i tych, co byli przy mnie, temi rękoma wyrabiał, dając wam przykład, abyście tak robiąc, mdlejszym ugadzali, S żebyście pomnieli na słowo Pańskie, iż On mówił: Błogosławieńsza rzecz jest dawać, a niżli brać. A to mówiąc, przyklęknął i modlitwę z nimi czynił.

Tedy się wielki płacz puścił między nimi, i upadając na szyję Pawłowi, całowali go, o to się najwięcej frasując, iż rzekł, że go już oglądać nigdy nie mieli. I prowadzili go do okrętu, i puścił się do Jeruzalem. A będąc już w Cezarei, Agabus prorok wziąwszy pas Pawłów, i wiążąc nim sobie ręce i nogi, mówił: Tak zwiążą tego, czyj to pas w Jeruzalem, i dadzą go w moc pogaństwu. Co słysząc uczniowie, prosili go z płaczem, aby nie chodził do Jeruzalem. A Paweł mówił: Co czynicie, płacząc nade mną i tra-piąc serce moje? — nie tylko związanym być w Jeruzalem, ale i umrzeć pragnę dla imienia Pana Jezusowego. A gdy mu odradzić nie mogli, przestali, mówiąc: Niech się dzieje wola Boża. Przyjechawszy tedy do Jeruzalem za radą braci, gdy się w ko-ściele Salomonowym wedle Zakonu Mojżeszowego przeczyszczał, chcąc dać znać dla wzburzenia ludzi, iż nauką swoją ustaw Mojżeszowych nie psuje, ale od 'Żydów, którzy byli z Azji, uczyniony jest nań w kościele okrzyk, i wzburzyli wszystko miasto, pojmali Pawła i ciągnęli go z kościoła, chcąc go zabić, przeto, iż przeciw Zakonowi Mojżeszowemu naucza. I już go bili, czem kto miał, i śmierci by byt nie uszedł, by był starosta z rotą nie przybieżał i nie wydarł go z rąk ich. A gdy go prowadził do obozu, szedł za nim lud, wołając: Zabij go, zabij. Starosta nie wiedząc, co się dzieje, gdy prosił Paweł, aby mu dopuścił rzecz do ludu uczynić, dozwolił rad. I postawiony na wschodzie, uczyniwszy sobie milczenie, przekładał wszystkim, iż będąc taki jako i oni, a prześladując chrześcijan, widział Pana Jezusa Nazareńskiego w wielkiej światłości i majestacie, na drodze jadąc do Damaszku. Lecz go zupełnie dosłuchać nie chcąc, wołali: Zabij go a zgładź z ziemi, tedy starosta kazał Pawła męczyć, aby wiedział przyczynę, czemu się tak lud nań wzwaśnił. A Paweł rzekł: żem ja Rzymianin, nieprzesądzonego biczować nie możecie. Tych się słów uląkł starosta i dal mu pokój. A nazajutrz zejść się wszystkim biskupom i starszym kazał, i stawił Pawła rozwiązanego przed nimi. Który gdy się sprawować i niewinność swoją wywodzić począł, Ananjasz najwyższy bi-skup kazał go w gębę bić. A Paweł rzekł do niego: Ściano malowana, uderzy ciebie Pan Bóg, sądzisz mnie wedle prawa, a bezprawnie bić mnie każesz. A stojący jeden rzekł: Najwyższemu kapłanowi złorzeczysz?

A Paweł odpowiedział: Nie wiedziałem, aby był najwyższy kapłan, bo pisano jest: Prze-łożonemu ludu twego złorzeczyć nie masz. Tedy Paweł widząc, iż tam byli saduceusze, którzy nie nie trzymają o zmartwychwstaniu, i o duchu, i aniele, zawołał na faryzeuszy: Jam faryzeusz, o nadzieję umarłych obwiniony jestem. Za tem słowem ujęli się za nim faryzeusze przeciw saduceuszom, i gdy się swarzyli, bojąc się, aby między sobą Pawła nie rozdrapali, wziąć go żołnierzom starosta kazał. A w nocy ukazał mu się Pan Jezus mówiąc: Bądź stały, jakoś mi dał świadectwo w Jeruzalem, tak i w Rzymie masz dać. A między Żydami więcej niż 40 mężów zmówiło się, i ślub uczynili, iż nie mieli jeść ani pić, ażby zabili Pawła. I oznajmili to starszym, żądając, aby go stawiono gdziekolwiek rzekomo do sprawy, żeby go wtem zamordować mogli. Lecz siostrzeniec Pawłów to słysząc, przestrzegł go, i oznajmić zdradę oną Paweł kazał staroście, który to usłyszawszy, wnet nie mieszkając, w nocy go wysłał z dobrą obroną do miasta Cezarei, gdzie był długo w więzieniu trzyman i kilkakroć od Feliksa, Festusa i od Agryppy króla był słuchan, przy nieprzyjaciołach, a żadnej winy znaleźć w nim nie mogli. A gdy się był schylił do tego Festus, aby go nazad do Jeruzalem na sprawę odesłał, Paweł ś. apelował do cesarza do Rzymu, nie śmierci się bojąc, ani się o zdrowie prawując, ale żeby wedle obietnicy Boskiej w Rzymie Chrystusowi świadectwo wydał. I wysłał go starosta Festus morzem do Rzymu z Juljuszem rotmistrzem, który i innych więźniów tam prowadził. Na morzu gdy do Krety przypłynęli, upominał ich i przestrzegał Paweł, jako prorok święty, aby tam przezimowali, pewne im niebezpieczeństwo oznajmując. A rotmistrz więcej wierzył żeglarzom, niźli Pawłowi. I gdy się na morze puścili, przyszła na nich wielka i długa nawałność, tak iż przez czternaście dni nie wiedzieli, gdzie są, ani słońca, ani gwiazdy żadnej nie widząc. I rozpaczywszy już, nie jedli, a było osób w okręcie 276. Tedy Paweł stanąwszy we środku ich, cieszył ich, mówiąc: Lepiej mnie było słuchać mężowie, wszakże bądźcie dobrej myśli, okręt stracim, ale żaden z nas nie zginie, bo tej nocy stanął przede mną anioł Boga tego, któregom ja jest i któremu służę, mówiąc: Nie bój się Pawle, przed cesarzem stanąć masz, a otoć Bóg darował tych wszystkich, co z tobą płyną.

 Wierzę Bogu, iż tak będzie, już się nie bójcie; i prosił ich, aby pokarm wzięli, mówiąc: Włos z głowy żadnemu nie spadnie. I tak się stało. Okręt się blisko brzegu rozbił, a gdy pływać poczęli, żołnierze chcieli więźniów pobić, aby który nie wypłynął a nie uciekł, ale rotmistrz dla samego Pawła żadnego ruszać nie dopuścił. I wypłynęli wszyscy na wyspę Maltę, gdzie się rozgrzewając, gdy nanieciwszy ogień, Paweł zbierał chróst a na ogień kładł, jaszczurka w rękę Pawła ukąsiła. A widząc ludzie wyspy onej, iż wisi u ręki jego, mówili: Musi to być jakiś mężobójca, teraz z morza śmierci uszedł, a już druga śmierć mści się złości jego nad nim. A Paweł ś. strząsnął bestję w ogień, a złego nie czuł. Ludzie stojący czekali, rychło-li opuchnie, padnie i umrze, ale gdy widzieli, iż zdrów, za Boga mieć go poczęli. Wyspy onej panem był Publius, którego ojciec schorzały od Pawła ś. zleczony był; o czem się obywatele dowiedziawszy, chorych wszystkich do niego znieśli, a on każdego uzdrawiał. Przebywszy tam trzy miesiące, puścił się do Syrakuzy i stam-tąd do Puteolos, gdzie go bracia przez siedm dni nie puścili. I tak do Rzymu przyszedł. Rzymscy chrześcijanie daleko mu zaszli, i oglądawszy ich Paweł a P. Bogu dziękując, dobrą myśl i nadzieję wziął. A Pan Bóg sprawił, iż w Rzymie Pawłowi dana jest wolność mieszkać, gdzieby chciał, za strażą tylko żołnierza jednego. Tam naprzód Żydom Chrystusa opowiadając, gdy ich niewdzięczność i zatwardzenie widział, pogroziwszy im proroctwem u Izajasza o ich przekleństwie napisanem, udał się do Rzymian i narodów, i przez całe dwa lata mieszkając w swym najmie, przyjmował wszystkich słuchających i nauczał ich o Panu Jezusie Chrystusie, bezpiecznie i bez zakazania. Póty Łukasz ś. ewangelista żywot Pawła ś. prowadzi, ostatek inni historycy dokładają, ci zwłaszcza, którzy się pomienili, iż długo w Rzymie nauczając, wolno puszczony był i po innych królestwach rozgłaszał ewangelję. A potem w kilka lat za Nerona wiócił się do Rzymu, i z Piotrem świętym, jako się w żywocie jego dołożyło, pojmany i skazany jest pod miecz. Nie krew, ale mleko z szyi jego wypłynęło, a głowa trzykroć skoczywszy, trzy krynice wody dziwnej uczyniła, jako to i po te czasy miejsca w Rzymie świadczą.

I tak po wielkich pracach i mękach (które sam wylicza w liście do Koryntjan) słu-żąc Chrystusowi we dnie i w nocy, kazaniem i pisaniem, pracą, cierpieniem wszystkich trudności i boleści, bieg swój (jako sam mówi) dobry skończywszy, szedł po zasłużoną koronę sprawiedliwości u Pana naszego Jezusa, któremu z Ojcem i z Duchem Świętym, jako Królowi nad królami i Panu nad pany, który sam ma nieśmiertelność i mieszka w światłości nieprzystępnej, cześć i rozkazowanie na wieki wieków. Amen.

Słowa świętego Chryzostoma o świętym Pawle, pamięci i uważania godne.

Chcesz-li wiedzieć, co zacz jest ten łańcuch, który dla Chry-stusa na ciało Pawlowe włożony był? Słuchaj samego Pawła, jako się z tego chlubi i mówi: Proszę ja was związany w Panu. Wielka to dostojność, wielkie królestwo, wielkie przełożeństwo i najwyższe, dla Chrystusa być związanym. Nic niemasz tak zacnego, jako więzień dla Chrystusa i łańcuch on na jego świętych rękach. Większa to, uczciwsza i sławniejsza rzecz, niźli być Apostołem, niźli Doktorem, niżli być Ewangelistą. Kto Chrystusa miłuje, rozumie, co się mówi. Kto bardzo pała miłością Pańską a zna moc więzienia, we. lałby być więźniem dla Chrystusa, niżli w niebie mieszkać, i podobno to jest sławniejsza rzecz, niżli siedzieć na prawicy Jego, zacniejsza to, niźli siedzieć na dwunastu stolicach. Gdyby mi kto da/ obierać, albo wszystko niebo, albo łańcuch, którym ręce Pawłowe związane były, jabym łańcuch wolał. Gdyby mnie kto posadzić chciał albo w niebie z aniołami, albo z Pawłem w więzieniu, jabych ciemnicę obrał. Ktoby mnie postawić chciał albo siedzącego z tronami i mocarstwami najwyzszemi, albo w takiem więzieniu, jabych więźniem być wolał, bo nic być lepszego nie może, jako co złego dla Chrystusa cierpieć. Ktoby mi dawał moc, abych umar-łych wskrzeszał, nie obratbych tego, alebych łańcuch wolał, bo nic szczęśliwszego natleń być nie może. Chciałbych teraz być na miejscu enem, gdzie jest on łańcuch, i chcialbych nań patrzeć, na ten, którego się i diabli boją, i aniołowie go czczą. Bych byt wolny od prac kościelnych a miał ciało mocne, nie wzbraniałbych się takiego pielgrzymowania, abych widział łańcuchy i ciemnicę, w której Paweł siedział. Ktoby mi ukazywał Pawła albo z nieba patrzącego I wołającego, albo z ciemnicy, wolałbych go w ciemnicy. Bo i ci, co są w niebie, do niego przychodzą, gdy jestt w ciemnicy. O szczęśliwy łańcuchu, o błogosławione ręce, które ozdobił łańcuch, który na Pawła włożony był. Nie tak były czci godne ręce one, gdy w Listrze chromego zleczyły, jako gdy łańcuchem spięte były.

Bych się był na on czas urodził, tobych je był bardzo obłapał i na moje powieki przykładał, nie przestałbych był całować rąk, które dla mego Pana związane były. Nie rozumiem, aby tak szczęśliwy był, gdy do trzeciego nieba zachwycony był, jako gdy związany był. Bo to daleko lepiej jest, i mnie by lepiej, gdybych złe dla Chrystusa cierpiał, niźli gdybych cześć od Chrystusa brał i indziej: Żaden, prawi, z cesarzy w Rzymie takiej czci nie miał, jako Paweł. Cesarz gdzieś pogrzebiony leży, a Paweł w pół miasta jako żywy a królujący. A jeślii tu, gdzie cierpiał prześladowanie, takiej czci dostał, gdy przyjdzie (na dzień sądny), co będzie? Jeśli tu, gdzie skóry robił, był tak jasny, a cóż będzie, gdy przyjdzie jasnością się słońcu równający'? Ktoby się nie wstydził, iż rzemieślnik większą cześć ma, niżli wszyscy królowie? A jeśli to się nad przyrodzenie dzieje, a cóż będzie na przyszłym wieku? A kto mógł na świecie być sławniejszy, jako Aleksander Wielki, który tak wiele wojen wygrał, narodów i miast tak wiele pod się podbił, i trzynastym bogiem od Rzymian mianowany był? A iż za żywota tak wiele czynił, królem mocnym będąc i wojska mając, nic to nie dziw, ale po śmierci i po pogrzebie czynić tak wiele na ziemi i na morzu, to wielki dziw. Powiedz mi, gdzie jest ciało Aleksandrowe? Powiedz mi dzień, którego umarł? Nie możesz. A ciało Pawłowe, kto do zacnego i królewskiego miasta idzie, oglądać może, i o sławnym dniu śmierci jego wszystek świat dobrze wie i święto wen święci. O sprawach Aleksandrowych i swoi nie wiedzą, a o sprawach Pawłowych i narody grube wiedzą, i grób sługi Chrystusowego jaśniejszy jest nad wszystkie królewskie pałace. Bo i ten, co w purpurze chodzi (to jest cesarz) idzie całować to ciało, i złożywszy pychę, stoi, modląc się umarłemu, aby się za nim wstawiał przed Bogiem; i koronowany w złotą koronę potrzebuje robotnika namiotów i rybołowa umarłego, jako swego obrońcę. A tego się napatrzysz nietylko w Rzymie, ale w Carogrodzie, bo i tu rozumiał syn Konstantego Wielkiego, iż tem ojca swego bardzo uczcić miał, iż go u drzwi rybołowa pogrzeb/. A to, co są wrotni u cesarzy, to są cesarze u ciała rybołowów. O kto mi to da, abych teraz mógł obłapać ciało Pawłowe, a do grobu jego przylgnąć i oglądać proch ciała tego, w którem zbiegał świat wszystek, w którem to nagrodził Chrystusowi, czego nie dostawało. I indziej: Pomyślcie a dziwcie się, co za widok Rzym mieć będzie, gdy Paweł i Piotr z grobu onego we mgnieniu oka wstaną i podniosą się, i wynijdą przeciw Chrystusowi. Jaki dar pośle Rzym Chrystusowi'? Takiemi dwoma koronami i złotemi łańcuchami ozdobion będzie? Nie tak jest jasne niebo, gdy słońce wypuszcza promienie, jako rzymskie miasto na wszystek świat te pochodnie wypuszczając. To są słowa ś. Chryzostoma.

Powrót do spisu treści

1 lipca.
 ŻYWOT SAMSONA, SĘDZIEGO LUDU BOŻEGO
wzięty z Pisma świętego i wykładu Doktorów kościelnych (Jud. 13-16).

       Przedziwny Samson, cnót i darów Bożych zacnością, a zwłaszcza męstwem i siłą mocarz nigdy niesłychany, a na wybawienie ludowi Bożemu dany, jeszcze w żywocie matki swej od anioła zwiastowanie i z osobnego daru Bożego poczęcie miał. Gdy znowu on lud izraelski zapomniał Pana Boga swego, a udał się za obcemi bogami, pokarał ich Pan Bóg niewolą i mocą filistyńską, tak iż byli od nich opanowani i ściś- nieni przez lat czterdzieści. Ale Pan Bóg nieskrócony w miłosierdziu swem, zmiłował się nad nimi i na wybawienie ich przejrzał im dziwnego mocarza Samsona jeszcze od żywota matki jego, bo posłał anioła swego do żony jednego pobożnego człowieka Manuego z pokolenia Dan, która była z przyrodzenia niepłodna; skąd się znaczy dobrze, iż ta niewiasta wielkiej pobożności była pełna, iż się stała godna nietylko widzenia aniel- skiego, ale i naprawy takiej niepłodnego przyrodzenia swego. Czasu tedy jednego, gdy podobno na modlitwie była, ukazał się jej anioł i rzekł: Niepłodnaś a dzieci nie masz, ale poczniesz i porodzisz syna; patrzże, abyś wina nie piła, ani pijanego żadnego napoju, a żebyś nic nie jadła nieczystego, bo poczniesz i porodzisz syna, którego się głowy brzytwa nie dotknie, przeto iż będzie Nazareus albo poświęcony i oddany Bogu od żywota matki swej, i on pocznie wybawiać Izraela z rąk filistyńskich, Tak do rodzenia takiego człowieka, na cudowne sprawy Boskie obranego, kazał się Pan Bóg matce przyprawić, aby dziecię miarę, trzeźwość i posłuszeństwo matki swej tem lepiej naśladować mogło, a żeby dar Boski w sobie świętem a białogłowom przystojnem życiem uczciła, którą gdyby inne chrześcijańskiego małżeństwa niewiasty naśladowały a ku służbie Bożej płód swój obracały, dawałby im Pan Bóg wielką pociechę po dziatkach ich. Byli to Nazarejczycy w Zakonie Starym, ludzie na służbę Bożą, jakoby dziś zakonnicy, oddani - albo do czasu, jako jest u Mojżesza, albo przez wszystek czas żywota swego, jako ten Samson; których to było zwierzchnie prawo, którego bez grzechu wielkiego przestąpić nie mogli, aby włosów nie golili, a wina i tego wszystkiego, co z jagód winnych jest, nigdy nie skusili, na podporę czystości, trzeźwości, postu i miary, czego najwięcej w służbie Bożej potrzeba. Niewiasta ona uczciwa i mądra, mężowi jako przełożonemu swemu widzenie ono i słowa powiedziała, mniemając, aby był prorok jaki a prosty człowiek anioł on, co jej zwiastował, i mówiła: Mąż Boży przyszedł do mnie z twarzą anielską bardzo straszliwy, i to mi a to powie- dział.

 A Manue uwierzył i dał cześć Bogu, prosząc, aby drugi raz posłał męża onego na lepszą naukę, coby czynić mieli z sy- naczkiem, który się urodzić miał. I wysłuchał go Pan Bóg, bo drugi raz przyszedł anioł do jego żony, jako do nabożniejszej, i która na polu w osobności i pokoju czyniła modlitwę. A ona go zdaleka poznawszy, pobieżała do męża, opowiadając mu jego przyjście. I szedł z nią Manue, i ujrzawszy go, rzekł; Tyś-li jest, któryś z niewiastą pierwej rozmawiał? A anioł powiedział: Jam jest, i powtórzył to, jaką żonie jego naukę dał, rozkazując, aby się tak zachowali. A Manue chcąc uczcić męża onego, prosił go na koźlątko do domu swego, lecz anioł powiedział: Jeśli mnie do jedzenia prośbą przymuszasz, jać jeść nie chcę, ale jeśli chcesz ofiarować, ofiaruj Panu Bogu. A Manue nie wiedział, żeby był anioł, i spytał go: Jakoć imię, żebych cię uważyć i uczcić umiał, gdy się to, co mówisz, skutkiem ziści? A anioł powiedział: Czemu się o moje imię pytasz, które dziwne jest? - jakoby rzekł: Nie wiesz ty, com jest, stanu i natury mojej pojąć nigdy nie możesz, przeto się próżno i o imię py- tasz. Tedy Manue wziął koźlę i potrawy polewczaste i ofiarował je na jednej skale Panu, który dziwy czyni. A gdy pło- mień z ofiary w niebo się puszczał, anioł zaraz w płomieniu w niebo wstąpił. Na co oni patrząc, padli na ziemię na twarze swe, i po- tem się im anioł nie ukazywał. A Manue zrozumiał, iż to był anioł Pański i rzekł do żony swej: Śmiercią pomrzemy o to, żeśmy widzieli Pana - z prostego i pospolitego rozumienia u Izraela, mniemając, aby ten żyć długo nie mógł, który Boga albo anioła, moc Bożą na sobie noszącego, ujrzy. Lecz żona, śmielsza i lepiej Bogu dufająca, rzekła: Gdyby Pan Bóg nas zabić chciał, nie przyjąłby ofiary z rąk naszych, aniby nam ta- kie rzeczy przyszłe oznajmiał. I za czasem porodziła syna i dała mu imię Samson.

 Rosło ono dziecię, i błogosławił mu P. Bóg, i Duch Boży był z nim, gdy żył pod namiotami powiatu swego Dan, między miastem Saraa i Estaol. A gdy dorósł Samson, wiedząc iż go Pan Bóg na to obrał, aby wojnę wiódł z nieprzy- jaciółmi ludu swego a wyzwolił go, szukał takiej przyczyny, za którąby przymierze, które już byli Izraelici z Filistynami, służąc im, uczynili, zrzucić mógł. I taką znalazł. W Tamnacie mieście filistyńskiem umyślił żonę wziąć, a jako posłuszny i do- bry syn, ojca o to i matkę prosił, aby mu taką a taką wzięli za żonę, nie chcąc się nad wolę ich żenić (bo Stary Zakon dla obietnicy o Mesjaszu z małżeństwa błogosławieństwa oczekiwał) wzbraniali się na przodku rodzice jego, wiedząc, iż Pan Bóg małżeństwa z Filistynami nieobrzezańcami brać zakazał; wszakże wiedząc, iż sprawa Ducha Bożego w nim była, a iż mu tego Pan Bóg sam dopuścił, uczynili tak, jako prosił, i szli z nim do onego miasta. A gdy przychodzili z nim do winnic Tamnaty, pozostał trochę na stronie Samson, a owo się nań lew młody a bardzo srogi z rykiem rzucił, a Samson wzbudzony i posilony Duchem Bożym, nie mając nic w ręku, porwał lwa i rozdrapał go na części jako jakie koźlę. Tu doznał siły swej i poznał dar Boży w sobie. A iż pokorę miał wielką i znał dawcę siły onej dziw- nej, z onem męstwem swojem nie pokazywał się, ani tego rodzicom oznajmił; i zmówiwszy tam żonę, odszedł do domu. A gdy się drugi raz po kilku dniach na skończenie małżeństwa z rodzicami wracał do onego miasta i do oblubienicy swojej, i chcąc za ono zwycięstwo na miejscu, gdzie lwa    przeraził, dzię- kować P. Bogu, szedł tam i znalazł w paszczęce lwiej pszczoły i plastr miodu. I wyjąwszy miód, jadł idąc i  udzielił go też ojcu i matce, ale im nie powIedzIał, Jako i gdzie on miód znalazł. Był języka tak powściągliwego, iż i oną dziwną rzecz zataił. Przyszedłszy tam, sprawował ojciec synowi Samsonowi gody. A obywatele miasta onego, widząc Samsona z twarzy i z ciała człowieka bardzo mężnego, bać sIę go poczęlI, aby czego zuchwale nie począł; i w rzeczy go czcząc, a ono więcej aby go ukrócić mogli, przydali mu trzydzIestu młodzlencow mocnych i mądrych, aby przy nim byli, którym Samson w rozmowie towarzyskiej rzekł: Zgadnijcie mi jedną zagadkę do siódmego dnia, póki trwać gody będą, a ja sam  dam trzydziesci koszul  i trzydzieści sukien; a nie zgadniecie-li, wy mnie tak wiele dacie. Oni, aby w mądrości i w dostatku nie zdali się być Samsonowi podlejsi, przyzwolili na to. I dał im taką zagadkę: Z jedzącego wyszedł pokarm, a z mocnego słodkość. Trudna się im bardzo rzecz zdała, a tracić mieli tak wiele i sromotę odnieść; przetoż żonę oną młodą Samsonową, sąsiadkę swoją, naprawili, aby się od męża swego dowiedziała, coby to za zagadka była, i na koniec pogrozili jej ogniem i spaleniem domu ojca jej, mówiąc: Izali na toście nas prosili, abyśmy tu złupieni byli W domu waszym? Tedy żona Samsonowa przez siedem dni męża prosiła, płakała, narzekała, mowląc: Nie miłujesz mnie, iż tego dla mnie uczynić nie chcesz, abys mi tę zagadkę wyłożył. A Samson się długo wzbraniał, mowiąc: Ojcu memu i matce tegom się nie zwierzył, a tobie bych powiedzieć to miał? . Lecz dnia siódmego, gdy mu się już swem narzekaniem i niepokojem uprzykrzyła, powiedział jej, jako zabił lwa a w jego paszczęce znalazł miód. A ona to wnetże młodzieńcom onym wydała, i niźli wieczór przyszedł, przyszli do Samsona i zgadli mu zagadkę, mówiąc: Nic nad miód słodszego, nic nad lwa mocniejszego, to jest, lwa tyś zabił, a w gębieś jego pszczoły i miód znalazł.

 Samson się domyślił, iż go żona oszukała, i rzekł: Byście byli jałowicą moją nie orali, nigdybyście byli nie zgadli. I wnet za wzbudzeniem Ducha Świętego pobieżał między Filistynów do miasta Askalonu, i zabił tam trzydziestu mężów z rozkazania Bożego, których tem Pan Bóg za ich złości karał. I obłupiwszy ich, dał onym towarzyszom koszule ich i suknie; i rozgniewany o to, iż go tak żona jego zdradziła, a iż to z naprawy Filistynów uczyniła, szedł do domu ojca swego Samson. A gdy ochłonął nieco gniew jego, po niektórym czasie wrócił się do żony swej, niosąc jej za upominek koźlę. Lecz gdy przyszedł, ojciec jej powiedział, iż ją dał za innego męża, mniemając aby już o nią nie dbał. A Samson już jawnie nie- tylko jemu, ale wszystkim Filistynom, mając tę słuszną przy- czynę na onych nieobrzezańców, nieprzyjaciół ludu Bożego, wy- powiedział pokój i przymierze, mówiąc: Od tego czasu już nie będzie moja wina, gdy Filistynom wszystko złe czynić będę. I naprzód nazbierawszy i nałowiwszy liszek, a ogon jednej do drugiej związawszy, głownie z ogniem do nich przywiązał i puścił je. A liszki rozbiegając się, popaliły wszystko zboże i urodzaje "Filistynom, tak iż i winnice i oliwniki pogorzały. O czem się dowiedziawszy Filistyni, a iż on ojciec żony jego przyczynę dał Samsonowi, biorąc mu żonę, spalili i żonę oną i ojca jej. Wszakże Samson na tem nie przestał, ale znalazłszy Filistynów gdzieś w kupie, pobił ich wielką liczbę, tak bardzo, iż towarzysze pobitych przez ono cudowne jego męstwo i żal wielki, zdumiawszy się, siedzieli kolano na kolano zakładając. Po tej porażce zamknął się Samson w jaskini Etam. O czem dowiedziawszy się Filistyni, zebrali się z wojskiem wielkiem i kazali wszystkim Izraelczykom, aby im Samsona wydali, gro- żąc im zgubą ich. I zebrało się trzy tysiące mężów z poko- lenia Judy, k'woli Filistynom, chcąc dobywać i wydać Samsona, sędziego i obrońcę swego. A on więcej sobie ważąc pokój i dobro pospolite, a niźli zdrowie swoje, przyzwolił, aby go wydali, tylko tego żądał, aby go nie zabijali, a żywego i zwią- zanego podali. I gdy mu to obiecano, dał się im związać dwoma nowemi powrozami, i tak go dali w moc Filistynom. Była wielka radość i wołanie w obozie Filistynów, gdy im był przyprowa- dzony Samson. Ale gdy ono wielkie wesele pokazywali, Duch Boży wzruszył Samsona, iż wnet one powrozy na sobie jako len, gdy go zapali, potargał; i chcąc bić nieprzyjaciół swych, 53a nic w ręku nie mając, znalazł na ziemi szczękę oślą, i oną kością bijąc ich, poraził i rozgromił wszystko wojsko ich. I zo- stało na placu tysiąc osób zabitych. Widząc Samson wielkie a niesłychane zwycięstwo, nieco swej mocy przyczytując, śpiewał: Szczęką oślą rozproszyłem ich i zabiłem tysiąc mężów.

 A tym czasem na większe poni- żenie jego a wsławienie większego miłosierdzia Boskiego nad nim, padło nań tak wielkie pragnienie, iż on wojownik tak mężny, dla trochy wody, której mieć nie mógł, umierał, a kt5- rego wojska porazić nie mogły, maluczki go niedostatek zajrzjał. Poznał Samson ułomność i słabość ludzką, i ukorzył SIę Panu Bogu i zawołał do Niego, mówiąc: Niech będą, Panie, całe sprawy Twoje, dałeś wielkie zwycięstwo w ręce sługi Twego, a oto z pragnienia umieram i wpadnę w ręce nieobrzezańców, nieprzyjaciół moich. A iż z wielką wiarą i wielkie m ufaniem i wyliczaniem innych dobrodziejstw Boskich prosił, łacno upro- sił, bo już nie z ziemi ani z opoki, ale z kości, z zęba jednego onej szczęki oślej puściło się źródło słodkiej i wdzięcznej wody, którą się ochłodził i siłę wziął. Zaprawdę, wielkiej świątobli- wości człowiek, dla którego P. Bóg takie cuda uczynił. O jako jest mocna a miłościwa ręka Jego na pomoc tym, którzy Go dobrze wzywają. Miał tedy pokój lud Boży i był poczęści wolny od Fili- stynów, i sądził a sprawował ich w pokoju on sędzia ich Sam- son, A czasu jednego szedł do ziemi filistyńskiej, do miasta Gazy, żadnej się ich mocy i wojska żadnego nie bojąc, i stanął u jednej nierządnicy, albo (jako rabinów wykład ma) u nie- wiasty, gościnny dom mającej. Byli temu radzi Filistyni, iż go w murach zamknąć mogli, i zebrawszy się, otoczyli miasto, chcąc go, skoroby wyszedł, zabić. A Samson śpiąc aż do pół- nocy, wstawszy, oba wrota u bramy miejskiej ręką swą ze wszystkiemi zaporami, zamkami i podwojami obalił, i wziąwszy je, niósł na jedną górę. Przelękli się oni nieprzyjaciele onej siły cudownej, i potem z żadnem wojskiem na oną jego samego osobę oburzyć się nie śmieli. Lecz czego wojska nie przemogły, chytrość i pochlebstwo niewieście zwojowało, bo potem Samson wziął sobie za żonę Damę niejaką, w mieście Sorek; tę iż miłował podobno więcej, niźli przystało, także jako od drugiej, a od tej daleko szkodli- wiej zdradzonym został. Bo Filistyni wiedząc, iż u niego Dama wiele może, zmówili się z nią i obiecali jej jedenaście set srebr- nych, prosząc, aby na nim wypochlebowała i łagodnością swoją zdradliwą wybadała, w czemby taką moc miał a jakoby mógł pojmany być. Czyniła ta zdrajczyni jako mogła naj chytrzej i najpilniej to, na co była przenajęta; a Samson wiedząc, jakiby w tern grzech miał, gdyby jej to oznajmił, zbywał ją rozmaicie.

Raz powiedział: Gdyby mnie związano siedmioma mokremi z żył uczynionemi powrozami, zostanę także mdłym jako i inni. Co ona powiedziała panom filistyńskim, i dali jej takich powrozów. A gdy zasnął, związała go, i w domu żołnierzy zataiwszy, za- wołała, budząc go: Nieprzyjaciele nad tobą. A Samson się porwawszy, powrozy one jako nici ślinami zmoczone potargał. Przeklęta niewiasta widząc, iż jej nie powiedział, w czem moc miał, nie przestała go prosić i jemu się przykrzyć. A on jej drugi raz powiedział: Gdy mnie zwiążą nowe mi powrozami, będę słaby jako inny. Uczyniła jako pierwej, w domu zataiła zdrajców, ale skoro krzyknęła: Filistyni nad tobą, Samsonie - porwał się i potargał powrozy jako nitki. Trzeci raz także, włosy jego, które się na siedm kosmów dzieliły, splotła, gdy był zasnął, i gwoździem do ziemi przybiła. Ale skoro się ocknął. wnet gwóźdź z ziemi z włosami wyrwał. Nie mógł się obaczyć miły Samson, tak niewiasty onej zamiłowanie oczy jego ślepiło, iż zdrajcy nie widział, a przy niej mieszkał i domowemu nieprzyjacielowi odjąć się nie umiał. Przetoż skarany jest od Pana Boga i dany w ręce nieprzyja- cielskie. Złośnica ona łakoma, sprzedając niewinnego męża swego, który ją tak bardzo miłował, śmiała go tak długo fra- sować, tresktać, budzić i spać mu nie dopuścić, iż już ledwie żyw był przez one niepokoje, tak długo, aż na nim prawdę wycisnęła.               I powiedział jej bardzo nierozmyślnie i z grzechem, mogąc ją dlatego opuścić i od niej odejść: Żelazo, powiada, nigdy na mej głowie nie postało, bom jest poświęcony Panu Bogu memu z żywota matki mej, gdyby mi głowę ogolono, wnetby odeszła ode mnie moc moja i byłbych jako inny. Widząc liszka zdradliwa, iż się jej otworzył (bo one słowa ze czcią wielką ku Bogu i z bojaźnią mówił) posłała do woje- wodów filistyńskich, mówiąc: Już mi teraz odkrył serce swoje, już jeno ten raz przyjdźcie, pewnie go już mieć będziecie. I za- taiwszy w domu nieprzyjaciół, pochlebstwem swem djabelskiem prosiła Samsona długo, już niespaniem zmorzonego, aby na ko- lanach jej zasnął; co skoro uczynił, przyzwała balwierza i ogo- liła głowę jego. I obudziwszy go, pchała go od siebie, bo już ona moc od niego była odstąpiła, nie iżby się we włosach cho- wała albo ją włosy dawać miały, ale iż on przestąpił w ogoleniu głowy przykazanie Boże i zwierzył się z tego niewieście; skąd mógł baczyć, iż go zdradzić miała, a wolał w tem niebez- pieczeństwie być a niźli ją opuścić, lekko sobie dary Boskie uważając, opuścił go też Pan Bóg i odjął mu siłę oną za grze- chem. I zawołała Dalila: Filistyni przyszli na cię, Samsome. A on chcąc się bronić jako pierwej, nie bacząc, iż już Pan Bóg odszedł od niego, wpadł w ręce nieprzyjaciół swoich; i wnetże go związawszy, oczy mu wyłupili i prowadzili go do miasta Gazy, i tam go do więzienia dali i żarna mu młyńskie obracać kazali. Pokutował tam w prawej skrusze Samson, i korząc Się za grzech swój, znalazł u Pana Boga miłosierdzie.

 A gdy mu już odrastać włosy poczynały, zjechali się wszyscy wojewodowie filistyńscy do Gazy z ludem wielkim, aby biesiad używali i bogowi swemu Dagonowi dziękowali i ofiary czynili, iż im dał w ręce nieprzyjaciela ich Samsona. I skupiwszy się w jedną bóżnicę, chcąc widzieć wszyscy osobę oną tak sławnego męża, kazali go przywieść, i postawiwszy między dwoma słupami, śmiali się z niego i grać mu przed sobą rozkazali. _ Grał przed nimi ubogi Samson, ale pomnąc, jako Pan Bóg pokutujących przyjmuje, a iż już grzech jego onem karaniem, męką, więzieniem, naigrawaniem, za skruchą serdeczną jego i łaską Bożą odpuszczony był, i mogła mu się moc ona, którą miał, wrócić, miłując też Kościół i lud Boży, na którego obronę był od Boga dany, dla nich ważył zdrowie swoje. I umyślił obalić on pałac wszystek i pobić nieprzyjaciół ludu Bożego. I rzekł do pacholęcia, które go wodziło: Niechaj się wesprę a odpocznę na tych słupach, na których dom ten stoi. A dom był pełny mężów i niewiast, i wszyscy tam bylI panowie filistyńscy, i po pokryciu i górnych gankach było około trzy tysiące ludzi. Tedy Samson począł wzywać w gorącej modlitwie Pana Boga i mówił: Panie Boże mój, wspomnij na mnie, przywróć mi pierwszą siłę moją, Boże mój, abych się pomścił nad nieprzyjaciółmi moimi i o utratę dwu oczu moich. I jąwszy słupy one, jeden prawą, drugi lewą ręką, rzekł: Niech położę zdrowie moje z Filistynami, a trząsnąwszy mocno słupami, oba- lił dom wszystek, i upadł na wszystkich panów filistyńskich i na lud ich, który tam był, i więcej ich pobił umierając, niźli żyjąc. Zatem przyszli bracia i powinowaci jego i pogrzebli go w ojcowskim grobie. Sądził lud Boży lat dwadzieścia, dobrą a świętą śmiercią skończył i w wielkiej pokucie, i od Pawła Apostoła między Świętych poczytany jest; bo ona śmierć jego przyszła mu z dobrego rozmysłu i z miłości czci Boskiej, którą Filistyni bluźnili, a nie dla pomsty o własną krzywdę, bo acz wspomina wyłupienie oczu swych, ale iż on był sędzią i przełożonym ludu Bożego, krzywda jego była krzywdą Kościoła wszystkiego, o którą on najwięcej czynił. Dobrze znać, iż się ona śmierć Panu Bogu osobliwie podobała, iż mu siłę nie z porastania włosów, ale z osobnego daru swego wrócił na posługę oną pospolitą i zgubę nieprzyjaciół ludu swego. Wielką cnotę swoją zaprawdę w takiej śmierci pokazał, iż chciał zdrowie swoje dla dobra pospolitego utracić, aby poniżeni byli niewierni a moc się ich nad wiernymi skróciła. Na cześć Bogu w Trójcy jedynemu, który rozkazuje na niebie i na ziemi, na wieki wieków. Amen.


Powrót do spisu treści
2 lipca.
NA DZIEŃ NAWIEDZENIA ELŻBIETY OD MATKI BOŻEJ, KAZANIE KRÓTKIE.

 Dwie brzemienne matki mamy, których dziś zejście i rozmowa wielkie święto i radość wszem wiernym uczyniła. Dziś Syn Boży już wcielony, w naturze naszej poczęty w żywocie, nie czekając wyjścia na świat, w najmilszej matce swej jeszcze mieszkając, światu się oznajmiać, moc swoją Boską pokazywać, dary Ducha Świętego przez Matkę swoją Przeczystą rozdawać, i posługę zbawienia naszego sprawować poczyna. Dziś się dwie przedziwne matki nawiedzają, obie w żywocie płód błogosławiony noszą, obie cudowną łaskę Bożą w poczęciu synów swoich znają, obie prorokinie i tajemnic Trójcy Świętej pełne, o sprawach i o początku Odkupienia naszego rozmawiają. Ale jedna zacniejsza, niźli druga; jedna Pana, druga sługę Jego w żywo- cie nosi; jedna w dziewictwie bez męża, druga w niepłodności z męża matką zostaje; jedna podaje dobrodziejstwa łaski i darów Boskich, a druga je bierze. Marja jako krynica, żywą wodę w sobie mając, wesele Ducha Ś. na Jana i matkę jego wylewa, a Elżbieta jako rola deszczem polana, bujnemi Ducha Ś. da- fami serce swe uwesela i napełnia. A iż nie tylko dwie matki, ale też i d waj synowie w tern nawiedzeniu i w tej rozmowie radość nam i pociechę świętą dnia dzisiejszego czynią, z tych czterech osób, acz daleko od siebie różnych, nauki zbawienne odnieść możemy, to jest: z Chrystusa Boga naszego, w żywocie macierzyńskim przebywającego, z Matki Jego przesławnej, z Jana i z Elżbiety.

1. Ze strony Pana Jezusa obaczmy, jako rychło, a zaraz skoro się w żywocie Panieńskim począł, sprawować wnet zbawienia naszego nie omieszkał, gotując nam posłańca swego, któryby nas o przyjściu Jego obwieścił i do niego przyprawił. On wzbudził Matkę swoją, aby tam szła, gdzie Jan w matce leżał, gdzie się jeszcze sam nie czuł, żeby nie czekając czasu i wyjścia z ciała, poświęcony i czysty od grzechu pierworodnego a dostojny na wielki on urząd został, żeby już poznał Tego, którego światu ukazywać miał, a głos Jego przez Matkę usłyszawszy, sam się Jego głosem na puszczy ku nawróceniu grzesznych stawał, aby się na nim ziściło proroctwo: Pan mnie zawołał z żywota matki mojej, jeszcze w matce wspomniał na imię moje. A nie tylko Janowi Zbawiciel maluczki w ciele i z żywota Matki dobrze czynić chciał, ale i Elżbiecie i wszystkiemu domowi Zacharjaszowemu, a z niego światu wszystkiemu. Stądże poznawamy, jako Pan Chrystus dla nas wcielony nie omieszkał do rozdawania łaski i darów niebieskich, abyśmy też i my do brania nie omieszkiwali. Wstydź się każdy . tak wielkiego lenistwa, bacząc, jako ochotny jest Bóg nasz, aby nam dobrze czynił, czekając nas, żebyśmy ręce ściągali, a póki czas mamy, Ducha Jego Świętego i oczyszczenie z grzechów naszych   z tym Janem, i od młodości i w każdym wieku i czasie żywota naszego brali. Miłujże tego Zbawiciela twego, tak o twe dobro czujnego i tak rano do ciebie wstającego, a gotuj się na otrzymanie darów Jego.

2. Ze strony Matki Przeczystej, przypatrzmy się, jako Ducha Św. łaski będąc pełna, najwięcej ją i najpierwej na miłości bliźniego pokazała. Na przestając na swej bogomyślności i na komórce swej, w której z aniołem sprawiła potrzeby zbawienia twego, słysząc o Elżbiecie brzemiennej i pociechy a posługi Jej potrzebującej, pobieżała do niej. Toć jest pewny znak l skutek łaski Bożej w nas i Ducha Ś. obecności w sercach naszych, gdy miłość ku bliźnim pokazujemy a do posług się ich i pomocy wszelakiej nie załujemy. Nic gorącej onej miłości ciężko nie. było; brzemię ono nowe a dziwne w żywocie, drogi Jej onej mie odradziło; dalekość, i praca, i góry, i piesze chodzenie, i osierociałość, i inne trudności, panieńskiego serca od onego, uczynku miłosiernego nie odstraszyły. A jednak na wstyd panieński pomnąc, oczu się ludzkich na tej drodze strzeże, a podobno do zadnej gospody na odpocznienie nie wstępując dniem l nocą ze skwapliwością bieży, aby Panienka, której przebywanie w swej komórce i zatajenie więcej służy, ludziom się nie ukazywała, ani do rozmów niepotrzebnych wstępu nie miała. Obacz i niezmIerną Jej pokorę: nie pomni się być Matką Bożą, Królową Anielską, Panią wszego świata - jako jedna niewolnica i sługa idzie na posługę Elżbiety starej. O Matko Pańska, do Twej posługi wszystkie się chóry anielskie zniżają, a Ty się, tej Elżbiecie starej, która Tobie nigdy równa stanem i zacnością nie jest, poniżasz i na posługi się jej jako młodsza i najniższa podajesz?

 3. Szczęśliwy dom, w który weszła Panna i w który Jezusa Boga przyniosła, ale szczęśliwsza Elżbieta, która Jej pozdrowIeme usłyszała; wszakże najszczęśliwszy Jan który , który na przód skutek i pożytek Jej pozdrowienia uczuł i odniósł. Cuda wielkie się za przyjściem tej Panny, i niesłychane nigdy rzeczy jawić się poczęły. Na głos Jej pozdrowienia, głuchy w żywocie słyszy, nierozumny rozum bierze, ślepy ostro Pana swego widzi; porodzony w grzechu, Ducha Ś. chrzest i obrzezanie odnosi, ten co się nie czuł w żywocie matki swej, radować się poczyna; dzieci w zywocie na matkę woła: Znaj Pana i Boga mego i swego, matko miła; widzę ja Pana, który przyrodzeniem władnie, czekać nie chcę porodzenia mego, nie trzeba mi przez dziewięć miesięcy w tym żywocie leżeć, bo jest we mnie Ten, który jest wieczny. Wynijdę z tego ciemnego mieszkania, opowiem rzeczy dziwne, które się już w żywocie Panieńskim stały; wszakern ja jest trąbą Jego, trąbić mi o Jego wcieleniu potrzeba; głosem jestem Jego, mówić już o Nim muszę, i język ojca mego błogosławić i ku mówieniu przywieść mam, i żywot twój macierzyński ożywię. O dziwne tajemnice - jeszcze się nie urodził, a już skakaniem mówi; jeszcze go nie widać, a już grozi; jeszcze mu mówić nie wolno, a już się słyszeć daje; jeszcze żywota swego nie prowadzi, a już Boga swego chwali; jeszcze światłości nie widzi, a już słońce ukazuje; jeszcze go nie rodzą, a on rodzaj uprzedzić chce. Nie miło mu iż go przy Panu jego wściągają, nierad czeka kresów przyrodzenia, chciałby się rychło z ciemnicy żywota matki swej wyrwać a Zbawiciela świata oznajmiać. Przyszedł Ten, prawi, co więźniów rozwiązuje - a mnie czemu w więzieniu trzymają? Przyszło Słowo, aby wszystko naprawiło - a ja czemu jeszcze mam tu siedzieć? Wynijdę, uprzedzę, wołać będę: Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy ludzkie. _ O dziwne cuda, które czynisz Chryste przez głos Matki Twojej. Nawiedźże nas też dziś i czasu śmierci naszej, miła Matko i Gospodo nasza, niech głos Twój zabrzmi w uszach naszych (bo słowa Twoje słodkie, a twarz Twoja prześliczna jest, abychmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego, którego nosisz, którego rodzisz, który w żywocie Twoim przebywa. Szczęśliwi jestechmy, że Cię mamy w domu Kościoła świętego powszechnego, któregoś Ty Przeczysta jest wszystką okrasą. Szczęśliwe nasze Jeruzalem, które się z ta- kiej Królowej weseli. Córki syjońskie patrząc na Cię, błogosławią Ciebie, i królowe wszystkie Ciebie sławią. Lecz szczęśliwsi będziem, gdy słowa Twe przenikną aż do wnętrzności naszych a dusze nasze umarłe wzbudzą, łaską Tego, którego nosisz, abyśmy się z tej ciemnicy świata tego porywali, i w niej tęsknili, i Ciebie w królestwie Syna Twego w chwale Trójcy Świętej oglądali.

4. A Elżbieta, czując dary Boskie w sobie i ono skakanie radosne synaczka swego, i mając obfitość Ducha Bożego, i w proroctwie widząc i znając chwałę Trójcy Świętej, Ojca, którego Syn w żywocie Marji przebywał, i Ducha Ś., którym się rodzaj Jej przedziwny zaczął, usta swe na chwałę Panieńską otworzyła. Baczyła dobrze, iż jej przez Nią Pan Bóg one rzeczy wielkie otworzył, i na głos Jej pozdrowienia ono dał błogosławieństwo, i Ducha synowi jej w żywocie, i onej samej. Wielkim tedy głosem zawołała z całego serca i miłości ku Niej: Błogosławionaś Ty między niewiastami, nad Cię świat nie miał ani mieć szczęśliwszej białogłowy nie będzie, przeto, iż Ty sama nosisz w żywocie takiego, który jest Panem i Stworzycielem moim. Błogosławiona wiara Twoja, która na takie rzeczy nigdy niepodobne u ludzi zezwoliła; pewna rzecz, iż Ci ziści Bóg Twój wszystko, co rzekł. I wyznaje Elżbieta wzięte przez Pannę dobrodziejstwa, mówiąc: Skorom głos usłyszała pozdrowienia Twego, rozradowało się dzieciątko w żywocie moim i ukazuje mi dziwne zakryte tajemnice, a ja mowę jego rozumiem i wiem, iżeś Ty jest Matką Boga mego. Co czynić mam, jakoć dziękować mam, nie wiem sama, Panienko królewska, sławo rodzaju naszego, okraso płci żeńskiej - wieleś i nazbyt dla mnie tem nawie- dzeniem i przyjściem Twojem do mnie uczyniła. Taisz się, pokorna Dziewico, a nie powiadasz mi o tem, co nosisz w żywocie, ale synaczek mój czuje, coś Ty zacz jest, i Duch Boży mnie objawia; i jeśli lud Boży tego nie zrozumie, kamienie mówić i sławić Cię z owocu żywota Twego będą. Nie śmiem ganić, żeś do mnie przyszła, ale się dziwować muszę, iż Ty prawdziwą i rodzoną Matką Boga mego będ'lc, mnieś niewolnicę Twoją i babę grzeszną nawiedziła, i takieś dla mnie na drodze strudzenie podjęła. Jam przyjść do Ciebie i dziękować Ci za to miała, iż nosisz zbawienie nasze, iżeś się drugą naszą Ewą stała, przez płód Twój nas ożywiającą. Tak się rozumieją one słowa Elżbiety starej, z których się nauczmy czcić, jako najwięcej możem, tę Przeczystą Matkę, i dla Jej chwale ust naszych nigdy nie zamykać, ale wołać często z oną drugą niewiastą: Błogosławiony żywot, który Chrystusa Boga naszego nosił, i piersi, których on pożywał. Uczmy się i wdzięczności za dobrodziejstwa Boskie, ochotnie za nie dziękując dawcy ich. A miejmy wielką nadzieję w przyczynie tej Rodzicielki Boga naszego, bo w Niej Chrystus chce sławny być i w Jej się czci kocha.

5. A Ona jako mądra i pokorna, wszystką cześć, którą Jej czynim, z siebie składając, do nóg ją Syna swego pomiata, mówiąc: Ty mnie Elżbieto sławisz i wychwalasz - dobrze czynisz, bo nic niemasz nieprawego i omylnego ani pochlebnego w słowach twoich, wszakże ja znam, od kogom to wszystko wzięła, tam się z tem wracam, z siebie tę cześć składam a daję ją Stwórcy i Panu memu, mówiąc i was ucząc, abyście ze mną tę pieśń śpiewali: W i e l b i d u s z a m o j a P a n a m e g o , i r o z r a d o wał s i ę d u c h mój w P a n u, Z b a w i c i e l u m o i m. I my z Tobą i przy Tobie i dla Ciebie, Matko żywota naszego, wielbimy i wysławiamy Boga w Trójcy jedynego, i nie daj Boże, aby w czem innem miała być największa radość i ko- chanie nasze, okrom Jezusa, Syna Bożego, który się dla nas z Ciebie narodził. I ż we j r z a ł n a p o d łoś ć i p o kor ę n i e w ol n i c y s woj ej. Jeśliż Ty, któraś nigdy nie zgrzeszyła, a jesteś w poczęciu czysta i nad wszystkich aniołów podwyższona, i takiem rodzeniem uczczona, podłą się i niedo- stojną czynisz łaski Pana Twego - a ja, pełny grzechów od młodości mojej, gdzie pójdę, do jakiego się poniżenia udam, jako się nisko położę, gdzie tak głęboką przepaść nikczemności mej znajdę? O, byśmy byli pokorni a sami sobą gardzący, rychło byśmy oko Boskie na się obrócili. I stąd, powiada (żeś na mnie wejrzał) b ł o g o s ł a w i ć m n i e b ę d ą n a r o d y w s z y s t k i e. Błogosławim my też Ciebie, i wynosimy i często anielskiemi słowy pozdrawiamy, Królowo niebieska. A kto Ciebie nie sławi? I pogańska niewierność Twemu się szczęściu dziwuje. Sam tylko niezbożny heretyk zajrzy sławie Twojej, po- zdrowienia się Twego wstydzi, słyszeć Twej chwały nie chce, bo w nim on wąż, któregoś Ty głowę starła, ustawicznie z Tobą bój wiodąc, piętę Twoją zranić usiłuje. Lecz my Ciebie zawżdy sławiąc, prawowiernymi katolikami i tym Kościołem Syna Twego ze wszystkich narodów zebranym, o którym tu prorokujesz, być się pokazujemy. Matko przesławna, niech się iści proroctwo Twoje, przez przyczynę Twoją przemożną wspomóż nas, abyśmy nie ustawali na sławie Twojej, która wszystka na Syna Twego, Boga naszego, z Ciebie się obraca i tam się, skąd wyszła, nawraca. Dignare me laudare te Virgo sacrata, da mihi virtutem contra hostes tuos. U c z y ni ł T o b i e w i e lki e r z ec z y P a n T w ó j. Wielkie zaprawdę, które żadnego stworzenia nie spotkały. Tyś Matka i Dziewica, w Tobie samej ożenione jest dziewictwo z macierzyństwem, Pannaś przed rodzeniem, w rodzeniu i po porodzeniu. Tyś sama jest własna i rodzona Matka Boga naszego, z Twojej krwi wziął Bóg człowieczeństwo, i krew Twoją w Bóstwie swej synowskiej persony zjednoczył. Wielkie Tobie rzeczy uczynił - a komu innemu takie? Ale i nam wielkie acz nierówne: stworzył nas, odkupił, od czarta wyzwolił, do pokuty przywiódł, do doskonałej drogi swej powołał, królestwo z Tobą obiecał, i na koniec tytułem Twym macierzyńskim, gdy wolę Jego czynić będziemy, nas okrasić jest gotów. P r z e t o ż ś w i ę t e, w i e l k i e i s t r a s z li w e i m i ę J e g o. A miłosierdzie Jego nietylko na Tobie zostało, Panno, ale się szerzy zawżdy i na wieki, o d n a r o d u d o n a r o d u , w t yc h , k t ó r z y s i ę G o b oj ą. U c z y n ił m o c w r a m i e n i u s w e m. Mocny Bóg nasz, a mocy swej najwięcej na hardych używał, którzy dary Jego sobie przypisują, a dawcy ich się nie korzą; i wnet ich składa, a pokornych a sile swej nie dufających wynosi. Oddal od nas Chryste, Synu Boży, brzydką hardość, uczyń nas wiernymi naśladownikami pokory Twojej; przez przyczynę pokornej Matki Twej, uczyń nas pokornymi, zadaj nam wielkie pragnienie do niebieskich darów i anielskich rozkoszy, aby gorącość chuci świeckich i cielesnych w nas ugasła. Obrzydź nam potrawy Egiptu tego świata, a ukazuj nam ubóstwo, niedostatek i nikczemność naszą, żebychmy do Ciebie wołali o pokarm i bogactwa wieczne, a poniżeniem pokornem i wzgardą samych siebie sposobnymi do nich zostawali. W szak przyjmujesz wierny lud Twój izraelski, któryś sobie obrał i do jedności Kościoła swego powołać żeś go raczył. Nie zarzucaj nas, ale wspomnij na mocne i nieodmienne obietnice twoje, uczynione do przodków ojców:naszych, Abrahama, Izaaka, Jakóba. Tobie cześć i chwała na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
 2 lipca.(b)
MĘCZEŃSTWO UCZNIÓW PIOTRA ŚWIĘTEGO, PROCESSA I MARTYNIANA
    pisane od Adona i wielu innych pisarzy męczeńskich z starodawna, które Grzegorz ś. papież sławnie wspomina (Homilia 32 in Evangelia).


 Czasów onych, gdy Szymon czarnoksiężnik zginął, Neron cesarz Apostołów świętych Piotra i Pawła pojmać i Paulinowi zacnemu w moc ich dać kazał, który ich dał do więzienia, Mamertyny nazwanego. Tam wielu chrześcijan się do nich schodziło, i odnosili niemocni zleczenia, i opętani od czartów wy- bawienia za modlitwą apostolską. Na co patrząc Processus i Martynianus (którzy z innymi straż nad Apostołami trzymali, będąc rotmistrzami Aminella książęcia, rzekli do Apostołów: Uczciwi mężowie, nie wątpcie o tern, iż was już Neron zapomniał, gdy żeście już we więzieniu tem dziewięć miesięcy strawili. Prosim was, abyście wyszli wolno, gdzie chcecie, jedno w imię tego Jezusa Chrystusa, którego mocą takie cuda czynicie, pierwej nas ochrzcić chciejcie. Rzekli Apostołowie Piotr i Paweł: Jeśli chcecie z serca uprzejmego uwierzyć w imię Trójcy Świętej, i te cuda, które widzicie, sami czynić możecie. To słysząc inni pojmani, wszyscy jednym głosem zawołali: Dajcie nam wody, oto już pragnieniem giniemy. Rzekli Apostołowie: Wierzcie w Boga Ojca Wszechmogącego, i w Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, i w Ducha Ś" a wszystko mieć będziecie. A oni wszyscy więźniowie padli do nóg apostolskich, prosząc, aby im chrzest dali, Tedy modłę nad nimi czyniąc, Piotr ś. na skale góry onej, Tarpei nazwanej, w której siedzieli, krzyż ś. uczynił, i wnet z niej puściła się woda; i ochrzcił Processa i Martyniana, i innych płci obojej około czterdzieści osób, i ofiarował za nich ofiarę chwały i uczynił ich uczestnikami Ciała i Krwi Pana naszego Jezusa Chrystusa. Potem rzekli Proces sus i Martynianus do Apostołów: Wynijdźcie, gdzie wola wasza, bo już Neron was zapomniał. I wyszli ku bramie Apji, a Piotrowi ś. okowy nogi były popsowały, i tam z nich chustka, którą ranę obwijał, odpadła. Gdy tedy ś. Piotr przychodził do bramy Apji, ujrzał Pana Jezusa, i poznawszy osobę Jego, zawołał: Panie, gdzie idziesz? A Pan rzekł: Idę drugi raz dać się ukrzyżować w Rzymie.

 I wrócił się Piotr do Rzymu rano, i pojmany jest od żołnierzy. A Paulinus zacny mąż dowiedział się, iż Processus i Martynianus zostali chrześcijanami, i dać ich do więzienia i potem do siebie przywieść kazał, i mówił im: Takeście głupimi zostali, opuszcza- jąc bogi i boginie, którym służą cesarze, nie wiecie, iż i cześć żołnierską tracić dlatego musicie. A oni powiedzieli: My już inne tajemne żołnierstwo Pana niebieskiego mamy - chrześcijanie jesteśmy. A Paulinus długiem i namowami zmienić chciał serca ich, wiele im obiecując. Ale oni na koniec powiedzieli: Przestań na tem i nakszymi nas nie uczynisz ani poznasz, jedno prawymi chrześcijanami i sługami Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego chwalebni Apostołowie Piotr i Paweł opowiadają. Zwątpiwszy o ich odmianie Paulinus, kazał ich usta kamieniami tłuc. Co gdy długo czyniono, oni nic innego nie mówili, jedno to: Chwała Bogu na wysokości. A gdy im bałwan złotego Jowisza przyniesiono, aby mu się pokłonili, oni śmiejąc się z niego, plunęli nań. Tedy ich zawiesić i ciągnąć i kijami bić, i potem boki ich ogniem palić kazał, a męczennicy mówili: Błogosławiony Pan nasz Jezus Chrystus, którego wielcy Apostołowie Piotr i Paweł opowiadają.
 Była tam niejaka niewiasta, Lucyna, która w mękach posilała onych świętych, mówiąc: Statecznie się stawcie, Chrystusowi żołnierze, a doczesnej się męki nie bójcie. Potem ich znowu biczami srodze bito, i wo- łano nad nimi: Nie gardźcie rozkazaniem cesarzy. Tejże godziny Paulinus oko lewe stracił, i z żałości zawołał: O czarownicze sprawy! I kazał świętych zdjąć z katowni i do więzienia posadzić, którym Lucyna uczciwa niewiasta posługi czy- mła. A po trzecim dniu Paulinus od djabła opętany i umorzony był. Tedy syn jego Pompinius do pałacu pobieżał, wołając: Pomóżcie mi, aby ci czarownicy poginęli. I rzecz oną Cezarjus starosta odniósł do Nerona, który prędko potracić kazał Proessa i Martyniana; i są ścięci na drodze Aurelji. Ciała ich Lucyna ze czcią pogrzebła, za panowania Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Ojcem i z Duchem Świętym króluje na wieki wieków Bóg jeden. Amen.

obrok  d u c h o w n y.

 Za obrok położę słowa ś. Grzegorza w kazaniu o tych Świętych. Bracia mili, mówi, stoimy przy ciałach śś. Processa i Martyniana, - izaliby ci na śmierć tak ochotnie szli, by byli o inszym żywocie nie wiedzieli, za który to doczesne zdrowie kładli? Oto ci, co tak wierzyli, cudami jaśnieją i słyną, bo do umarłych ciał ich żywi niemocni idą i zdrowia dostają, a krzywo przysiężcy w czartowskie ręce wpadają; idą opętani, a wolnymi odchodzą. Jakoż tam żyć nie mają, gdzie żyją, gdyż już w takich cudach żyją, gdzie umarli są? Powiem wam bracia rzecz w słowach krótką, ale w zasłudze wielką, którąm z nabożnych niektórych starców zrozumiał. Za czasów Gotów była jedna nabożna bardzo niewiasta, która do kościoła śś. Processa i Martyniana uczęszczała. Czasu jednego, gdy wedle zwyczaju na modlitwę tam przyszła, wychodząc, ujrzała dwóch pielgrzymów w mniszem odzieniu; i mniemając, aby byli ludzie obcy, jałmużnę im dać kazała. A niźli im sługa dał, oni przystąpili bliżej do niej i rzekli: Ty nam teraz dobrze czynisz, a my też na dzień sądny pytać się o ciebie będziem, i uczynim ci dobrze wszystko, jako najlepiej będziem mogli. To mówiąc, zniknęli. A niewiasta się bardzo przelękła, i wróciwszy się do kościoła, hojne łzy wylewała, i tern pilniejsza się stała w dobrych uczynkach, im w obietnicy była pewniejsza. A jeśli wedle słowa apostolskiego, wiara jest podporą spodziewanych i upewnieniem niewidomych rzeczy, już nie mówię, abyście wierzyli w żywot przyszły, gdyż ci sami, którzy w nim żyją, widomie się w oczy wasze ukazują; bo to, co się widzieć może, nie tak wierzymy, jako wiemy. O żywocie tedy przyszłym nie tak wierzyć nam Pan, jako wiedzieć kazał, gdy tych, których niewidomie do siebie na żywot przyjmuje, nam ich też widomie ukazywać raczy. Tych tedy sobie obrońcami czyńcie w sprawie onej, którą mieć przed ciasnym sędzią będziecie, tych sobie na on dzień straszliwy za pomocników bierzcie. Zaprawdę, gdyby kto jutro przed jakim wielkim sędzią sprawę mieć miał, dzisiejszyby dzień wszystek na tych myślach strawił, obrońcyby szukał, i z wielkąby prośbą pomocy jego na jutro używał. Oto srogi sędzia Jezus przyjdzie, rada przy Nim aniołów i archaniołów straszliwa, w zebraniu onem rzecz nasza sądzona być ma, a my się przed się o patronów i prokuratorów nie staramy. Ci są święci męczennicy, którzy chcą być proszeni, a iż tak mam rzec, szukają, aby szukani byli. Tychże jako pomocników modlitwom waszym używajcie, tych obrońców winy waszej znajdujcie, bo i Ten, który sądzi, proszon być chce, aby grzesznych nie karał, i długo się w gniewie przegraża, a przedsię nas w miłosierdziu oczekuje. Wszakże tak się Jego miłosierdziem cieszmy, żebyśmy niedbalstwa około siebie uchodzili, a gdy się o grzechy zafrasujemy, rozpaczy się jednak wiarujmy; bo gdy w nadziei się boimy i w bojaźni się nadziewamy, królestwa jego dostaniemy. Przez Jezusa Chrystusa, który z Ojcem w jedności Ducha Swiętego króluje, Bóg na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
3 lipca.
ŻYWOT Ś. AWITA, KAPŁANA I PUSTELNIKA
pisany z starodawna od tego, który mało nie tychże czasów żył, około roku
Pańskiego 525, położony u Surjusa; pisze o nim Ado i Sigebertus in Chronic.
anni 495, i Gregorius Turon. /ib. 3 cap. 6 hist. Fran.

Z ubogich ale uczciwych rodziców ten w cnotach bogaty ś. Awitus wyszedł. Matka jego w Werdunie mieście francuskiem mieszkając, dla ubóstwa do Aurelji się przeniosła. I tam wziąwszy sobie w stanie niskim równego męża, powiła mu szczęśliwie tego to syna, przy którego porodzeniu była w komórce widziana światłość, na którą się przytomne niewiasty przelękły, którą już Pan Bóg sługę sobie wiernego od żywota matki jego obierał. Skoro z dzieciństwa wyrósł, młodym pobieżał do klasztoru miltjańskiego, prosząc, aby był przyjęty między sługi Boże do zakonu. Tam zostawszy mnichem, w prostocie serca swego służył nietylko opatowi, ale wszystkiej braci; a iż był cichy a obyczajów prostych, głupim go i niemym bracia zwali, śmiejąc się z niego, ale on nic na to nie bacząc, w swej prostocie i uprzejmości trwał. Miał to w zwyczaju, iż co mu ku żywności dawano, nie dojadając, ubogim to niósł, i drugdy z siebie zdjąwszy suknię, nagość ich pokrywał. Co z daleka opat widząc, a w onem jego mniemanem głupstwie wielki rozum Ducha Ś. i światłość w nim niebieską bacząc, począł się w nim serdecznie kochać; i chcąc, aby się w nabożeństwie pomnożył, uczynił mu komórkę daleko od innych braci, aby mu jakiej pychy a osobliwości nie przyczytali, w której postem i czujnością na modlitwach Panu Bogu służąc, do większej się Jego łaski przyprawował. Ale gdy potem wszyscy poznali, iż nim jest Pan Bóg, a iż on wiernym jest sługą Bożym, nad Jego chuć zlecili mu śpiżarnię i piwnicę; z czego się on na rozkazanie starszego wymówić nie mogąc, służył wszystkim w pokorze.

Lecz gdy czeladź klasztorna, nieskromna i zuchwała, jego świętą prostotę rozmaitem urąganiem i krzywdami frasowała, nocy jednej, gdy opatowi do łoża idącemu usługiwał, cicho mu klucze w głowach zostawiwszy, na puszczę Kalawanję, na miejsce bardzo zakryte, dziesięć mil od klasztoru, pobieżał. I tam sobie z chróstu celę uczynił, i długi czas w pokoju onym modlitw i postów i wszelkiego trudzenia dla Pana Boga i służby Jego używał. Potem, gdy opat Maksyminus, człowiek święty, w onym klasztorze umarł, mnisi wszyscy szukać onego A wita umyślili, aby go sobie za starszego obrali. A gdy go nie rychło znaleźli, prosili go pilnie, aby im był ojcem i sprawował żywot ich ku Bogu. A on się tego wstydził i wymawiał, i póki mógł, przyzwolić na to nie chciał; ale gdy się do biskupa uciekli, z posłuszeństwa się wymówić nie mógł, i poszedłszy z nimi, sprawował on urząd z wielką pilnością. Ale pokora jego na wysokim stanie podwyższona, długo wytrwać przełożeństwa onego nad innymi nie mogła - wzdychał pod jarzmem onem, żałując pokoiczku swego na puszczy, i nakoniec uciec umyślił. I upatrzywszy pogodę do tego, samowtór uszedł i bieżał na głęboką puszczę piktawskiego powiatu; i znalazł tam ciemne i gęste miejsce, chróstem i drzewem zaćmione, gdzie też było stare jakieś budowanie.

Tam sobie zbudowawszy komórkę, długo na bogomyślności przemieszkał, jabłkami się tylko, i tem, co rodziła pustynia, żywiąc tak iż o nim nikt nie wiedział, i wieśniacy okoliczni widywać go nigdy nie mogli. A iż roku jednego, gdy lasy wiele żołędzi zrodziły, w głęboką oną pustynię zapędzili dwaj pasterze, bracia rodzeni, wieprze i bydło swoje; jeden z nich był od narodzenia głuchy, niemówiący ani słyszący. I trafiło się im tak długo w noc przy trzodzie przemieszkać, i doczekali się nocy onej deszczu wielkiego, który im i bydło z kupy ich rozegnał, i ogień, który mieli, pogasił, tak iż za dobytkami chodząc, w nocy pobłądzili i wynijść z onej puszczy nie mogli; aż pilnie patrząc, onemu głuchemu błysnął się ogień, który był przy komórce onego A wita Ś" i na jego światłość szedł, aby ognia wziąć i dopytać się drogi mógł, nie mową, ale przez znaki.

Gdy się ukazał we drzwiach chałupki onej głuchy on pastuch,z twarzą straszliwą, z włosami rozczochranemi, z brodą zarosłą, w sukni obszarpanej, a począł wrzask straszliwy (jako głuchowie zwykli) czynić, i znaki ukazywać, tak się bardzo przeląkł mąż święty, iż mniemał, aby czart był jawny. I padł na modlitwę i prosił Pana Boga, aby jego był stróżem a objawił mu chytrości nieprzyjacielskie. A on przedsię wrzeszczał a rękoma skazywał. W stał ś. A witus, i krzyżem się świętym żegnając, !zekł: Przez Jezusa Chrystusa Boga prawego zaklinam cię, abyś mi powiedział, coś jest. Na to rozkazanie język się głuchowi rozwiązał i uszy mu się otworzyły, i czego od narodzenia nie miał, teraz nowe m dobrodziejstwem wziął i dobrze przemówił: Przyszedłem, powiada, po ogień, bom jest pasterz w tej puszczy; straciłem bydło i samem zbłądził, ale widzę, iżem więcej tu wziął, niźli to, po com przyszedł, bom jako żyw nigdy nie mówił, dopiero mi twoje błogosławieństwo mowę dało. I padłszy do nóg jego, wielkie mu dzięki czynił. Dopiero święty Awitus poznał moc i sprawę Boską, i nauczywszy go, aby to Panu Bogu wszystko przypisywał a w Jego się bojaźni sprawował, puścił go od siebie. Wybiegłszy z ogniem, wołał na brata, już dobrze wymawiając i do siebie wzywając. Wielki także strach na brata jego padł, gdy go ten bratem zwał, który jednego słowa wymówić nigdy nie mógł; ale gdy na ogieli idąc, twarz jego poznał, dziwując się, a zrozumiawszy, co się stało,
rzecz oną nazajutrz we wsi roznieśli, i po wszystkiej się onej stronie rozsławił ś. Awitus, tak iż ludzie nawiedzając go, i chorych swoich do niego nosić poczęli, a Pan Bóg każdemu pociechę i zdrowie za modlitwą jego dawał. A widząc, iż pokój jego zginął, myślał jeszcze w dalszą puszczę skryć się, żeby
ludzie o nim wiedzieć nie mogli, ale biskup strony onej i inni nabożni panowie tego mu zakazali i prosili, aby na onem miejscu klasztor zbudował. I tak uczynił. Miał uczniów wielu, którzy żywot on pustelniczy, jako Paweł i Antoni żyjąc, cnót jego i życia naśladowali.

Czasu jednego, gdy na wybawienie więźniów szedł do Aurelji, dziecię ślepo urodzone, kładąc znak krzyża ś. na oczy jego, tam uzdrowił, com ja (mówi ten, co pisze) sam w uszy swe od tego ślepego, już na ten czas dobrze widzącego, słyszał. Brat jeden w klasztorze miltjańskim umierając, prosił, aby ciała jego nie chowano. ażby przyszedł Awitus, którego wielką ku sobie miłość znał, żeby nad jego ciałem modlitwę uczynił. Gdy dano znać mężowi Ś. o śmierci brata onego, z żałością niemałą bieżał do ciała jego jako mógł najprędzej ; przyszedł o północy i wszedł do kaplicy, gdzie ciało onego brata leżało, i padłszy na ziemię, modlitwę z innymi braćmi, którzy przy ciele śpiewali, czynił. A gdy obaczył, iż bracia snem zmorzeni zasnęli, a on rad będąc pokojowi, pilniej modlitwę odprawował i łzami ziemię, leżąc krzyżem, polewał, wstawszy uczuł, iż mu P. Bóg brata onego darować i ku żywotowi przywrócić miał. I rzecze do niego: W imię Boga Wszechmogącego wstań, bracie, a powiedz nam, czemuś tak nagle nas tu pożegnał? A on, który był umarł, wnetże wstał i siedząc na marach, wszystko powiedział, a iż dla jego modlitwy w ciało to przywrócony jest. Wtem się oni bracia ocknęli, a dziwując się, z kim rozmawia, gdy poznali, iż umarły zmartwychwstał, do nóg się ś. Awita poniżyli i chwalili rękę Boską wszechmocną, która na modlitwę Świętego takie cuda czyni. A mąż święty wziąwszy za rękę brata onego, jeszcze na marach siedzącego, wstać mu i do komórki swej iść kazał, który potem długo żyw był.

Ten cud rozsławił ś. Leobnius, biskup karnoteński, który sam swem okiem tego brata wskrzeszonego widział i to z jego powieści słyszał. Taka była u ludzi męża tego świątobliwość, jeszcze za żywota jego wsławiona, iż jeden pan z miasta Dunu do niego wskazał, prosząc, aby mu to obiecał, żeby w jego imieniu ciało swe po śmierci pogrześć dopuścił, obiecując kościół Panu Bogu zbudować. On to słysząc, powiedział: Nie przystoi wielkiemu grzesznikowi w kościele leżeć, w odkrytem miejscu niech poniżone kości sądu przyszłego czekają; wszakże jeśli w tem trwacie, budujcie P. Bogu kościół w imię Pańskie, ale ciało moje w Aurelji leżeć będzie. Co duchem prorockim wyrzekł, bo skoro szczęśliwie tego żywota dokonał, dwa miasta, to jest Aurelja i Dunum, o jego ciało, gdzie miało pogrzeb mieć, tak się spierały, iż do wojny i mało nie do krwi rozlania nie przyszło, bo już uszykowawszy się do boju, a ciało we środku postawiwszy, zwieść oną bitwę chcieli, by był Pan Bóg przybyciem nad nadzieję jednego pana wielkiego, imieniem Leusa, wojny onej nie rozerwał. Który przybieżawszy, zagniewane serca łagodnie uskromił i uspokoił, tak iż ciało do Aurelji wiezione być miało, a Duneńczykom członek jeden męża świętego dany jest. Tedy z wojskiem onem  i z wielką czcią procesji duchownych do Aurelji prowadzony i tam pogrzebiony jest.

Tego czasu Hildebertus król francuski, chcąc Hiszpanję opanować, ślub uczynił Panu Bogu, jeśliby się szcześliwie i ze zwycięstwem z onej wojny wrócił, iż kościół imieniem ś. A wita zbudować miał. Gdy się tedy zdrowo i ze zwycięstwem wrócił, dosyć temu uczynił, gdzie wiele chorych dobrodziejstwa bierze przez przyczynę Ś. A wita od Pana naszego Jezusa, który z Ojcem l z Duchem Świętym jeden Bóg w Trójcy ma moc i panowanie na wieki wieków. Amen.

o b rok d u c h o w n y.


w trakcie przygotowania ...



Powrót do spisu treści
4 lipca.
ŻYWOT I MĘCZEŃSTWO Ś. PROKOPA
pisany od Symeona Metafrasta (Lipom. tom. 7. Surius tom. 4, Eusebius lib. 8 cap. 12).
- Żył około roku Pańskiego 290.
 
Prokop albo Neanias miał ojca chrześcijanina z miasta Jeruzalem, ale matkę Teodozję pogańskim zabobonom oddaną, która rychło owdowiawszy, syna tego w bałwochwalstwie wychowała i pokłonów djabelskich nauczyła. A iż była rodu senatorskiego zacnego, gdy Dioklecjan cesarz był w Antjochji, tam jechawszy, syna już dorosłego na posługę jemu oddała. Widząc cesarz młodzieńca udatnego, a męstwo wielkie i stateczność nad lata w twarzy i w postawie pokazującego, uczynił go rychło rotmistrzem nad Aleksandrją w Egipcie, i tam go posłał, aby chrześcijan do ofiar bogom przymuszał, a ten naród jako bogom przeciwny tracił. On jako był wolnego języka, rzekł cesarzowi: Słyszałem, powiada, cesarzu, o tych ludziach, iż się kłaniają jakiemuś Synowi Bożemu, którego Chrystusem zowią, a iż są nieposłuszni i twardzi w swem przedsięwzięciu, i umrzeć pierwej wolą, a niźli bogom ofiary czynić, przetoż ich trudno ku temu będzie przywieść. A Dioklecjan bluźniąc Chrystusa, dobrą mu myśl czynił i przydał mu drugą rotę, aby sobie przeciw nim mężnie poczynał, nikogoż się nie bojąc. I wysłał go do Aleksandrji. Na tej drodze, dla gorąca wielkiego nocą jadąc, gdy minął Apamję w Syrji, o trzeciej godzinie w nocy stało się drżenie ziemi i straszliwe łyskanie z gromem, które wszystkich zastraszyło. I słyszał Prokop głos z nieba: Neania, gdzie jedziesz, a przeciwko komu się burzysz? A on rzekł: Jadę tracić wierzących w Ukrzyżowanego, z rozkazania cesarza. I usłyszał: Izali ty ze mną walczyć chcesz? A Prokop rzekł: A ktoś Ty jest, Panie? nie mogę Cię poznać. I to mówiąc, ujrzał jakoby krzyż z kryształu i usłyszał głos: Jam jest Jezus ukrzyżowany, Syn Boży.  A Prokop powiedział: Nauczał mnie cesarz Dioklecjan, iż Bóg, którego chwalą chrześcijanie, żony nie miał, a jako Ty Synem Bożym jesteś? - albo jeśli jesteś, czemu Cię Żydzi' tak zelżyli, potępili i ukrzyżowali? A Chrystus rzekł: Dla narodu'm to ludzkiego podjął, aby grzeszni z mocy djabelskiej wyzwoleni i z potępienia a wiecznej śmierci wybawieni byli. To mówiąc a w niebo wstępując, rzekł: W tym znaku, któryś widział, porazisz nieprzyjaciół twoich, a pokój mój z tobą będzie. Z tej dziwnej, a takiej drugiej, jaką Paweł ś. miał, rozmowy, zapalił się miłością ku Chrystusowi Panu, i napełnił się wesela duchownego i wiary Prokop.
I tegoż czasu do Scytopolu przyjechawszy, tajemnie jednemu złotnikowi kazał zrobić ze złota i srebra krzyż taki, jako widział, na którym cudownie okrom rzemieślniczej ręki, trzy się obrazy wyraziły z napisem żydowskim; na wierzchu był napis Emanuel, na stronie jednej Michał, a na drugiej Gabrjel. Pytał Prokop, czemuby te obrazy wyrzezał. A on powiedział: Iż sam nie wiem, jako stanęły, a gdym je wygładzić chciał, drętwiała mi ręka. Poznał Prokop moc krzyża świętego, i całując go, w drogie płótno obwinął i przy sobie nosił. Skoro do Aleksandrji przyciągnął, prosili go. mieszczanie, aby się ich krzywdy pomścił nad Agarenami, ktorzy mało co przedtem miasto obległszy, szkody poczynili i córki ich za żony sobie pobrali. Uczynił to Prokop, nie mieszkając, a chcąc doświadczyć Chrystusowej obietnicy, wziąwszy krzyż on, udał się za nimi w pogoń i poraził ich wielką klęską. wjeżdżał ze sławnym triumfem do miasta, gdzie matka jego jemu zajechała i mówiła: Dziękujmy bogom, którychem ja za Clę synu miły prosiła, abyć zwycięstwo dali. A on jej rzekł: Dziękujęć, że się za mnie modlisz, ale ja z ręki Boga mego,nie od twych fałszywych, mam to zwycięstwo. A ona się zlękła, mówiąc: Nie śmiej tego mówić a jednemu Bogu takich rzeczy przy czytać. Powiedział święty Prokop : Matko, zwiedzionaś jest, a prawdy nie znasz. I szedłszy z nią do jej komórki, gdzie było wiele bałwanów srebrnych. zawołał na nie Prokop święty: Pytam was, bogowie, powiedzcie, kto mi pomocnym był na wojnie? A oni jako słuchu tak i mowy nie mieli. I rzekł: widzisz matko co to za bo g owie twoi. A ona rzekła: Iż ich zelżywie pytasz, przeto z tobą nie mówią. Powiedział Prokop święty: Pytaj że ich ty sama z taką czcią, z jaką największą umiesz. Co gdy uczyniła, toż było, jako z głuchymi i niemymi. A syn odwiódłszy matkę na stronę, złożywszy z siebie szatę, potłukł, podeptał i skruszył bałwany one, i srebro połamane rozdał ubogim. Ukrzyżowany, powiada, mnie dał zwycięstwo, matko. A niewiasta rozgniewana, nic się na swoją krew nie oglądając, jechała do Dioklecjana i oznajmiła mu wszystko, żałując się na syna swego. Pisał listy cesarz do Justa, starosty Palestyny, aby Prokopa pojmał a do ofiary go bogom przymusił. Uczynił tak Justus, a nie mogąc go słowy żadnemi zmiękczyć (bo się Chrystusowym sługą wyznawał, a na męki wszystkie gotowym stawił) związanego do Cezarei miasta posłał.

Ta jest Cezarea, którą Filipową zowiem, którą pierwej turriss Stratonis et Paneadae zwano, z którego miasta była niewiasta ona krwią płynąca, od Zbawiciela zleczona, jako czytamy w Ewangelji, gdzie też był obraz Pana naszego od niej postawiony. Tam stawion na sąd Prokop ś., gdy ofiar czynić nie chciał, starosta Justus zawiesić młodzieńca i drapać ciało jego kazał, tak bardzo, iż mięso z niego jako woda płynęło, a człowieczej osoby znać na nim nie było, same tylko kości zostawały. Płakało nad nim wiele pogaństwa, żałując jego lat młodych i urody. A on im mężnie mówił: Nad sobą sami płaczcie; ci godni politowania, którym wieczny bez końca ogień po śmierci zgotowany jest. I podnosząc oczy w niebo, mówił: Boże, Wodzu i Światłości błędnych, posil mnie ku pohańbieniu nieprzyjaciela, a ku podwyższeniu imienia majestatu Twego. A gdy się zmęczyli katownicy, kazano Świętego do ciemnicy wrzucić. Terencjusz stróż zmiłował się nad nim i siana mu posłał, na którem leżał; ale dana mu jest z nieba lepsza ochłoda, bo o połnocy zatrzsła się ziemia i wszystkich więźniów okowy opadły, i drzwi się otworzyły i weszli dwaj młodzieńcy do Prokopa, mówiąc: Patrz na nas. A on się obróciwszy, rzekł: Coście zacz? Powiedzieli: Sąchmy aniołowie Boży od Chrystusa do ciebie posłani. Rzecze Prokop: Jeśliście Je posłowie, ukłońcie się Chrystusowi, a krzyż Jego kładźcie a oczy wasze. I tak uczynili. A on z pokorą rzekł: O jakom ja  jest, godzIen obecnoscI l nawiedzenia waszego. A to mówiąc, ujrzał w osobie ludzkiej Pana Jezusa, który go posilił l znakI bytnosci swej (na duszy wielką pociechę i mężność a na ciele zupełne zdrowie) zostawił, bo tak ciało mu się wszystko wnetże wróciło, iż i jednej blizenki znać na niem nie było. 


Wywiedziony nazajutrz, gdy się ukazał tak zdrowym Jakoby zadna rana na nim nigdy nie była, ludzi wielka liczb krzyknęła: Boże tego Świętego, wspomóż nas. I uwierzyli w Chrystusa, a starosta im serce psując, rzekł: Bogowie go wasi zleczyli, ich to dobrodziejstwo. A Prokop ś odpowiedział Pójdźmy do kościoła a dowiedzmy się, który mnie wasz bóg naprwIł. Rad był temu słowu starosta i obwołać kazał iż Neamas, syn Teodoji, idzie do kościoła czynić bogom ofirę. Radowało sę pogaństwo, a chrześcijanie się bardzo smucili. Gdy pryszlI przed kościół, rzekł Prokop : Ja sam tam wnijść do ogow mam, bom ja ich sam obraził.  I zamknąwszy się, prosi Pana Boga, aby się wszystkie bałwany na imię Jego Boskie straszlwe skruszyły i jako woda rozpłynęły; i czyniąc krzyż na powietrzu, rzekł: Bójcie się nieme bałwany imienia Boga mego, i w wodę się rozpłyńcie. Wnet się tak stało: trzydzieści bałwanow wniwecz się roztopiło. I bacząc to lud krzyknął: Boże chrześcijański, wspomóż nas! A starosta do więzIenia wrzucić Prokopa kazał, do którego dwie roty żołnierzy przyszły, prosząc, aby ich uczynił chrześcijanami. A on nimi, za dozwoleniem Terencjusza stróża w nocy szedł do Leoncusza biskupa, i tam ich biskup nauczył i ochrzcił, Ciałem i Krwią Chrystusową nakarmił . A nazajutrz sędzia dowiedziawszy się, iż w Chrystusa one dwie roty uwierzyły, wszystkich pościnać wraz z dwoma rotmistrzami , NIkostratern i Antjochem, kazał.

Szli pod miecz wierni żołnierze jako pod koronę, i za krótki czas królestwa nieskończonego dostali. Potem do Prokopa przyszło do więzienia niewiast zacnych dwanaście, mówiąc: I myśmy tez są sługi
Ukrzyżowanego. Oznajmiono to staroście, i posadzić je z nim kazał. Tam je Święty posilał i nauczał, a one do sądu wywiedzione, mężnie Chrystusa wyznawały; i dlatego pierwej je bić rózgami starosta rozkazał, a potem zawieszone na drzewie ciągniono, i palono ogniem boki i pachy ich, i pIersi ich rzezano, a one pociechę miały w modlitwie do Chrystusa. Starosta ślepak śmiał się z nich, mówiąc: Aleć Ukrzyżowany wam pomógł? A one rzekły: I bardzo pomógł, bo my niewiasty z twego się okrucieństwa śmiejemy. Kazał Im potem kule ogniste pod pachy kłaść i mówił: A czujecie, i gorące? A one wołały: Ty, ty uczujesz ogień nieugaszony; Bógniezwyciężony pomoc nasza, którego ty nie znasz. Na męki onych białogłów patrzała matka Prokopa, Todozja, i słysząc cierpliwe a mężne wyznanie Chrystusa z ust ich, rozgorzało się serce jej miłością ku Niemu; i nie mieszkając [ i bez zwłoki, nie traciwszy czasu ], wzgardziwszy wszystką zacnością   i rozkoszą swiata krótkiego, skoczyła do nich i Chrystusową się być niewolmcą wyznała. O jako się lud wszystek i starosta zdumiał. A gdy długą rzecz, odradzając jej wiarę w Chrystusa, czynił, usłyszał te słowa: Błądziłam i bluźniłam Boga, Stwórcę nieba i ziemi, dostałam światłości mej Chrystusa ukrzyżowanego, dla ktorego wszystko opuszczam i cierpieć gotowa jestem. Tedy ją z innemi męczenniczkami posadzić do więzienia kazał, gdzIe gdy ją syn oglądał, z wielkiem weselem rzekł: Co tu cznisz, najmilsza matko? A ona: Synu mój najmilszy, Widziałam jako i niewiasty cierpiały, i pomyślałam, iż bez wewnętrznej, Boskiej pomcy uczynić tego nie mogły, i przetom się Ukrzyżowanemu, który im siłę taką daje, pokłoniła. A Prkop rzeł:
O błogosławionaś matko moja i pani moja! I nauczając jej wiary, ochrzczona Jest od biskupa Geroncjusza. A potem posłał po nią sędzia, i po długiej namowie, gdy widział stateczną, w gębę ją bić i potem czterem biczować i żelazami ciało jej targać kazał. A widząc, iż nic wymęczyc nie mógł, wstydząc się sam siebie, na śmierć ją ściętą z innemi dwunastoma, jednym i łańcuchem związanemi, prowadzić kazał.

 Szły święte męczennice jako na wesele. Żadna z nich łzy nie wypuściła, żadna się do powinowatych nie obróciła, ale jako idą drugie do tańca l rozkoszy, z tak wesołą twarzą szyję podawały. Potem wywieść Prokopa starosta kazał i mówił mu: Patrz, jakoś wiele dusz potracił. A on rzekł: Pozyskałem je Bogu, nie stracił. Tedy twarz jego żelaznemi rękami drapać kazał; ciekła krew i ziemię polewała, a Prokop stał jako słup, ani skwierknął, ani się ruszył, gdy go żołnierze jako niedźwiedzie drapalI. I potem szyję kulami ołwianemi bili, lecz nic duszy l serca męczennikowego nie dotknęło, jednakim zawżdy zostawał. Pohńiony będąc sędzia, dał Świętego do ciemnicy, w której on pilnie Chrystusa prosił, aby imię święte Jego do konca w nim było wsławIone, a żeby wiara chrześcijańska słynęła a nieprawda pohańbiona zostawała. Myślał starosta, coby nań za mękę jeszcze znaleźć i zdjął go wielki gniew,  tak, iż dnia onego do żadnego nic nie przemówił. I z tęskliwości a smutku, że swego przewieść a góry nic nad Prokopem nie mógł, wpadł w gorączkę; i nie skłaniając się na karanie Boskie, sprośną duszę na wieczne męki prędką smiercią oddał. Rozszerzyła się tem chrześcijańska sława,i wiele mężów i niewiast Chrystusowi się oddało. Po smiercI Justa onego, posłany jest z tegoż narodu włoskiego na starostwo Palestyny Flawjanus, jeszcze okrutniejszy niż Justus. Który to przyjechawszy do Cezarei, dowiedział się o takim więźniu, i postanowionemu przed sobą kazał ofiary bogom czynić. Ale Prokop ś. jako nowemu sędziemu długo wywodził, co to za bogowe ich  i skąd je wzięli, a jako jeden Bóg jest, pokazywał z pism pogańsklch i doktorów ich: Trysmegista, Sokratesa, Platona, Arystotelesa. A iż Syn Boży ucierpieć miał dla zbawienia ludzkiego, wywodził z ksiąg Sybilli, które wszyscy poganie z święte i prorockie mają. Ale gdy nie pomogło upornemu, który mu ofiarę czynić kazał, a Prokop się z niego śmiał, ściąć go jednemu swemu żołnierzowi kazał; któremu gdy rokop ochotnie szyję podał, ręce katowi zemdlały, i zdrętwiał jako słup, tak iż i miecz upuścił i sam na ziemię padł. Zdziwił się bardzo Flawjanus i schować znowu do więzienia męczennika kazał.

Po sześciu dniach wywiedziono go znowu i ofiary czynić mu radzono. Z czego gdy się śmiał Prokop - rozciągnijcie go, rzekł starosta, sieczcie i ognia mu na grzbie nakładźi, bo głupiemu takiego karania trzeba. A Prokop Się z radosclą na męki podając, a pokazując, jakie miał w Chrystusie ufanie, łajał okrutnikowi, mówiąc: Złoczyńco i głownio wiecznego ognia, grzeszysz przeciw prawdzie a głupim mnie zowiesz - nie wi- dzisz, iż mi to dajesz, w czem się ja kocham? A co milszego być może, jako cierpieć dla Chrystusa? Bardziej się boję tego, abyś mnie męczyć nie przestał a tego mnie pożytku nie po- zbawił. A okrutnik rozpalone żelazka i rożenki między rany jego kłaść, i potem solą dręczyć sparzeliny one kazał. A gdy i to wycierpiał, przyniesiono ołtarz i na nim węgle ogniste, ściągniono na ogień rękę Świętego, na którą kadzidła nakładli, iż gdyby ją przez boleść umknął a kadzidło w ogień wpadło, rozumieć się miało, iż bogom ofiarował. Lecz mężny Prokop w ogniu ręki nie ruszał, a kadzidło się ognia nie dotknęło. Patrzący się zdumiewali, błąd tajał, wiara się sławiła, Chrystus się uwielbiał, djabeł pohańbiony zostawał. Stał męczennik z oczyma w niebo podniesionemi, wzdychając a łzy wylewając na dziękowanie Chrystusowi. Ująłeś Panie, powiada, rękę moją i umocniłeś mnie. A widząc starosta łzy jego i wzdychanie, mówił: Powiadasz, iż nie czujesz męki, a skądże te łzy i wzdychanie? Płaczę, odpowie, nieszczęśniku zguby duszy twej, iżeś dla cesarza odstąpił Boga i nabyłeś sobie piekła. Zasię go do ciemnicy wieść kazał, ale rychło potem na nowe go męki wy- wiódł; zawieszono go za ręce, a u nóg wielkie dwa kamienie uwieszono, żeby się stawy wszystkie członków jego rozpuściły. A widząc, iż i to skromnie znosił, w piec go rozpalony wrzucić kazał. Ale skoro znak krzyża ś. uczynił, ogień z pieca wy- ciekł i katów popalił, tak iż lud krzyknął: Zgub rychło tego czarownika, boć on wszystko miasto zgubi. Dziwując się starosta, jeszcze go schować rozkazał, a po kilku dniach dał nań skaźń, aby mieczem ścięty był. Wywiedziony na plac, katowi rzekł: O jedną cię a ostatnią łaskę proszę - daj mi pierwej się Bogu pokłonić, potem umrzeć. I czynił na wschód słońca modlitwę za miasto ono, aby straż Boską miało a w niem się Chrystusowa cześć rozszerzyła, żeby błędy ustały, a wdowy, sieroty, ubodzy i chorzy, żeby pocieszeni zostawali. Potem szyję podał i odniósł wieniec niewiędniejący, i cześć anielską w chwale i śpiewaniu Świętych, gdzie sławny jest Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
5 lipca.
 ŻYWOT SZYMONA Z EDESSY, KTÓRY BYŁ SALEM ALBO GŁUPIM NAZWANY
pisany od Leoncjusza, biskupa Neapolis z Cypru, położony u Metafrasta i innych, jako tego jest świadectwo in Concilio Nicaeno, Act. 4 Evag. /ib. 4 cap. 33. - Żył około roku Pańskiego 550.


Winna rzecz temu, kto drugich naucza, z żywot i z przy- kładu swego ukazywać, jakimi być mają ci, którzy go słuchają; ale żeśmy w dobrem leniwi, a ku zbudowaniu nic pożytecznego z osób i spraw naszych stawić w oczach owiec naszych nie możem, do żywotów się Świętych Bożych uciekamy, z ich potu i pracy słuchaczom naszym obrok duchowny żywota wiecznego podając. Bo jedni z samego sumienia swego i bojaźni Bożej dobrze żyją, drudzy nauką Pisma ś., a drudzy z przykładów i powieści cnót ludzkich ku miłości się Boskiej zapalają i ciasną drogą do zbawienia idą. Gdyż na wolnej jest woli naszej - albo dla pragnienia rzeczy wiecznych i niewidomych, doczesne i widome opuszczać, albo niniejszych się dóbr rozmiłowawszy, od przyszłych nieskończonych odpaść. Proszę wszystkich, którzy ten żywot czytać albo słuchać go będą, aby to, co się powie, w bojaźni Bożej uważali; wiem, iż rzeczy niektóre drugim ku wierze niepodobne i śmiechu godne będą, ale tacy niech pomną, co rzekł Apostoł: Kto chce być na tym świecie mądry, niech się głupim stanie, aby mądrym został. My głupi dla Chrystusa, bo Święci Boży w głupstwie świeckiem wielki rozum duchowny pokazywali, a mędrców świata tego pohańbiali i do Boga przywodzili. Przetoż postępkom się ich dziwować, a temu, co w nich Pan Bóg sprawował, wiarę zupełną dawać, chrześcijanom wiernym przystoi. Za czasów Justyniana cesarza, gdy się ludzie ze wszech stron, którzy krzyż i Chrystusa ukrzyżowanego miłują, na święto Podniesienia krzyża ś. do Jeruzalem schodzili, dwaj młodzieńcy z Syrji, Jan i Szymon, na onem święcie w wielkiej się przyjaźni i nierozdzielnej miłości stowarzyszyli.

 Jan, mając lat 24:, w małżeństwie żył przy ojcu, wdowcu starym; a Szymon jedy- nym będąc u matki swej wdowy, starości jej (bo miała przeszło 80 lat) podporą i pociechą był. Gdy się tedy do domu wracali, będąc w pagórkach Hierychontu, gdzie wiele klasztorów osa- dzonych było, rzekł Jan do Szymona: Wiesz-li, kto przemiesz- kiwa w tych miejscach? Odpowie Szymon: A kto? Rzecze .Tan: Aniołowie Boży. A Szymon westchnąwszy z podziwie- niem, rzekł: abyśmy ich widzieć mogli. Możem (prawi Jan), jeśli się im podobnymi staniem. A siedząc na koniach (bo mieli bogatych rodziców), zsiedli i kazali sługom naprzód je- chać. I idąc pomału, trafili na drogę, która wiodła do Jordanu; i stanąwszy na rozstaniu, pokornie się na modlitwę poniżyli, prosząc Pana Boga, aby im oznajmił wolę swoją, jeśliby ich chciał mieć wzgardzicielami świata i naśladownikami doskona- łości cnót chrześcijańskich. I puścili losy, którą drogę obrać mieli - tę-li, która ich do domów ich, czyli tę, która ich do klasztorów nad Jordanem wiodła. I padł los na drogę do Jordanu. Pokornie tedy dziękowali Panu Bogu, i w wielkiej radości Ducha Ś. zapomnieli rodziców, majętności i żony, jako snu jakiego mijającego, i mile się obłapili, obiecując towarzy- stwa sobie onego świętego pomagać. A iż nic nie jest miłującemu cięższego, jako rozdział, bał się Jan, aby w Szymonie miłość przyrodzona ku matce onego przedsięwzięcia nie rozerwała; a Szymon się także bał, aby Jana pamięć młodej i urodziwej żony nie skusiła.

Przeto mówił Jan Szymonowi: Mocnym się staw, a nie leniwym, gdyż jako w Bogu mam nadzieję, dzisiejszy dzień nas znowu Bogu urodził. A cóż za pomoc z próżnego tego żywota i z bogactw mieć na sądny dzień będziewa? I owszem przeszkodę wielką. A ta młodość i uroda ciał naszych, izali zawżdy trwa? - wszak laty i starością więdnieje, i śmiercią, której czasu nie wiemy, ginie. A z drugiej strony Szymon mu mówił: Jać ojca, ani sióstr, ani braci nie mam, jedno samą staruszkę, która mnie urodziła; i nie tak się o mnie, jako o ciebie frasuję, aby cię tęskliwa chuć do żony nie uwiodła. W tych rozmowach drogę oną czyniąc, prosili Pana Boga, aby im wolę swoją oznajmił, w którymby się klasztorze świata zarzec mieli. I dali sobie taki zllak: u któregoby klasztoru otwarte drzwi znaleźli, iż ich tam Pan Bóg obracał. I trafili na klasztor Gerazyna niejakiego, w którym był zacny mąż Nikon, któremu już był Pan Bóg o przyjściu ich przez sen objawił, i głos słyszał: Wstań, otwórz drzwi owczarni, aby weszły owce moje. I stojąc u wrót, czekał ich; a oni ujrzawszy otwarte drzwi, bardzo się uradowali, i ludzko przyjęci i uczęstowani od Nikona, nazajutrz takie od niego upominanie usłyszeli: Piękna jest i Bogu godna spólna miłość wasza, synowie, ale strzec potrzeba, aby jej nieprzyjaciel zbawienia waszego nie rozerwał. Dobry jest bieg wasz, ale ustawać w nim i wieńca tracić nie potrzeba; warujcie zaniedbaniem ognia tego, który serca wasze zapalił, zagasić. Dobrzeć rodzicom służyć, ale się lepiej Królowi niebieskiemu podobać; dobrzy cieleśni bracia, ale duchowni pożyteczniejsi; dobrzy przyjaciele świeccy, ale lepiej mieć ze Świętych Bożych przyjaciół. Mocni są obrońcy, których macie u królów, ale lepsi aniołowie, którzy się za Wami u Boga zastawiają. Dobrze dla Boga jałmużny czynić, ale żadna ofiara Jemu milsza nie jest, jako duszę Jemu i wolę wszystką oddawać. Smaczna rzecz używać dóbr ziemskich, ale przyrównania nic niemasz w nich do rajskich. Wdzięczna rzecz jest uroda i młodość, ale kto na piękność Oblubieńca Chrystusa wejrzy, tą wnetże wzgardzi. A widząc Nikon obydwu mile łzy wylewających, obrócił się do Szymona i rzekł: Nie frasuj się a nie płacz zgrzybiałości matki twej, bo Pan Bóg patrząc na twoje prace, dla nich lepiej ją cieszyć będzie, niźli ją cieszyła twarz twoja. Byś dobrze przy niej został, przedsieś tego pewien nie był, jeśliś ją ty albo ona ciebie pogrześć miała, a tybyś umarł bez wysługi cnót świętych, nie mając nic takiego, coby cię od przyszłych przygód po śmierci wybawić mogło; bo Sędziego onego nie ubłaga miłość ku ojcu i powinowatym, ani żona, ani dzieci, ani bogactwa, ani sława, ale tylko żywot pobożny a praca dla Boga podjęta. I potem obrócił się do Jana i mówił: Niech ci nieprzyjaciel takich myśli do serca nie prowadzi: kto ojca mego starości dochowa - kto ucieszy żonę moją? Bo gdybyście ich innemu Bogu poruczyli, a na innego się służbę sami udali, słuszneby było troskanie wasze o onych; ale gdy tenże Bóg jest, któremuścje ich oddali, i dla któregoście służby onych opuścili, pewni bądźcie, iż On opiekować się nimi będzie. Gdyście byli świeckimi i służyliście życiu doczesnemu, Pan Bóg domy wasze z łaski swej sprawował i mnożył; daleko to więcej teraz czynić będzie, gdyście wyszli na służbę Jego, chcąc Mu się lepiej i z serca całego podobać. Pomnijcie synowie mili, co rzekł Pan onemu, który mówił: Pójdę za Tobą, ale mi pier- wej dopuść pogrześć ojca mego. - Niech, prawi, umarli grzebią swoich umarłych. Gdyby którego z was cesarz z domu wyzwał, chcąc go uczynić komornym i radnym panem swoim, izaliby domu swego i rodziców nie opuścił? Daleko więcej, gdy nas cesarz niebieski wzywa na cześć z żadnem dobrem świeckiem niezrównaną, ochotniej się porwać od wszystkiego mamy, dla Tego, który dla nas Synowi najmilszemu nie przepuścił, abyśmy synami Jego zostali. Za co byśmy dobrze    i krew naszą przelali, nigdybyśmy równej dzięki oddać nie mogli.

Tak ich upominał i w tę zbroję ubierał, widząc iż młodzi a w rozkoszy z młodości wychowani, do zwiedzienia i niestatku sposobni być mogli. A chcąc chęci ich doznać, radził im, aby się jeszcze nie golili a w świeckim ubiorze poczekali, sami się doznawając. Lecz oni padli do nóg jego, prosząc, aby nic nie odwłóczył. A odwiódłszy jednego na stronę, mówił do drugiego: Jużem towarzysza twego namówił, aby jeszcze do roku czekał a szat świeckich nie składał. Lecz drugi odpowiedział: Niech on czeka, póki chce, ja czekać nie mogę. I mówił Szymon do Nikona: Ojcze, nie mieszkaj z tym Janem, bo się serce moje oń lęka, gdyż roku tego wziął żonę bogatą i piękną, aby go tęskność do niej od Boga nie odwiodła. A z drugiej strony Jan z wielką prośbą i płaczem (bo do płakania był skłonniejszy, niźli Szymon) mówił: Nie mieszkaj ojcze, abyśmy brata miłego i towarzysza nie zgubili, bo jedyną tylko matkę mając, tak ją miłuje i ona jego, iż i dwóch godzin bez siebie wytrwać nie mogli; i bardzo mnie to trwoży, póki go ogolonego nie oglądam. Widząc tedy Nikon dziwną gorącość ich, a jako się jeden o drugiego z wielkiej miłości frasował, ogolił ich. Wtem wielce Jan płakał, a Szymon mniemając, aby tęskność do ojca i do żony łzy mu one wyciskała, upominał go, aby się nie frasował. A po kilku dniach, gdy w szaty mniskie obleczeni być mieli, mówili im inni ojcowie: Błogosławieniście wy, bo jutro odrodzeni i czyści od wszego grzechu zostaniecie, tak jakobyście tego dnia by li ochrzczeni. Tym słowom się oni dziwując, bieżeli do Nikona i prosili go, aby ich nie chrzcił, powiadając: Iżeśmy już raz są ochrzczeni. A on zrozumiał, co się działo, i nauczył ich, jako wejście do zakonn i oddanie się wszystkiego da zupełną ofiarę Chrystusowi, ze wzgardą wszystkiego, co świat ma i obiecywać może, przywodzi oczyszczenie wszystkich przeszłych grzechów i staje się jako drugi chrzest. A po krótkim czasie, wzbudzeni od Ducha Ś. pragnąć oni dwaj, Jan i Szymon, poczęli doskonalszego życia, żeby na puszczy żyć, a w wielkiem zapomnieniu świata i ludzi wszystkich, służby i modły swe Chrystusowi oddawać mogli. A Szymon zwłaszcza namówił Jana, aby z klasztoru w nocy na puszczę, nic starszym nie powiadając, poszli. Lecz Pan Bóg oznajmił myśli ich Nikonowi, który w nocy wstawszy, z klasztoru ich wypuścił z dobrą nauką i błogosławieństwem, nic o woli Boskiej około nich nie wątpiąc, i mówił im: Synowie, na straszliwą i niewidomą wojnę idziecie, ale się nie bójcie - mocny Pan Bóg nie dopuści pokus nad siłę i wytrwanie wasze, jedno wojnę czujną a mężną wiedźcie, a nazad się nie oglądajcie, tego się pługu wedle słów Pańskich obiema rękoma jąwszy, aby na was ona przymówka w Piśmie nie była: Człowiek ten począł budować, ale nie mógł dokonać. Bądźcież mężni - krótka wojna, ale długa i wielka zapłata. I tak ich obłapując, pożegnał, a oni się jego modlitwie zalecali. I mówił mu do ucha Szymon: Proś za Jana, mego brata, aby żony i domu zapomniał; a Jan tej mówił: Módl się za Szymonem, aby go użalenie nad starością matki jego nie zwyciężyło. I poszli tam, gdzie ich oczy niosły na pustynię. A z opatrzności Boskiej idąc ku morzu Martwemu, znaleźli jedną chałupkę, w której niedawno starzec jeden pustelnik umarł, i ogródki z ziółkami, ku żywności pustelniczej potrzebne, zostawił. I dziękując za ono miejsce Panu Bogu, jakoby wielki skarb znaleźli tam przemieszkiwali; i rozmaite pokusy szatańskie, który im tęskność do rodziców i do jedzenia mięsa bardzo ciężką czynił, mocno w Chrystusie skruszyli.

Jeden drugiemu z pokus się swych zwierzał; drugdy osobno od siebie jako na ciśnienie kamienia mieszkali i modły odprawowali, aż gdy na nich lenistwo i oziębłość przychodziła, na spólną się modlitwę schodzili. I kilka lat w onym żywocie strawiwszy, czasu jednego miał przez sen widzenie Szymon, z którego poznał, iż jego matka umierała; i bieżawszy do Jana prędko, o modlitwę go za jej duszę prosił. I poklęknąwszy, mówił Szymon: Panie. pomnij na boleści i płacz matki mojej, gdym od niej do Ciebie uciekł; pomnij na piersi jej, któremi mnie wychowała, dlatego, aby z młodości mojej pożytek, pomoc i pociechę mieć mogła. Ty wiesz, jaką ze mnie miała radość, którą'm ja jej dla imienia Twego odjął. Nie zapominaj rozrzewnionych i starganych wnętrz- ności serca jej dnia onego, któregom od niej do Ciebie uciekł. Pomnij, jako długo przez boleść sen na oczach jej nie postał, gdy rozmyślała młodość moją a osierocenie swoje. O jako była żałościwa, patrząc na szaty moje, w które się już drogi kamień jej ubierać nie mógł. Pomnij, jakiejem jej pociechy dla służby Twojej pozbawił; dajże jej aniołów Twych stróżów mocnych, którzyby od duszy jej powietrznych nieprzyjaciół odgromili; bez wielkiego bólu i postrachu rozdziel duszę jej od ciała, a wszelkie grzechy jej racz zgładzić, za tę ofiarę, którą urodziła i Tobie oddała, Panie, za mnie podłego sługę Twego. Sędzio sprawiedliwy, nie daj jej smutku po smutku, boleści po boleści, ale raczej za tę ciężkość, którą dla Ciebie w jednorodnym synie swym ucierpiała, i za ten płacz, daj jej wesele, które jest zgotowane Świętym Twoim przez Pana naszego Jezusa.

Potem i Jan miał objawienie, iż także żona jego umarła i na dobrem miejscu posadzona jest od Boga. I wyzwoleni od krwi, trwali obaj na onej puszczy i żywocie anielskim, w zimnie i upaleniu, i w wszystkich niewczasach i strudzeniu cielesnem, przez lat dwadzieścia i dziewięć. Niewymowne pokusy od czartów cierpieli, i zwycięstwo w nich z łaski Bożej odnosili, zwłaszcza Szymon, który był bardzo prosty i szczery, bo Jan był roztropniejszy i ćwiczeńszy, acz obydwaj i w greckiem piśmie byli biegli. A czując Szymon na sobie łaskę Ducha Ś., iż się już ani żadnej nędzy, ani żadnej namiętności cielesnej bać nie mógł, a iż był ze strony cielesności jako jakie drewno, jednego czasu rzekł do Jana: Już nie widzę potrzeby, abyśmy tu na puszczy tej trwać mieli - posłuchaj mnie, a pójdźmy bliźnim naszym ku zbawieniu służyć, bo tu tylkośmy sobie pożyteczni,  wysługi z innych nie mamy u Pana Boga, gdyż Pismo święte mówi: Nie szukaj żaden swego, ale też i bliźniego pożytku; stałem się wszystkim wszystko, abych wszystkich pozyskać mógł. A Jan mu długo odradzał rzecz oną, mieniąc, iż to była pokusa szatańska. Nieprzyjaciel, powiada, zajrzy nam tego pokoju, zostańmy tu aż do śmierci, tak jako nas powołał Pan Bóg. A Szymon mówił: Zapewne ja tu nie zostanę, ale mocą Chrystusową pójdę i ze świata śmiać się będę. A Jan rzekł: Jam jeszcze tej doskonałości nie dorósł, abych się ze świata śmiać mógł; boję się, by on się ze mnie nie śmiał a mnie nie oszukał, a z łaski Bożej nie złupił; ale cię proszę, nie opuszczaj mnie, a pomnij na oną pierwszą zmowę naszą. A Szymon po- wiedział: Rozumiej, iżem umarł, a gdybych umarł, musiałbyś sam zostać. Widząc tedy Jan wolę Bożą, z wielką żałością i z płaczem upominał miłego towarzysza: Patrz, najmilszy Szymonie, aby to, co pustynia zebrała, świat nie rozproszył, a to, coś sobie czuwaniem dostał, abyś ospaniem nie stracił, a mierności ży- wota zakonnego świecką wolnością nie rozpuścił. Towarzystwo z niewiastami, na które patrzeć będziesz, niechaj czystości twej nie szkodzi; a ubóstwa pustelniczego, dostatek świecki niech ci nie bierze. Strzeż się, by postów twoich hojne potrawy nie zepsowały, a skruchy śmiechem i modlitwy zaniechaniem nie utracaj. Jeśliś, bracie miły, wziął tę moc od Pana Boga, abyś mógł bez szkody duszy twej z ludźmi przebywać, patrz że, aby się serce twe światem i cielesnością żadną nie mazało, a umysł twój żadnym się wiatrem świeckiej żądzy i bojaźni nie wzruszył. Tak go upominał, mając wielką a nieznośną tęskność z odchodzenia jego, bo jeden drugiego jako duszę swą miłował. A Szymon mówił: Poznasz, iż odchodzenie moje z Boga jest, i nim umrę, nawiedzę cię, pozdrowię i wzowię, tak iż i ty za mną rychło pójdziesz. I tak się rozeszli, obłapując się, a jeden drugiego piersi łzami polewając. Puścił się naprzód Szymon do Jeruzalem, i tam czcząc miejsca święte, o ten dar prosił Pana Boga, aby pokrył sprawy jego a ludziom go za głupiego pokazał, żeby się żadną ludzką sławą i przyjaźnią nie mazał, a w jaką się pychę, która anioła z nieba strąciła, nie podniósł.

I uprosił to u Pana swego, który czyni wolę sług swoich, iż czyniąc rzeczy wielkie i cudowne, przedsię oczy ludzkie zakryte były około niego, że go wszyscy za błazna i głupiego mieli, bo czarta z ciał ludzkich wyganiał, rzeczy przyszłe opowiadał, Żydów i niewiernych do wiary świętej przywodził, choroby leczył, z niebezpieczności rozmaitej ludzi wybawiał, nierządne niewiasty, jedne do małżeństwa, drugie do klasztoru wprawował; a w tem jednak ludzie jego świątobliwości nie uznali, ale go za szalonego, póki żyw był, mieli. Sam też wielkie cnoty swe i dary Boże pokrywać w sobie umiał. Z Jeruzalem puścił się do Emeseny miasta, i tak w nie wszedł: psa zgniłego uwiązał u nogi swej i włóczył go po mie- ście; co widząc dzieci i żaczęta, wołając i hucząc za nim, utłukli go. A nazajutrz w niedzielę wszedł do kościoła i świeczki po- gasił; i gdy go z kościoła wywlekli, bieżąc, przekupkom chleby i kołacze poprzewracał, i był tak srodze zbity od nich, iż ledwie śmierci uszedł. A to czynił, chcąc u ludzi za głupiego ucho- dzić, a sławy się i przyjaźni ich strzec. Heretyk jeden, imieniem Fuszkarjus, ujrzawszy go, rzekł: Co się włóczysz, mnichu - pójdź, sprzedawaj u mnie tatarkę i inne krupy. A on przyzwolił, i siedząc, ubogim rozdawał one krupy i sam je gryzł, bo już cały tydzień pościł, nic nie jedząc. Widząc heretyk, iż pieniędzy nie zebrał, ubił go i brodę mu wytargał, i wypchnął z domu; on jednak przed domem jego leżał. I trafiło się, że żona jego potrzebowała węgla do ka- dzenia w domu; usłyszał to Szymon, i nie znajdując skorupy, w gołe ręce żarzących węgli nazbierał i kadzenie uczynił.

Obaczyła to niewiasta i zawołała nań: Co czynisz, czemu się palisz? A on jakoby co uczuł, w stary płaszcz swój on ogień i węgle wysypał, i kadził, mówiąc: Jeślić się w ręce nie podobało, otoć w płaszczu służę; a jednak on płaszcz szkody od ognia nie miał. Cudem onym heretyk się z żoną do Kościoła Bożego nawrócił, i miał Szymona za świętego. Ale on uciekł z onego miejsca i tam się nie wracał, póki trwała onego cudu jego pamiątka. Tak się bić rad dopuścił, dla dusz ich pozyskania. Raz jednego młodzieńca, który cudzołożył, czart osiadł i dręczył, śliny z niego tocząc i nim miecąc. A Szymon to widząc, wyciął opętanemu policzek, mówiąc: Nie cudzołóż, a djabeł mocy nad tobą mieć nie będzie. I gdy po kilku godzinach młodzieniec zdrowy został, powiadał: Iż ktoś do mnie przyszedł i mówił mi: Już nie cudzołóż! Wszakże wiedział, iż to był Szymon on głupi, i widział, jako psa od niego odpędzał i bił go krzyżem drewnianym, ale tego nikomu, póki żyw był Szymon, oznajmić młodzieniec on nie mógł. W chodził w dom bogatych, i dziewki a sługi ich jako głupi obłapywał i całował. I raz spotwarzony był od jednej panny, która zgrzeszywszy z innym, nań skłamała, jakoby ją on brzemienną uczynił. Lekkość oną i niesławę rad na sobie nosił, i jako żonie swej, onej niewieście służył i jeść dawał. Ale gdy powić dzieciątko miała a w boleści wołała, rzekł Szymon: Nie będzie wolną, aż powie, kto jest ojcem dziecięcia tego. I tak się stało. A gdy go za świętego niektórzy mieć poczęli, wlletże co zbroił tak głupiego, iż oną sławę u nich utracił. Chodził do nierządnic wszetecznych, rzekomo grzechu patrząc, i obiecywał im pieniędzy wiele (które on cudownie nie wiem gdzie brał), a gdy im dawał, przysięgać jemu musiały, iż już w czystości żyć miały. A gdy która przysięgi nie strzymała, prosił Pana Boga, aby w niemoc wpadła, albo na nią djabła, aby ją trapił, puszczał. I tak ich bardzo wiele do dobrego żywota przywiódł. Miał dziwnie umartwione członki swe nad innych Świętych, tak iż z białą płcią jako drewno z drewnem, pobudki żadnej nie czując, zostawać mógł. 'Gdy post wielki przyszedł, nic nie jadł aż do Wielkiego Czwartku, a w Wielki Czwartek jawnie jadł, tak iż się drudzy gorszyli. Na jednej ulicy wiedział o czarcie, który ludzi gabał, l żadnemu przez oną ulicę Szymon iść nie dopuścił; pies tylko przeszedł i to wnetże umorzony od czarta został. Aż gdy modlitwą jego odpędzony był on srogi czart, dopiero ludziom tam- tędy przechodu Szymon dopuścił; bo to było jego mądre przedsięwzięcie, aby ludzkie dobro rozmnażał, tak śmiechem, jako głupstwem i ranami a zelżywością swoją, myśląc sobie z Apostołem: Niech ja głupim będę, i rannym i nędznym, tylko dusze, które Chrystus odkupił, niech się przy łasce Bożej zostają.

Jedenże był Jan diakon, który go znał dobrze wewnątrz, iż świętym człowiekiem był, a iż się głupim dla Chrystusa pokazywał; i ten o niego staranie miał, i jemu samemu Pan Bóg świątobliwość jego odkrywał. Ten diakon raz był w takiej przygodzie. Rozbójnicy nocni zabitego człowieka wrzucili w dom jego, i urząd go niewinnie na śmierć skazał. Już był na śmierć wiedziony, a owo po- wiedzą Szymonowi, iż jego dobrodziej ginie. On udał się na modlitwę, i wnet pod szubienicę jezdnego prędkiego urząd posłał, aby wolny był Jan, jako niewinny, gdyż się winowajca znalazł. Wrócił się Jan prosto do Szymona i jeszcze go na modlitwie zastał, i widział nad nim koła ogniste w niebo wstępujące. A gdy skończył Szymon modlitwy i ujrzał za sobą diakona, rzekł mu: Dlatego cię Pan Bóg karaniem tem nawiedził, iżeś dwom ubogim, którzy o jałmużnę do ciebie przyszli, twarz twoją odwrócił. Izali nie wiesz, bracie, iż nie swoje dajesz? Albo nie wierzysz Temu, coć stokrotnie tu nagrodzić i żywot wieczny obiecał? Jeśli wierzysz, daj, a jeśli nie dajesz, znać iż nie wierzysz. To były słowa onego głupca mądrego, świętego; bo z tym Janem nic nigdy głupiego nie począł, ale z innymi, tak jako się rzekło, głupim się być pokazywał. Raz idąc przez rynek, kiełbasę niósł w jednej ręce, a w drugiej gorczycę. I mażąc gorczycą oną kiełbasę, jadł; a spotkawszy jednego na oczy bardzo chorego, gorczycą mu oczy namazał i rzekł: Idź głupcze, wymyj oczy octem z czosnkiem, a zdrów będziesz. Gdy go bezmiernie oczy od onej gorczycy bolały, lekarze pilnie bardzo zakazywali, aby czosnku i octu jako jadu na oczy nie kładł; ale gdy ból trwał wielki, a lekarze nic nie pomagali, rzekł chory: By mi oczy wypaść miały, tedy to uczynię, co mi on głupi rzekł. I skoro to uczynił, doskonale na oczy ozdrowiał. Zgubił jeden pieniądze i pytał Szymona, ktoby je ukradł. A iż był człowiek gniewliwy, a czeladź swoją bił bez litości, powiedział mu: Jeśli się zarzeczesz nikogoż do śmierci swej nie uderzyć, wrócąć się pieniądze. Tak uczynił, i znalazł pieniądze, i był napotem cichym i skromnym. Z opętanymi od czarta stroił one błazeństwa, a w tern czarty od nich odpędzał, a od grzechów, dla których czartowską moc oni ludzie czuli, odwodził, tak iż czarci wołali: O Sale, ze wszystkiego świata się śmiejesz, a i tu nam nie dasz pokoju; nie jesteś ty z naszych, idź precz. Ujrzał Żyda jednego, a on szklanice robi; i rzekł do towarzyszów ubogich: Chcecie, was śmiechu nakarmię. I wnet, skoro szklanicę- urobił, Szymon ją krzyżem świętym przeżegnał, a zatem się każda przepadła, aż do siódmej.

Ubodzy się śmiali, a Żyd się gniewał i na Szymona się porwał. A Szymon mu rzekł: Manzer, póki krzyża na czoło twoje nie włożysz, póty się każda szklanica psować będzie. I tak się działo, aż on Żyd został chrześcijaninem. - Jeden pierwszy pan w mieście zachorzał i we śnie widział, a ono z nim czarny murzyn, to jest szatan srogi, w kostki gra; a już miał przegrać on chory, jeśliby zezów nie urzucił. I będąc w bojaźni, ujrzał Szymona we śnie, a on mu mówił: wygra ten murzyn na tobie, ale jeśli mi przyrzeczesz z małżeńskiego stanu nigdy nie występować, urzucę ja za ciebie i wygrasz. I tak się stało. Ocknął się i zdziwił on chory a tegoż dnia wszedł do niego Szymon i rzekł mu: Posłużyłać dziś kostka? - powiadam ci, jeśli przysięgi nie strzymasz, udławi cię pewnie on murzyn. I to rzekłszy, błazeńskiemi słowami i postępkami ducha prorockiego i pragnienie gorące zbawienia ludzkiego w sobie pokrył. W komórce swej nie miał jedno wiązań chróstu, na którym legał, w nocy na modlitwie i płakaniu trwając. Rano wychodził, uplótłszy sobie wieniec z liścia i wołał: Zwycięstwo cesarzowi i miastu, i zwał (jako przed Janem wykładał) duszę miastem, a cesarzem rozum, który dusznej chciwości i namiętnościom rozkazywać ma. Gdy się przybliżył koniec jego, Janowi diakonowi pokornie powiedział żywot swój. I szedł do onego drugiego Jana, towarzysza swego miłego na puszczę, i oznajmił mu śmierć swoją i jego, i koronę od Boga, która ich spotkać miała, i mówił mu: Widziałem twoją koronę, na której pisano "Wieniec wytrwania na puszczy", a na mojej" Wieniec ofiary dusz ludzkich". Upominał onego diakona, aby prostymi nigdy nie gardził, i tymi, co z potu swego chleb jedzą - powiadając, iż między nimi wielu jest wielkich świętych i dusz czystych jako złoto; a żeby miłosierdzie czynił, powiadając, iż nad inne wszystkie cnoty miłosierdzie nam pomaga; a żeby nigdy do ołtarza nie przystępował, mając jakie zwaśnione serce ku bliźniemu.

 I prosił go, aby po dwóch dniach przyszedł do chałupki jego. A tym czasem, chcąc aby i po śmierci czci od ludzi nie miał, czując godzinę śmierci, skrył się w chałupce swojej w on chróst rózg winnych, i tam ducha Panu Bogu oddał. Znajomi jego niektórzy, nie widząc go przez dwa dni, szli i znaleźli go umarłego w chróście, i mówili: Patrz, jako i przy śmierci głupstwo pokazał. I bez żadnej czci, bez świec i śpiewania po- grzebli go między pielgrzymami. Około onych, co ciało jego nieśli, Żyd on, szklarz, od niego nawrócony, widział wielką liczbę aniołów i dziwną ich muzykę słyszał, i rzekł: Błogosławionyś głupcze, i nie mając ludzi do śpiewania i procesji, masz z nieba muzykę i obchód. A diakon, gdy ciała jego w komórce nie znalazł, szukając długo, w grobie go znaleźć nie mógł. Lecz sława się jego świątobliwości, i cuda, które czynił, dopiero po śmierci otworzyły, na cześć Bogu w Trójcy jedynemu, którego panowanie, moc i władza słynie na wieki wieków. Amen. głupstwo Pan rozkazał, gdy mówi: Gdyć kto co twego bierze, nie upominaj się; i drugi raz: Gdy cię kto uderzy w prawą twarz i stronę, nastaw mu drugiej. A ktoć suknię bierze, płaszcza mu nie broń.

Powrót do spisu treści
6 lipca.
ŻYWOT Ś. MONEGUNDY, MĘŻATKI

 pisany od Grzegorza Turońskiego (/ib. De vitis Patrum, cap. 19).

    Wysokie dobrodziejstwa, które Pan Bóg narodowi ludzkiemu z nieba posyła, ani się rozumem pojąć, ani językiem wymówić, ani pisaniem wypowiedzieć nie mogą. Sam Zbawiciel świata na przodku się patrjarchom ukazywał i prorokom się opowiadać kazał, nakoniec w żywocie Matki niedotykanej i przeczystej zawżdy Dziewicy przebyć raczył, i wszechmocny a nieśmiertelny Stworzyciel, śmiertelne na się ciało wziął i śmierć dla człowieka na jego naprawę podjął, i ze zwycięstwem zmar- twychwstał, a nas, srogiemi grzechami ustrzelanych i od roz- bójników zdradliwych poranionych, lejąc wino i olej, do lekar- skiej gospody niebieskiej, to jest do kościelnej nauki przywiódł, gdzie z przykładów żywotów Świętych ustawicznie karmić się nam i żyć dary swemi każe. I nietylko męską, ale i słabą płeć żeńską, która też mężnie na boju pokus stała, na wzór nam i oczy kładzie. Taka była ś. Monegunda, która opuściwszy ojczyste strony, do grobu ś. Marcina (do Turonu) pobieżała, aby się tam ustawicznym cudom jego dziwując, a z kapłańskiego źródła biorąc, raj sobie otwierała. Rodziczką była z miasta Karnoteny, a z woli rodziców swoich dana zamąż, dwie córki miała, w których się bardzo kochając, mówiła: Rozmnożył Pan Bóg krew moją i dał mi dwie córki. Lecz ono świeckie wesele gorzkość świecka zjadła; trocha febry obydwie jej córki umorzyła. Po których wielce smutną zostając, płakać we dnie i w nocy nie przestawała, pociechy żadnej od przyjaciół i sąsiadów nie przyjmując. A potem sama ku sobie przychodząc, rzekła do siebie: Nie chcąc ja pociechy brać w smutku, boję się, abym tem nie rozgniewała Pana mego Jezu Chrysta; pótyż tego płakania. Niech z Jobem błogosła- Wionym ucieszona śpiewam: Pan dał, Pan wziął wedle upodo- 53bania swego, niech będzie imię Pańskie błogosławione. A to mówiąc, żałobne szaty zrzuciła i kazała sobie zgotować ko- mórkę, w której się zamknęła, tylko jedno okienko w niej zo- stawić dla trochy światła kazała. Tam świecką wszystką próżność i męża swego towarzy- stwo opuściwszy, samemu Panu Bogu, w którym swoją nadzieję usadziła, służyć chciała. I modląc się tam ustawicznie za swoje i za ludzkie grzechy, jedną sługę obróciła na noszenie sobie pokarmu, który taki był: przynosiła jej wody i jęczmiennej mąki, a ona wodę przez popiół przecedziwszy, zamieszała nią mąkę i sama sobie trochę chleba piekła, którego po długich postach pożywała; a inne potrawy domu swego ubogim roz- dawała.

     A czasu jednego sługa ona. od nieprzyjaciela, który dobrym przeszkody czyni, wzbudzona, wzgardziwszy panią. swoją, uciekła na wolniejszy żywot. I przez pięć dni nic chleba Monegunda nie miała, a jednak krzepkiem sercem myśli swej i nadziei w Bogu nie traciła, wiatrom się onym i pokusom do- brze ufundowana wzruszyć nie dopuszczając, bo wiedziała, iż żywot nie idzie z chleba doczesnego, ale raczej z wiecznego słowa Bożego. Jako i Mędrzec mówi: Iż nie umorzy Pan Bóg głodem sprawiedliwego, a iż sprawiedliwy wiarą żyw jest. Wszakże iż ciało bez pokarmu być nie może, prosiła Pana Boga, Tego, który tak wiele ludu na puszczy karmił, i z opoki wodę wytrysnął, aby jej dał maluczki obrok ku posileniu głodnego i strapionego ciała. I wnet za jej modlitwą śnieg spadłszy, ziemię pokrył, i to, co go na ścianę jej komórki padło, przez okienko zebrała, i z wodą śniegową mąkę, której trochę zostało, rozmieszała i chleba sobie upiekła, którym drugie pięć dni żywa była. A mając przy komórce ogródeczek maluczki, do którego drugdy na ochłodę wychodziła, niewiasta sąsiadka jej, susząc na górze pszenicę, dwornie się jej, co w nim czyniła, przypa- trywała; o co ją Pan Bóg skarał, iż oczy wnet straciła. A ona znając winę swoją, bieżała do Monegundy, to jej oznajmując i o pomoc u Pana Boga prosząc. Tedy Monegunda padłszy na modlitwę, mówiła: Niestety mnie grzesznej, iż dla mnie oczy tej niewiasty zawarte są. I gdy jej oczy krzyżem świętym przeżegnała, wnetże przejrzała niewiasta ona. Także jeden niemy 53ze wsi przybieżał z rodzicami swymi do jej komórki, prosząc, aby nań ręce swoje włożyła. A ona wołając na swoją nie dostojność, aby miał przez nią Chrystus cuda czynić, na modlitwę upadła i za chorego prosiła Pana swego, i uprosiła, iż się wnełże zdrów. z rozwiązanym językiem do domu wrócił. Temi cudami wsławiona, uciekając przed czcią ludzką, opuściwszy dom i męża. wybrała się do grobu ś. Marcina. I gdy była w turońskim powiecie u Ewenny u grobu ś. Medarda, a tam w kościele długo na modlitwie zostając, gdy z ludem zaraz Mszy słuchała, jedna panienka wrzód niezleczony mając, padając do nóg jej, wołała: Pomóż mi święta Boża, bo widzisz iż śmierć mi przed wrotami. A ona modłę za nią Stworzycielowi uczyniła, a gdy żegnała wrzód jej krzyżem świętym, wnetże się na cztery części rozpadł i jad wszystek z niego wyciekł na zdrowie panienki onej. Przyszedłszy do grobu świętego Marcina, wielce Panu Bogu dziękowała, iż oczy jej patrzyły na on grób święty. I tam blisko w komórce jednej mieszkając modlitwom i postom służyła. Lecz i na onem miejscu Pan Bó5 drugim ją cudem wsławił, iż jednej wdowy skurczoną i uschłą rękę dotykaniem swem zleczyła. A mąż jej dowiedziawszy się o onej sławie jej, zwoławszy powinowatych i sąsiadów, jechał i wziął ją w dom swój, i dał jej oną pierwszą komórkę; bo się jako posłuszna woli małżonka swego nie sprzeciwiała, póki on jej w przedsięwzięciu jej nie przeszkadzał. Tam takiemże się nabożeństwem jako i pierwej bawiła, postów a modlitw pilnując. A potem za przyczyną i wzywaniem Ś. Marcina, umyśliła iść do grobu jego na onoż miejsce pierwsze, prosząc Pana Boga, aby jej dał otrzymać na skutku, co jej sam dał pragnąć na myśli, żeby grób ś. Marcina jeszcze oglądać mogła, I uczynił tak Pan Bóg. Wróciła się do onej komórki przy kościele świętego Marcina, a mąż się dalej woli Bożej w niej nie sprzeciwił, ani jej szukał. Tam zebrawszy kilka mniszek, żywota ich onego, który sama wiodła, przyuczała; w zupełnej wierze modlitwy czyniła, chleba nigdy inakszego nie jadła, jedno jęczmienny; 5iI1/.1 nie piła, jedno w święta, i to dobrze roztworzone wodą; łożko jej nie miało ani siana, ani słomy, jedno samą rogożę; to jej była poduszka i pierzyna i wszystek wczas ku odpocznieniu. Tam wiele niemocy ludzkich oddalała.

    Śliną swoją wrzodowatą córkę matce jednej zleczyła; ślepej też jednej oczy uprosiła. Pacholęciu jednemu z trucizny wypitej węże się w brzuchu zalęgły i srodze go gryzły, nigdy odpoczynku nie dając, tak iż ani spać, ani jedzenia i picia żadnego zatrzymać nie mógł. Tego gdy przynieśli do ś. Monegundy, ona prośbą smutnych ludzi zniewolona, listek winny śliną swoją namazany na żywot jego przyłożywszy, krzyżem świętym zleczyła; i wnet spać młodzieniec począł, i po przespaniu węże one wyrzucił. Gdy wielu ułomnych do niej przychodziło, ona na nich wołała: Co czynicie, ludzie Boży - tu ś. Marcin, wielki sługa Boży leży i ustawicznemi cudami słynie, do niego idźcie a mnie grzesznicy zaniechajcie. Wszakże zbyć ich pilnej prośby nie mogąc, wszystkim u Pana Boga potrzeby jednała. I gdy godzina śmierci jej przychodziła, płakały siostry jej mniszki, mówiąc: Jakoż nas zostawisz, matko - komu te córki. któreś zebrała, polecisz? A ona płacząc, mówiła: Jeśli miłości, pokoju i świątobliwości przestrzegać będziecie, Bóg będzie obroną waszą. Macie ś. Marcina, pasterza wielkiego, i ja od was nie odejdę. A one jej mówiły: Przyjdą tu chorzy wedle zwyczaju, i takli zasmuceni, gdy ciebie nie będzie, odchodzić od nas będą? Prosim cię, przeżegnaj nam olej i sól, żebychmy z niego dawali chorym błogosławieństwo. Ona to uczyniła i skończyła bieg sw(jj święty, wielkiemi i po śmierci cudami słynąc, bo onym jej olejem wiele się chorych i ułomnych le- czyło. W tejże komórce pogrzebiona była, na cześć Bogu nieogarnionej światłości, którego jest moc i państwo na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści

    4 stycznia.
    ŻYWOT S. MARTYNY MĘCZENNICZKI, RZYMIANKI
    wypisany z ksiąg męczeńskich, z których tenże żywot wybrał Ado, trewi-reński biskup; wspomina ją Beda, Usuardus i Ioannes diaeouus, w żywocie Ś. Grzegorza (Ub. 4, cap. 93). Żyła około roku Pańskiego 22, za Aleksandra cesarza.


    Za czasu Aleksandra cesarza, rodzaju{urodzenia}zacnego panna, I bogactwami wielkimi obdarzona, w Rzymie, na imię Martyna, śmiele w Chrystusa Pana naszego uwierzyła: a zaraz porzuciwszy rozkosze świeckie, których drudzy na marność skazy tej cielesnej używają, majętność swoją ubogim rozdała, i wiarę chrześcijańską uczynkami dobremi i panieńskim czystym żywotem zdobiła: a jako na placu wojennym, na wszystkie najazdy szatańskie czujną a gotową stała.

    Gdy się o jej pobożnym i chrześcijańskim żywocie starosta albo sędzia rzymski dowiedział, posławszy po nią, ofiarę Apollinowi, bogu pogańskiemu, czynić jej rozkazał. A ona odpowiedziała: To mi raczej rozkazuj, abym ja Bogu żywemu ofiarę czyniła, temu, który wszystko stworzył, a ten Apollo pohańibion był, a nie śmiał się o tych kusić, którzy nadzieję pokładają w Panu i Zbawicielu naszym Jezusie.
    Tedy ją do kościoła apollinowego wieźć kazał: gdzie gdy modlitwę czyniła, trzęsieniem ziemi miasto się wzruszyło, część się kościoła obaliła, a bałwan on w proch się rozsypał, i wiele pogańskich kapłanów i ludu pobił. Czem rozgniewany sędzia, nie znając przez ślepotę swoją mocy Bożej, kazał pannę policzkować i żelaznemi hakami drapać{szarpać} tak długo, aż mordercy jej spracowani krzykną: My sami męcząc ją, męczeni jesteśmy. Bo widzim czterech mężów jasnych przy niej, którzy ją posilają, a na nas te męki, któremi ją dręczymy, obracają. Sędzia tem bardziej poruszony, kazał ją, na ziemi położywszy, na ostrych skorupach obracać. A ona oczy w niebo podnosząc, mówiła: Nadziejo moja, Jezu Chryste, wysłuchaj mnie, a daj stateczne wycierpienie, a tych, którzy mię męczą, objaśnij i obróć serce ku sobie. Gdy się tak modliła, wnet oni, którzy ją męczyli, a było ich ośmiu, do nóg jej upadli, prosząc aby im odpuściła. Rzekła im t święta Martyna: Jeśli się nawracacie, a wierzycie z całego serca w Pana naszego Jezu Chrysta, który płacić będzie każdemu według uczynków jego, wiecznej zapłaty użyjecie: a jeśli nie chcecie, w męki straszliwe bez końca wpadniecie. A oni krzyknęli: wierzymy.
    I obróciwszy się do sędziego, śmiele powiedzieli: My takiej tobie posługi dalej czynić nie chcemy, ani się bogom twoim już kłaniać będziemy: poznaliśmy moc P. Jezusa, prawego Boga, tak jako nas ta Martyna nauczyła. A on okrutnik kazał ich rozmaicie męczyć i pościnać. Oni krzyż Ś. na się kładąc, ochotnie szyje podali. Było wszystkich siedemnastu, których panna P. Bogu pozyskała.

    Drugiego dnia, zrozumiawszy stateczność Martyny ś., kazał ją po wszystkietn ciele rzezać, ale ona statecznie to cierpiała. To widząc sędzia, kazał ją na czterech palach rozpiętą kijami bić siedmiu żołnierzom, po dwu na odmianę. A ona się przedsię z nich śmiała tak długo, aż sami żołnieże prosili, aby przestać mogli, czując większe na sobie strapienie niźli na niej. Potem do ciemnicy wsadzona i w tłustości gorącej skwarzona była: ale wymęczyć więcej nie mogli, jedno chwalę Jezusową ustawiczną w ustach jej. I była słyszana dziwna muzyka chwały Bożej, przy niej w więzieniu nocy onej. Zaś wiedziona była do kościoła Diany, aby tam ofiarę bogini czyniła skoro znak krzyża ś. na się włożyła ,czart, który tam był, z wrzaskiem uciekł, i prędko piorun uderzył i on bałwan rozgromił, i kościół obalił, wiele ludzi pogańskich pobiwszy.

    Kazał ją jeszcze sędzia drugi raz na palu rozciągnąć, i ciało na niej rzezać, i piersi jej podrzynać: aż sto i ośmnaście ran odniosła. A mniemając, aby już skonała, męczyć ją przestali. Ale gdy obaczyli, iż jeszcze żywa, rzekli: a chcesz, Martyno, bogom ofiarować? Ona odpowiedziała: mam Pana Boga mego Jezu Chrysta, brzydkim bogom waszym kłaniać się nie chcę. A iż stad i chodzić nie mogła, złożoną z palu onego, na łóżku do ciemnicy donieśli. Potem ją lwu srogiemu na pożarcie podać kazał. Lecz lew u nóg się jej położył, a ciała panieńskiego nie obraził: a wracając się do swej jamy, powinowatego cesarskiego zabił. Po dwu dniach kazano jej jeszcze ofiary czynić. A ona mówiła: czyńcie co chcecie, od mego mnie P. Jezusa nigdy nie oddzielicie. I kazano ją znowu zawiesić, i osękami żelaznemi drapać aż do kości, i same kości gołe ostrym żelazem aż do mózgu przerażając. Tedy wołał woźny: {u}znaj, Martyno, Dianę za boginię, a wolna będziesz. Ona tez wolała: znam Jezu Chrysta za Boga, jako wierna chrześcijanka; a zbawienie mając, pohańbiona nie będę. Już siły mordercom nie stawało, aż rozgniewany sędzia w ogień ją wielki wrzucić kazał: na który takie wiatry i deszcz z nieba spadł, iż ogień rozmiotał i pogasił.

    Widząc to sędzia, czarom ono przyczytał, i włosy jej z głowy ogolić rozkazał. A gdy ją gołą ujrzał, śmiać się z niej począł, mówiąc: Już dalej mocy mieć nie będziesz, a to twarde serce odmienić musisz. Lecz ona stateczności swej nie naruszyła. Kazał ją tedy, w kościele Diany zamknąwszy, głodem morzyć: ale się ona modlitwą i chwałą Bożą karmiła, i to uprosiła, iż on bałwan Diany skruszony w proch się obrócił. Tedy sędzia, widząc niezwyciężoną stateczność jej, wywieźć ją z miasta i ściąć kazał. I tak z weselem chwaląc P. Jezu Chrysta, skończyła żywot, i koronę męczeńską odniosła, na cześć Oblubieńca swego, któremu z Ojcem i z Duchem Ś. chwała, ninie{teraz}, i na wieki wieków. Amen.


    Powrót do spisu treści
     5 lutego.
     ŻYWOT Ś. AGATY, DZIEWICY I MĘCZENNICZKI SŁAWNEJ
    wypisany od Adama Trewer, liswarda, Metafrasta i innych. — żyła około roku Pańskiego 254.

Za czasu Decjusza cesarza a starosty Sycylii Kwincjana była panienka w Panormie mieście, w ziemi Sycylji, na imię Agata, rodu zacnego i majętności wielkiej, wychowana od rodziców w wierze Ś. chrześcijańskiej; urody była takiej, iż jej w piękności żadnej równej nie było. Gdy on okrutny przeciw wierze chrześcijańskiej od Decjusza cesarza wyrok wyszedł, aby chwalcy Chrystusowi do ofiar brzydkich djabelskich przymuszani byli karaniem, utratą majętności i zdrowia, ona światem wszystkim i jego dochodami wzgardziwszy, a ciało swe na czystość swemu Oblubieńcowi Jezusowi oddawszy, w cnoty duszę swoją ubierała, a do męczeńskiej się korony przyprawowała. Tedy Kwinejanus jej urodą i bogactwami pobudzony, chcąc ją tem, iż była chrześcijanką, zniewolić a ku swym myślom niepoczciwym przywieść, do siebie ją z Panormu do Katany miasta przyzwać rozkazał. Gdy słudzy po nią przybieleli, mieniąc: Jeśli gotowa będziesz cesarski dekret przyjąć a bogom się ukorzyć, z wielką czcią prowadzona i przywitana będziesz a ona do komórki swej wszedłszy, a prosząc, aby mało poczekali, ręce w niebo podniosła i z płaczem mówiła: Ty wiesz, Panie, serce moje i wiarę moją ku Tobie; posilże mię, niechaj się czart i ten sługa jego nie chlubi, jakoby zmazać miał ciało moje, Tobie poświęcone. Umocnij duszę moją, abych głowę jego starła słabością płci mojej, mocą twoją pokrzepioną. Przyjmij ofiarę tę moją i łzy moje, boś Ty jest sam Bóg mój na wieki wieków chwalebny. Amen.

Po tej modlitwie, jako wojskami wielkiemi i murami opatrzona i otoczona, mężnie z Panormu ze sługami wyjechała, rozmyślając sobie na drodze tę łaskę, którą jej Pan Bóg dał, jam naprzód, powiada, wojnę pierwszą z czartem za Chrystusową pomocą wygrała, gdym w ciele mojem rozkosze i pożądliwość nierządną, nasienie czartowskie, umorzyła; a teraz na drugą wojnę idąc, do rozlania krwi i utraty tego miłego ludziom żywota, mam nadzieję, iż nic nie wygrasz, przeklęty nieprzyjacielu mój, ale pohańbion będziesz. Bo patrzeć będzie na to spotkanie moje Jezus Chrystus, Bóg mój, i niezliczone wojska aniołów, a pomoc od nich odniosę. A to myśląc a w sercu mówiąc, hojne łzy wylewała. I obróciwszy się nazad, żadnego z przyjaciół i z sąsiadów swoich za sobą nie widziała, wszyscy zostali, a oną opuścili, co jej pociesznego płaczu przymnożyło.

Gdy do Katany przyjechała, starosta ją prowadzić kazał w dom jednej pani pogańskiej, na imię Afrodyzji, która pięć młodych córek miała, prosząc ja, aby Agatę ś. słowami i po-stępkami łagodnemi tak zmiękczyła i serce jej odmieniła, aby na ofiarę bogom przyzwoliła, a w tych się świeckich a cielesnych rozkoszach kochać poczęła. Tedy rozmaiterni pochlebstwami, obietnicami, ubiorem, złotem, potrawami, towarzystwem tańcami, muzyka, śmieszkami, widokami i błazeństwami, i wszystką świecką a cielesną łagodnością wkraść się czart w jej serce przez oną niewiastę chciał. Ale ona jako mur nieprzebity stała w tern, co przedsięwzięła, mówiąc: słowa wasze i rozkosze a obietnice wasze, jako wiatry liściom tylko szkodzić mogą, ale drzewa dobrze wkorzenionego nie obalą. Dom mój na mocnej skale zbudowany jest, rzeki wasze gruntów jego nie podbiorą. A to mówiąc, wdzięcznem się płakaniem cieszyła, piersi swe łzami polewając. Tedy Afrodyzja o jej odmianie zwątpi, i pobieżała do starosty, mówiąc mu: Rychłej kamień miękki będzie, a żelazo w ołów się obróci, niźli się serce tej panienki odmieni. We dnie i w nocy nicem inszego z córkami nie czyniła, to słowy, to prośbą, to groźbą. Dawałam jej kamienie drogie, ubiory kosztowne, złoto, srebro, a ona tak na to dba jako kto na błoto wejrzy.

Kazał ją Kwincjanus rozgniewany przywieść do siebie, a siedząc na sądowej stolicy, wszystkim odstąpić, a sam z nią tajemnie rozmawiać począł. Stanie panna z oną wstydliwą twarzą anielską przed okrutnikiem, plugawej myśli pełnym. Spyta jej: Jakiegoś rodu? Odpowie: Zacniem urodzona, świadczą to tak zacni powinowaci moi. Spyta starosta: Czemuż tak chodzisz jako jedna niewolnica? Rzecze S.: Bom jest Chrystusowa niewolnica; jego niewolstwo wielkie jest szlachectwo i sława nasza. Rzecze starosta: A więc my wolnichmy i szlachetni nie są, którzy Chrystusową służbę odmiatamy? Odpowie Agata: Dobrześ rzekł, boście są wielcy niewolnicy grzechów i słudzy niemych bałwanów. Rzecze starosta: Będzieszli tak bluźniła, karać cię mękami rozniaitemi będę; ale powiedz mi, czemu się bogami cesarskimi brzydzisz? Rzecze: Bo nie są bogowie, ale djabli, a sami ich sobie z miedzi i z drzewa czynicie; Wenus wasza jako żona twoja, a ty stań się jako Jupiter twój. Gdy to rzekła, kazał jej wielki policzek wybić, mówiąc: I staroście łajesz! Rzekła panna: Gdzież twój jest rozum, starosto? Iż ci tego życzę, abyś był takim jako bóg twój, i takiego szczęścia, a ty być nie chcesz i swych się bogów wstydzisz? Tedy ze mną pospołu i niemi się samemi brzydzić pocznij. Rzecze starosta: Na wielkie męki załawiasz, na które cię wnetże podam, jeśli nie uczynisz, co każe cesarz. Panna odpowie: Nic się nie boję; daszli mię w paszczęki srogim lwom, gdy mię ujrzą, skromne a ciche będą; wrzuciszli mię w ogień, z nieba mi aniołowie rosy ku ochłodzie przyniosą. Tedy Kwincjanus rozgniewany, wieść ją do ciemnego i smrodliwego więzienia kazał.

Szła do więzienia, jako drugie idą do tańca i do rozkosznego obiadu, polecając Panu swemu wojnę swoją. Nazajutrz przyzowie ją Kwincjanus i rzecze: Radź o zdrowiu swem. Odpowie: Zdrowie moje i zbawienie moje Chrystus jest. Rzecze starosta: Zaprzyj się Chrystusa, bo zginiesz w młodości i w tej urodzie twojej. Odpowie: Zaprzyj się ty kamieni twoich i djabłów, którym służysz, na one nieustawające męki. Tedy ją na palach zawiesić i bić srodze kazał. A ona w onych mękach mówiła: Męki te skarbem mi są, rozkaż dobrze ciało moje jako plewę z ziarna obijać; jeśli tym katom nie rozkażesz dobrze ciała mego zmęczyć, dusza moja wnijść do raju z zwycięstwem męczeńskiem nie może. Tedy upominał starosta katów onych, aby mocno przykładali, a siekli i drapali{szarpali} prętami i żelazami rozmaitemi. A gdy stateczną widział, kazał jej piersi niewieście żelaznemi kleszczami targać tak długo, iż po jednej stronie wytargane były. Ona cierpliwie okrucieństwo ono znosząc, a Pana Boga chwaląc, tak na starostę wołała: Niezbożny okrutniku, nie wstyd cię tego niewieście odcinać, czegoś sam u matki pożywał? Wszakże mam całe piersi na duszy mojej, którem ja z młodości Chrystusowi poświęciła.
Gdy tak zmęczona była, złożyć ją a do więzienia prowadzić kazał. Tam będąc w więzieniu, o północy. gdy chwałę Bogu czyniła, przyszedł do niej Piotr Ś. w osobie starej a statecznej, lekarskie słoiki niosąc, a przed nim pacholę z pochodnią. I mniemali, aby jaki lekarz do niej przyszedł. I rzecze jej Piotr ś. Ten tyran zmęczył cię, a tyś go swojem męstwem zwyciężyła; odciąć ci okrutnik piersi twoje kazał, ja patrząc na to i ciebie żałując, przyszedłem cię zleczyć. Agata mniemając, aby był prawy świecki lekarz, rzekła: Ciało moje żadnych lekarstw nie zna, i teraz używać ich nie chcę. Rzecze ona osoba: Jam też jest chrześcijanin, dufać mi możesz; wierz mi, iż ci pomogę, córko, a ranę tę zleczę. A ona powie: A jako to ja uczynić mam? Tyś mąż, a jam panienka — mamże ja tobie ciało me zdrapane ukazać? Wolę tak już wytrwać, niźli przeciwną rzecz wstydowi memu podjąć. Dziękujęć uczciwy Ojcze, iześ tu dla mnie przyszedł, aleć mnie człowiek leczyć nie będzie. Rzecze Apostoł: Czemu się opatrzyć nie dasz córko? A ona z weselem odpowie: Bo mam lekarza Pana mego Jezusa, który jednam słowem wszystko sprawić może; jeśli raczy, mnie zleczy niewolnicę swoją. Gdy się takiej wiary na niej dopytał Piotr ś., dopiero się jej oznajmi, mówiąc, a jakoby się uśmiechając: Tenci mię posłał córko, bom ja Apostoł i posłaniec Jego; a obacz, jako cię już zleczył. A to mówiąc, zniknął. A ona ku sobie przyszedłszy a wielką radością serce napełniwszy, modlić się poczęła, mówiąc: Dziękuję Jazu Chryste, iżeś wspomniał na mnie a posłałeś ku mnie Piotra Twego Apostoła, który mię posilił i odnowił ciało moje. I obaczy, iż jej piersi zleczone a całe zostały.

Światłość w ciemnicy całą noc świeciła i straż wszystką odegnała. I mówili jej więźniowie inni: wynijdz., a uciekaj. A ona rzekła: Nie daj tego Boże, abych ja koronę moją stracić a straż w niebezpieczeństwo wdać miała. Piątego dnia przyzwał ją Kwincjanus i mówił: Dlugoż tak uporną będziesz? Ofiaruj bogom, boć się jeszcze gorzej stanie. Ona odpowie: Kto tak głupi, aby kamienia i niemych bałwanów na pomoc wzywać miał? Tego ja wzywam i temu ofiaruję, który mi przywrócił piersi moje, a swoją mocą to, coś ty odciął, naprawił i znowu stworzył Stworzyciel wszystkiego. I każe odkryć piersi jej i ujrzy wszystko całe, jako pierwej. I spyta: Kto cię zleczył? Odpowie: Chrystus Jezus, Syn Boży. Rzecze: Jeszcze mi Go mianujesz, a ja i słuchać Jego imienia nie mogę. I rozgniewany kazał ogień naniecić, i rozpaliwszy skorupy ostre, na nich i na onym ogniu ciało panieńskie rozpiąć i palić. W ogniu panienka czysta, prawie wedle imienia Agata, swemu Oblubieńcowi swoją mękę polecała. I wnetże trząść się ziemia poczęła, i wszystko miasto trwożyć. W onem trzęsieniu Wultejus i Teofilus, rajcowie starościani, zabici są. A lud się wszystek zszedł i na starostę wołał, przez bojaźń onego ziemi trzęsienia, aby panny nie męczył. I przeląkwszy się Kwincjanus trzęsienia ziemi i ludu, kazał Świętą z ognia zdjąć a do więzienia prowadzić. A panna chwalebna wchodząc do ciemnicy, ręce podniosła, mówiąc: Dzięki i chwała Tobie, Jezu Chryste, iżeś mi dał mężne dla imienia Twego postępowanie w tych mękach, a iźeś ode mnie odjąć raczył chuci{chęci} świeckie i ciału memu takie dałeś wytrwanie. Ty mój Panie wysłuchaj mnie, a już mi rozkaż, niewolnicy Twej, ten mizerny świat opuścić, a do Twego miłosierdzia wielkiego przystąpić i Ciebie, moje kochanie, oglądać. I w tych słowach świętą a czystą duszę swoją w ręce Tego, którego miłowała, oddała.

Lud gdy to usłyszał, bieżał do więzienia, a czyste jej ciało z wielką poczciwością do grobu prowadził. Na drodze spotkali młodzieńca, mającego z sobą sto pacholąt, pięknie ubranych, którego żaden z onego miasta nie znał. I prowadząc ciało jej, gdy na miejsce, gdzie włożone być miało i do tej trumny przyszedł, kamienną tabliczkę w trumnę włożył z takim napisem: Mens sancta, honor in Denni polantarius et patriae redemptio — to jest: Myśl święta, cześć Bogu dobrowolna i ojczyzny wybawienie. A włożywszy, odszedł, i potem nigdy widzian nie jest. Drudzy rozumieli, iż to był anioł Boży. Kwincjanus starosta, jednego nie dowiódłszy, a nieczystości swej nie dosyć uczyniwszy, łakomstwu przeklętemu dosyć uczynić chciał. Bieżał do domu ś. Agaty, do Panormu, chcąc jej wszystkie majętności pobrać; ale sprawiedliwą pomstą Bożą, przeprawując się przez rzekę Psemitę, gdy w prom wsiadł z końmi, dwa się konie nań rzuciły. Jeden mu zębami twarz pokąsał, a drugi go nogami bijąc, w rzekę wrzucił. I utonął przeklęty łakomca i okrutnik, a ciała jego żaden znaleźć nie mógł. Potem żaden się na dom i na powinowatych ś. Agaty targać cesarski urzędnik nie śmiał. A cześć Ś. męczenniczki Bożej rozmnażać się i sławić bardzo poczęła. Gdy się w rok ten dzień, którego umęczona jest, wracał, góra ognista Etna wielki puściła ogień, iż płomienie jako rzeki szły do miasta Katany, a kamienie wielkie jako kule ogniste Wypadały, i już się wszyscy o spalenie i zgubę miasta wszystkiego bać poczęli. Tedy nietylko chrześcijanie, ale i pogaństwo wszystko do grobu Ś. Agaty bieżało, przyczynie tej Świętej i obronie się poruczając. I wziąwszy chrześcijanie on płaszcz jej panieński, w którym za żywota pokornie i ubogo chodziła, który na jej grobie dla pamiątki położony był, szli z nim za mury miejskie i zakładać nim miasto od ognia poczęli. I uczynił Pan Bóg cud. Wnet się ogień, onym płaszczem przestraszony, do góry wrócił a nazad uciec musiał. Na cześć Bogu w Trójcy jedynemu, który w Świętych swoich sławion być chce, Jemuż pokłon, a nam przez przyczynę tej wielkiej męczenniczki, miłosierdzie i grzechów odpuszczenie, i po śmierci towarzystwo święte na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
6 lutego.
ŻYWOT I MĘCZEŃSTWO Ś. DOROTY I INNYCH PRZY NIEJ
wzięty ze starych ksiąg męczeńskich, i Adona, Bedy, Uswarda. — Żyła ()koto roku Pańskiego 280.

W Kappadocji, mieście Cezarei, była panienka na imię Dorota. Ta będąc w zakonie chrześcijańskim wychowana, miała dar osobny mądrości Bożej w sobie, iż się wielu mądrych dziwowało tak wysokiemu a duchownemu rozumowi jej. Ku temu czystość swoją panieńską oddawszy Oblubieńcowi swemu, w trzeźwości, w pokorze i innych cnotach chrześcijańskich, postom i ustawicznym modlitwom służyła. Była i urody wdzięcznej, a mądra w postępkach swych, żywot niepokalany wiodła. Z dziewictwa powołał ją Pan Bóg na męczeństwo, do wieńca z lilji, ten też z czerwonej róży przydając. Za jej czasów przy-jechał do Cezarei na prześladowanie chrześcijańskie starosta Saprycjus, i Ś. Dorotę, której sława słynęła, naprzód pojmać o wiarę chrześcijańską kazał. I przyzwanej rzecze: Dlategom cię tu stawić kazał, abyś nieśmiertelnym bogom ofiarę czyniła wedle rozkazania cesarskiego. A ona odpowie: Wiem, co mi mój Cesarz rozkazał, abych Jemu samemu służyła, jako jest pisano: Samemu Panu Bogu twemu pokłon czynić, a Jemu samemu służyć będziesz. Bogowie, którzy nie stworzyli nieba i ziemi, niech zginą. A tak większego cesarza i Boga słuchać potrzeba raczej, niżli ludzi. Cesarz twój człowiek jest, bogowie twoi ludzie byli, a nie dobrzy, których teraz dusze w piekle goreją. A starosta grozić jej mękami począł. Ona rzekła: Świeckiej męki i śmierci się nie boją, którzy o innych piekielnych a wiecznych mękach i śmierci wiedzą. Tedy ją zawiesić i rozciągnąć na palach kazał'. I gdy ją drapać i bić poczęto, rzekła: Co mię łechcesz, czyń prędzej co czynić masz, abym Tego oglądała, któregom miłością zdjęta, twoich się tych okrucieństw nie boję. Rzecze sędzia: Kogoż tak bardzo pragniesz? Od-powie: Chrystusa, Syna Bożego. Rzecze sędzia: Gdzież ten Chrystus? Odpowie Święta: Wszechmocność Jego i Bóstwo wszędzie jest, a ze strony pojęcia naszego (bo my mniemamy, czego na pewnem miejscu niemasz, żeby tego nie było) tedy my wyznawamy, iż Syn Boży wstąpił w niebo i siedzi na prawicy Ojca swego, Boga wszechmogącego, i z Nim będąc jednym Bogiem, i z Duchem Św., wzywa nas do raju rozkoszy swoich, gdzie one sady, one owoce, one jabłka, one róże kwitną zawżdy a rodzą, gdzie one wesołe pola, góry, rzeki, łąki i inne okiem ludzkiem nie oglądane, ani sercem objęte rozkosze. Tam Święci Boży pokoju i radości wiecznej używają, mnie też i wszystkich, którzy dla Chrystusa cierpią, czekają. A sędzia rzecze: Obyś te próżne myśli opuściła, a ofiarę czyniąc bogom, szła za mąż, a dobrego mienia i młodości twej użyła. Odpowie panna: Djabłom się kłaniać nie będę, bom jest chrześcijanką, a męża nie pojmę, bom jest Chrystusowa oblubienica. To wiara moja. iż mię wprowadzi Pan mój do łożnicy czystej swojej i raju rozkoszy swoich.

Tedy Saprycjus nic na niej wymęczyć nie mogąc, wieść ją kazał w dom do dwóch niewiast, sióstr rodzonych, Krysty i Kalisty, które będąc pierwej chrześcijanki, na mękach wielkich jego się majestatu zaprzały, i ubogacone od przełożonych pogańskich, żyły już jako poganki, rozpaczywszy w miłosierdziu Bożem. Tym poruczył ten starosta ś. Dorotę, prosząc je, aby ją zmiękczyły, żeby ich przykładem Chrystusa odstąpiła, obiecując im za to wielkie upominki. W domu tedy ich mieszkając, częste namowy miała od nich. Przyzwól Doroto, mówiły, cesarskiemu rozkazaniu, a wyzwól się sama z takiej wielkiej nędzy, jakośmy też i my uczyniły; lepiej ci żywota nie tracić a nie ginąć przed czasem. A ona im mówiła: Nędznice, słuchajcie wy rady mojej, a Żałujcie za to, izeście się djabłom oddały. A Pan Bóg miłosierny nie wzgardzi pokutującem sercem waszem i przyjmie pokorę waszą. A one rzekły: Jużechmy raz zginęły i Chrystusa utraciły, a jako możem się wrócić nazad? A Dorota Ś. odpowie: Większy to grzech rozpaczać w wielkiem a nieprzebranem miłosierdziu Bożem, niżli ten, któryście popełniły, ofiarując djabłom a prząc{zapierając się} się imienia Bożego. Nie bójcie się, niemasz ci takiego grzechu na świecie, któregoby Pan Bóg pokutującemu nie odpuścił. Miłosierdzie Jego na wieki jest, przebija{potężniejsze niż} grzechy nasze, a skrócić go i przemoc nigdy największe złości ludzkie nie mogą. Dlatego Bóg na ziemię przyszedł, jako On sam mówił, aby grzesznych zbawił. Bo nie dla sprawiedliwych przyszedł. Pójdźcież do Niego z wielką wiarą, a znajdziecie bez wątpienia odpuszczenie.
I pocznie za nie Pana prosić, mówiąc: Panie, Tyś rzekł: nie chcę utraty i śmierci grzesznego, a większe jest wesele aniołom Twoim nad jednym pokutującym, niźli nad dziewięćdziesiąt i dziewięciu sprawiedliwymi. Ukaż łaskę nad temi błądzacemi a nawróć owieczki Twoje do Ciebie, aby drudzy ich przykładem, którzy Cię opuścili, do Ciebie się nawrócili. Tedy się serce ich jako wosk rozpuściło, a strumienie łez z oczu puszczając, prawdziwie pokutować poczęły.

Potem przyzowie Saprycjus siostry one, pytając o Ś. Dorocie, jeśli jej serce zmiękczyły? A one rzekły: Myśmy źle uczyniły zbłądziły, bojąc się. doczesnego męczenia twojego, iżeśmy wiecznego Pana i Boga utraciły a diabłom ofiarę czyniły. A ta błogosławiona Dorota ukazała nam do pokuty i miłosierdzia Bożego drogę, abychmy znaleźć Chrystusa mogły, któregośmy utraciły. Tedy drapać szaty na sobie począł on okrutnik, a one dwie siostry kazał w kocioł, rozpalony ogniem, wrzucić. Wołały one białogłowy: Panie Jezu Chryste, przyjmij pokutę naszą, a odpuść nam sprosny grzech nasz. Gorzały a modliły się, a Ś. Dorota patrzała na ich męki i wielce się radowała z ich wyznania. I mówiła do nich: Idźcie przede mną, a ja za wami, pójdziem do Oblubieńca naszego; nie wątpcie nic, wynijdzie przeciw wam i obłapi was jako syna straconego ojciec. I w tem one dwie białogłowy Krysta i Kalista skonały. Kazał też i Ś. Dorotę drugi raz na palach podnieść, a gdy była męczona, bardzo znacznie wesołą twarzą Pana Boga chwaliła, tak iż jej rzecze sędzia: Czemu teraz w mękach czynisz sobie fałszywą dobrą myśl? A ona rzecze: bardzo się weselę, iż te dusze, które był djabeł przez ciebie zwiódł, Pan Bóg je przeze mnie przyjął, z których przyjęcia gdy się dziś weselą święci aniołowie Boży, a jako ja smutna mam być? Ze mną też czyn rychło, co czynić masz, abych na to wesele trafiła, a nie omieszkała{spóźniła}, abych się z niemi radowała w niebie, z któremi tu płakała na ziemi. Tedy kazał żelaznemi blachami rozpalonemi boki jej palić. A gdy nic nie pomogło, a więcej się z niego śmiała, mówiąc: nędzniku, w hańbie zostajesz i z bogami twymi, a ja widzisz jako cię przemagam, a z twoich się postępków ze mną i z tego okrucieństwa śmieję.

Kazał ją złożyć a w gębę bić, mówiąc: iż mi łaje, i dał na śmierć jej wyrok taki: Dorocie hardej pannie, która ofiary bogom czynić a przy zdrowiu zostać nie chciała, ale śmierci dla jakiegoś Chrystusa pragnęła, kazaliśmy szyję uciąć. Za ten dekret Dorota Ś. Panu Bogu dziękowała, mówiąc: Dziękuję miłośniku dusz ludzkich, iż mię do raju Twego przyzywasz, a do łożnicy Twej Boskiej prowadzisz. Gdy ją wiedziono z domu starościnego, pisarz jeden i sekretarz starościn, na imię Teofilus, żarty z panienki strojąc, rzekł do niej: Oblubienico Chrystusowa, poślij mi z raju twego miłego jabłek albo róż. A ona odpowie: uczynię tak zaprawdę. Gdy tedy na miejsce przyszła, prosiła, aby kat trochę poczekał. I modliła się P. Bogu, a skoro skończyła, stanęło pacholę podle niej, trzy jabłka w koszyczku i trzy róże niosąc. I rzecze mu ś. Dorota: Nieś to Teofilowi, a powiedz: owo masz, o coś mnie prosił, z ogrodu i raju Pana mego. I z tem schyliła szyję swoją pod miecz i ścięta jest. A Teofilus, gdy ujrzał jabłka i róże, i pacholę dziwnie pięknie i wymownie mówiące do niego: toć posyła błogosławiona panienka, święta Dorota, jakoś prosił i ona obiecała, z ogrodu Pana i Oblubieńca swego — tedy głosem zawołał: prawy Bóg jest Chrystus, a nie masz żadnej w chrześcijanach obłudności. A towarzysze poczną go hamować, mówiąc: nie szalej, a nie żartuj. A on rzecze: Ani szaleję, ani żartuję, ale rozumem zwyciężony wierzę, iż Chrystus jest prawy Bóg. Rzeką mu: Co cię za rozum do tego przywodzi? Odpowie: Co dziś za czas, izali dziś nie jest miesiąc luty? — a kto takie jabłka i takie róże na takich zielonych różdżkach ukazać mi teraz może? Rzekną: Prawda, i w lecie takicheśmy nigdy nie widzieli. Rzecze Teofilus: Jam żartował, ale patrzcie, na co mi ten żart wyszedł. Widziałem pacholę tak nadobne, jakoby we czterech leciech; rozumiałem, iż mówić jeszcze nie umie. A ono taką wymową poselstwo odprawowało, iżem się sam swojej mowy zawstydził. Posyła ci, powiada, te takie upominki błogosławiona Dorota z ogrodu swojego Oblubieńca. Wezmę, obrócę się, a dziecięcia onego więcej nie ujrzę; a kto wątpi w tem, aby to nie był anioł? Próżnoć; błogosławieni są, którzy w Chrystusa wierzą i cierpią za imię Jego. Toć jest Bóg prawy; ten ma rozum, kto Jemu wierzy. I powiedzą staroście takie jego wołanie. Przyzowie go i spyta: Cożeś tam na stronie mówił? Odpowie: Chwaliłem Chrystusa, któregom się pierwej przał. Toć prawy Bóg, który mię teraz z błędu wywiódł do prawdy. Rzecze z gniewem Saprycjus: Co mi za Bóg, który ukrzyżowany jest. Odpowie: Jam też tak mówił i bluźnił, ale moc Boską tego Ukrzyżowanego i nad ludzki rozum widzę, i onego jako nieśmiertelnego a żywiącego Boga chwalę. Te wasze bałwany obłudni są a nie prawi bogowie.

Rzecze Saprycjus: Widzę, że złą śmiercią zginąć chcesz. Odpowie Teofilus: I owszem żyć chcę, i drogęm do wiecznego żywota znalazł. Rzecze sędzia: Pomnij na dom swój i dziatki i żonę, i nie skwapiaj się na zgubę swoją, boć to jest głupia bardzo rzecz. Odpowie: Wielka to mądrość, dla dobrego większego, o niniejsze i nikczemne dobra nie dbać. Nie głupstwo to, za doczesne dostać wieczne. Rzecze sędzia: I wolisz męki i śmierć? Odpowie: Ja się męki i śmierci boję, ale onej wiecznej, której końca niemasz; a tej twojej krótkiej i doczesnej nie boję się. Bałwochwalcom, bez końca męki, i śmierć bez śmierci zgotowana jest. Tedy go zawiesić na palach i srodze drapać i bić kazał. A on mówił: Patrz, jakom już został chrześcijaninem, na tym krzyżu wisząc, bo ta moja szubienica, krzyżowi podobna jest. Dziękuję Jezu Chryste, iżeś mię na tym znaku swoim podnieść dopuścił. Rzecze sędzia: Nędzniku, pomnij na ciało swoje. Odpowie męczennik: Nędzniku, pomnij na duszę swoją; ja ciała nie żałuję, aby dusza nie zginęła. Tedy go jeszcze bardziej rozciągać, palić i bić kazał. A on tylko wołał: Jezusie Synu Boży, Ciebie wyznawam, policz mię między sługi Twoje. A twarz jego była wesoła, jakoby nic nie cierpiał. Tedy go on okrutnik ściąć kazał. I szedł z weselem na śmierć najemnik ostatniej i jedenastej godziny powołany, równą z innymi męczeństwa i wyznania zapłatę odniósł: raj i wesele Pana i Boga naszego, Jezusa Chrystusa, któremu cześć I chwała wieczna. Amen.

Powrót do spisu treści
5 lutego.
 ŻYWOT Ś. AGATY, DZIEWICY I MĘCZENNICZKI SŁAWNEJ
wypisany od Adama Trewer, liswarda, Metafrasta i innych. — żyła około roku Pańskiego 254.

Za czasu Decjusza cesarza a starosty Sycylii Kwincjana była panienka w Panormie mieście, w ziemi Sycylji, na imię Agata, rodu zacnego i majętności wielkiej, wychowana od rodziców w wierze Ś. chrześcijańskiej; urody była takiej, iż jej w piękności żadnej równej nie było. Gdy on okrutny przeciw wierze chrześcijańskiej od Decjusza cesarza wyrok wyszedł, aby chwalcy Chrystusowi do ofiar brzydkich djabelskich przymuszani byli karaniem, utratą majętności i zdrowia, ona światem wszystkim i jego dochodami wzgardziwszy, a ciało swe na czystość swemu Oblubieńcowi Jezusowi oddawszy, w cnoty duszę swoją ubierała, a do męczeńskiej się korony przyprawowała. Tedy Kwinejanus jej urodą i bogactwami pobudzony, chcąc ją tem, iż była chrześcijanką, zniewolić a ku swym myślom niepoczciwym przywieść, do siebie ją z Panormu do Katany miasta przyzwać rozkazał. Gdy słudzy po nią przybieleli, mieniąc: Jeśli gotowa będziesz cesarski dekret przyjąć a bogom się ukorzyć, z wielką czcią prowadzona i przywitana będziesz a ona do komórki swej wszedłszy, a prosząc, aby mało poczekali, ręce w niebo podniosła i z płaczem mówiła: Ty wiesz, Panie, serce moje i wiarę moją ku Tobie; posilże mię, niechaj się czart i ten sługa jego nie chlubi, jakoby zmazać miał ciało moje, Tobie poświęcone. Umocnij duszę moją, abych głowę jego starła słabością płci mojej, mocą twoją pokrzepioną. Przyjmij ofiarę tę moją i łzy moje, boś Ty jest sam Bóg mój na wieki wieków chwalebny. Amen.

Po tej modlitwie, jako wojskami wielkiemi i murami opatrzona i otoczona, mężnie z Panormu ze sługami wyjechała, rozmyślając sobie na drodze tę łaskę, którą jej Pan Bóg dał, jam naprzód, powiada, wojnę pierwszą z czartem za Chrystusową pomocą wygrała, gdym w ciele mojem rozkosze i pożądliwość nierządną, nasienie czartowskie, umorzyła; a teraz na drugą wojnę idąc, do rozlania krwi i utraty tego miłego ludziom żywota, mam nadzieję, iż nic nie wygrasz, przeklęty nieprzyjacielu mój, ale pohańbion będziesz. Bo patrzeć będzie na to spotkanie moje Jezus Chrystus, Bóg mój, i niezliczone wojska aniołów, a pomoc od nich odniosę. A to myśląc a w sercu mówiąc, hojne łzy wylewała. I obróciwszy się nazad, żadnego z przyjaciół i z sąsiadów swoich za sobą nie widziała, wszyscy zostali, a oną opuścili, co jej pociesznego płaczu przymnożyło.

Gdy do Katany przyjechała, starosta ją prowadzić kazał w dom jednej pani pogańskiej, na imię Afrodyzji, która pięć młodych córek miała, prosząc ja, aby Agatę ś. słowami i po-stępkami łagodnemi tak zmiękczyła i serce jej odmieniła, aby na ofiarę bogom przyzwoliła, a w tych się świeckich a cielesnych rozkoszach kochać poczęła. Tedy rozmaiterni pochlebstwami, obietnicami, ubiorem, złotem, potrawami, towarzystwem tańcami, muzyka, śmieszkami, widokami i błazeństwami, i wszystką świecką a cielesną łagodnością wkraść się czart w jej serce przez oną niewiastę chciał. Ale ona jako mur nieprzebity stała w tern, co przedsięwzięła, mówiąc: słowa wasze i rozkosze a obietnice wasze, jako wiatry liściom tylko szkodzić mogą, ale drzewa dobrze wkorzenionego nie obalą. Dom mój na mocnej skale zbudowany jest, rzeki wasze gruntów jego nie podbiorą. A to mówiąc, wdzięcznem się płakaniem cieszyła, piersi swe łzami polewając. Tedy Afrodyzja o jej odmianie zwątpi, i pobieżała do starosty, mówiąc mu: Rychłej kamień miękki będzie, a żelazo w ołów się obróci, niźli się serce tej panienki odmieni. We dnie i w nocy nicem inszego z córkami nie czyniła, to słowy, to prośbą, to groźbą. Dawałam jej kamienie drogie, ubiory kosztowne, złoto, srebro, a ona tak na to dba jako kto na błoto wejrzy.

Kazał ją Kwincjanus rozgniewany przywieść do siebie, a siedząc na sądowej stolicy, wszystkim odstąpić, a sam z nią tajemnie rozmawiać począł. Stanie panna z oną wstydliwą twarzą anielską przed okrutnikiem, plugawej myśli pełnym. Spyta jej: Jakiegoś rodu? Odpowie: Zacniem urodzona, świadczą to tak zacni powinowaci moi. Spyta starosta: Czemuż tak chodzisz jako jedna niewolnica? Rzecze S.: Bom jest Chrystusowa niewolnica; jego niewolstwo wielkie jest szlachectwo i sława nasza. Rzecze starosta: A więc my wolnichmy i szlachetni nie są, którzy Chrystusową służbę odmiatamy? Odpowie Agata: Dobrześ rzekł, boście są wielcy niewolnicy grzechów i słudzy niemych bałwanów. Rzecze starosta: Będzieszli tak bluźniła, karać cię mękami rozniaitemi będę; ale powiedz mi, czemu się bogami cesarskimi brzydzisz? Rzecze: Bo nie są bogowie, ale djabli, a sami ich sobie z miedzi i z drzewa czynicie; Wenus wasza jako żona twoja, a ty stań się jako Jupiter twój. Gdy to rzekła, kazał jej wielki policzek wybić, mówiąc: I staroście łajesz! Rzekła panna: Gdzież twój jest rozum, starosto? Iż ci tego życzę, abyś był takim jako bóg twój, i takiego szczęścia, a ty być nie chcesz i swych się bogów wstydzisz? Tedy ze mną pospołu i niemi się samemi brzydzić pocznij. Rzecze starosta: Na wielkie męki załawiasz, na które cię wnetże podam, jeśli nie uczynisz, co każe cesarz. Panna odpowie: Nic się nie boję; daszli mię w paszczęki srogim lwom, gdy mię ujrzą, skromne a ciche będą; wrzuciszli mię w ogień, z nieba mi aniołowie rosy ku ochłodzie przyniosą. Tedy Kwincjanus rozgniewany, wieść ją do ciemnego i smrodliwego więzienia kazał.

Szła do więzienia, jako drugie idą do tańca i do rozkosznego obiadu, polecając Panu swemu wojnę swoją. Nazajutrz przyzowie ją Kwincjanus i rzecze: Radź o zdrowiu swem. Odpowie: Zdrowie moje i zbawienie moje Chrystus jest. Rzecze starosta: Zaprzyj się Chrystusa, bo zginiesz w młodości i w tej urodzie twojej. Odpowie: Zaprzyj się ty kamieni twoich i djabłów, którym służysz, na one nieustawające męki. Tedy ją na palach zawiesić i bić srodze kazał. A ona w onych mękach mówiła: Męki te skarbem mi są, rozkaż dobrze ciało moje jako plewę z ziarna obijać; jeśli tym katom nie rozkażesz dobrze ciała mego zmęczyć, dusza moja wnijść do raju z zwycięstwem męczeńskiem nie może. Tedy upominał starosta katów onych, aby mocno przykładali, a siekli i drapali{szarpali} prętami i żelazami rozmaitemi. A gdy stateczną widział, kazał jej piersi niewieście żelaznemi kleszczami targać tak długo, iż po jednej stronie wytargane były. Ona cierpliwie okrucieństwo ono znosząc, a Pana Boga chwaląc, tak na starostę wołała: Niezbożny okrutniku, nie wstyd cię tego niewieście odcinać, czegoś sam u matki pożywał? Wszakże mam całe piersi na duszy mojej, którem ja z młodości Chrystusowi poświęciła.
Gdy tak zmęczona była, złożyć ją a do więzienia prowadzić kazał. Tam będąc w więzieniu, o północy. gdy chwałę Bogu czyniła, przyszedł do niej Piotr Ś. w osobie starej a statecznej, lekarskie słoiki niosąc, a przed nim pacholę z pochodnią. I mniemali, aby jaki lekarz do niej przyszedł. I rzecze jej Piotr ś. Ten tyran zmęczył cię, a tyś go swojem męstwem zwyciężyła; odciąć ci okrutnik piersi twoje kazał, ja patrząc na to i ciebie żałując, przyszedłem cię zleczyć. Agata mniemając, aby był prawy świecki lekarz, rzekła: Ciało moje żadnych lekarstw nie zna, i teraz używać ich nie chcę. Rzecze ona osoba: Jam też jest chrześcijanin, dufać mi możesz; wierz mi, iż ci pomogę, córko, a ranę tę zleczę. A ona powie: A jako to ja uczynić mam? Tyś mąż, a jam panienka — mamże ja tobie ciało me zdrapane ukazać? Wolę tak już wytrwać, niźli przeciwną rzecz wstydowi memu podjąć. Dziękujęć uczciwy Ojcze, iześ tu dla mnie przyszedł, aleć mnie człowiek leczyć nie będzie. Rzecze Apostoł: Czemu się opatrzyć nie dasz córko? A ona z weselem odpowie: Bo mam lekarza Pana mego Jezusa, który jednam słowem wszystko sprawić może; jeśli raczy, mnie zleczy niewolnicę swoją. Gdy się takiej wiary na niej dopytał Piotr ś., dopiero się jej oznajmi, mówiąc, a jakoby się uśmiechając: Tenci mię posłał córko, bom ja Apostoł i posłaniec Jego; a obacz, jako cię już zleczył. A to mówiąc, zniknął. A ona ku sobie przyszedłszy a wielką radością serce napełniwszy, modlić się poczęła, mówiąc: Dziękuję Jazu Chryste, iżeś wspomniał na mnie a posłałeś ku mnie Piotra Twego Apostoła, który mię posilił i odnowił ciało moje. I obaczy, iż jej piersi zleczone a całe zostały.

Światłość w ciemnicy całą noc świeciła i straż wszystką odegnała. I mówili jej więźniowie inni: wynijdz., a uciekaj. A ona rzekła: Nie daj tego Boże, abych ja koronę moją stracić a straż w niebezpieczeństwo wdać miała. Piątego dnia przyzwał ją Kwincjanus i mówił: Dlugoż tak uporną będziesz? Ofiaruj bogom, boć się jeszcze gorzej stanie. Ona odpowie: Kto tak głupi, aby kamienia i niemych bałwanów na pomoc wzywać miał? Tego ja wzywam i temu ofiaruję, który mi przywrócił piersi moje, a swoją mocą to, coś ty odciął, naprawił i znowu stworzył Stworzyciel wszystkiego. I każe odkryć piersi jej i ujrzy wszystko całe, jako pierwej. I spyta: Kto cię zleczył? Odpowie: Chrystus Jezus, Syn Boży. Rzecze: Jeszcze mi Go mianujesz, a ja i słuchać Jego imienia nie mogę. I rozgniewany kazał ogień naniecić, i rozpaliwszy skorupy ostre, na nich i na onym ogniu ciało panieńskie rozpiąć i palić. W ogniu panienka czysta, prawie wedle imienia Agata, swemu Oblubieńcowi swoją mękę polecała. I wnetże trząść się ziemia poczęła, i wszystko miasto trwożyć. W onem trzęsieniu Wultejus i Teofilus, rajcowie starościani, zabici są. A lud się wszystek zszedł i na starostę wołał, przez bojaźń onego ziemi trzęsienia, aby panny nie męczył. I przeląkwszy się Kwincjanus trzęsienia ziemi i ludu, kazał Świętą z ognia zdjąć a do więzienia prowadzić. A panna chwalebna wchodząc do ciemnicy, ręce podniosła, mówiąc: Dzięki i chwała Tobie, Jezu Chryste, iżeś mi dał mężne dla imienia Twego postępowanie w tych mękach, a iźeś ode mnie odjąć raczył chuci{chęci} świeckie i ciału memu takie dałeś wytrwanie. Ty mój Panie wysłuchaj mnie, a już mi rozkaż, niewolnicy Twej, ten mizerny świat opuścić, a do Twego miłosierdzia wielkiego przystąpić i Ciebie, moje kochanie, oglądać. I w tych słowach świętą a czystą duszę swoją w ręce Tego, którego miłowała, oddała.

Lud gdy to usłyszał, bieżał do więzienia, a czyste jej ciało z wielką poczciwością do grobu prowadził. Na drodze spotkali młodzieńca, mającego z sobą sto pacholąt, pięknie ubranych, którego żaden z onego miasta nie znał. I prowadząc ciało jej, gdy na miejsce, gdzie włożone być miało i do tej trumny przyszedł, kamienną tabliczkę w trumnę włożył z takim napisem: Mens sancta, honor in Denni polantarius et patriae redemptio — to jest: Myśl święta, cześć Bogu dobrowolna i ojczyzny wybawienie. A włożywszy, odszedł, i potem nigdy widzian nie jest. Drudzy rozumieli, iż to był anioł Boży. Kwincjanus starosta, jednego nie dowiódłszy, a nieczystości swej nie dosyć uczyniwszy, łakomstwu przeklętemu dosyć uczynić chciał. Bieżał do domu ś. Agaty, do Panormu, chcąc jej wszystkie majętności pobrać; ale sprawiedliwą pomstą Bożą, przeprawując się przez rzekę Psemitę, gdy w prom wsiadł z końmi, dwa się konie nań rzuciły. Jeden mu zębami twarz pokąsał, a drugi go nogami bijąc, w rzekę wrzucił. I utonął przeklęty łakomca i okrutnik, a ciała jego żaden znaleźć nie mógł. Potem żaden się na dom i na powinowatych ś. Agaty targać cesarski urzędnik nie śmiał.  A cześć Ś. męczenniczki Bożej rozmnażać się i sławić bardzo poczęła. Gdy się w rok ten dzień, którego umęczona jest, wracał, góra ognista Etna wielki puściła ogień, iż płomienie jako rzeki szły do miasta Katany, a kamienie wielkie jako kule ogniste Wypadały, i już się wszyscy o spalenie i zgubę miasta wszystkiego bać poczęli. Tedy nietylko chrześcijanie, ale i pogaństwo wszystko do grobu Ś. Agaty bieżało, przyczynie tej Świętej i obronie się poruczając. I wziąwszy chrześcijanie on płaszcz jej panieński, w którym za żywota pokornie i ubogo chodziła, który na jej grobie dla pamiątki położony był, szli z nim za mury miejskie               i zakładać nim miasto od ognia poczęli. I uczynił Pan Bóg cud. Wnet się ogień, onym płaszczem przestraszony, do góry wrócił a nazad uciec musiał. Na cześć Bogu w Trójcy jedynemu, który w Świętych swoich sławion być chce, Jemuż pokłon, a nam przez przyczynę tej wielkiej męczenniczki, miłosierdzie          i grzechów odpuszczenie, i po śmierci towarzystwo święte na wieki wieków. Amen.

Powrót do spisu treści
ŚW. WOJCIECH
arcybiskup gnieźnieński
Około 950

"Sława i światłość wielkich narodów: czeskiego, polskiego i węgierskiego, przenajchwalebniejszy mąż, kapłan i męczennik Chrystusów Wojciech, (to jest wojsko cieszący) z narodu onego, od sławy nazwanego słowieńskiego, z Czechów idący, zacnych i z królami krwią złączonych miał rodziców, których on chwałę i stan wielki świecki świętym i dziwnym żywotem swoim duchownym przyozdobił i wsławił. Bodąc niemowlęciem, gdy zachorował, żałość niemałą rodzicom uczynił, którzy, pragnąc zdrowia jego, pociechy swej doczesnej w nim odstąpili a Panu Bogu na służbę go poślubili woląc raczej żywym go miedzy sługami kościelnymi widzieć, niż na smutną śmierć jego patrzyć. Gdy zanieśli go na pół umarłego do ołtarzaprzeczystej Matki Bożej Maryi prosząc, aby ona na służbę synowi swemu nowego a maluczkiego sługę zaleciła a zdrowie mu do tego zjednała, wnet dzieciątko ozdrowialo. Znać, iż anielska i nasza królowa świętą przyczyną swoją i cudem onym obrała go za sługę wielkiego Panu Bogu. Skoro trochę podrósł, oddali go rodzice kaplanom i z sługą, który go z dzieciństwa pilnował. Ale gdy sługa on przez niestatek swój od pacholęcia uciekł,Wojciech też święty po nim tęskniąc wrócił się do ojca, który niewdzięcznie go przyjąwszy jako zbiega rózgami osiekł i do szkoły oddał ; gdzie mu Pan Bóg rozum otwarzając rozeznania wespół z nauką przymnażać począł. Widząc dowcipne[utalentowane] dziecię rodzice, oddali do arcybiskupamagdeburskiego na wychowanie, na imię Albcrtusowi, któremu tak był Wojciech wdzięczny, iż mu swe imię arcybiskup przy bierzmowaniu dał; przeto dwoje jednakowych imion miał, to jest ze chrztu Wojciech a z bierzmowania Adalbertus, które znaczy Wojciech.

Dziewięć lat na nauce strawiwszy, stał się z niego uczony człowiek we wszystkich naukach, iż mało sobie równych towarzyszów w szkołach miał. Po skończonych naukach wrócił się do domu ojca swego, gdzie go młodość i krew bujna uwiodła, bo -— gdy się od prac szkolnych uwolnił a próżnowania sobie dopuścił — za światem się i jego próżnościami udał, na Pana Boga mało pamiętał a rozkoszy marnej kosztować, z rówienikami biesiad używać i inne pochlebstwa a obłudy świata tego przyjmować począł. Lubo niedługo w takim stanie nieprawości trwał, bo Pan Bóg upomniał go śmiercią pierwszego biskupa praskiego, Drytmara, podczas której Wojciech był obecny; ten biskup umierając, straszliwie wołał, że go czarni czarci do pieklą wlekli; to wołanie tak jego serce przeraziło, iż o poprawę życia swego i strzeżeniu dróg bożych, któremi pierwej chodził, statecznie myślić począł. Jakoż wkrótce poprawił obyczaje swoje i w ścisłą je bogobojność wprawił. Gdy go potem na praskie biskupstwo, jako swoje krew i zacnego, uczonego a cnót pełnego człowieka Czechowie po Drytmarze obrali, klerycy,którzy czarta z ciała ludzkiego wyganiali, tak wołającegosłyszeli: biada mnie, już się tu zostać nio mogę, bo dziś obrany jest biskup sługa Chrystusów, którego sie bać musze. Co słyszał Wiliko kapłan mądry i bogobojny i to przed opatem w Kassynie we Włoszech powiedział.Obrany będąc, jechał na poświecenie do arcybiskupa moguńskiego, od którego przy cesarzu Ottonie wtórym, na dostojność biskupią poświecony był. Wróciwszy się na biskupstwo, dochody kościelne na cztery części rozdzielił:Jedne na kapłanów i kleryków swych, drugą na ubogich, trzecią na poprawę kościołów i wykupienie niewolników, czwartą na swoje wyżywienie.

Wiódł żywot świętobliwy; bogactwami bowiem gardził, złoto sobie za bioto miał i rozkoszy do piekła prowadzące, oddalał od siebie; to jedno jego pragnienie i staranie było, aby o Chrystusie myślić i w niwczem innem sobie nie smakował ani czego innego nie szukal. Postami czestemi i wiełkiemi martwił ciało swoje, w których modlitwa mu była chlebem powszednim i w niej się ustawicznie za swe i ludzkie grzechy Panu Bogu skruszonem sercem upokarzał. Wszelkim się sposobem starał, aby zło namiętności swe, chęci i pokusy świeckie i cielesne z serca swego wykorzenił. Znał się też na zdradach szatańskich i umiał z nim wojnę wieść a pożytki cnót świętych z pokus sobie zbierać: tyle bowiem szatanowi policzków dawał, ilekroć albo jawne poduszczenia jego zwyciężał, albo tajemnym mądrze zabieżeć umiał. Serce wolne od myśli świeckich chowając przy rozmyślaniu naboznem w niebo podniósł; a jako innych uczył, tak sam żył, iż mu nikt rzec nie mógł : przyjacielu, zlecz sam pierwej siebie. W tem tylko nieszczęśliwy był, iż czujność około owiec swych wielką mając, mało im pomagał, bo na zlą i zepsowaną role traiił. Ludzie nieukarani w zbytki się wielkie i rozpustę cielesną wdawali: brać bowiem wiele żon, powinną krew' mazać, niewolników

chrześciańskich i dzieci swe żydom przedawać śmieli,święta gwałcić, postów nie chować, nikogo nie słuchać — to ich obyczaje były.

Klerycy też i stan duchowny, naprzód się był zepsował, żenić się jawnie nie wstydzili, karności kościelnej
zaniechali, biskupa sobie nic nie ważyli i świeckich przeciw niemu a możniejszych panów pobudzali. Leczył onych upominaniem, karaniem, przykładem, ale, jako szaleni, lekarstwa duchownego i zbawiennego nie przyjmowali; pracy było dosyć, a pożytku nic; upominanie wielkie, ale sprzeciwienie większe. Co miał czynić święty biskup? z jeziora niepołownego sieci wyjął bojąc się, aby przy złych rybach a głębokiej wodzie i sam nie utonął; myślić więc o sobie począł i postanowił udać się na pielgrzymowanie do grobu bożego, do Jeruzalem, pierwej chcąc mieszkanie apostolskie, święto miasto rzymskie nawiedzić. 'Cesarzowa, żona Ottona wtórego, (który już był — źle żyjąc i chrześciaństwu swem panowaniem szkodząc— nie dobrze i z małą nadzieją zbawienia umarł) gdy się o drodze jego dowiedziała wielkie jałmużny za duszę męża swego czyniąc jemu też wiele srebra dała, które on nazajutrz ubogim rozdawszy, w ubóstwie pielgrzymskiem do Rzymu się udał, i — z nabożeństwa miejsce ono sławne świętego Benedykta, Kassynum, nawiedzając,—zwierzył się myśli swoich ojcom onym, dla czego z biskupstwa wyszedł i gdzie się udawał. A oni odradzać mu one drogę poczęli, mówiąc: Stój na miejscu, dobrze żyj a owoc cnót świętych i skarb sobie zbieraj; nie w Jeruzalem żyć, (jako mówi święty Hieronim) alo w Jeruzalem dobrym bydź, chwalebno jest.

Na te słowa rozmyślać się począł a — pilnie oko na dobrą radę mając — rychło przyzwolił, aby się doskonałości żywota chrześciańskiego chwycił a Chrystusowej filozofii uczniem jeszcze został. I tam mając doskonałych cnót mistrza Nilusa, Greczyna, do jego nóg upadł, podając sie w posłuszeństwo jego. Nie odrzucił go Nilus, lecz mu tak poradził: Jam Greczyn, mniejszą pomoc dla nieumiejętności języka dać ci mogę; idź do Rzymu do Łacinników a opatowi Leonowi powiedz, iżem cię jako nowego żołnierza Chrystusowego do niego odesłał. Tak uczynił święty Wojciech, w Rzymie u świętego Bonifacyusza

w zakonny sie habit oblókł i pod posłuszeństwem starszego ochotnie sie do miłości boskiej w żywocie onym
zapalał: każdemu namniejszemu służył ochotniej, im mu co barziej do wzgardy służącego poruczono; zaprzenia samego siebie a pokory pilnie się ucząc stał się jako maluczkim, już w latach doskonały: bo z bracią kuchnię umiatał, miski i naczynia umywał, wodę nosił i wszystkiej się domowej służby u starszego domagał. Myśl każdą swoją i co mu kolwiek czart do serca przyniósł starszemu oznajmił. Przy tem jednak mądrze sie o trudnościach Pisma Świętego pytał, o sposobach i naturach cnót i występków; rad rozmów duchownych i nauki słuchał.

I tak, co dalej, lepiej postępując, założył w sobie fundament dobrej pokory, na którym inne cnoty szczęśliwie postawił i stał się domem i budowaniem bożem. Modlitwom, czytaniu i bogomyślności tem lepiej służył, im Większą na to czasu i miejsca wolność od świata ułacniony nalazł. Szemrania z ust jego nikt nie słyszał a na fukanie starszego cierpliwości i niskiej pokory zażywał. Wesoło i ochotnie posłuszeństwo ku starszym wypełniał wiedząc o tom, iż to jest pierwsza cnota ludzi świętobliwych, do nieba idących. Przez pięć lat tam będąc wszystkim sie wdzięcznością obyczajów swych barzo podobał, wiele innych w cnotach i doskonałości przechodząc. Jeżeli który zazdrości; zdjęty oko na niego nieżyczliwe obrócił, umiał go rychło pokorą ubłagać i ująć. Tak idąc z cnoty w cnotę stał się pięknem mieszkaniem i kościołem Chrystusowym.

Po długim czasie stęsknili się. Czechowie i Prażanie bez swego biskupa i wyprawili dwóch po niego, Pappata i Chrystyana mnicha wymownego, którzy wziąwszy list od arcybiskupa moguńskiego, do papieża jechali prosząc, aby biskupa ich posłał do trzody swojej i owiec, lepszą odtąd poprawę i posłuszeństwo pasterzowi swemu obiecując. I chociaż Wojciech święty miły był papieżowi i nię chciał go z Rzymu wysyłać, wszakże dla ludzkiego zbawienia wrócić mu się na biskupstwo kazał, do czego też i opat jego posłuszeństwem przymusił—którem wolę swoją przełamawszy, pojechał z onemi posłami. Lecz, skoro do jednego miasta czeskiego przybył, ujrzał, iż ludzie w dzień święty kupiectwem się bawią, zkąd frasować się począł, mówiąc: takąścio poprawę obiecali? Zaczął tedy dobry pasterz z wielkiem staraniem naprawować obyczaje owiec swoich żadnej pracy nie żałując, owszem więcej czyniąc, niżeli pierwej ; nic to jednak złym ludziom nie pomagało. Trwał przecie w swojem przedsięwzięciu Wojciech święty i nieprzestawał upominać   i karać wykraczających, aż mu z takiej przyczyny wątpić o ich poprawie przyszło: Zgrzeszyła jedna zacna białagłowa z krewkości niewieściej małżonkowi wiary nie dochowując i jawnie w grzech wpadając. Dowiedziawszy się o tem mąż na gardło ją pojmać chciał a ona do kościoła uciekła. Nie kazał jej wydawać Wojciech święty' za przywilejami kościelnemi, gdyż się do ołtarza i pokuty świętej udała, aby od śmiercii srogiego gniewu męża swego wolną była. Ale on, zmówiwszy się z innemi i ludzi wielu godnych nazbierawszy, kościół gwałtem z nimi otworzył, prawo i majestat kościclny zgwałcił ; i wziąwszy niewiastę a wywlókłszy z kościoła wszyscy z nim przytomni zaraz rozsiekali. Obruszyła ta rzecz barzo świętego Wojciecha i, gdy codzień większych grzechów przyczyniali a za stare nie pokutowali, umyślił ich drugi raz porzucić, czego zwierzył się swemu towarzyszowi Pappatowi mówiąc do niego: albo ze mną idź, albo mię więcej nie ujrzysz.

I puścił się do Węgier, gdzie mu się dobra droga do szczepienia chrześciańskiej wiary otworzyła. Bo książę węgierskie Gejsa i z żoną przychylnym się wierze świętej pokazował i syna swego Stefana do chrztu, albo jako drudzy piszą, do bierzmowania świętemu Wojciechowi ofiarował. Tam nieco wiary i znajomości o Bogu, przez rok i z górą z niemi mieszkając, w serca one pogańskie wsiawszy i Chrystusa im opowiedziawszy — gdy do zupełnego ufundowania wiary jeszczo pogody nie widział, znowu się do Rzymu do klasztoru swego do Benedyktynów wrócił. Gdzie, oną miłą bogomyślnością, świętemi rozmowami i przykładana doskonałych cnót świętobliwych zakonników ochłodzony, rozumiał, iż do raju ziemskiego powrócił. Był za żywota cudami boskiemi obdarzony. Raz niosąc w glinianem naczyniu dla braci wino obalił się [wywrócił ] ; słyszeli wszyscy, iż się garniec zgruchotał, ale, gdy oglądając cały i nienaruszony ujrzeli, cud wielki poznali. Córkę jednemu, na oczy chorującą, kładzieniem ręku zleczył.Drugi z choroby żadnego chleba jeść nie mógł;Wojciech święty przeżegnany chleb gdy jemu podał,wnetże stracony apetyt do chleba choremu się wrócił. Astcryzyusz, kleryk jego, z gniewem i łajaniem od niego iść precz chciał; ale, skoro wyjechał, tak błądził w drodze, iż się do świętego Wojciecha wrócić musiał. Serca na ludzką nędze był barzo miłosiernego; jałmużną i czem mógł każdego opatrował. Raz wdowa jedna uboga, gdy gdzieś był przed miasto wyjechał, zawołała na niego sukni prosząc; powiedział: jutro przyjdziesz, tu nic z sobą nie mam.       A rozmyśliwszy się zawołać jej kazał mówiąc: kto wie, czy będę do jutra żył? niech jej dziś dobrze uczynię, abym ja na sąd u Boga nie zasłużył a ona mizeryi nie ucierpiała. I zdjąwszy suknię z siebie dał jej zostawując nam przykład, abyśmy dobrych uczynków nie omieszkiwali, gdyż nie wiemy, co jutro nas potka.

Gdy Otto trzeci cesarz w Rzymie od papieża koronowany był, arcybiskup moguński pisał znowu do papieża, aby do owiec biskupa świętego "Wojciecha z Rzymu posłał. Długo się wymawiał o pożytku swych owiec wątpiąc a bojąc się utraty swojej bogomyślności ; wszakże iż nadzieje miał, że go męczeńska korona potkać miała, dla tej samej ochotnie się znowu wrócił. Wyjechał z cesarzem i puścił się przez Francyę chcąc świętych ciała nawiedzić: w Turonie świętego Marcina, w Paryżu świętego Dyonizyusza Areopagity, w Floryaku i na innych miejscach, gdziekolwiek wiedział o którym świętym a na onej drodze mógł temu dosyć uczynić. Wszystkich tedy tych świętych pokornie czcząc, przyczyny ich za sobą prosił. Gdy przy cesarzu kilka dni zostawał tak był wdzięcznym u niego człowiekiem, iż mu i sypiać w swym pokoju kazał. Pore i czas upatrzywszy dworzan jego upominać nie zaniechał, aby się w świecie nie kochali a za krótką uciechę wiecznego wesela nie tracili. Przybliżając się do Czech nie chciał prosto na swe biskupstwo jechać, ale sie udał do Polski, do książecia polskiego Bolesława Chrobrego, który najpierwej koroną królewską Polskę ozdobił, ten go książę już przedtem znał i wielce miłował. Przyjęty jest z wielką czcią od Bolesława jako człowiek święty i ztamtąd wysłał do Prażan i do Czech posłów swych pytając się, jeżeliby go za biskupa  i pasterza swego znać i przyjąć a poprawić się chcieli. A oni—iż byli w niejakiej wojnie, czterech braci rodzonych świętego Wojciecha zabili i ztąd sie bali, aby się nie mścił krwi braci swoich— leżąc tedy w złych obyczajach a starych grzechach wskazali do niego, aby sie do nich nie ukazował, bo tego żadną miarą, widzieć ani mieć za pasterza nie chcieli, który ich już kilkakroć odbiegał (a na przyczyny, dla których to czynił, nie pamiętali.) Z onej odpowiedzi był wesoły święty Wojciech, iż go Pan Bóg sam od onych złych i zapamiętałych ludzi uwolnił. O czem do arcybiskupa moguńskiego i do papieża pisał oznajmując, jako go próżno trudzili do tych ludzi upornych i nieukaranych, którzy go ani znać za pasterza, ani przyjąć nie chcą. Dopiero Bolesław (książę polskie) papieża prosić począł, aby mu go za arcybiskupa do Gniezna dał — wtenczas, gdy stolica po Robercie pierwszym arcybiskupie wakowała. Tam, w tem głównem mieście, jako pasterz najwyższy całej Polski, Polaków, nowych chrześcian, w wierze świętej posilał zbawienną im drogę ukazując i ojcem ich w Bogu tu na ziemi — i w niebie patronem zostając; których i pieśni onej: Bogarodzica nauczył.

Potem — słysząc iż w Prusach byli zatwardziali poganie i możni, którzy królów polskich wielkiemi i trudnemi wojnami turbowali; ludzkiego zbawienia i chwały Chrystusowej rozmnożenia pragnąc — Bolesława prosił, aby go do Prus wodą na nawrócenie pogaństwa do wiary Chrystusowej wyprawił. Chociaż mu żal było barzo z ziemi swej tak drogi skarb wypuszczać; wszakże, widząc tak wielkie i pilne około dusz ludzkich staranie, uczynił to : wyprawił go wodą, dobrze szkuty opatrzywszy. Dwuch z sobą w towarzystwo wziął kapłanów Wojciech, świętego Gaudencyusza i drugiego na te drogę—już z tym umysłem jadąc, iż abo one pogany nawrócić, abo też mężną, której dawno pragnął, śmierć za Chrystusa podjąć miał.

O nienasycone miłości bożej serce! czy małoś już prac dla Chrystusa był podjął? kto cię, z Polski wygania? izali niewdzięczność jaka, abo niekarność owiec twoich? Nic takiego: jedno uprzejma miłość ku Chrystusowi, którąś chciał na pozyskaniu dusz ludzkich i na twej krwi rozlaniu pokazać. Wysiadł Wojciech święty z towarzyszami na jeden wysep, który Wisła w Prusach czyni i tam się modląc, gdy sobie szczęśliwego weścia na posługę pańską prosili, Prusacy ich niektórzy postrzegli i — cicho się do nich przewiózłszy — ujrzeli ludzie dziwne, niewidane: w odzieniu mniskiem, ale jako owieczki pokorne, i umyślili ich pojmać. Tedy jeden z nich, najgorszy, cicho idąc do świętego Wojciecha, który, wtenczas psałterz mówiąc, drogę swoje Panu Bogu polecał, okrutnie go wiosłem z tyłu między łopatki uderzył.Padł o ziemię, święty Wojciech a oni wołali: Co tu czynicie? uciekajcie ztąd, bo was pozabijamy i pomęczymy prędko. A święty Wojciech, on wielki ból cierpiąc, dziękował Panu Bogu w sercu swem mówiąc: Choćbym więcej w tej tu ziemi nie zyskał i na tym jednym wielkim upominku rany tej i cierpienia dla pana mego Jezusa ukrzyżowanego przestanę. Lecz poczekaj mężu święty! uczci cię Pan Bóg większemi łaski swej w męczeństwie darami.Wyniść przecie z onej pruskiej ziemi nie chciał, ale szedł do jednego miasta, gdzie był zjazd ludzi wielki na jarmark; obstąpili ich poganie oni srodzy pytając się: jacyście ludzie i czego chcecie? A święty Wojciech odpowiedział:idziemy z Polski niosąc wam zbawienie wasze; sługam jest Boga żywego, co stworzył niebo i ziemię i wszystko, co jest na nich; poznajcie Pana Boga jednego a wybawicie dusze wasze z mocy piekielnej i czartowskiej ; wierzcie w Jezusa, który świat odkupił a chrzcijcie się na odpuszczenie grzechów waszych. Takie i inne ewangielii świętej słowa, gdy — chodząc po wsiach i miastach— rozsiewał, Prusacy śmiali się a— słuchać niechcąc — kazali im z ziemi wyniść rozkazując pod utratą gardła i majętności, aby ich nikt do gospody nie przyjmował. Poszli wzgardzeni z miasta w pole, a idąc mówił święty Wojciech: podobno się tym ubiorem naszym brzydzą, zaczem odmienić nam te mniskie szaty a wdziać kleryckie trzeba; zapuśćmy i brody, a tymczasem idźmy do Litwy—Potem się z lepszem szczęściem wrócimy, abo tu gdzie wyrabiajmy chleba u jakiego wieśniaka: możem abo tu ich zbawieniu co pomódz, abo też koronę męczeńską odebrać.

I puszczając się ku Litwie, w polu mszę świętą odprawiwszy a trochę się chlebem posiliwszy, w drogęswoje poszli; a, gdy czas nocny na odpocznicnie przychodził,położyli się w polu i spali, Panu Bogu drogę                i zdrowieswoje polecając. Nazajutrz zaś msze świętą rano w polu mieli. Prusacy z poduszczenia najwyższego swego kapłana, którego Krywe zwali, żałowali, iż świętego Wojciecha zdrowo puścili, i goniąc z gniewem należli ich niedaleko miasta Romowe zwanego: na onejże służbie bożej. Tam, wnet porwawszy świętego Wojciecha, siedem włóczni w nim utopili i rozsiekawszy na drzewie zawiesili roku pańskiego 997. Tak ten wielki święty oddał ofiarę swoje Bogu swemu a męczeńskiej korony, której długo w rozlaniu krwi swojej dla Chrystusa, Boga swego, pragnął, uczestnikiem się stał. Towarzysze jego obadwa pojmani są od onych okrutników — a ciało, trzy dni tak leżąc rozsiekane, straż od jednego orła miało, a z się jeden zmiłował i ono pogrzebł. Gdy się o tem dowiedział Bolesław, książę polskie, bardzo wielką żałością zdjęty posłał zacnych posłów do Prus o ciało świętego Wojciecha prosząc. A oni—widząc, iż się tak pilnie o niem król pyta i stara — chlubili się z tego mówiąc: bogaśmy polskiego zabili i nie damy go inaczej, aż nam tak wiele srebra przywieść król każe, jako ciało samo zaważy. Odważył się na tak wielką utratę pan on pobożny wiedząc, jako mu Pan Bóg w wielkich a sławnych zwycięstwach za przyczyną tego świętego szczęścił; nad wszystkie skarby najdrożej sobie członki, w których duch święty przemieszkiwał i łaska boska przebywała, poczytając zebrał wielką kupę srebra i posłał do Prus. Ale Pan Bóg nabożeństwo i chęć pobożną Bolesławową cudem wielkim uczcił i swego męczenika za sługę wsławił: bo ciało ono tak się lekkie na wagach stało, iż barzo mało srebra ważyło. Z wielką czcią, radością, tryumfem i pokorą król z kapłanami       i ludem swym ciało ono pierwej do Trzemeszna, potem do Gniezna prowadził ; gdzie cudami wielkiemi słynie po dziś dzień — korony polskiej wielkim obrońcą i patronem zostając — przed sędzią i Bogiem naszym Jezusem, którego z Ojcem i z Duchem Świętym moc, sława i panowanie na wieki. Amen.


Powrót do spisu treści
Na dzień 18 lipca
ŻYWOT Bł. SZYMONA z LIPNICY
zakonnika zgromadzenia ojców Bernardynów stradomskiego klasztoru, przy Krakowie,
zebrany z żywota przez LUDWIKA SKROBKOWSKIEGO,
w Brunsbergu w 1636 roku wydanego.

Małe miasteczko Lipnica blisko pasma Karpat położone, a dziesięć mil od stołecznego miasta Krakowa odległe, podaje nie szumne według świata, ale tylko miejskie urodzenie błogosławionego Szymona, którego rodzice obyczajem prawowiernych przodków naszych, pobożnie i cnotliwie wychowali. Mieszkańcy tego miasteczka, jeszcze w czasie obecnym, z uszanowaniem ukazują miejsce jego urodzenia, które za panowania Władysława IV, Stanisław Lubomierski, Hrabia na Wiśniczu, w województwie krakowskiem, zakupiwszy, zburzył drewniany domek po rodzicach Szymona pozostały, a na tym samym miejscu wystawił murowaną kaplicę dla pamięci i czci Szymona bł.

Kiedy Szymon jeszcze był małym pacholęciem, już wtedy objawiał z swego serca piękne nadzieje cnotliwego młodzieńca; albowiem wszyscy podziwiali w nim rzadką skromność obyczajów, nad wiek dziecięcy roztropność w mowie, właśnie jakby już dojrzałym był mężem. Unikał on płochych zabaw z lekkomyślnymi dziećmi; a kiedy te fraszkami zabawiały się, on natomiast szedł do bliskiego kościoła, i tu szczególnym ku Najświętszej Bogarodzicy nabożeństwem, w gorącej modlitwie niepojętą rozkoszą poił swą duszę. Rodzice widząc w Szymonie chęć i skłonność do nauki, posyłali go w rodzinnym miasteczku Lipnicy, do początkowej szkoły, dla czerpania pierwszych zasad wiary św. i aby się nauczył czytać, pisać i liczyć. Pochopny do nauki Szymon, a do tego bystrym pojęciem od Boga obdarzony, przewyższał w naukach swych współuczniów, tak chwalebnie, że nie było pomiędzy nimi pilniejszego nad Szymona; a kiedy drudzy uczniowie w chwilach wolnych od nauki czas na zabawach spędzali, on korzystnie używając czasu, czytał, pisał, a potem uklęknąwszy gorąco się modlił. Rzadka młodego Szymona pilność, którą w szkole początkowej objawiał, wznieciła w jego rodzicach silne pragnienie wysłania go do Krakowa, na wyższe nauki, umysł człowieka zdobiące. Założono niedawno w Krakowie liceum, którego sława z nauk gruntownie wykładanych przez mistrzów uczonych wszędzie nabierała rozgłosu. Do tej zatem szkoły wysłany Szymon, ochoczo i szczerze, ucząc się w gronie podobnych sobie towarzyszów, szczególniej Jana Kantego i Stanisława Kazimierczyka, przewyższał    w naukach drugich współuczniów, a nawykły w domu do modlitwy, i przy szkolnej pracy nią się ukrzepiał. Z chlubą zatem przechodząc przez wszystkie wówczas dla młodzieży przepisane filozoficzne i teologiczne przedmioty, zjednał dla siebie u mistrzów tej szkoły miłość i pochwałę. A ukończywszy wszystkie umiejętności, na ścisłym popisie, z uzbieranych korzystnie w tej Wszechnicy nauk, ozdobiony został doktorskim stopniem. Właśnie podówczas przybył do Krakowa przez króla Kazimierza Jagiellończyka wezwany, Jan z Kapistranu, który spólną z Bernardynem seneńskim gorliwością zagrzany, pracował około przywrócenia pierwszej świetności zakonu Franciszka św. Ten słynny z gorliwych kazań misjonarz z wielką radością od obywateli krakowskich przyjęty, z wyższego miejsca, na rynku krakowskim podniesionego, z zapałem i wielką korzyścią dla ludu mówiąc, każdy niemal dom w Krakowie napełniał swą nauką i sławą. Miał on przy swym boku jednego ucznia z Wszechnicy Jagiellońskiej; ten donośnym głosem gorliwe jego mowy z łacińskiego języka tłumaczył     i zgromadzonemu ludowi ogłaszał. Gromadnie zatem na jego kazania schodziła się nie tylko krakowska powszechność, ale też z odległych okolic, a każdy ze skruszonym sercem do domu odchodził. A jako w Niemczech i Czechach, takoż i w Krakowie cisnęły się do Kapistrana różnego stanu i wieku osoby, porzucając pijaństwo, gry i zabawy, u stóp jego składały ciężar swych występków.

Prócz tego ognista Kapistrana wymowa obudziła w szkolnej młodzieży wrzącą miłość ku Bogu tak skutecznie, że od razu sto trzydziestu młodzieńców z akademii krakowskiej objawiło swe powołanie do tego zakonu.Jakoż z tymi współzawodnikami do zgromadzenia oo. Bernardynów, zapisał się i Szymon, pięknie w naukach wykształcony młodzieniec. Jego zatem pobożność i życie cnotliwe, utwierdziły w tym powołaniu drugich uczniów, biorących z nim razem nauki w szkole krakowskiej. Czym prędzej stawiano na Stradomiu przy Krakowie klasztor dla obserwantów, u nas Bernardynami zwanych; tu Szymon obleczony w habit zakonny, a wysoko ceniąc prawdziwe swe do stanu duchownego powołanie, uświęcał je nowym życia sposobem i gorącą modlitwą. Rozważył on od razu, że mu żadnej nie uczyni korzyści uchylenie się od zamieci znikomego świata, jeśli duszy swej nie zwiąże ze ścisłym dopełnianiem ustaw zakonnych, i nie ustali jej na wyższym stopniu pobożności i cnoty. Według używanego w klasztorach zwyczaju, są niektóre godziny na rozmyślanie tajemnic Bożych przeznaczone. Szymon w tych błogich chwilach myślą nad poziom wzniesiony, rozważając rzeczy niebieskie, duchowną poił się rozkoszą; a ile mu czasu zbywało od klasztornych zatrudnień, ten cały obracał na czytanie ksiąg pożytecznych. Skoro zadzwoniono na pacierze, żaden z braci nie wyprzedził go do chóru, ani też później z niego nie wyszedł. A kiedy ci sennego w nocy używali spoczynku, on wtedy albo w kościele, albo też w swej celi, która dla niego miłym była mieszkaniem, w poufnej modlitwie z Bogiem rozmawiał; a potem bardzo krótkim snem pokrzepiał swe ciało. Ku Najświętszej Bogarodzicy szczególniej był nabożnym, i nie tylko zwykłe na Jej uczczenie officium odprawiał, ale też i koronkę odmawiał i posty w każdym Jej przedświęciu, albo sam sobie naznaczał, albo już wyznaczone, ściśle wypełniał. W dniach Jej uroczystości poświęconych, idąc śladem św. Antoniego egipskiego, co w niedzielę zmartwychwstania Pańskiego wdziewał na siebie tkankę z liści palmowych, którą miał po św. Pawle pierwszym pustelniku, Szymon jako istny naślednik św. Franciszka swego patriarchy, dla powiększenia czci Najświętszej Panny, wkładał na swe ciało ostrą włosiennicę. Że ta Szymona pobożność miłą była dla Bogarodzicy, Ona sama upewniła go o tym, ukazawszy mu się kilka razy we śnie w widocznej postaci, obdarzyła jego serce nadprzyrodzoną pociechą, a ten objaw Maryi poświadcza stałe podanie oo. Bernardynów stradomskiego klasztoru i obrazy przy jego ołtarzu zawieszone. Lecz, aby Szymon zajaśniał cnotą prawdziwej pobożności, od razu położył w sercu swym posłuszeństwa, pokory i nieskażonej czystości niewzruszoną podstawę, aby na niej osadził świątobliwe życie zakonne, którego by ani burza pokus zachwiać, ani rozetlała żądza zniweczyć nie mogła. Niezawodna to prawda, że cnota pokory i posłuszeństwa, rzeczywiście uświęca duszę człowieka; że pokora czyni nas miłymi przed obliczem Bożym. Zbawiciel podając rodzajowi ludzkiemu Boską naukę, widział, że szkodliwa pychy przywara, miesza się częstokroć do życia nawet cnotliwego człowieka i budzi w nim tę naganną zarozumiałość, iż rzecze: oto nie jestem takim, jakimi są drudzy ludzie; nakazał zatem uczniom swoim, by mówili, gdy wszystkiego dopełnią: "Nieużytecznymi sługami jesteśmy". Tę więc Chrystusa naukę, Szymon chowając w tajni swego serca, nie poczytał sobie za własną zasługę tego, co z daru Bożego czynił, ale w każdej pobożnej sprawie wielbił najwyższą Opatrzność; a tak, wszelką ludzką pochwałę uważał za dym na chwilę się kłębiący, który razi oko człowieka, w powietrzu się rozprasza i niknie. Głęboką pokorą wiedziony ten istny naślednik Franciszka św., z wielką radością pełnił najpospolitsze posługi klasztorne, a służąc wiernie i pobożnie Zbawicielowi w dopełnianiu przepisów zakonnych, godzien był, aby go wyniesiono na przełożeństwo klasztoru; wszakże z pokory unikał wszelkiego urzędu w zakonie. A lubo sprawował obowiązki komisarza prowincji, to jednak pod posłuszeństwem do tego zajęcia skłonić go musiano. Żadnego też urzędu nie przyjął w klasztorze, tylko z posłuszeństwa i dla dobra zakonu. Prawdziwą zaletę daje Szymonowi ojciec Sokolnicki, jego następca w kaznodziejstwie, iż jeśli musiał niekiedy być z posłuszeństwa przełożonym, to nigdy i w niczym nie zboczył od przepisów ścisłej sprawiedliwości, ale zawsze z głęboką rozwagą, w duchu ojcowskiej wyrozumiałości, zbaczających braci swych upominał     i karcił; a tych, co pobożnym jaśnieli życiem w zakonie, aby wrzące miłością ku Bogu umysły ich nie stygły, on ujmującą dobrocią przytulał do swego serca, i do pobożności im przywodził, a w przestrzeganiu ustaw zakonnych utwierdzał.

Pisze dalej Sokolnicki: "Gdy Szymon był już bliski zgonu, rzekł z głębokiej pokory do brata usługującego mu w ostatniej chorobie, aby po śmierci ciało jego pochowano przed progiem kościelnym, że jako za życia uznawał się lichym prochem względem drugich ludzi, tak też aby po zgonie stał się dla nich podnóżem". Wszakże według nauki Zbawiciela: "kto się uniża, będzie wywyższony", tak więc Kościół Boży wyniósł pobożne życie Szymona nieskończenie wyżej nad przelotną sławę światową.

Jak bowiem kwiat rozwinięty w swej pełni, zdobi swą krzewinę, i oko widza pięknością swą zajmuje, tak też i Szymon, piękną nieskażonej czystości lilią ozdobił całe pasmo swego żywota, wątkiem cnoty i pobożności przeplatane. Postawił on u oczu swych na straży przezorną skromność strzegącą ich spojrzenia, by po zawodnych i znikomych przedmiotach nie błądziły; a w szkole roztropności wyuczony, dobrze wiedział, że oczom naszym zawierzać nie możem, że piękne ciał postacie znęcą ku sobie zmysły nasze, jeśli ich skromnością nie powściągniemy. Dlatego on przezornie strzegł swego serca, aby się do niego żadna postać przedmiotów, drzwiami zmysłów nie wemknęła, która by jego niewinność skazić mogła. Skreślimy tu jeden wypadek, a ten jego ostrożność wyświeci. Naganna ciekawość, wszystkim prawie niewiastom towarzysząca przywara, owładnęła jedną panią znakomitego urodzenia i pięknych obyczajów, pragnącą z bliska widzieć Szymona, i w poufnej z nim rozmowie zasięgnąć wiadomości o sposobie jego żywota, o którym z głośnej sławy i jego kazań tylko słyszała. Przyszła ona do furty stradomskiego klasztoru ojców Bernardynów w towarzystwie sług swoich, i prosiła go przez brata od furty do krótkiej z nią rozmowy, oraz aby jej spowiedzi wysłuchał. Szymon uwiadomiony odpowiedział: że on nie zwykł ukazywać się niewiastom, ani też łączyć obowiązku kaznodziei, który wtedy sprawował, z obowiązkiem spowiednika; ale naiwna ta pani usilniej niż przedtem prosiła, by koniecznie przyszedł do furty. Uczynił to Szymon, wszakże widzieć się nie dozwolił. Skoro się zbliżył ku furcie, kazał oponą zasłonić wchód do klasztoru, aby tylko głos rozmowy z jednej i drugiej strony słyszano. Tym więc sposobem ten bogomodlec przygasił wrzące ciekawością niewiasty pragnienie; i od tego czasu ta pani jeszcze wyżej ceniła cnotę i pobożność Szymona. Piękna to i zbawienna przestroga dla niewiast, naganną ciekawością ujętych.

Jak bowiem, według zdania lekarzy, od słodkich potraw słabnie żołądek, który potem przykrymi lekarstwy ukrzepianym być musi, tak niemniej duszę rozkoszą świata zwątloną strapieniem leczyć przystoi, jak mówi Augustyn święty: że Bóg jest duszy lekarzem, a strapienie dla niej lekarstwem. Dlatego to świętobliwi mężowie, usunąwszy się od znikomych rozkoszy świata, na poskramianie żądzy ciała a wzmocnienie swej duszy, ćwiczyli się w ścisłości żywota. Mieli oni na uwadze jasną tę prawdę, że żołnierz długim pokojem gnuśnieje, a w obozie nabiera męstwa do boju; tak też do duchownej walki bojak wpisany, jeśli pokutą nie zahartuje swej duszy, w potyczce z nieprzyjacielem niezawodnie polegnie. Nie możemy dowierzać tlejącej się żądzy w ciele naszym, ale ją na krótkiej wodzy trzymać należy; a chociaż ona na chwilę zdaje się być uśmierzoną, to przecież burzą namiętności rozdmuchniona, gwałtownym pożarem owionie serce człowieka i ku upadkowi je skłoni. Wiedział Szymon o tym niebezpieczeństwie, które moralnemu życiu człowieka w każdej chwili zagraża, chował zatem w pamięci przestrogę Augustyna świętego, że nie tylko ludzie świętobliwi często upadają, ale też i owe w Kościele Bożym jaśniejące pochodnie, owi wodzowie trzody Chrystusowej, bo im sobie więcej ufają, tym też niekiedy cięższym legną powałem. Tą zatem Augustyna nauką przestrzeżony Szymon, chłostał dyscypliną swe ciało, przepasał biodra swe kolczystym paskiem żelaznym, nie dozwalając rozżarzać się w nim podniecie rozkoszy, ścisłym stłumiał je postem, a biczował się tak długo, aż siedm psalmów pokutnych odmówił, ofiarując Bogu to umartwienie ciała swego za grzechy bliźnich swoich. A kiedy bracia zakonni prosili go, aby się miarkował w dręczeniu ciała, które martwił nieustannie, on wskazawszy na grób, powiedział im: tu ono odpocznie, ale teraz zgromadzać ma zasługi dla osiągnienia nagrody w niebiesiech. Ten rodzaj udręczeń, którymi Szymon stłumiał żądzę ciała swojego, pewnie podziwiać będą ludzie ściśle ze światem sprzężeni. A na większą jeszcze uwagę zasługuje szykowne urządzenie i utrzymywanie wszystkich skłonności i poruszeń jego umysłu, które ciągłego nad sobą wymagają czuwania. W każdej sprawie widziano umysł jego zawsze spokojny i umiarkowany, nigdy też ani gniew, ani nienawiść, ani groza nie zamgliły jego oblicza. Kiedy widział, iż rzeczy w klasztorze idą po jego pobożnej myśli, wtedy radość malowała się na jego twarzy, a w przykrych wypadkach cierpliwość mu towarzyszyła.

Lecz mimo tych pięknych wzorów cnotliwego życia, którymi ten sługa Boży zakonnej swej przodkował braci, to jest: mimo wrzącej ku nim miłości, gorliwego opowiadania słowa Bożego, mimo roztropnego i ojcowskiego karcenia zbaczających od reguły zakonnej, nieprzyjaciel zbawienia ludzkiego budził w ich sercach nienawiść ku niemu, i lekceważenie pobożnych czynów jego. Jakoż niektórzy cofający się od ścisłości zakonnej, jak raki od światła, wypaczali świętobliwe jego obyczaje, postem wychudzoną twarz jego, za próżność poczytali częste biczowanie; głęboką a prawdziwą pokorę obłudą, gorliwe i treściwe jego kazania chełpliwością zwali. I tak, kiedy kazywał z mównicy, miał zwyczaj w końcu kazania trzykroć wzywać imienia Jezusowego, i do tego wzywania lud zachęcał. Zaniesiono na niego do władzy diecezjalnej skargę, że nowość wprowadza w naukach swych; wezwany dla wyjaśnienia swego zwyczaju, pokornie prosił o przebaczenie. Powiedziano mu, że pobożne jego życie znane jest władzy duchownej, ale w kazaniach wprowadza nowość przeciwną zwyczajowi, polecając ludowi trzechkrotne wzywanie imienia Jezusowego, a to może dać powód do rozdzielania zdań w Kościele Bożym. Usłyszawszy to Szymon, bez namysłu odpowiedział: "O dobry Jezu, o Jezu, o słodki Jezu! czym się dzieje, że prawowierni zaczynają się sromać świętego imienia Twojego, które jest słodsze nad wszystko; czemu zakazują wzywać tego, co w Piśmie św. otworem stoi?: Że «każdy, ktobykolwiek wzywał imienia Pańskiego, zbawion będzie» (1). Wszakże kazano św. Pawłowi apostołowi nosić to imię przed narody i królmi i syny izraelskimi (2). Imię to, które jest nad wszelkie imię, św. Jan Ewangelista więcej niż dwieście razy wymienił. Niechaj świat gniewa się na mnie, powiem, co Bernard św. napisał: «Suchym będzie pokarm dla duszy, jeśli tym imieniem nie będzie pokraszony... Jezus jest słodyczą w uściech, śpiewem w uszach, melodią w sercu»". Wszyscy z podziwem patrzyli na twarz jego, jako na anioła stojącego przed sądem. Odszedł Szymon z wielką pochwałą, za gorliwe i pobożne ogłaszanie słowa Bożego; nie obraziła go ta na niego zaniesiona skarga, ani się chlubił z owej pochwały.

Jak bowiem miłośnicy świata znikomą jego szczęśliwością nigdy nasycić nie mogą serca swojego, ale im zawsze na czymś schodzi w tym życiu, tak równie miłośnicy Boga gorliwi o powiększenie chwały Jego na ziemi, niezaspokojeni swą pobożnością, do której przywykli, pragną wznieść się do najwyższego jej szczytu. Zawrzało więc serce Szymona silnym pragnieniem dalekiej pielgrzymki dla zwiedzenia grobu Zbawiciela i miejsc świętych w Jeruzalem. Nie zrażały go od zamierzonej podróży ani wynędzniałe postem i umartwieniem ciało jego, ani niebezpieczeństwa w niej i niewczasy; ale obrawszy sobie podobnego w pobożności towarzysza, błogosławionego ojca Tyburcjusza Szrodana, z wielką radością puścił się z nim w podróż do Ziemi świętej. Pierwej nim Szymon wyszedł z Krakowa, nauczył się reguły Franciszka św., dla odmawiania jej z pamięci, jeśliby mu pisaną wyznawcy islamizmu odebrali. W drodze zwiedził groby świętych Apostołów w Rzymie, a uzyskawszy od Ojca Świętego błogosławieństwo, idąc do Palestyny z socjuszem, podróż pieszo o wyżebranym chlebie odprawiał. Trzymał się on nauki Zbawiciela, wysyłającego apostołów bez torby, w jednej sukni i bez obuwia. Jak ciężką obelgą obrzucali niewierni tych dwóch pątników, opowiadających im ukrzyżowanego Chrystusa, a o jałmużnę proszących, pojmie każdy, kto zna twarde serce nieprzyjaciół krzyża świętego. Tak idąc, skracali sobie drogę śpiewaniem psalmów Dawidowych: "Błogosławmy króla niebios, który umacnia nogi nasze, jako jeleni, aż nas wywiedzie na wyniosłe miejsce. O! rychłoż przyjdziemy i pokłonim się na miejscu, na którym stały nogi Jego". Po rozmaitych w drodze przygodach, znojem zalani, przyszli na upragnioną ziemię świętą: którą pobłogosławił Pan; a oddawszy pokłon na miejscu narodzenia Jezusa w Betleem, potem udali się do Jeruzalem na miejsce Jego ukrzyżowania. Tu serce Szymona zawrzało gorącą miłością ku Zbawcy ludzkiego rodzaju, w rozważaniu tajemnic Bożych; w betleemskiej stajence stanął mu na myśli Zbawiciel w żłóbku między bydlętami złożony; w Jeruzalem przelewający krew najświętszą za grzechy świata całego. A lubo Szymon w ciągu życia swojego często rozważał nieocenioną tajemnicę okrutnej męki i śmierci Chrystusa, te jednak miejsca święte swą obecnością żywszymi kolorami malowały jej obraz na pobożnym jego umyśle, i od tej chwili już nie żył dla siebie, ale dla ukrzyżowanego Chrystusa. Odtąd każda jego rozmowa i nauka budziła w jego słuchaczu pamięć gorzkiej męki i śmierci Zbawiciela.

Kiedy go w Palestynie zawiodło gorące pragnienie męczeństwa za wiarę świętą, z rozporządzenia Bożego wrócił szczęśliwie na ziemię ojczystą. Z wielkiej radości przywitali go w Krakowie szczerzy jego przyjaciele, którzy z nim jednym ogniwem cnoty i pobożności byli złączeni. W prawdziwie szczęśliwym piętnastym stuleciu, prawowierny nasz Kraków liczył nie mały poczet cnotliwych i bogobojnych osób, między którymi szczególniej jaśnieli pobożnością: św. Jan Kanty, doktor teologii i profesor przy Jagiellońskiej Wszechnicy, mąż świątobliwego żywota i nieskażonej niewinności, za którego przyczyną Bóg wszechmocny kilku zmarłych do życia przywołał; świątobliwy Świętosław, mansjonarz przy kościele Panny Maryi przy rynku krakowskim, łaską nadprzyrodzonych objawień od Boga zaszczycony, którego ciągle milczącym zwano; błogosławiony Michał Gedrojc, zakonu Najświętszej Panny Maryi de Metri, przy kościele św. Marka w Krakowie licznymi cudy słynący; błogosławiony Stanisław Kazimierczyk, kanonik zakonu św. Augustyna przy kościele Bożego Ciała na Kazimierzu, za którego gorącą modlitwą wielu chorych zdrowie, a w strapieniu i przygodach zbawienną pociechę i ratunek odebrało; błogosławiony Izajasz Boner, zakonu pustelników św. Augustyna, nauką i cudami za życia i po zgonie sławny. Z tymi miłośnikami Boga Szymon po swym z Syrii powrocie słodko i często przez dni kilka rozmawiał, a tą rozmową jeden drugiego w pobożności ukrzepiał. Dla każdego z braci swych był uprzejmym i wyrozumiałym, a nawet nieprzychylnych szczególną dobrocią do serca swego przytulał i do spólnej miłości zachęcał; dla siebie tylko był ścisłym w wykonaniu zakonnych przepisów, jako istny naślednik Franciszka świętego. Uboga i wytarta suknia jego, niezbyt ostra ale chędoga, dla pokrycia pod nią włosiennicy, po jego zgonie była w stradomskim klasztorze wysoko ceniona i wielce pomocna dla ludu chorującego. Szymon bardzo kochał samotność w swej celi, w niej on ukrzepiał siły duszy i ciała do kazań, przez które wywodził wielką liczbę słuchaczów z zastarzałego nałogu grzechowego skażenia, naprowadzając ich na drogę prawą. Bardzo też wielu młodzieńców słowem Bożym, jego usty gorliwie głoszonym zagrzanych, przyjmowało habit zakonny; drugich zamorem grzechowym skrzepłe serca do prawdziwej skruchy za występki rozbudził i pobożnym życia swego przykładem do czynienia ostrej pokuty nakłonił. Ojcowie Bernardyni stradomscy zachowują do dnia dzisiejszego w swej bibliotece rękopis jego kazań, w których ognista i treściwa jego wymowa czytających je żywo zajmuje i porusza.

Niezawodna to i jasno dowiedziona prawda, że nauka żywym głosem udzielona, budzi w sercu słuchacza uśpioną pobożność i wiarę; ale piękne wzory cnoty i świętobliwości, do czynu rzeczywiście nawodzą i skłaniają. Jakoż, kiedy Szymon sprawował w klasztorze stradomskim obowiązki mistrza nowicjuszów i udzielał naukę młodszej braci zakonnej, miał pod swym kierunkiem kilku cnotliwych młodzieńców, między którymi Jan z Dukli, Władysław z Gielniowa i Rafał z Proszowic tak korzystnie nasiąkli jego pokorą i pobożnością, że potem każdy z nich świętobliwym życiem, cudami poświadczonym, w polskim narodzie rozświetniał, a Kościół Boży imiona ich po zgonie w poczet błogosławionych zapisał. Jeden z młodszych ojców Bernardynów, słysząc nieraz Szymona gruntownie i treściwie z mównicy do ludu każącego, prosił go, by mu podał prawidła, przez które by się wykształcił na doskonałego kaznodzieję; udzielił mu Szymon trzy zbawienne prawidła, to jest: "Módl się, prosząc Boga o dar wymowy; pracuj, czytając Pismo święte i Ojców Kościoła; powątpiewaj, czyś nie dumny, jakoby nad ciebie nie było zdatniejszego kaznodziei, pycha bowiem jest wszelkiego grzechu korzeniem i czyni sługę ołtarza niemiłym przed obliczem Boga i ludu".

 W owym piętnastym stuleciu morowa zaraza szeroko rozlała się po całym prawie polskim narodzie, tak srogo, że wielką trwogą przerażony lud, patrzał na codzienne i częste wynoszenie umarłych tą plagą dotkniętych; a kto jeszcze przy życiu został, każdy śmiercią strwożony, dokąd mógł, uchodził z własnego domu i siedliska, ukrywając się w ustroniu. Kapłani wypuściwszy z pamięci ścisły pasterza obowiązek, właśnie jak najemnicy opuszczali poruczoną ich pieczy trzodę Chrystusową i święte ołtarze, a tak powiększali ucisk i trwogę w narodzie. Szymon niezachwiany straszliwą tą przygodą, widząc wielkie żniwo na religijnej niwie, a robotników rozbiegłych w ustronie, odważnie zatem i z wielką gorliwością zajął się ratunkiem dusz, krwią Zbawiciela drogo okupionych, a przez własnych pasterzów opuszczonych. Zajął się robotą wśród grasującego powietrza, często występował na mównicę i słowy Joba (3) cieszył lud tą kaźnią strwożony: "że Wszechmocny odwróci tę plagę i położy na nich rękę swego zmiłowania, jeśli się szczerze do Niego nawrócą i wymiotą z mieszkań swych nieprawość, którą Boga obrażają itd.". Lecz niestety! szeroko rozlany wylew zarazy, unosząc za sobą powszechność krakowską, razem z nią zagarnął i Szymona. Albowiem, kiedy w oktawę uroczystości Nawiedzenia Najświętszej Maryi zawsze Panny, skończył kazanie, w tej chwili uczuł na barku niżej lewego ramienia dotkliwą boleść z zaraźliwego wyrzutu, którego jadliwość tak silnie działać zaczęła, że dnia pierwszego ciało było czerwone, drugiego wyrzucona wrzodziennica czarny kolor przybrała. A chociaż śmiertelna zaraza skutek swój wywierała na ciało Szymona, wszakże jej boleść nieznośna nie zmieszała jego umysłu, ukrzepionego silną nadzieją osiągnienia wiecznej nagrody w niebiesiech. Właśnie podczas ostatniej jego choroby, ucieszyła go radosna wiadomość, że Stolica Apostolska imię Bonawentury świętego między niebiany wpisała, i ogłosiła go serafickim doktorem katolickiego Kościoła. Szczęśliwe to doniesienie rozżarzyło w jego sercu żywszy zapał do pobożności. Albowiem uważał on rozgłoszoną sławę nowego świętego za ozdobę i zaszczyt swego zakonu, i prosił gorąco Zbawiciela, by przedłużyć raczył jego życie, dla uczczenia pochwalną z kazalnicy mową co dopiero ogłoszonego doktora. Ale z rozporządzenia Bożego inaczej się stało; niedługo potem uczuł Szymon, że już dobiegał doczesności kresu, a tak podwoił pobożne swe ćwiczenia, co duszę jego spajały z pierwszym wszech rzeczy Początkiem, od którego wziął swoje istnienie. A kiedy Zbawiciel spóźniał się nieco z nagrodnym dla niego wiecznej chwały wieńcem, myśl Szymona żywszym wrzała pragnieniem, by go rychlej odebrał, i póty niczym się nie ukoił, aż go osiągł. Brat zakonny czyniący posługę choremu Szymonowi, a w głębokim rozważaniu niebieskich rzeczy zanurzonemu powiedział, by z polecenia przełożonego zasilił się potrawą, przez pewną osobę troskliwą o jego zdrowie przyrządzoną; usłyszawszy rozkaz przełożonego, skłoniony posłuszeństwem, do którego przywykł był od lat najmłodszych, jadł przyniesioną potrawę, która mu już żadnego nie uczyniła posiłku, ale większe zwątlenie zrządziła ciału jego. Za wzmaganiem się coraz bardziej dręczącej go zarazy, leżąc na ubogim, słomą i cegiełkami usłanym łóżku, które on, cierpliwością i głęboką pokorą wiedziony, przekładał nad mięką pościelą zasłane łoże, w żywych z głębi serca westchnieniach wołał z ufnością: "Przyjdź o słodki Zbawicielu! wywiedź mą duszę z więzów ciała mojego, a zaprowadź ją do rajskiej rozkoszy; niechaj tu w tym moim gniazdeczku dokonam mego żywota; pragnę rozstać się ze światem, a połączyć się z Tobą, o Chryste Jezu!". Szóstego dnia swej choroby, w czułych i pobożnych do Boga westchnieniach, Szymon wypłaciwszy dług śmiertelności, opuścił tę ziemię uciskiem i łzami zalaną, i uniósł się do nienajezdnej ojczyzny niebiańskich mieszkańców dnia 18 lipca 1482 roku. – Brat zakonny imieniem Jan usługujący Szymonowi w chorobie, widząc, że podczas tej gorącej modlitwy dokonał żywota, właśnie jakby lekko zasnął w Panu i poszedł do wiecznej szczęśliwości dla sprawiedliwych przygotowanej, ze czcią ucałowawszy święte jego zwłoki, odjął jeden rękaw od jego sukni, i jako szczególny zabytek zachował w nadziei, że przy nim za przyczyną Szymona, błogosławieństwo Boże będzie odbierał. Po szczęśliwym zgonie Szymona, ojcowie stradomskiego klasztoru zajęli się ostatnią usługą dla zwłok zmarłego. Głośne ze świętobliwego życia imię Szymona, wymagało wprawdzie dłuższego przygotowania do pogrzebowej okazałości, ale rozlana po całym Krakowie i prowincji morowa zaraza, nie dozwalała zgromadzić się pobożnemu ludowi, pragnącemu uczcić błogosławione zwłoki jego; krótszym więc pogrzebu obrzędem ograniczyć się musiano. Tego zatem dnia, w którym Szymon około dziesiątej godziny z rana żyć przestał, przed wieczorem pochowano jego czcigodne ciało między ciałami dwóch cnotą i pobożnością wsławionych ojców: Tymoteusza z Sylwanowa z jednej, a Bernarda z Żarnowca z drugiej strony, w grobie pod chórem, przed wielkim ołtarzem. – Że Bóg wszechmocny a cudowny w świętych sługach swoich przyjmował gorące pragnienie osób, które chciały, ale nie mogły stać się uczestnikami pogrzebowego Szymona nabożeństwa, okazał to udzielonym swej łaski darem. – W upływie dni czternastu po zgonie tego męża Bożego, trzej zakonnicy stradomskiego klasztoru ojców Bernardynów, tknięci morowym powietrzem i już bliscy skonania, leżąc razem w infirmarii, poślubili odwiedzić grób jego, razem i od razu zostali od tej zarazy uzdrowieni; a mały chłopiec, po dwakroć umarły, za wezwaniem Szymona przez swych rodziców, dwa razy wrócił do życia. Udzielał Bóg miłosierny coraz liczniej swe łaski uciśnionemu ludowi za przyczyną Szymona błogosławionego; przychodzili zatem nie tylko z miasta Krakowa, ale też z odległych prowincyj Królestwa polskiego, do grobu na uczczenie świętych zwłok jego. A kiedy szczupłe miejsce w chórze objąć nie mogło tłumnie przychodzącej powszechności; jako też, że przychodzący swymi modły przeszkadzali ojcom w chórze w śpiewaniu kapłańskich pacierzy, ci podali pokorną prośbę do św. Stolicy Apostolskiej o pozwolenie przeniesienia świętych zwłok Szymona do kościoła na przystępniejsze dla ludu miejsce. Na uczynione Stolicy Apostolskiej przełożenie, w którym ważniejsze łaski cudowne wyszczególniono, Innocenty VIII papież wydał 17 lipca 1487 roku pozwolenie, aby ojcowie Bernardyni stradomskiego klasztoru przenieśli zwłoki bł. Szymona z grobu pod chórem będącego na dogodniejsze dla ludu miejsce, ale bez uroczystej czci okazu. List papieski nieskończenie ucieszył ojców zakonnych, którzy w tym czasie, gdy przyszedł, odprawiali prowincjonalne narady w stradomskim klasztorze, że odtąd pobożna powszechność jawniej będzie mogła schodzić się na uczczenie zwłok Szymona. Jakoż stosując się do papieskiego rozporządzenia, wszedłszy do grobu, dźwignęli czcigodne szczęty i przenieśli je do kościoła na przystępniejsze miejsce, i tu spoczywały aż do jego beatyfikacji.

 Bóg wszechmocny i pełen dobroci, jak za życia ubogacił Szymona swej łaski darem, tak też święte jego sprawy chciał po jego zgonie rozjaśnić udzielanym ludowi uzdrowieniem; wstrzymał łaskawie za jego przyczyną srogi miecz morowej zarazy szeroko grasującej w Krakowie, w siołach i miasteczkach. Niedługo po zgonie Szymona, dwaj młodzieńcy wysoko ceniąc świętobliwe życie i sprawy jego, ulegli zarazie morowego powietrza, i już byli bliskimi śmierci. Jeden między nimi szczególniej dręczony nieznośną boleścią, utracił czucie, a drżące członki jego wszyscy obecni widzieli. Niewiasta usługująca chorym w szpitalu, litością nad cierpiącymi wzbudzona, dowiedziawszy się o śmierci świętobliwego Szymona, z pełną ufnością w miłosierdziu Bożym ofiarowała ich do grobu jego; zaraz też lepiej się mieć poczęli. Ucieszona owa niewiasta polepszeniem ich zdrowia, powiedziała im, że ich ofiarowała błogosławionemu Szymonowi, i aby niezwłocznie dopełnili tego ślubu przy jego grobie. Jakoż za pomocą Bożą uzdrowieni z wdzięcznością ofiarowali dwie świece u grobu jego na cześć Bogu za łaskę uzdrowienia z niebezpiecznej choroby. Nagłe to uzdrowienie opisał ojciec Leonard gwardian stradomskiego klasztoru w przytomności zakonnych i świeckich osób. Zdarzył się smutny wypadek: dwuletnią dziewczynkę, córkę Mikołaja tkacza, imieniem Zofią, pełznącą po drodze, człowiek wioząc piwo, przez nieostrożność przejechał jednym kołem przez szyję. Z wielkim płaczem i narzekaniem matka wzięła na pół żywą córeczkę. W tej samej chwili szli dwaj ojcowie Bernardyni, jeden z nich imieniem Benedykt, wielce pobożny ku bł. Szymonowi, widząc rodziców w ciężkim smutku pogrążonych, zachęcił ich, aby już prawie konającą córeczkę ofiarowali do grobu Szymona błogosławionego, a budząc w nich i w przytomnych temu wypadkowi ludziach ufność i wiarę, on pierwszy za nich ten ślub uczynił. Z wielkim wszystkich obecnych podziwem, zaraz po uczynionym ślubie, dziewczynka ostatnie już mając wydać tchnienie, zupełnie zdrowa podniosła się, i tego samego dnia przed wieczorem wszelka jej słabość znikła. Ojciec córeczki wdzięczny Bogu za przywrócenie dziecięciu życia i zdrowia, spełnił z ofiarą ślub przez ojca Benedykta uczyniony. – Trzechletnie pacholę, Krzysztof, syn szlachcica Moszczyńskiego, dziedzica wsi Łazanowa, nie wiadomo o której godzinie wpadł do dołu wodą napełnionego; starszy brat jego spostrzegł ten wypadek, przelękniony zawołał rodziców; spiesznie przybiegł ojciec pacholęcia, które już utopione po wierzchu wody pływało, wydobył je z wody i położył martwe na ziemi. Matka dziecięcia ufna w miłosierdzie Boże i w przyczynę bł. Szymona, którego sława łask cudownych, coraz większego nabierała między ludem rozgłosu, padła krzyżem na ziemię i w gorącej modlitwie prosiła go o wstawienie się za nią do Boga w tym ciężkim ich strapieniu, i przyrzekła, że z mężem swym pieszo i boso uda się z dziecięciem do jego grobu, że pokarmu do ust nie weźmie, aż ślub wypełni. Cudowna wszechmocność Boża okazała skutek swej potęgi, chłopczyk zaczął oddychać i krząkać; tą nadzieją ożywieni rodzice, usilniej wzywali przyczyny, Szymona. Ojciec przyrodzonym uczuciem poruszony przytulił dziecię do swych piersi, w tej więc chwili chłopczyk jakby ze snu ocucony rzucił się do objęcia szyi rodzica, a potem (wprawdzie przeciw biegowi natury), zaczął z siebie wodę wyrzucać. Nazajutrz rodzice wypełnili z dziecięciem ślub uczyniony, zeznawszy to cudowne przywrócenie syna ich do życia przed ojcami Michałem komisarzem prowincji i Władysławem stradomskiego klasztoru gwardianem.

 Podobne nieszczęście spotkało Grzegorza i Katarzynę, mieszczan kleparskich; czteroletni ich synek bawiąc się z dziećmi na brzegu rzeki Rudawy, która wtedy obmywała mury miasta Krakowa, z nieostrożności wpadł do rzeki. Starsza jego siostra dowiedziawszy się od drugich dzieci o wypadku, pospieszyła powiedzieć rodzicom; ci nie tracąc czasu pobiegli szukać w wodzie dziecięcia, a nie mogąc go wynaleźć, powiększyli swe zmartwienie. Dorota u nich komorą mieszkająca, pobożna niewiasta, ze złożonymi rękoma chodząc po brzegu rzeki, skrzętniej uglądała pacholęcia; a zobaczywszy z dala, że coś pływa po wodzie, w mniemaniu, że to pewnie główka kapusty, za zbliżeniem się ku miejscu ujrzała włosy na głowie utoniętego chłopczyka, zawiadomiła o tym rodziców, którzy czym prędzej pobiegli ku rzece, wydobyli syna, lecz niestety! zsiniałego. Nie pokazywał on już żadnego znaku życia, zwłaszcza, że woda była zimna; stało się to 16 października. Przyszli potem sąsiedzi cieszyć w ciężkim smutku pogrążonego ojca, wszyscy usilnie wzywali w pomoc bł. Szymona, aby ich swą u Boga przyczyną pocieszyć raczył. Leżało pacholę od przedpołudnia aż do wieczora, nie pokazując żadnego znaku życia; wszelako rodzice z mocną ufnością i wiarą prosili Boga, ofiarując dziecię do grobu bł. Szymona. Gdy się już zmierzchało, przyłożono rozgrzaną chustę na twarz dziecięcia, azali jeszcze wyda jaki znak życia. Za skinieniem woli Wszechmocnego i przyczyną bł. Szymona, pacholę zaczęło najprzód oddychać, potem ruszać się, i coraz większych sił nabierać. Drugiego dnia poszło z rodzicami do grobu bł. Szymona z wdzięcznością spełnić ślub przez rodziców uczyniony, którzy ten wypadek i cudowne syna swego do życia przywrócenie zeznali przed ojcem Władysławem i bratem zakrystianem w kościele ojców Bernardynów na Stradomiu.

 Mikołaj Sokolnicki zbierając w r. 1724 ze starych rękopisów wszystkie łaski cudowne, które Bóg wszechmocny za przyczyną bł. Szymona udzielił ludowi w rozmaitych jego uciskach i przygodach, pisze, iż dziesięć osób umarłych do życia wróciło, a siedmdziesiąt ludzi powietrzem tkniętych ozdrowiało; prócz tego, bardzo wiele innych osób od rozmaitych chorób i kalectw za wezwaniem bł. Szymona zdrowie odzyskało. Walenty Znamirowski ośmdziesięcioletni starzec i Grzegorz Pistko sześćdziesięcioletni przed komisją do beatyfikacji Szymona wyznaczoną, pod przysięgą zatwierdzili, że podczas gwałtownego pożaru, który miasteczko Lipnicę ogarnął, gdy chłopcy z pobożności wołali: "Św. Szymonie! módl się za nami", ogień natychmiast ustał.

 Stolica Apostolska mając sobie przez wyznaczonych komisarzy do beatyfikacji Szymona z Lipnicy, przełożoną sprawę, oparta na dowodach łask cudownych przysięgą zatwierdzonych, uznała je za ważne i Aleksandrowi VIII papieżowi przełożyła. Ojciec Święty dnia 17 stycznia 1689 roku kazał wpisać Szymona w poczet błogosławionych wyznawców, oraz pacierze kapłańskie i Mszę św. na jego uczczenie odprawiać dozwolił, dla powiększenia chwały Pana Boga na ziemi i dla pociechy polskiego narodu.

 Powrót do spisu treści
Na dzień 24 lipca
ŻYWOT Św. KUNEGUNDY

KSIĘŻNEJ POLSKIEJ

Błogosławiona Kunegunda, czyli Kinga, wywodzi ród swój nie tylko z węgierskich, ale też z polskich królów i greckich cesarzów (1). Albowiem Bela IV tego imienia, a syn starszy Andrzeja pojął za żonę Marię, córkę Teodora Laskara greckiego cesarza (2); Maria urodziła dwóch synów: Belę i Stefana, a sześć córek: Annę, Małgorzatę, Kunegundę, Konstancję, Jolentę i Elżbietę. Nad inne dzieci króla Beli i Marii szczególne było urodzenie bł. Kunegundy, której poczęcie i porodzenie widocznie wielką zwiastowało życia świętobliwość; bo królowa Maria, jej matka, często przed niewiastami węgierskimi narzekała na jakąś niezwykłą ciężarność żywota. Gdy przychodził czas porodu, w gorących modłach udawała się do Boga, by przyczyną świętych patronów ocalił ją od nieszczęśliwego wypadku, w krytycznym tym dla niewiast momencie, którego się bardzo bała. Często zwiedzała kościoły i w rzewnych westchnieniach prosiła Najświętszą Pannę o ratunek dla siebie w zbliżającym się połogu. Dziwnym sposobem usłyszała od Niej pociechę, głos bowiem nadprzyrodzony upewnił stroskaną, w tych wyrazach: "Nie bój się Mario, modlitwy twoje są przyjęte przed obliczem Najwyższego, żadnej nie doznasz przy porodzie przygody, ciężarność twoja jest błogosławionym płodem, i powijesz pięknych nadziei córeczkę, której urodzenie Bóg cudownie urządził dla twej pociechy, dla nieba i sąsiedniego narodu". Po tym objawie Maria ze skruszonym sercem uczyniła spowiedź i przyjęła Najświętszy Sakrament Ciała i Krwi Zbawiciela; czwartego dnia potem powiła w r. 1224 śliczne dziecię, nie doświadczywszy tych ucisków, jakich doznają rodzące niewiasty. Za cudowną sprawą Boga i przyczyną Najświętszej Panny, szczęśliwie na świat urodzona Kunegunda, od razu po urodzeniu, nie kwileniem ani płaczem, ale z podziwem wszystkich pozdrowiła Najświętszą Pannę tymi słowy: "Witaj królowo niebios, matko króla aniołów" (3). Te wyrazy usty niemowlęcia wyrzeczone, obudziły w niewiastach przy połogu obecnych wielki podziw i trwogę, sama tylko rodzicielka w tajni umysłu swego z radością je uważała, zdumiałym przeto niewiastom kazała być dobrej myśli, opowiedziawszy im poprzednie podczas swej ciężarności upewnienie. Rzadkie to i nadprzyrodzone niemowlęcia przemówienie, wznieciło niepojętą radość w umyśle króla Beli i biskupów węgierskich, i zarazem było zwiastunem wielkiej świętobliwości Kunegundy.

Skoro malutka Kunegunda odebrała przy chrzcie św. imię swoje, zaraz też niemowlęce ciało swe powściągać zaczęła od pokarmu swej mamki; we środę i w piątek raz tylko zażywała mleka z jej piersi. Ale rzecz większego podziwu godna, że w czasie swego niemowlęctwa, gdy według królewskiego obyczaju i życzenia jej rodziców, w komnacie, w której wychowywaną była, kapłan odprawiał codziennie Mszę św., ilekroć wymienił imię Jezus lub Maryja, od zaczęcia Mszy aż do końca Kunegunda przytomna z wniesionych ku niebu oczu z radosnym uśmiechem łzy roniła, wyjawiając wewnętrznym uczuciem uszanowanie św. Imienia, i ten obyczaj pełniła przez cały czas swego niemowlęctwa. W siódmym roku jej życia obmyślono dla niej wychowawcę szlachetnego Mikołaja Mykul, ochmistrza, który z przydanymi wyższego urodzenia niewiastami, malował na czułym i pojętnym Kunegundy sercu piękne cnót i wzorowych obyczajów obrazy, ucząc ją przy tym łacińskiego języka; ale Kunegunda jeszcze u kolebki ogrzana miłością Bożą, rozdmuchując w sercu swym coraz bardziej jej zarzewie, nie zaspokajała się pobożności zasadami, przez wychowawców udzielanymi, lecz sama wznosiła się do coraz wyższego pobożności szczytu. Jakże to piękny prawdziwej pobożności malowało obraz, kiedy młodziuteńka Kunegunda, ze wschodem słońca wstając, szła z pośpiechem na ranne modlitwy do kaplicy w wyssegradzkim zamku, i tu ze złożonymi rączęty nabożnie, z rozczulonym sercem słuchała Mszy świętej, a potem wyszedłszy z kaplicy, szczodrą ręką hojnie jałmużnę pomiędzy ubogich rozdawała. Nie tylko te posty, które Kościół przepisuje, ale też dobrowolne dla uczczenia Najświętszej Panny i śś. Patronów, ściśle zachowywała i nimi martwiła swe ciało, i nie wcześniej zasilała się pokarmem, aż po zachodzie słońca, a wyborniejsze dla niej przeznaczone potrawy chorym posyłała osobom. Co pojęła z nauki cnotliwych a pobożnych swych wychowawców, tego od razu czynami dowodziła. Oddaliła Kunegunda od siebie wszelką próżność strojów światowych, zwłaszcza w tym wieku, w którym się nimi młode panienki zajmują; ale kosztowniejsze swe suknie pomiędzy ubogich rozdawała, a natomiast zdobiła duszę swoją cnotliwymi obyczajami i bogobojną rozmową, a ukrzepiała ją postem i gorącą ku Najświętszej Pannie modlitwą. Jeszcze w młodziutkim wieku swym już objawiała zadziwiające znamiona dojrzałej cnoty, pobożności i rzadkiej powagi. Zamiast zabawek i piosnek światowych, które się niebacznie z ust młodych panienek wymykają, Kunegunda niewinnymi usty nuciła psalmy Dawidowe. A kiedy inne córki Beli weszły w świetne związki małżeńskie z postronnymi książęty, tak król Bela jak przedniejsi panowie węgierscy troskliwie obmyślali dostojnego oblubieńca dla Kunegundy, którą zalecały piękne obyczaje, postać przystojna, umysł miły i łagodny, ujmująca i szlachetna serca prostota, postępki skromne i wdzięczne; gorąco zatem prosili Pana Boga, aby On sam w tajnej radzie swej obmyślił małżonka dla cnotliwej Kunegundy.

W trzynastym stuleciu panował Polakom w Małej Polsce książę Bolesław, w pierwszym swej młodości kwiecie (4) głośny z potęgi, sławy i rzadkiej urody, słodką obdarzony mową, jedyny dziedzic Małej Polski z siostrą swą Salomeą oblubienicą Kolomana, zamożny w skarby po swym ojcu Leszku Białym, onemu i matce jego Grzymisławie zostawione. Przedniejsi panowie polscy i księżna Grzymisława matka jego, z uwagą naradzali się i upatrywali w domach państw postronnych ukształconej z rodu królewskiego dla młodego Bolesława oblubienicy, która by tron polski cnotą i wieńcem potomstwa ozdobiła. A lubo uważano wiele zacnych dziewic w innych domach książęcych i królewskich, padł jednak szczególny i szczęśliwy wybór na Kunegundę, królewnę węgierską, przewyższającą wszystkie inne pobożnością, wykształceniem, cnotą i pięknymi obyczajami. Za radą więc Prandoty, krakowskiego biskupa, który swoje nauki świętobliwym utwierdzał życiem, księżna Grzymisława i panowie polscy wyprawili posłów: Klemensa z Klimątowa, krakowskiego kasztelana i Janusa wojewodę krakowskiego do króla Beli i Marii królowej, w Budzie wtedy mieszkających, z usilną prośbą o rękę cnotliwej a urodnej Kunegundy ich córki dla Bolesława polskiego książęcia. Do tego poselstwa przyczynił się swym wstawieniem Koloman, król halicki, a syn Andrzeja króla węgierskiego, oblubieniec Salomei, która już pierwej królowi Beli i królowej zachwaliła Bolesława, księcia krakowskiego, z cnót, urody i rzadkich serca przymiotów; by dla królewnej Kunegundy nie innego, ale Bolesława za oblubieńca obrali. Zaczem żądanie polskich posłów uprzejmie zostało przyjęte. Ale kiedy rodzice oznajmili Kunegundzie swoje przychylenie się do prośby Bolesława polskiego książęcia, proszącego o jej rękę, jeśli ona przyjmie to oświadczenie: królewna nie tylko że się życzeniu swych rodziców i pierwszych panów węgierskich długo z rzewnym płaczem sprzeciwiała, lecz nawet z użaleniem na to odpowiedziała: że chętniej chcą zaślubić ją z ziemskim i śmiertelnym książęciem, niźli z niebieskim oblubieńcem Chrystusem, królem wiecznej chwały. Długo opierała się temu naleganiu, a nie mogąc usilną swą prośbą i rzewnymi łzami przezwyciężyć ich żądania, tajną z nieba nadzieją wsparta, że i w związku zaślubnym lilię dziewiczą w ręku i zaszczyt panieństwa zatrzyma; skłoniona na koniec posłuszeństwem ku woli rodziców, oznajmiła rada nie rada, że ich rozporządzeniu dłużej sprzeciwiać się nie będzie. W licznym więc orszaku pierwszych panów węgierskich i dworzan niedługo potem z wielkim posagiem odesłano Kunegundę (5) jej ulubieńcowi, polskiemu książęciu. Kiedy odbywała drogę przez węgierską krainę, wszędzie z wielkim okazem czci była przyjmowaną; a skoro się zbliżała ku Krakowu, sam Bolesław z księżną Grzymisławą matką swą, z Prandotą biskupem krakowskim w licznym gronie duchowieństwa, przedniejszą szlachtą i dworzanami otoczony, wyjechał przed swoją oblubienicę aż do miasteczka Wojnicza, i uroczyście wprowadził ją do krakowskiego zamku (r. 1239). Zamieszkała potem Kunegunda w Krakowie czas niejaki pod nadzorem Grzymisławy z wielkim szacunkiem, póki się języka polskiego nie nauczyła; potem odprawiano gody przez dni 12 z prawdziwie królewską hojnością (6) dla uczczenia dostojnej oblubienicy. Ale Kunegunda, w czasie tej uczty weselnej kornym sercem i pobożnym umysłem ku Bogu wzniesiona, gorąco prosiła Go w częstych westchnieniach o zachowanie wieńca niewinności dziewiczej; by zarazem i w sercu jej oblubieńca Bolesława, powściągnąć raczył pożądliwość, a zamiłowanie cnoty czystości w nim zawiązał. Wysłuchał Zbawiciel prośby Kunegundy, ile gdy po ukończonej uroczystości weselnej, ona samotna będąc z Bolesławem w osobnej komnacie, za przykładem św. Cecylii czyniła mu zbawienne uwagi, mówiąc do niego: "Dostojny i świetny młodzieńcze, Bolesławie, wyznaję ci, żem starannie i z przezorną ścisłością aż dotąd chowała całość czystości dziewiczej, mniemam zatem, że tak nieocenionego skarbu nie uronisz, ale go w całości zachować i strzec będziesz; z tym warunkiem i upewnieniem mnie, rodzice moi, nad innych ubiegających się o mnie, ciebie za godnego uznali; pod tym jedynie względem objawiłam posłuszeństwo moim rodzicom, obierając cię za oblubieńca mojego, że całości panieństwa mego przestrzegać będziesz, zarazem wstydliwym i skromnym się okażesz; ile gdym pierwej została oblubienicą Chrystusową niźli twoją, i Onemu poślubiłam chować czystość do zgonu. Wysoko ceniąc wolę i rozkaz rodziców moich, ciebiem przyjęła za drugiego oblubieńca i brata w Chrystusie; proszę cię zatem i zaklinam, abyś spólnym był towarzyszem mej niewinności i nie ważył się zmazać jej nagannym miłości zapałem". Lubo Bolesław pojął Kunegundę, by potomka z niej urodzonego posadził na polskim tronie, jej atoli uwagami, jakby z nieba natchnieniem, stłumił w sobie pożądliwość i rozkosz ciała; przyrzekł powściągnąć się na rok jeden, a po upływie jednego i na drugi, a gdy się ten skończył i na trzeci, bo Kunegunda coraz innymi uwagami wiodła go do zezwolenia na jej prośbę. Umiała ona korzystać z błogiego przyrzeczenia Bolesława, że i on w okresie tego czasu chować będzie czystość, i aby ten ślub obojga przed Bogiem uczyniony, ustalił się, niemniej w upłynionych trzech latach jak następnych, w żywych westchnieniach i gorących modłach polecała się opiece niepokalanej Maryi Pannie, rozdawała hojnie jałmużny pomiędzy ubogich i postem martwiła swe ciało; prócz tego prosiła pobożnych kapłanów i zakonne dziewice o modlitwę do Boga w jej zamiarze. Młody ten monarcha, jako prawy i pobożny chrześcijanin, uczynił ślub, że i on swego ciała niezmazaną niewinność aż do zgonu zachowa, i stąd to dzieje nasze imię Wstydliwego mu nadały. Kiedy w owej trzechletniej przewłoce mieszkała w zamku korczyńskim razem ze świekrą swoją księżną Grzymisławą i u jednego zasiadała stołu, w jednej i tej samej sypialni nocnego z nią zażywała spoczynku, prosiła ją usilnie o pozwolenie przebywania w oddzielnej komnacie w nocy, by swe modły i rozmyślania, bez narażenia się świekrze i innym osobom, o północy swobodnie odprawiać mogła; z trudnością wprawdzie, otrzymała jednak to pozwolenie od Grzymisławy, która wszystkie czyny młodej księżnej pilnie śledziła. Wtedy Kunegunda pierwszą połowę nocy na gołej podłodze, kamień pod głowę biorąc, drugą zaś na gorącej modlitwie i rozmyślaniu tajemnic wiary, przepędziła; rano ze wschodem słońca chodziła na nabożeństwo do kościoła oo. Franciszkanów i do parafialnego pod wezwaniem św. Mikołaja, który stał blisko rzeki Nidy, za miasteczkiem Korczynem. Ponieważ ten kościół był nieco od ludu odosobniony, bardzo rada do niego uczęszczała, bez uwagi na niepogodę i grubą ciemność nocnej pory, biorąc z sobą ochmistrza Mikuła i znamienitą niewiastę Przeczysławę jako nadzorców swej osoby. W tym kościele dogodnie, jakby na pustyni, wylewała swe modły z serca pełnego miłości ku Bogu i głęboko zanurzała się w rozmyślaniu nieocenionego okupu ludzkiego rodzaju. A lubo kościół ten był nocną porą zamknięty, gdy Kunegunda przyszła ku niemu ze swymi nadzorcami, dziwnym wprawdzie sposobem otwierał się ręką niewidzialną (7). Zdarzyło się raz, że ta oblubienica Chrystusowa żywszym miłości Bożej zapałem ujęta, przedłużyła swe modlitwy i rozmyślania w nocy w owym kościele, nie wróciwszy w zwykłym czasie i godzinie do swej komnaty w zamku korczyńskim. Księżna Grzymisława, mając na pilnym baczeniu Kunegundę, obudziwszy się, weszła tej nocy do jej komnaty, a nie zastawszy jej, zaczęła troskliwie dowiadywać się, gdzie ona jest i co czyni? Mikul zostawiwszy Przeczysławę przy Kunegundzie w kościele, w tej chwili już przyszedł do zamku; – wrócił spiesznie do kościoła św. Mikołaja, ujrzał panią swoją z podniesionymi ku niebu oczyma i złożonymi rękoma w rozmyślaniu i modlitwie głęboko zanurzoną, jakby od zmysłów odeszła; zaczekał na chwilę, ale widząc, że ona sama nie przychodzi do przytomności, zaczął głośno karcić ją i ganić jej to nabożeństwo, mówiąc: "O Pani! przesadzone jest twoje nabożeństwo; nie boisz się tego, że głowę moją na niebezpieczeństwo śmierci narażasz, jeżeli się dowie książę Bolesław od księżnej swej matki o twoim wydalaniu się z zamku na tak długo i o tak niezwykłej porze, ty popadniesz u niego w podejrzenie i niesławę, a ja głowę utracę; proszę cię, abyś przestała tajnego wychodzenia i nocnych modłów twoich". Na co odpowiedziała mu Kunegunda: "Nie troszcz się wierny sługo mój ani o śmierć twoją ani o moją niesławę; bądź spokojnym, albowiem Bóg wszystkie dobre sprawy swych miłośników na dobre obróci". Wróciła do zamku i stawiła się przed świekrą swoją, jakby dopiero ze snu wstała. Grzymisława tymczasem wypuściwszy z pamięci jej nieobecność, żadnego słowa przykrego jej nie powiedziała, w mniemaniu, że nigdzie z zamku nie wyszła.

Nie same kościoły, modlitwy, jałmużny i posty zajmowały pobożne i czułe Kunegundy serce, ale i miłość bliźniego budziła w nim politowanie nad nędzą prawie każdego rodzaju: trędowatym, kalekom, chorym, chromym, ślepym nieść pomoc i usługę, było ulubionym jej zajęciem. Do jej towarzystwa przydane dziewice i niewiasty, rozrzewniały się nieraz nad głęboką jej pokorą i przyrodzoną nad kalekami litością. Jadąc pewnego dnia z księżną Grzymisławą z zamku korczyńskiego do Pacanowa, spotkała na drodze człowieka trądem tak sromotnie oszpeconego, że niemal każdy ze wstrętu ku niemu, wzrok swój od niego odwracał, ze społeczeństwa przeto z ludźmi był wyłączony. Kunegunda ujrzawszy go, kazała stanąć powozowi, w którym siedziała, i rzekła nieszczęśliwemu: "im dotkliwszych doznajesz boleści i wzgardy, tym czulej lituję się nad tobą i gorąco modlić się będę, abym dla ciebie wyjednała miłosierdzie u Tego, który dla okupu mojego, jakby trędowaty, srogie poniósł biczowanie"; wzięła go do powozu na łono swoje i troskliwe miała o nim staranie. W mieście lub zamku, w którym wypadło jej zamieszkać, wszędzie ona z przybranymi do swego boku niewiastami, które drogimi dary dla siebie ujęła, nocną porą zwiedzała szpitale i domy chorymi, kalekami i starcami napełnione, a obsługując ich, udzielała im zasiłek, radę i zbawienną pociechę. Ale szatan nigdy nie przestaje przeszkadzać nie tylko tajnie, ale i jawnie sługom Bożym, żarliwie drogą cnoty postępującym. Zdarzyło się zatem, kiedy Kunegunda mieszkając w Krakowie, szła w nocy Grodzką ulicą ze swymi przyjaciółkami do szpitala Świętego Ducha odwiedzić chorych, że im zaszedł drogę hufiec ludzi uzbrojonych i szczękiem broni straszył je, łupieżców obyczajem; kiedy tym wypadkiem bardzo strwożyły się jej towarzyszki, powiedziała im: "o jakżeście słabej wiary! czego się lękacie, nabierzcie odwagi, za jednym uczynieniem znaku krzyża św. pierzchną te duchy szatańskie ludzką postacią odziane"; od razu też zniknęła ta groźna tłuszcza, a Kunegunda z wielką radością dopełniła dzieła miłosierdzia w szpitalu Ducha Świętego.

Usługując tym biedakom, jednym głowy czyściła i obmywała, drugim rany obwiązywała, innych pokarmem i napojem zasilała, a bardzo na siłach zwątlonym najpospolitszą czyniła posługę; zgoła wszystkich obdarzała jałmużną i pociechą.

Oto jest wierny obraz pobożnej i czynnej dziewicy chrześcijańskiej, rzadki wprawdzie, ale im rzadszy i niepospolitszy, tym skrzętniej iść za jego śladem należy.

Miała księżna Grzymisława do usług swoich rodu szlachetnego niewiastę, imieniem Przeczysławę, której twarz chropawa i nabrzmiała bardzo była nieprzyjemna, Kunegunda pocałowała ją, zaraz potem twarz Przeczysławy tak się rozczerwieniła i nabrzmiała, jakby trądu dostała, co nie tylko że wszyscy widzieli, ale Przeczysława nawet bólu doznając, żałośnie z płaczem na Kunegundę narzekać i źle życzyć jej poczęła. Ale oblubienica Chrystusowa nie obraziła się tą obelgą, powtórnie ją pocałowała, i wnet zniknęła z twarzy owa nabrzmiałość i zapalenie, potem ukazała się twarz przyjemniejsza niż pierwej. Z wielkim podziwem patrzyli wszyscy obecni na ten czyn; a wdzięczna Przeczysława padła jej do nóg za dobrodziejstwo, i odtąd wszyscy wysoko cenili pobożność służebnicy Chrystusowej.

Lubo jeszcze w dziecinnym wieku Kunegunda gardziła bogatymi szatami, wszakże gdy przyszła do użycia rozumu, mając być zaślubioną księciu Bolesławowi, a nawet po zaślubinach, zwłaszcza w owym trzechletnim chowaniu dziewictwa: tym przezorniej wystrzegała się wszelkiego stroju w szaty bogate i złotogłowem tkane; codziennie i w uroczystość nosiła suknie pospolite, wiedziała bowiem dobrze, iż pospolita suknia rzeczywistego blasku cnocie dodaje. Nie podobało się świekrze Grzymisławie i Bolesławowi to noszenie codziennych sukien, nieprzyzwoitych dla dziewicy z królewskiego rodu pochodzącej, skłonili ją zatem do noszenia szat bogatych. Posłuszna Kunegunda ich nakazowi, wdziewała wprawdzie szatę lśnącą się złotem i perłami, ale pod bogatą odzieżą nosiła tkankę z włosia końskiego, i rózgami tajemnie chłostała młode i delikatne ciało swoje, uskramiając w nim żądzy podnietę. Nie poprzestała ona na zewnętrznej chłoście, lecz i ścisłym stłumiała ją postem, nie tylko we środy i piątki, ale też w każdą wigilię do Najświętszej Panny, Apostołów, Jana Chrzciciela i innych Świętych, których sobie za patronów obrała, ściśle pościła. Post adwentowy i wielki z wielką i rzadką powściągliwością zachowując, kawałkiem chleba powszedniego i trochą wody, aż po zachodzie słońca ukrzepiała swe ciało. A kiedy z rozporządzenia świekry lub Bolesława przyrządzono dla niej lepsze potrawy, te przez swe powiernice chorym i biednym do szpitalów posyłając, nieskończenie z tego była rada, że mogła zasilić nędzarza łaknienie.

Skoro się skończyły trzy lata ocalonego jej w stanie małżeńskim dziewictwa, Kunegunda chcąc do zgonu zostać dziewicą, wtedy dopiero doznała twardej próby od Bolesława, silnie nastawającego na nią. Albowiem on, już to osobiście, już znów przez poważne osoby, skłaniał ją, by się z nim rzeczywiście połączyła czynem małżeńskim; na koniec spowiednik jej skłaniał ją ku obowiązkowi małżeńskiemu, przywodząc jej własne zezwolenie na przyjęcie książęcia Bolesława za małżonka, przytaczał z Pisma św. ważność małżeństwa, że i w Starym i w Nowym Testamencie święte niewiasty, świętych synów i niebu i swemu narodowi powiły. Ale błogosławiona ta dziewica, stateczna i niezachwiana w swym przedsięwzięciu, aczkolwiek nieco zalękła się obowiązkiem i posłuszeństwem świętego stanu małżeńskiego, gruntownymi jednak uwagami i odpowiedzią związała spowiednika, wyżej ceniąc radę Zbawiciela i naukę Pawła św. o chowaniu dziewiczej czystości, nad nakaz (8), przywodziła i tę nieodpartą prawdę: że nie ma żadnej pewności, by potomkiem tron Bolesława zabezpieczyła, i rzekła mu, aby więcej nie czynił jej uwag podobnych; tak więc odszedł od niej bez zamierzonego skutku. Rozgniewany o to Bolesław, odłączył ją od spólnego stołu i odtąd ani mówić z nią ani widzieć jej nie chciał. Pierwsi panowie polscy i naród znienawidzili ją sobie z obawy, że po zgonie bezpotomnego Bolesława, książęta, Konrad Mazowiecki i Henryk Brodaty, wrocławski, wzniecą zamieszkę w narodzie o Małą Polskę. W nacisku tak wielkiego strapienia, jedyna tylko została dla Kunegundy ucieczka do Boga i Świętych Jego: w podwojonych zatem modłach, z rzewnymi łzami dniem i nocą gorąco prosiła Zbawiciela, by się zlitował nad nią w ciężkim jej utrapieniu, i wsparł ją w zachowaniu całości dziewictwa; wzywała w pomoc aniołów Bożych, świętych apostołów i męczenników, wyznawców i dziewice błogosławione, najusilniej zaś uprzykrzała się swymi modły św. Janowi Chrzcicielowi i z głębi swego serca wołała: "Ty święty poprzedniku Chrystusów, ty Panno z żywota matki swej, ty więcej niż proroku i głosicielu przyjścia Zbawiciela, kornym sercem błagam cię, pospiesz z obroną i wstaw się za mną u podwoi wiecznego Pana, a wyjednaj mi u Niego łaskę ocalenia nienaruszonego dotąd dziewictwa mojego, które poślubiłam Boskiemu Oblubieńcowi mojemu". Nadchodził dzień 24 czerwca r. 1242 poświęcony uroczystej pamięci urodzin Jana św., w jego więc wigilię ścisłym postem o kawałku chleba i trosze wody, czcząc św. patrona swojego, przez całą noc na rzewnej i gorącej spędziła modlitwie. Nadprzyrodzonym sposobem, w czułych westchnieniach modlącej się, św. Jan Chrzciciel, niepojętą zmysłem ludzkim jasnością odziany, w widocznym objawie pocieszył tę oblubienicę Chrystusową a wierną czcicielkę swoją, mówiąc jej: "Spokojną bądź córko, czyń statecznie bez obawy; podoba się najłaskawszemu Bogu, czystych myśli obrońcy, czysty twój zamiar i nie dopuści zmazać twej niewinności; mocną wiarę twoją i wielką cnotę, wielkim i wiecznym uwieńczy szczęściem". Upewnił ją zarazem nieomylnym znakiem, że: "za trzy dni przybędzie Bolesław do nowego Korczyna (w którym ona wtedy mieszkała) i zajdzie ci drogę wychodzącej z kościoła, wszelką surowość i niechęć ku tobie w niepamięć puszczając, łagodnym i uprzejmym się okaże, on pierwej cię pozdrowi, będzie mówił z tobą i przyjmie cię do niezmiennej już odtąd swej łaski; przyrzecze ci do zgonu chowanie dziewictwa, i czego będziesz w przyszłości żądała, u niego wyjednasz". To cudowne, nie widmo, ale istne zjawisko nie podniosło jej duszy w pychę, owszem z głębokim upokorzeniem i skromnością ceniła wielką tę niebios łaskę. Bolesław też jako prawy chrześcijanin, zawsze chował w sercu swym bojaźń Bożą; widząc niezachwianą stałość Kunegundy, przybył dnia trzeciego do Korczyna, a nie zastawszy w zamku swej oblubienicy, wyszedł przed nią i z najczulszą łagodnością powitał wychodzącą z kościoła, jakby się nigdy nie gniewał na nią, mówiąc jej uprzejmie: "Luba Kunegundo, ujmującą dobrocią twoją pokonałaś gniew mój i przytłumiłaś rozetlałe zarzewie budzące mnie do lubości życia; skoro się to Bogu podoba, Świętym Jego i tobie, zostawiam cię przy dziewiczej niewinności, i czego tylko ode mnie w przyszłości będziesz żądała, łatwo wyjednasz. Odtąd rzetelnym będę czcicielem wysokich cnót twoich i wstydliwości twej pierwszym i skromnym zachowawcą i obrońcą". Nieskończenie temu rada była, że Bóg wszechmocny, miłośnik prawdziwej niewinności, wysłuchał jej prośby i jej życzenia spełnił. Wróciwszy z Bolesławem do zamku, z wdzięcznym rozrzewnieniem oddała cześć Panu Bogu za łaskę udzieloną, a świętym Patronom za ich wstawienie się, że ciężko zasmuconą rychłą obdarzył pociechą.

Skoro od Boga odebrała to widoczne dobrodziejstwo, którego gorąco pragnęła, a chowając w pamięci naukę św. Grzegorza, że na niewiele przyda się jej przestrzeganie dziewiczej czystości, jeśli jej nie uwieńczy dobrymi czynami; jęła się zatem ostrzejszego życia swojego: więc od zachodu słońca aż do wschodu chowała ścisłe milczenie, a tak, nie tylko z zażyłymi osobami, ale nawet z Bolesławem, oblubieńcem swym, niewiele rozmawiała. W pierwszej nocy połowie modlitwą krzepiła duszę swoją, w słodkiej rozmowie z niebieskim swym Oblubieńcem, i póty nie zażyła nocnego spoczynku, póki jej sen nie zwątlił. Często całe noce spędzała na modlitwie, a rozwagą rzeczy Bożych zagrzana, szybkim myśli biegiem wznosiła duszę swoją ku Stwórcy swojemu, wszakże nazajutrz nie czuła żadnego znużenia. Nie tylko, że Kunegunda nosiła skrycie na gołym ciele swym ostrą włosiennicę, ale prócz tego srogo biczowała je w każdy piątek, dla uczczenia śmierci Zbawiciela, a w sobotę na pamiątkę bolesnego smutku Najświętszej Panny; a łzami zalana patrząc na wizerunek ukrzyżowanego Zbawiciela i Najświętszej Matki Jego, tak głęboko zanurzała myśl swoją w rozważaniu męki i śmierci Jego, że ta rozczulająca rozwaga zdawała się przekształcać jej istotę na nadzmysłowego człowieka, i budziła w jej pamięci wielką wdzięczność za dokonane rodu ludzkiego odkupienie. W każdej przygodzie i zmartwieniu udawała się do ran Chrystusa i w nich słodką czerpała pociechę dla stroskanej swej duszy. A wznosząc się na coraz wyższy szczebel miłości bliźniego: była matką ubogich, nędzarzów, a uciśnionych sierót, wdów i ludzi prześladowanych czułą opiekunką. Chorujących pielgrzymów ochotnie przyjmowała, obdarzała wsparciem, a na siłach osłabionych pokarmem i napojem krzepiła. Kiedy od tej błogiej chwili, w której się pogodził z nią Bolesław, nie doznawała żadnej przeszkody do zwiedzania szpitalów, z jakąż to serca radością i gorącą ku bliźniemu miłością usługiwała chorym, kalekom i starcom w domach publicznego schronienia. Piękne te przymioty i czyny niewinnym jej sercem naprzemian kołysały. Ale i Bolesławowi oblubieńcowi swemu prawdziwie zbawienne dawała rady, że: aczkolwiek jest monarchą i wyobrazicielem władzy Boskiej na ziemi, powinien jednak pamiętać, że jest ojcem ludów swemu berłu poddanych, żeby zatem bezstronnym i sprawiedliwym był ich sędzią, a w przykrych wypadkach by się uzbroił w cierpliwość i męstwo. Ona przyznała mu to chlubne imię "Wstydliwy", którym się żaden polski monarcha nie zaszczycał. Często też Kunegunda wchodziła do sądów, gdy odbywano sprawy sierót, wdów i osób uciśnionych, upominając sędziów, by zdradą, potwarzą, niesprawiedliwością pokrzywdzonych nie potępiali. Kiedy Bolesław już w niczym Kunegundzie nie sprzeciwiał się, wtedy śmiało zdjęła z siebie bogatą szatę, a natomiast codziennej używała sukni; wszystkie zatem kosztowne szaty, które z domu królewskiego w posagu wzięła, oraz od Bolesława sprawione i błyskotne upominki dała na aparaty i ozdoby kościelne, i na wsparcie ubogich. Złotą swą koronę drogimi kamieniami i rzadkiej wielkości perłami nasadzoną, kazawszy przerobić na krzyż brylantami ozdobiony, kościołowi krakowskiemu w darze złożyła. A chociaż kazała niekiedy sprawić dla siebie bogatszą suknię, tę tylko podczas uroczystości swego oblubieńca Bolesława wdziewała, nie dla ustrojenia się w nią, ale by łatwiej mogła darować ją ubogim wdowom i sierotom, i to było prawdziwą dla jej serca rozkoszą. Natomiast stroiła swoją osobę w pobożność i dobre uczynki, przez które chciała podobać się Temu, co serce i sumienie ludzkie bada i przenika, według nauki Dawida: "Wszelka chwała tej córki królewskiej wewnątrz" (9). Kiedy prawdziwą jej życia świętobliwość, łagodność i czułą duszę nad nędzą bliźniego wszyscy wysoko cenili i wysławiali, ona od razu oddaliła od siebie i zdeptała ten pył ludzkiej pochwały, mówiąc, iż: "nie dla oka ludzkiego, ale dla Boga za łaską Jego czyni co św. Ewangelia nakazuje".

Ubogacił też Chrystus Kunegundę szczególnym darem poznawania ludzi dobrych i przewrotnych, a to za pierwszym na nich spojrzeniem. Odwiedzała ona często Salomeę, rodzoną siostrę Bolesława, która po śmierci Kolomana, swego oblubieńca, obrała dla siebie życie zakonne u pp. Franciszkanek, i właśnie wtedy była ich ksienią, w klasztorze na Grodzisku blisko miasteczka Skały, trzy mile od Krakowa odległego; od niej pojmowała wiele nauk zbawiennych do wyższej świętobliwości wiodących, a te Bogu poświęcone dziewice, hojnym obdarzała wsparciem. Za wpływem ludzi możnych, została do tego klasztoru przyjętą osoba, imieniem Krystyna, bardziej, by lubość młodego wieku swojego pokryła suknią zakonną, niźli, by istną była zakonnicą. Stąd więc powstał pomiędzy niektórymi zakonnicami szmer i narzekanie, że wpuszczono wilka do owczarni Pańskiej, by owce rozpraszał, a tak ganiły ksieni Salomei przyjęcie Krystyny do zakonu. Przybyła Kunegunda pewnego dnia na Grodzisko do klasztoru, a postrzegłszy to na ksienią oburzenie sióstr zakonnych, wieszczym duchem powiedziała im: "Służebnice Boże, przestańcie narzekać i żalić się na przyjęcie Krystyny do waszego klasztoru, jakoby ten oszpecony został jej płochym obyczajem; upewniam was, że Krystyna, którą teraz gardzicie, niezadługo zajmie się cnotliwymi czyny, ostrzejszym od was i doskonalszym życiem zajaśnieje". Po krótkim upływie czasu skutek wyświecił przepowiednię Kunegundy; jakoż niedługo potem, pobożne Krystyny życie wszystkie zakonnice z wielkim podziwem wychwalały.

Kunegunda nie tylko że z wrzącej w sercu pobożności codziennie kilku słuchała Mszy świętych, ale też troskliwie przestrzegała porządku, by według niego słudzy ołtarza, którym ona jałmużnę dawała, niejednocześnie świętą odprawiali ofiarę. Ten też obyczaj zachowała w podróży nawet przez księstwo odprawianej. Gdziekolwiek ujrzała świątynię Pańską w przejeździe, do niej wchodziła, gorące wylewając modły, polecała się świętemu patronowi kościoła, hojne jałmużny sługom ołtarza zostawiając. Aczkolwiek bowiem dusza jej zawsze była Bogiem zajęta, atoli w Wielkim Tygodniu szczególniej rozważała nieocenioną tajemnicę męki i śmierci Zbawiciela. W Kwietnią Niedzielę, ów radosny i tryumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy, z wielką rozważała pociechą, ale w Wielki Czwartek i Piątek, z głębi serca swojego wywodziła nieukojony smutek i we łzach tonęła nad bolesną męką i sromotną śmiercią przez Niego zniesioną.

Kiedy w roku 1266 Swaro (Suwarów), książę kijowski z silnym a licznym wojskiem przyzwawszy w pomoc Litwinów i innych swych sprzymierzeńców, wtargnął do Polski, łupieżą i ogniem niszczyć ją zaczął, mordował starców i dzieci, a młodzież do twardej zagarniał niewoli: Bolesław Wstydliwy stanąwszy w obronie swego narodu i księstwa, wysłał przeciw niemu zebrane swe wojsko, pod dowództwem wojewodów Piotra krakowskiego i Janusza sandomierskiego, pokoju bardziej niż wojny pragnąc; wtedy to troskliwa o naród swój Kunegunda, oblubienica Bolesława, dniem i nocą modliła się ze łzami, martwiąc postem swe ciało, rozdawała jałmużnę między ubogich, a całemu duchowieństwu diecezji krakowskiej i pobożnym osobom poleciła, by błagały Boga o ocalenie Bolesława i wojska jego i odniesienie zwycięstwa nad nieprzyjacielem. Jakoż pewnej nocy, kiedy świętobliwa ta księżna w żywych westchnieniach, niezmazanym sercem prosiła Boga o zwycięstwo, ujrzała stojących przy sobie dwóch mężów w białych szatach wielką jasnością otoczonych; wzdrygnęła się zrazu ich widzenia, ale potem nabrała śmiałości. Odezwali się do niej uprzejmie: "nie troszcz się o ocalenie twego oblubieńca ani o wojsko jego; na wstawienie się twoje jesteśmy wysłani z przybytków niebieskich wesprzeć go Boską obroną". Zapytała ich, kto by oni byli, odpowiedzieli: "jesteśmy Gerwazy i Protazy, męczennicy, drugie już zwycięstwo nad nieprzyjacielem Polakom przynoszący". Upewniona Kunegunda przez niebieskich posłańców o przyszłym pokonaniu nieprzyjaciela, przez umyślnego posłańca doniosła Bolesławowi i polskim zastępom to niemylne zjawienie. Stąd nagła i mocna nadzieja ożywiła w polskich obozach rycerstwo, że przy pomocy Bożej pokonaną będzie horda najezdna, której się przedtem lękano. Przyszło wojsko polskie dnia 18 czerwca w piątek ku granicy ruskiej na miejsce, Piątka zwane, i stanęło naprzeciw nieprzyjacielowi, a że nadchodził dzień 19 czerwca uroczysty śś. Gerwazego i Protazego, a Polacy według doniesienia Kunegundy pokładali całą ufność w ich obronie; zaczem nazajutrz w sobotę wojska zwiodły z sobą bój zawzięty, uparta walka z obu stron długo trwała. Wszakże nieprzyjacielskie wojsko z Tatarów, Litwinów i Rusinów składające się, acz cztery razy było liczniejsze od polskiego, podało tył i zupełnie było porażone. Sam nawet Swaro, nie tylko jako wódz, ale też jako żołnierz walcząc, okryty ranami, by się do rąk Polaków nie dostał, uciekł z walki. Polacy położyli na placu kilka tysięcy nieprzyjaciela, a kilka tysięcy w niewolę wzięli, i to zwycięstwo za pomocą Bożą odniesione uskromiło Rusinów, że długi czas nie ważyli się najeżdżać ziemi koronnej (10).

Niemało obchodziły Kunegundę publiczne zgorszenia w jej księstwie rozsiewane: Piotr z Wojczy znamienity i bogaty szlachcic, zapalony swego ciała żądzą, wziął wiejską kobietę Agatę za nałożnicę, a żonę swoją Katarzynę srogo katował i pomiędzy sługi ją wtrącił. Dowiedziawszy się Kunegunda o gorszącej bezbożności Piotra, pojechała z kilką sługami do Wojczy i kazała im, by ku niej przyprowadzili żonę Katarzynę i ową nałożnicę, chcąc rzecz wyrozumieć; ale Piotr szlachcic dobywszy szabli, groził sługom, by się nie ważyli dopełnić rozkazu swej pani. Kunegunda, łagodna dziewica Chrystusowa, widząc bojaźń sług swoich, nie zważała na srogość Piotra, lecz zbliżywszy się ku niemu, pobożnie i słodko upominała go o publiczne i ohydne zgorszenie, grożąc mu sądem Bożym, a nawet karą doczesną, jeśli się nie poprawi i pokutować nie będzie. Wyrazy tej sługi Bożej do łez poruszyły Piotra, że obiecał niezwłocznie poprawę życia swojego. Zapobiegając sromotnemu jego nałogowi, kazała przywołać nałożnicę, ale ta w piecu się ukryła; wywleczona z niego, gdy nie chciała jechać z Kunegundą, opierającą się młodą a tłustą Agatę sama księżna słaba i delikatna wepchnęła do swego powozu, i na miejscu pokuty osadziła.

Rozchodziła się wszędzie wieść głośna o wielce świętobliwym życiu Kunegundy księżnej polskiej, doszła ona i do Węgier do jej czcigodnych rodziców; ci gorąco pragnęli widzieć dostojną córkę swoją z Bolesławem. Wyprawili zatem poselstwo do Polski z prośbą, by oboje przyjechali odwiedzić ich w Węgrzech. Skoro przybyła z Bolesławem, powitali ich z wielką miłością i uszanowaniem rodzice, bracia, pierwsi panowie i inni obywatele. Bawiąc tam nieco dłużej nad czas zakreślony, objeżdżali bowiem węgierską krainę, przybyli do Marmarosz, gdzie są obfite soli kopalnie. Kunegunda prosiła króla ojca swojego o jedną kopalnię soli, na której wtedy stała, by ją onej na wieczne czasy darował. Ojciec Bela, który z miłości ku córce kochanej, gotów był daleko więcej dla niej uczynić, chętnie na to zezwolił. Kunegunda zdjąwszy z palca mały pierścionek złoty, wrzuciła go do owej kopalni, jakby na znak dziedzictwa i pieczęci, że odtąd kopalnia ta do niej należy. Okoliczność tę wszyscy obecni za istny żart uważali, wiedząc niemylnie, że niemniej Polska jak Węgry obfituje w dostatek soli; sama tylko Kunegunda, której umysłem duch Boży kierował, wiedziała o skutku czynu swojego. Gdy w parę lat po jej z Bolesławem do Polski powrocie odkryto w Bochni nowe soli kopalnie (11), skoro pierwszy bałwan soli od mas oddzielony rozbijano na mniejsze kruchy, w środku twardej jego spójni górnicy znaleźli ten sam pierścionek złoty z jego znakami, który święta dziewica Kunegunda wrzuciła była do kopalni solnej w Marmarosz, od ojca swego Beli jej darowanej (12). Górnicy nie wiedząc o wypadku w Węgrzech, zanieśli Bolesławowi książęciu jako szczególne zjawisko w kruchu soli wynaleziony pierścionek, który Kunegunda poznała ze znamion, postaci, wagi, okrągłości i diamentu weń wprawionego, że jest rzeczywiście jej i ten sam, który ona wrzuciła do kopalni w Marmarosz. Ten rzadki a niepospolity cud bardzo zdziwił nie tylko wszystkich obecnych, ale też samą Kunegundę, która czule dziękując Zbawicielowi, że sól od ojca doczesnego w Węgrzech żartem darowaną, Ojciec przedwieczny nie tylko dla niej, ale też dla całego narodu polskiego, tajną sprawą za rzeczywisty dar uznać raczył. Przywiozła Kunegunda z Węgier od ojca swego, króla Beli, złote i srebrne naczynia i numizmata, które jej rodzice w upominku dali; ona atoli uczyniła z nich dar niebieskiemu Oblubieńcowi swojemu, kazawszy zrobić z nich kielichy i kościelne naczynia; a resztę na wsparcie biednych obróciła. Po swym powrocie sposób życia swojego ściślejszym zaostrzyła postem, zażywając pokarmów, których starzy przodkowie nasi w Wielkim Poście zażywać byli zwykli. Stąd więc blady kolor okrył jej ciało na twarzy. Ganił Bolesław tę jej surowość, by nierozważnym martwieniem się nie przyspieszyła sobie zgonu rychłego; obiecała mu i wszystkim upominającym ją, że się ograniczy w swej powściągliwości; nic jednak nie opuściła z przedsięwziętego życia, mówiła ona do siebie, że to nie przystoi prawdziwej cnocie, zacząć ją a nie dokonać; a dla okazałości ciała nie godzi się zaniechać ozdoby duszy; skrycie zatem za pośrednictwem jednej a wiernej niewiasty postnych zażywała potraw. Bolesław chcąc przekonać się o jej przyrzeczeniu, pewnego dnia wszedł niespodzianie do jej jadalni, i rzeczywiście zastał Kunegundę jedzącą rybę; chcąc ją przekonać, skosztował, ale z dziwnego rozporządzenia Bożego uczuł smak najprzyjemniejszej mięsnej potrawy; skosztował i wody, lecz i ta przybrała smak wybornego wina. Wielkim zdumieniem ujęty, nie karcił jej, ale wysoko cenił, widząc w niej cudowną łaskę Bożą i życie świętobliwe.

Kiedy Bóg cudowny w świętych swoich bardzo często udzielał liczne łaski ludowi za przyczyną św. Stanisława męczennika i krakowskiego biskupa, Kunegunda troskliwie i nieustannie zachęcała Bolesława swego oblubieńca i Prandotę biskupa do starania się u Stolicy Apostolskiej o kanonizację, której Polacy blisko przez dwieście lat zaniedbywali. A chociaż wyprawieni do Rzymu posłowie doznawali trudności w tej sprawie, z uwagi, że po tak długim upływie czasu, teraz dopiero przywodzą liczne cuda na okazanie świętobliwości patrona i rodaka swojego; ta jednak dziewica Chrystusowa jeszcze silniej budziła w nich nadzieję, że niezawodnie Bóg da szczęśliwy koniec tej sprawie, by w zaczętym nie ustawali przedsięwzięciu. Skoro usunięte zostały wszystkie przeszkody w trzechletnim procesie u Stolicy Apostolskiej, a Innocencjusz IV papież ogłosił kanonizację św. Stanisława, Kunegunda z wielką pociechą miała udział szczęśliwy z biskupami dnia 8 maja w dźwignieniu świętych szczętów jego z grobu w katedralnym kościele krakowskim. Nieskończenie była temu rada, że tak wielkiej uroczystości stała się uczestniczką i że przez długi czas zaniedbaną kanonizację za jej i Bolesława staraniem Bóg z dobroci swej do skutku doprowadzić raczył (13). Atoli religijna ta usługa nie ostudziła wrzącego miłością Bożą serca Kunegundy; podniosła ona pobożny umysł swój do wyższych czynów na zarobek wiecznej chwały, i ku powiększeniu cześci Bogu na ziemi. Umyśliła wystawić w Starym Sączu klasztor dla zakonnic św. Klary, i z tym zamiarem udawszy się do Bolesława książęcia i oblubieńca swego, czule do niego przemówiła: "Widzisz książę, żeśmy oboje weszli w przykładny wiek podeszły, a nie najwięcej nam już zostaje do śmierci naszej, która może niedługo przetnie pasmo życia naszego; wypada nam zatem koniecznie jakim trwałym czynem utorować sobie drogę, za którą niemylnie trafić możem do zbawienia; zwłaszcza, że bezpotomni pomrzemy. Nie przedłużam wyrazów, proszę cię, przyjmij moją radę, i wystaw klasztor dla zakonnic, które przy zachowaniu dziewiczej czystości Bogu służąc, prosić Go będą o zbawienie dla nas, a to w miasteczku Sączu, i opatrz go książęcą hojnością z posagu, który przyniosłam od ojca mojego". Mowa Kunegundy aż do łez poruszyła skłonne ku pobożności serce Bolesława, od razu zatem odpowiedział jej, że nie tylko wystawienia klasztoru dla Klarysek i uposażenia go, ale nawet co tylko przełoży mu dla korzyści zbawienia, niczego jej nie odmówi. Niezwłocznie dopełniając swego przyrzeczenia, kazał stawiać w Sączu (teraz Starym nazwanym) kościół pod tytułem Trójcy Przenajświętszej z klasztorem dla zakonnic św. Klary; zarazem miasteczko Sącz jego własne, jako też młyny na rzekach: Popradzie i Dunajcu, kilkanaście wiosek z gruntami i łąki na utrzymanie stu zakonnic na posag zapisał, z ustąpieniem wszelkiego na zawsze prawa własności, zostawiwszy sobie jedynie obowiązek obrońcy i opiekuna (14). Ale, skoro łaska Ducha Świętego owładnie serce wybrańca do wiecznej chwały i w nim się ustali, do coraz wyższej podnosi je świątobliwości. Kunegunda zagrzana nową łaską niebios, przyjęła trzecią regułę św. Franciszka, i nie tylko ona za zezwoleniem Bolesława czystość poślubiła, ale i on, usilną jej namową skłoniony, wykonał ślub powściągliwości przed biskupem Prandotą w krakowskim kościele. Po zobowiązaniu się regułą, podwoiła umartwienia swego żywota; ściślej niż przedtem pościła, kościoły, szpitale i domy ubogimi i starcami napełnione, boso zwiedzała. Widząc Bolesław, że porą zimową i słotną krew sączyła się z nóg Kunegundy, zawiadomił o tym jej spowiednika, i niewiasty z nią chodzące, nakazując, by ją odwiodły od tego obyczaju. Jakoż spowiednik pod posłuszeństwem kazał jej, by z sobą brała obuwie. Ale Kunegunda, dopełniając nakazu, uwiązawszy u paska trzewiki przy boku, boso atoli zwiedzała kościoły i szpitale. Pobożne to oszukanie doszło do uszu spowiednika, który bardzo nieroztropnie kazał Kunegundzie za lekkie ważenie jego upomnień, siedzieć na ziemi i trzymać w ręku owe trzewiki. W głębokiej pokorze przyjęła tę jawną pokutę i poczytała ją za szczęście dla siebie, że jawnie i z posłuszeństwa mogła naśladować pokornego Zbawiciela.

Aczkolwiek w upływie życia swego zawsze jakąś zajmowała się pracą, jednak po przyjęciu reguły w każdej chwili potem naznaczała dla siebie zatrudnienie; po dopołudniowym nabożeństwie, posiliwszy się nieco, trudniła się robotą, i te wyroby swoje rozdawała kościołom, klasztorom, lub ubogim osobom, skąd poiła swe serce wielką rozkoszą, że z pracy rąk swoich mogła czynić jałmużnę.

Kiedy już dobiegał rok czterdziesty powściągliwego jej małżeństwa z Bolesławem, i kiedy ten książę i monarcha polski ujęty został śmiertelną chorobą, a do jej oddalenia, za troskliwym Kunegundy staraniem, wszystkie środki sztuki lekarskiej chybiały celu swego; gdy na koniec opatrzony śś. Sakramentami, dnia 10 grudnia 1279 r., opuściwszy przemienne szczęście świata w zamku krakowskim, przeniósł się do życia lepszego; Kunegunda w sam tylko dzień jego zejścia z umiarkowaniem płakała go, jako opiekuna swojego i stróża jej czystości. Nazajutrz cały umysł i nadzieję swoją obróciła ku Bogu, właśnie jakby i sobie śmierci życzyła. Po uroczyście odbytym, według chrześcijańskich obrzędów, pogrzebie zwłok Bolesława w kościele oo. Franciszkanów krakowskich, panowie polscy, i Paweł biskup usilnie prosili ją, a nawet za wpływem osób pobożnych i znamienitych, nalegali na nią, by przyjęła rządy państwa, obiecując jej to samo posłuszeństwo, wierność i miłość, jaką mieli ku Bolesławowi. Ale ona błagała ich o tę samą litość, jaką zawsze mieli nad nią, by ją od tego uwolnili ciężaru; i ze łzami podziękowawszy im za to zaufanie w niej położone, odpowiedziała: że sobie nie życzy obarczać się sprawami tego świata, owszem skrzętniej chce pracować około swego zbawienia, i zupełnie oddać się bogomyślności. Rozgłoszona wieść żałosna, że księżna wydala się na zawsze z Krakowa, obudziła nieutulony żal, płacz i narzekanie pomiędzy ubogimi wdowami, sierotami i biedakami, że utracają matkę, opiekunkę i jedyną ich wspomożycielkę. Kunegunda, chcąc tym narzekaniom rychły położyć koniec, czym prędzej rozdała do kościołów i pomiędzy ubogich wszystkie swe kosztowności, i we wdowiej sukni udała się z siostrą swoją Jolentą wdową po Bolesławie, poznańskim książęciu, do klasztoru w Starym Sączu, za jej staraniem wystawionego. Nieskończenie rada była przełożona, oraz całe zgromadzenie cieszyło się z przybycia do klasztoru ich fundatorki. Obrała sobie Kunegunda skromną z zakonnicami celkę, a z wielkiej radości, że osiągnęła cel zamierzony, czułe dzięki składała Panu Bogu. Ściśle przestrzegając zakonnego powołania, mięsnych pokarmów nie jadła, raz tylko na dzień zasilając się pokarmem, ile utrzymanie życia wymagało. Tak się od razu wzniosła do wyższej doskonałości zakonnej, że jej pokorę i pobożność podziwiały wszystkie siostry zakonne. Wypuściwszy z umysłu wysokie swe urodzenie i godność książęcą, uważała się za służącą sióstr zakonnych; uniżała się do obowiązków klasztornych; ochotnie pełniła tygodniowo przypadającą posługę, obmywała naczynia kuchenne i refektarskie, nosiła drzewo, wymiatała śmieci i w głębokim ukorzeniu do siebie mówiła: "Kunegundo, oto jest czas, miejsce i stan, który wymaga od ciebie innych obyczajów i ściślejszej doskonałości żywota; silniejszym nitem miłości powinnaś spoić z Bogiem serce i myśl twoją, i cnotliwymi czynami uświęcić twe powołanie. Weszłaś na wąską ścieżkę, zamknęłaś się w klasztorze dziewic Bogu poświęconych: chroń się tego przezornie, byś w zakonie nie poniżyła przez zaniedbanie tych czynów, któreś na świecie wypełniała".

W książęcym stanie, pragnąc wyższej życia świętobliwości, tę dopiero w klasztornym ustroniu przykładnymi czyny w całym osiągnęła rozwoju: ścisłe zachowanie przepisów zakonnych i klasztornych obyczajów, nie tylko stawiło Kunegundę na równi ze starymi zakonnicami, ale nawet przewyższyła je swą świętobliwością. W każdy piątek dla uczczenia Zbawcy, który w ten dzień bolesną mękę i śmierć sromotną poniósł, zupełnie pościła, żadnych pokarmów nie zażywając; w sobotę zaś i w każdą wigilię do Najświętszej Panny Maryi i świętych Bożych, cały dzień nic nie jedząc, w wieczór dopiero zasilała się kawałkiem chleba i trochą wody. Do tego martwienia przydawała inne ostrości żywota: porą zimową w letnim habicie i boso chodziła, zimnem uskramiając zmysły ciała swojego. Wstawszy z twardej pościeli, o północy szła na modlitwę do świątyni Pańskiej, a według upodobanego zwyczaju, kładąc się krzyżem na ziemi przed wizerunkiem ukrzyżowanego Zbawiciela, w żywych i rzewnych westchnieniach rozpamiętywała bolesną Jego mękę; potem wstawszy, ciało swe postem zwątlone i wynędzniałe dyscypliną srogo chłostała. Taka była pobożność Kunegundy w sądeckim klasztorze. A chociaż od kolebki niezmazanym życiem i cnotliwymi czyny jaśniała, ten atoli jej żywot zakonny pokutnym męczeństwem nazwać należy (15). Ile jej zostawało czasu od nabożeństwa i zatrudnień klasztornych, ten cały obracała na usługę około chorych sióstr zakonnych, podając im zasilenie; zimową porą w piecach im paliła; a ciesząc je w chorobie, z uprzejmością nawet powszechne usługi im czyniła. Siostry zakonne obrały ją przełożoną klasztoru, i ani usilne prośby, ani łzy nie uwolniły jej od tego urzędu; wówczas ona niemniej jak w świeckim jeszcze stanie z dochodów, którymi klasztor ten uposażyła, wspierała ubogie i chore osoby, uciśnione wdowy i sieroty, pod swą przygarniając opiekę. Dla ojców Franciszkanów klasztoru w Starym Sączu na każde ich prowincjalne zgromadzenie po 200 złotych ówczesną monetą dawała. Ale co powiedział święty Paweł apostoł: "Wszyscy, którzy chcą pobożnie żyć w Jezusie Chrystusie, cierpieć będą prześladowanie", to się niestety! i na Kunegundzie ziściło; albowiem kilku nikczemnych a przewrotnych Franciszkanów klasztoru sądeckiego, którzy bez powołania wszedłszy do św. zakonu, niewdzięczni za odbierane od Kunegundy dobrodziejstwa, zazdrością pobudzeni, wypaczając jej życie świętobliwe dlatego, że się niemal co dzień spowiadała ojcu Boguchwałowi Franciszkanowi, poważyli się rzucić na nią, 60 lat już wtedy liczącą, haniebną potwarz, bezbożnie rozgłaszając, jakoby się ze spowiednikiem Boguchwałem grzechem nieczystości kaziła. W skutek potwarzy doniesionej o. kustoszowi i gwardianowi krakowskiego klasztoru, ojciec Boguchwał został wezwany do Krakowa dla odebrania surowej kary i pokuty za to świętokradzkie nadużycie. Siostry zakonne, świadome świętobliwego życia Kunegundy, srodze obrażone tą potwarzą i obelgą, stanęły śmiało w obronie jej niewinności. Ale ona upomniała je uprzejmie i powiedziała im: "Kochane siostry i córki moje, nie przeszkadzajcie dopuszczeniu Bożemu i cierpliwości mojej, bo grzechy i przewinienia moje na większą karę u Boga zasłużyły, póki ich nieskończone Jego miłosierdzie nie przemaże. Cierpliwość nam koniecznie potrzebna, bo ona każde dzieło udoskonala; a za wielkie utrapienia w tym życiu cierpliwie zniesione, Bóg sprawiedliwy wielką nagrodę w niebie zgotował". Tymi uwagami uspokoiła ona swe siostry, ale zakonnicy coraz srożej obruszali się w klasztorze, i gdy na ich skargę natychmiast kazał ojciec kustosz stawić się ojcu Boguchwałowi do klasztoru krakowskiego, a na jego miejsce posłał do Sącza ojca Piotra Odana, rodem Czecha, ostrego Franciszkana; ten zrazu uwierzywszy owym potwarzom, pobożne czyny Kunegundy jako obłudne miał w podejrzeniu. Wszakże nie zupełnie wierzył cudzym mowom i uszom swoim, chciał on naocznie przekonać się o jej pobożności: a tak przyszedł niespodzianie do klasztoru, i tajnie usunął zasłony od oratorium, w którym się wtedy samotnie modliła Kunegunda, chcąc podejść ją, jak mniemał, w udawanej pobożności. Lecz oto! ujrzał ją światłem niebieskim całą jaśniejącą i rozpromienioną w skromnej i kornej postawie modlącą się; a nie mogąc cielesnymi oczyma swymi znieść owego blasku jasności nadprzyrodzonej, padł twarzą na ziemię zalawszy się łzami, i z wielkim podziwem patrzał na rozpromienioną oblubienicę Chrystusową, nie mogąc pojąć bezczelnej potwarzy przewrotnej swej braci zakonnej. Z surowego więc karciciela stał się jej czcicielem i prawym głosicielem jej cnót i świętobliwego żywota. Cudowne to widzenie opowiedział zakonnicom, skarcił oo. Franciszkanów i od razu doniósł ojcu kustoszowi o tym sumiennie.

Kiedy w r. 1287 horda tatarskich pohańców głodem i nędzą w swym kraju nękana, wtargnęła do Polski, a Leszek Czarny, książę krakowski i sandomierski, wahając się dać jej mężny odpór, uszedł do Węgier; z jego odejścia korzystając barbarzyńcy, ogniem i mieczem burzyli Małą Polskę, a doznawszy tylko pod Sandomierzem i pod Krakowem słabego odporu, w ciągłych turniejach spieszyli ku Karpatom, zniszczyć resztę miasteczek i dziedzin polskich, i już zbliżali się ku Sączu. Kunegunda zatrwożona nadchodzącymi Tatarami, udała się z dwiema rodzonymi siostrami, Jolentą i Konstancją, wdową po Leonie książęciu lwowskim, oraz z 70 zakonnicami do blisko położonej nad Dunajcem warowni zamku, Pieniny zwanego. Gdy nie starczyło tyle koni i wozów klasztornych do zabrania wszystkich zakonnic, resztę osób włościanie z wiosek klasztornych wezwani na wózkach swych wieźli; wjechawszy między Karpaty, posłyszeli o nadciągnionych w trop za nimi barbarzyńcach, a tak ze strachu uciekając, gdzie który mógł, odbiegli reszty zakonnic w lasach śniegami zasypanych, działo się to bowiem w porze zimowej, nie zważając na rzewne ich błagania. Stroskane zakonnice wystawione na widoczne niebezpieczeństwo, bez ratunku i pomocy, udały się z gorącymi modły do Boga, wzywając nieobecnej Kunegundy, która już pociągiem klasztornym w zamku Pieniny, ze starszymi zakonnicami stanęła. Nie były atoli w swej ufności zawiedzone, bo za prośbą i zasługami Kunegundy, bez szwanku z pomiędzy hufca Tatarów ocalone: Zofija, Klara, Salomea i inne zakonnice, pojedynczo i pieszo przyszły do zamku Pieniny, ku opiekunce i matce swej Kunegundzie. Niedługo potem Tatarzy pokusili się dobyć zamku Pieniny; zakonnice strwożone, z wielkim płaczem i łkaniem padły u nóg Kunegundy, prosząc ją o modlitwę za nimi do Boga, aby nie wpadły w ręce pohańców, i nie były zagarnione do sromotnej niewoli. Bojaźnią ich i rozpaczą oblubienica Chrystusowa pobudzona, cieszyła je, mówiąc: "Ufajcie Bogu, córki moje, rychło pomoc Jego wybawi nas z niebezpieczeństwa". Padła Kunegunda na kolana, modląc się ze łzami; w tej więc chwili barbarzyńcy natarczywie dobywający zamku, jakąś niepojętą przerażeni trwogą, jakby z wyższego nakazu odstąpili od twierdzy, z większym pośpiechem, niżeli ku niej przyszli. Po wyjściu Tatarów z Polski, którzy zagarnęli w niewolę dwadzieścia jeden tysięcy dziewic i młodzieńców, oprócz innych mężczyzn i niewiast, Kunegunda wróciła ze swym zgromadzeniem do sądeckiego klasztoru, aleć nie zastała ani w klasztorze, ani w jego wioskach, ani też w okolicy żadnej zgoła żywności ni dobytku, bo pohańcy wszystko zużyli i z sobą zabrali; same tylko budynki klasztorne ocalały. W tym ucisku udała się do miłośnika swojego Chrystusa Pana, i z niewyczerpanej Jego opatrzności dziwnym sposobem cało wyżywiła swoje zgromadzenie aż do nowych zbiorów.

Jeszcze za życia swego zajaśniała Kunegunda w sądeckim klasztorze nadprzyrodzonymi dary, które jej Zbawiciel udzielał. Zakonnice w tym klasztorze nie miały wody źródlanej, ale ją brały ze studni głęboko wykutej, a w tej bardzo często podczas posuchy wody nie stawało, zwłaszcza, gdy Dunajec blisko klasztoru płynący znacznie bywał zmniejszony. Płynął niedaleko klasztoru potok, zwany Przeszcznica, toczył on czystą i dobrą wodę, której mu inne z gór spadające dostarczały strumyki. Pragnąc Kunegunda zapobiec owemu niedostatkowi, myśl błoga zachęciła ją, by z niego sprowadzić wodę do klasztoru; ale znacznie wysokie pagórki przeszkadzały jej zamiarowi. Udawszy się z ufną modlitwą o pomoc do Boga, u którego nic nie ma niepodobnego; podpierając się laską lipową, poszła z kilką zakonnymi siostrami ku źródłu tego potoku, chcąc je sprowadzić do klasztoru. Przyszedłszy ku zdrojowi, rozkazała mu mocą swej modlitwy, by opuścił swe koryto, a płynął za śladem, który mu wskaże. Prawdziwie cudownym sposobem żywioł wody usłuchał rozkazu Bożego, bo opuściwszy zwykłe koryto, płynął za śladem przez Kunegundę ową laską zakreślonym, około pagórków przeszkodnych, nowym i niezwykłym korytem aż do zabudowań klasztornych. Wszyscy obecni z wielkim podziwem patrzyli na ten cud rzadki; dziś jeszcze ów potok, Przeszcznica zwany, przez zabudowania klasztoru sądeckiego płynący, tego czynu dowodzi (16). Tę samą laskę lipową, której Kunegunda używała do podpierania się, utkwiwszy wtedy w ziemi przy kościele, nazajutrz rano kazała przynieść ją sobie; ale laska przez tę noc wydała z siebie wyrostki a nawet zielone gałązki, na dowód świętobliwości i nieskażonej niewinności św. Kunegundy; potem urosła z niej wielka lipa, i przez kilka wieków istniała. Ubogacił Chrystus swą oblubienicę i tym darem, że pocałowaniem uzdrowiła chorego. Katarzyna z Odolan, zakonnica klasztoru sądeckiego, cierpiała nieznośną boleść oczu, skoro ją Kunegunda w oczy pocałowała, niebawem ozdrowiała. Ojciec Boguchwał, jej spowiednik, śmiertelnie chorując, już bliski był zgonu; Kunegunda gorąco prosiła Boga o przywrócenie mu zdrowia; nagle ukazała się nad nią niezwykła jasność, jakby się niebo otworzyło; będąc zdumiona, co by ona znaczyła, zjawił się przed nią Franciszek św. w śnieżnej szacie, ciesząc ją: "nie troszcz się, rzecze, córko moja, o syna mego Boguchwała, acz go powołać miałem do uczestnictwa wiecznej chwały, za twoją prośbą jeszcze przy życiu zostanie"; w tej samej chwili usługujący choremu Bogusławowi braciszek przyszedł ku niej: Kunegunda powiedziała mu, że ojciec spowiednik już konający, żyć będzie; i rzeczywiście do zdrowia powrócił. Zakonnica imieniem Osanna Ziołkońska, wszedłszy przypadkiem do oratorium, w którym się bł. Kunegunda samotnie modliła, ujrzała tę służebnicę Chrystusową zdrojem łez zalaną i z wizerunkiem Najświętszej Panny Maryi na ołtarzu stojącym słodko rozmawiającą; Ziołkońska słyszała głos wyrazów, które z wizerunku Najświętszej Maryi w postaci promienia wychodziły, ale słów nie rozumiała. Z wielkim podziwem patrzała na Kunegundę, nadprzyrodzonym światłem rozjaśnioną, a w głębokim rozmyślaniu zanurzoną. Kunegunda ni wnijścia Osanny, ni jej obecności nie postrzegła; a gdy to widzenie drugim wyjawiła zakonnicom, te zabroniły jej tego opowiadania za życia Kunegundy, jako też wchodzenia do jej oratorium, by nie przeszkadzać jej rozmowie z niebiany. Tego samego dnia przywieziono do sądeckiego klasztoru człowieka, imieniem Siestrzenulka, którego szatan opętał; miotał nim i trapił go we dnie i w nocy. Kunegunda, ulitowawszy się nad nieszczęśliwym, znakiem krzyża przeżegnała opętanego, rozkazując szatanowi opuścić go; ale szatan hardy, miotając nieszczęśliwym, wóz, na którym był przywieziony, w powietrze podnosił, wołając: "biada mnie nędznemu i potępionemu, że mam być na rozkaz jednej Węgierki wypędzonym". Odpowiedziała mu: "chociażem niegodna służebnica Chrystusowa, ty jednak duchu nieczysty powinieneś lękać się Boga Najwyższego i ulegać sługom Jego"; szatan nie mogąc znieść tych wyrazów, niezwłocznie opuścił owego człowieka, którego przedtem długo trapił. Żywiła go potem Kunegunda przy klasztorze czas niejaki, i odesłała go zdrowym do jego domu.

Dziewczynka imieniem Klara, córka Jakuba, mieszkańca Sącza, przez nieszczęśliwe spadnięcie z piętra, w domu swych rodziców, złamawszy kark, życie utraciła. Strapieni jej rodzice rzewnie jej płakali. Na wieść tego wypadku zbiegło się wielu mieszkańców; jedni radzili, by zmarłą córeczkę zanieść do Kunegundy, drudzy mówili, że to na próżno. Rodzice z wielkiej miłości ku swej córeczce, zanieśli ją do służebnicy Chrystusowej i na klęczkach rzewnie prosili, by ciężkim smutkiem stroskanych pocieszyła, a swą modlitwą życie ich córeczce przywróciła. Kunegunda rozczulona prośbą rozrzewnionych, modląc się kornym sercem do Stwórcy wszech rzeczy, uczyniła znak krzyża św. na głowie umarłej Klary, i wstać jej kazała; dziewczynka ożyła i wstała od razu za jej rozkazem. Zakonnica Paulina drugiej zakonnicy Zofii przypadkiem prawe oko świecą wypaliła, którego źrenica tak była uszkodzona, że oko zupełnie zepsute zostało. Powstało wielkie narzekanie między zakonnicami na Paulinę, i często przykrymi karcono ją wyrazami. Pewnego dnia zakonnice wprowadziły Zofiją do oratorium bł. Kunegundy, i prosiły ją, by swymi modlitwami uzdrowiła oko biednej Zofii. Przyjęła je uprzejmie, a udawszy się z prośbą do swego oblubieńca Chrystusa, uczyniła znak krzyża św. na skaleczonym oku, oddaliła od niej ślepotę, boleść i ranę, przywróciła jej pierwszą widzenia władzę.

Kreśląc w krótkości te rysy pełnego żywota bł. Kunegundy, opuszczamy wiele czynów jej litości, jałmużn      i łask cudownych, które za jej wstawieniem się Bóg miłosierny udzielał rozmaitym nieszczęściem znękanemu ludowi; długi bowiem szereg dobrodziejstw przyszłoby napisać, gdybyśmy wszystkie sprawy jej dobroci wyszczególnić chcieli. Kiedy już dobiegała doczesności kresu, pilniej ona niż przedtem zaczęła gotować się na śmierć, modląc się dniem i nocą, by tym pewniej osiągnąć mogła wieniec nagrody w wiecznej chwale. Dnia 1 września roku 1291 ujęła ją choroba, która wzmagając się, wątliła jej siły żywotne. Wszakże leżąc na łożu boleści Kunegunda, nie opuszczała żadnego nabożeństwa, odmawiała pacierze zakonne i inne modły nabożne; a oparta na ramionach zakonnic, słuchała Mszy świętej. Podczas tej ostatniej a bardzo dotkliwej choroby ukazali się Kunegundzie: śś. Jan Chrzciciel, Jan Ewangelista i bł. Salomea, pocieszyli ją uprzejmie, mówiąc do niej: "Nie bój się córko, ale bądź pewna niebieskiej nagrody, niedługo osiągniesz ją, skoro wyjdziesz z więzów ciała twojego". Kiedy jej niemoc dnia 17 lipca 1292 r. wzmogła się do tego stopnia, że dla zupełnie osłabionych sił jej ciała, zdawała się już ostatnia dobijać jej życia godzina: siostry zakonne udały się do Boga z wielkim płaczem, narzekaniem i gorącą modlitwą, aby jeszcze nie wzywał do siebie kochanej ich matki, pocieszycielki i jedynej opiekunki, i nie pogrążał ich nagle w głębokim smutku i strapieniu. Jakoż wysłuchane zostały rzewne ich łkania. Poznała ona to w duchu łaski, kazała zatem przywołać je i powiedziała im uprzejmie: "Coście uczyniły siostry kochane? oto Najświętsza Maryja, królowa nieba, ukazała mi się i upewniła mnie, iż w następną sobotę (dnia 20 lipca) mój oblubieniec Jezus Chrystus wezwie mnie do siebie; atoli na prośby wasze nieco przedłużonym został żywot mój na ziemi; teraz nie wiem kiedy ostatni moment zgonu mojego nastąpi; niech wam to Bóg przebaczy". Od tej godziny w każdym momencie, w żywym uczuciu serca, wysławiała Boga w Trójcy jedynego, że ją zachować raczył w nienaruszonej dziewiczej czystości i silną łaską swą uzbroił do zwalczenia miłośników świata, ciała i szatana. Skoro nadszedł ów upragniony dzień i godzina, w której miała niezmazaną duszę swoją oddać Stwórcy swojemu, kazała zadzwonić na siostry, by się do niej zgromadziły; w ich zatem obecności przyjąwszy najświętszy Wiatyk, ów zasiłek na drogę do życia wiecznego, ile jej sił starczyło, podniosła się na łożu i w ostatnim upominku czule do nich przemówiła: "Wiadomo wam, rzecze, najmilsze córki moje, żem zawsze i usilnie zachęcała was do coraz wyższej cnotliwości życia zakonnego, ukazując wam niemylną drogę do zbawienia; że miłosierdzie Boże wywołało was z wrzawy burzliwego świata i przywiodło do zaciszy świętego zakonu waszego; że i ja, zgromadzając was do tego klasztoru, nie pokładałam nadziei w ludzkiej potędze, ani w królewskiej opiece, ale całą ufność moją położyłam w pomocy Bożej. Rozważcie kochane córki powołanie i śluby wasze, które oblubieniec wasz Chrystus w sercach waszych zawiązał, a tak: im zacniejsze powołanie wasze i ściślejsze obowiązki, tym też większa od drugich ludzi powinna być świętobliwość wasza. Chrońcie się przezornie nie tylko grzechu, ale i postaci jego, przestrzegając dziewiczej niewinności. Niechaj jedynym żywiołem dla serca waszego będzie politowanie, pobożność i miłość wzajemna między wami; powściągajcie język wasz nie tylko od obmowy, ale nawet od wszelkiego płochego i nieużytecznego słowa. Cierpliwość w przygodach, uprzejmość w pożyciu niech na umysłach waszych usiędą. Ja zaś pierwsza z grzeszników, ufając w miłosierdziu Bożym, stanę za pośredniczkę pomiędzy wami a oblubieńcom naszym Jezusem Chrystusem", itd. Skoro Kunegunda słabym już głosem ukończyła te pożegnalne wyrazy, odezwały się siostry zakonne w nieutulonych łkaniach i płaczu: "O! matko nasza najdroższa, komuż nas zostawiasz, stroskane i opuszczone córki twoje! któraż inna zdoła tak cieszyć nas i starać się o nas, jak ty troszczyłaś się; wiemy, że pragniesz pospieszyć do niebieskiej ojczyzny po wieniec nagrodny ręką Zbawiciela dla ciebie uwity, ale my pragniemy, byś nas dłużej twym pobożności przykładem udoskonalała". Zbliżyła się potem ku niej Gryfina, po Leszku Czarnym wdowa, która niedawno przybyła z Czech do Sącza, i mówiła do gasnącej Kunegundy: "O! matko ukochana, o! pani nasza, azali już czujesz nadchodzącą godzinę tego na zawsze od nas odłączenia?". Odpowiedziała umierająca wszystkim obecnym: "Utulcie córki kochane łzy i łkania wasze, i zostawcie mnie na chwilę spokojną; oto już nadeszła godzina, w której Chrystus Pan, mój oblubieniec, wieczną chwałą uwieńczy skronie tych, którzy Mu z całego serca wiernie służyli". Tajemnie modliła się prawie przez godzinę, wzywając świętych Bożych ku pomocy; potem prosiła o namaszczenie siebie Olejem św. Gdy bracia zakonni spełnili ten obrzęd, kazała siostrom ustąpić nieco na stronę; zapytana o powód, odpowiedziała: "nie widzicież Zakonodawcę naszego Franciszka św., który przyszedł pocieszyć mnie przy zgonie?". Nieskończenie ucieszyły się tym siostry zakonne, że i niebianie obecni są jej zaśnięciu. Kiedy już miała oddać ostatnie tchnienie, w słodkim uczuciu serca przemówiła: "O! dobry Jezu, o najdroższy Odkupicielu i Oblubieńcze mój, który w obecnej godzinie przed Twoje oblicze stawić mi się nakazujesz, Ty wiesz, żem Cię nad syny ludzkie najpiękniejszego, czystym a nieskażonym sercem wyżej umiłowała, bezpiecznie zatem nie przez moje zasługi, ale przez zasługi niewinnie przelanej krwi i śmierci Twej do Ciebie przychodzę; proszę Cię ukorzonym sercem, racz mnie przyjąć do siebie i na łonie Abrahama umieścić; Ojcze! w ręce Twoje oddaję ducha mojego". Potem zwiesiła ku piersiom swe oblicze i słodko zasnęła w Panu. Dusza jej święta, z więzów doczesnych uwolniona, światłem nadprzyrodzonym rozjaśniona, wznosiła się ku życiu wyższego szczęścia w niebiesiech. Odtąd już nie okiem wiary i nadziei, ale rzeczywiście zaczęła się wpatrywać w niepojętą zmysłem ludzkim piękność oblubieńca swego Jezusa Chrystusa, którego za życia całym kochała sercem. Przeżywszy lat trzynaście w zakonie, w 68 roku wieku swego, przed wschodem słońca, dnia 24 lipca 1292 roku przeniosła się do wieczności. Powitała się Kunegunda u podwoi wiecznego Pana z orszakiem świętych ziomków naszych, a Zbawiciel podał do jej rąk lilię dziewiczej niewinności i zasłużoną ciągłym a dobrowolnym martwieniem ciała swojego palmę męczeńską.

Po szczęśliwym przejściu duszy Kunegundy do lepszego żywota, jej błogosławione zwłoki wydawały woń tak przyjemną, jak zapach balsamu, czuli ją wszyscy obecni jej zgonowi. To ciało, co za życia postami, czuwaniem, biczowaniem, włosiennicą było martwione i wyrażało postać żółtą i siną, po śmierci lśniło się dziwną białością, a wargi różowym kolorem ozdobione, właśnie jakby uwielbionego ciała przybrało znamię. Bóg cudowny w wiernych sługach swoich objawił zgon Kunegundy niektórym pobożnym osobom. Elżbieta, zakonnica, szlacheckiego rodu z Węgier, znana z pobożności i cnoty w klasztorze sądeckim, przez całą noc znużona czuwaniem przy Kunegundzie bliskiej śmierci, przed brzaskiem dnia udała się na modlitwę do oratorium, w którym Kunegunda zwykła była modlić się; gdy zasnęła od znużenia, we śnie widziała duszę jej w postaci jasnej gwiazdy, a świetny orszak niebian otaczał ją i z niepojętą radością i śpiewem unosił się z nią ku niebu. Obudziwszy się, usłyszała, że Kunegunda jej przełożona już nie żyje, swoje zatem widzenie nie za urojone, ale za rzeczywiste uznała. W tej samej chwili, kiedy Kunegunda żyć przestała, podobne widzenie miały drugie dwie zakonnice w sądeckim klasztorze, Tomka i Budka, rodem Polki. Pewien mieszkaniec Sącza, Pawlik, wprawdzie ubogi w doczesne mienie, ale zamożny w pobożność i cnotę, mąż prawy i bez nagany, gdy według swego zwyczaju wstawał o północy na modlitwę i oddawanie cześci Bogu śpiewem Psalmów u podwoi parafialnego kościoła św. Elżbiety, tego samego dnia 24 lipca w pierwszym ranku nie we śnie ale na jawie widział własnymi oczyma nad klasztorem zakonnic w Sączu, a szczególniej nad mieszkaniem Kunegundy, wielkim światłem rozjaśnioną gwiazdę z nieba spuszczającą się i cały klasztor jej blaskiem oświecony, a w środku tej gwiazdy ujrzał jakby krąg słonecznym światłem otoczony ku niebu unoszący się. Nie mógł on w tej chwili pojąć, co by znaczyła owa spuszczająca i wznosząca się świetna gwiazda, ale skoro się niezadługo potem dowiedział, że Kunegunda dokonała żywota, rozgłosił wszystkim mieszkańcom, że w tej samej chwili widział, jak święta jej dusza w postaci krągu słonecznego niepojętą jasnością odziana, ku niebu się unosiła. Przepowiedział zarazem, że św. Kunegunda cudownymi łaskami wkrótce na ziemi polskiej zajaśnieje. Przez trzy dni tajono zgon bł. Kunegundy w klasztorze sądeckim, z obawy, by głośny w owym czasie rozbójnik, Westupczon, w tych okolicach mający znaczny hufiec wojska z łotrów i wygnańców zebrany, nie napadł na klasztor i nie złupił go, skoroby się dowiedział o śmierci ksieni. Dla tej przyczyny nierychło rozeszła się wieść o jej zgonie. Tego też dnia 24 lipca świętobliwy i rzadkiej pobożności kapłan, imieniem Chrystian, kanonik kolegiaty wiślickiej, w krakowskiej diecezji, gdy się tej samej godziny modlił w wiślickim kościele, pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, dwa dni drogi od Sącza odległym, w brzasku dnia, nim słońce swe promienie na ziemię rzuciło, widział naocznie duszę św. Kunegundy wielkim światłem rozjaśnioną, którą aniołowie ze śpiewem, w szybkim do nieba unosili biegu; a nie wiedząc co by to za święta i wzniosła dusza z tak uroczystym śpiewem w towarzystwie niebian wstępowała do wiecznej chwały; w głębokim ukorzeniu proszącemu, głosem nadprzyrodzonym odpowiedziano, że to jest dusza św. Kunegundy, księżnej krakowskiej, która za to, że wszystko opuściła co ma świat miłego, do wiecznego oglądania oblicza swego oblubieńca Jezusa Chrystusa przez aniołów była niesiona. Za tę objawioną sobie odpowiedź, wielbił miłosierdzie Boże i tego samego dnia opowiedział to widzenie wszystkim kanonikom i kapłanom wiślickiego kościoła, którzy niezwłocznie wyprawili konnego posłańca do Sącza dla sprawdzenia widzianego objawu. Skoro kapłan z Wiślicy, dla przekonania się wysłany, przybywszy do Sącza, dowiedział się o dwóch objawach duszy bł. Kunegundy w Sączu po jej zgonie wydarzonych: zganił to zakonnicom, że tak długo taiły śmierć Kunegundy i nie starały się uczcić jej uroczystym pogrzebem. Ucieszone doniesieniem o jej w Wiślicy zjawieniu, dopiero wtedy z wielkiej radości dzwonami ogłosić kazały jej zaśnięcie, i z religijnym czci okazem pogrzebowe nabożeństwo zostało odprawione.

W upływie lat piętnastu po śmierci Kunegundy, Bóg wszechmocny palcem swej potęgi udzielał swe łaski rozmaitym zewsząd do jej grobu przybywającym osobom; rzeczywiście też za jej wstawieniem się do Boga 8 umarłych do życia wróciło, 15 więźniów i niewolników z więzień wyszło, 60 ślepych władzę widzenia odzyskało, 700 osób obojej płci od rozmaitych niemocy było uzdrowionych. DŁUGOSZ piszący jej żywot, użala się na Polaków, a szczególniej na niedbalstwo oo. Franciszkanów sądeckich i na biskupów krakowskich: Prokopa i Jana Muszkatę, że tych osób z imion, dnia i roku nie zapisywali.

Dziewięcioletnia panienka Dobrosława, córka hrabiego Marcina z Czyrzyca, spadła z baszty z wysokości 20 łokci, spadnięcie to znaczny łoskot, jakby ciężki kamień runął, uczyniło; na głos łoskotu ludzie zeszli z baszty dowiedzieć się o wypadku, lecz niestety, ujrzawszy córeczkę pana swego siną już bez duszy, trochę piany z ust toczącą, zawiadomili rodziców o smutnym tym wypadku. Matka jakoby szałem ujęta, wybiegła, a widząc swe dziecię nieżywe, z żałosnym i rzewnym płaczem włosy z głowy wyrywała; wszystkich nawet domowników srogi smutek ogarnął. Gdy prawie cały dzień aż do nocy upłynął na samym narzekaniu, bez wszelkiej pociechy i ludzkiej nadziei przywrócenia życia Dobrosławie, udano się do pomocy Bożej za przyczyną bł. Kunegundy, której powszechność już wtedy cudowne skutki szeroko rozgłosiła. Rodzice żywą wiarą i mocną nadzieją ukrzepieni, ofiarowali martwą dziewczynkę Bogu i św. Kunegundzie, że się ku jej grobowcu z uroczystym darem udadzą, jeśli przez jej zasługi wróci do życia. Cudowny Bóg w Świętych swoich: zaraz po wykonanym ślubie, dziewczynka o skałę rozbita i długo nieżywa, ożyła; zniknęła od razu wszelka siność i zranienie. I rzeczywiście nazajutrz udali się rodzice z domownikami do grobu bł. Kunegundy; wielki ten córki swej wypadek i cudowne onej zeznali ożywienie. A że przez to ciężkie stłuczenie Dobrosława utraciła słuch w jednym uchu; gdy więc po upływie roku rodzice jej wieźli ją z upominkiem do Sącza ku grobowcu Kunegundy, z ufnością, że im tę łaskę u Boga wyjedna, dziewczynka o pół mili od Sącza w drodze, ujrzawszy klasztor, zmysł słuchu odzyskała; przybywszy do klasztoru, dopełniła ślubu, a rodzice dobrodziejstwo to w roku 1307 w drugie święto Wielkanocy urzędownie zaświadczyli.

 W roku 1308 silny pęd północnego wiatru zwalił wielkim śniegiem przysypaną chatę włościanina Wojciecha, we wsi Gołkowicach. Zwalisko chaty przygniotło belkami córkę jego Jarosławę i życia ją pozbawiło. Rodzice zająwszy się uprzątaniem drzewa zwalonej chaty, znaleźli pod belkami ciało córki stłuczone i zupełnie zgniecione, a nawet jej usta śniegiem napełnione. Smutny ten widok obudził w rodzicach rzewny płacz i krzyk żałosny. Zbiegli się niemal wszyscy mieszkańcy wioski, a nie było innego ratunku, jak udać się do Boga za wezwaniem pomocy błogosławionej Kunegundy; zapalili przeto świecę poświęconą i nieżywą dziewczynkę ofiarowali z korną a ufną modlitwą opiece bł. Kunegundy; prosząc o wskrzeszenie córki, uczynili ślub, że się z nią do jej grobu z upominkiem udadzą. Od zachodu słońca aż do rana gorąco modlących się nie zawiodła nadzieja; skoro słońce wschodzić zaczęło, dziewczynka z podziwem wszystkich obecnych wstała, na wszystkich członkach stłuczonych zdrowa, a nawet siność z ciała jej zniknęła, i ślub przez rodziców uczyniony u grobu bł. Kunegundy spełniła. Ten wielki cud palcem Bożym za przyczyną bł. Kunegundy zdziałany, wszyscy obecni zaświadczyli. W tym samym roku Klemens, wieśniak z sioła Wiśnicze, słysząc wielki krzyk pasterzy w polu, ile zdołał pospieszył im z pomocą, lecz niestety! ujrzał na polu swą córeczkę Agneszkę nieżywą, której wilk rozdarł wnętrzności, że się trzewa z niej wydobywały; wziął ją do domu z nieutulonym narzekaniem i płaczem. Matka dziewczynki Gertruda, tegoż dnia wracająca z Bochni do domu z jarmarku, dowiedziawszy się w drodze o smutnym swej córeczki zdarzeniu, ze łkaniem padła na ziemię i w czułych westchnieniach prosiła bł. Kunegundę o przywrócenie życia jej córeczce. Rzecz podziwienia godna: skoro ukończyła swą modlitwę i ślub uczyniła, przyszedłszy do domu napełnionego sąsiadami litującymi się nad przygodą dziewczynki, zastała ją do życia przywołaną         i uzdrowioną; na znak tylko jej rozszarpania i śmierci przez wilka zadanej, krwią była zbroczona. Niezwłocznie więc udała się z nią do grobu bł. Kunegundy, spełniła ślub upominkiem i pod przysięgą zeznała to cudowne córki swej ożywienie.

 Kończąc rys życia bł. Kunegundy, opuszczamy wiele łask wszechmocnością Boga za jej przyczyną uczynionych, które lud prawowierny w przygodach wzywający jej ratunku odbierał. I tak: jedni z ciężkich       i niebezpiecznych niemocy, już u kresu życia stojący, do zdrowia wrócili, drudzy od utonięcia i spalenia uratowani; inni utraconą władzę widzenia i chodzenia odebrali; inni z twardej niewoli oswobodzeni zostali.

Po przeprowadzonym trzecim procesie u Stolicy Apostolskiej, za staraniem Jana III króla polskiego i ducho-wieństwa diecezji krakowskiej, najdawniejszą cześć, którą starzy przodkowie nasi po całej Polsce Kunegundzie oddawali, Aleksander VII, papież, zatwierdzając, jej imię w poczet błogosławionych wpisać kazał, a Klemens IX, papież, pomiędzy pierwszych patronów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego ją policzywszy, pacierze kapłańskie zatwierdził, i uroczystość jej w niedzielę po 24 lub w sam dzień 24 lipca przypadającą, z oktawą obchodzić dozwolił na cześć i chwałę Bogu w Trójcy Świętej jedynemu. Amen.

Powrót do spisu treści

ŚWIĘTA JADWIGA
księżna polska

Berteldus książę, abo margrabia morawski z żoną swoją Jagnieszką, zacnością stanu sobie równą, mając czterech synów, miał też cztery córki; jedna dana jest za Filipa, króla francuzkiego ; druga za Jędrzeja, króla węgierskiego, która urodziła onę wielką świętą błogosławioną Elżbietę; trzecia była mniszką. A ta czwarta Jadwiga — której żywot piszemy, z dzieciństwa za dobrem wychowaniem i darem Ducha świętego napełniona bojaźnią bożą a w świętych statecznych obyczajach czyste serce i ciało zachowując, grzechu się i próżności wiarując—gdy miała lat dwanaście, dana jest za małżonkę Henrykowi polskiemu i szląskiemu książęciu. Do tego stanu—nie tak z chęci swej, jako z woli rodziców swoich — przywiedziona, żyła w nim jako druga Sara: nie cielesności, ani upodobaniu, rozkosznemu, ale samemu wychowaniu dziatek—z rodzenia się, jako mówi apostoł, zbawienia swego przy wierze i dobrych uczynkach spodziewając (się) — służyła. Czystości w małżeństwie Bogu się chcąc podobać, ile użyć męża mogła, szukała, tego nigdy nie przestępując, iż skoro się brzemienną bydż poczuła, aby od męża aż do porodzenia i czasów po nim zamierzonych wolną zostawała.To zachowywać od młodości swej, trzynaście lat mając, poczęła. Nie przepomniała też czasów kościelnych, świąt wigilii, piątków, całego postu wielkiego i adwentu, przez które wszystkie czasy powściągliwości z mężem swym służąc apostolską naukę pełniła. Za nic sobie to święto       i post miała, któryby sio cielesnością pomazał.

Powiła mężowi trzech synów: Bolesława, Konrada, Henryka; i trzy córki: Jagnieszkę, Zofię i Giertrudę, których w pilnej straży wychowując bojażni bożej nauczyła i do cnót chrześciańskicj pobożności wszystkie wiodąc cześć Bogu ze krwi swojej, pociechę sobie i ojczyźnie pozyskowała. Bo Henryk, syn jej, wstępując na państwo po ojcu a zastawując się pogaństwu i Tatarom mężnie dla obrony wszystkiego chrześciaństwa   i ojczyzny swej krew rozlał; a Giertruda w stanie czystym zostając żywot świętobliwy w zakonie cystercyeńskim wiodła.

Skoro ostatni owoc żywota swego Giertrudę wychowała, używać pilnemi namowami męża swego, Henryka, poczęła, aby—mając już koniec stanu małżeńskiego, to jest potomstwo — ostatek wieku swego Panu Bogu poświęcili, a już powściągliwie w czystości żyli. Dał się do tego przywieść pobożny pan i z dobrowolnego przyzwolenia oboje w ręku biskupich Panu Bogu jawnie czystość poślubili; w której przez lat trzydzieści z sobą żyjąc a śluby swe świętobliwe pełniąc większej sobie łaski bożej i pomocy zbawiennej przyczyniali. Starała się o to naprzód pani święta, aby ludziom, u których się już była powściągliwość ich wsławiła, żadnej do podejrzenia i obmowy a ku wzgorszeniu przyczyny nie dala. Przetoż i rozmowy się męża swego, jako mogła, strzegła; chyba gdy było trzeba rzeczy miłosierne i kościelne, abo wdów i sierot sprawy zalecać, abo gdy jałmużny jakie, czy odprawy ubogich jednać miała. I to tego nie czyniła na pokoju królewskim, ale jawnie przed innemi, abo przynamniej za dobrem świadectwem przytomnych i uczciwych ludzi. W chorobie męża swego sama jedna nawiedzać nie śmiała, ale zawżdy z sobą Annę, powinną swoją, i inne panie zacne brała.

A gdy już klasztor w Trebnicy zbudowała, tam miedzy siostrami sypiała dla nabożeństwa swego i dla dobrego przykładu. Tegoż dobrego mniemania i wiarowania (warowania) się zgorszenia ludzkiego i w drugich, zwłaszcza w duchownych, jako mogła, przeztrzegała. Dwór swój i czeladke, na jej posługi oddaną, chciała mieć we wszelakiej uczciwości a zwłaszcza komorne panie i pany swoje. Obmowców Bogu brzydkich, którzy dwie duszy zabijają, i swoje i słuchających, między czeladzią swoją mieć nie chciała. Do czystości i dziewictwa, w którem się sama od młodości kochała, wielu ludzi przywodziła i Bogu pozyskiwała, i dla tego zbudowała klasztor w Trebnicy, do którego naprzód córkę swoją Giertrudę ofiarowała, dziewictwo jej nieśmiertelnemu oblubieńcowi oddając; a za nią wiele nazbierała panienek zacnych: ubogich i osierociałych, które Panu Bogu w czystości dusznej i cielesnej służąc a modlitwy swe czysto za kościół i rzeczpospolitą ofiarując wieniec sobie nigdy nie zwiędły u Chrystusa wysługowały.

A drugie wychowawszy, które do chowania czystości niesposobne widziała, za mąż wyposażała. Wdowy też zbierała, aby z oną Anną w ewangielii, w kościele we dnie i w nocy przebywając, służbę i cześć Bogu czyniły tak, iż ze płci niewieściej: stokrotny z dziewic, i sześćdziesiąty z wdów, i trzydziesty z małżeństwa owoc Bogu zbierała. Wszystkie ludzie nakoniec, które mogła, do cnót chrześciańskich i służby bożej przykładem i namową z miłości wielkiej ku rozszerzeniu czci bożej przywodziła. Pokory Chrystusowej, która jest matką cnót wszystkich, wielką była od młodości naśladownicą ; której dobrym była świadkiem i zwierzchnia postawa jej, gdy ubiorami i drogiem odzieniem gardziła. A młodszą będąc dla stanu swego nosiła drogie szaty; wszakże rzadko i czasów tylko swych, a nigdy zbytnich strojów i nadętości służących nie używała, jako przestrzega apostoł; ale trzeźwością i wstydem się pokrywając, jako przystoi niewieście pobożnej, w dobrych uczynkach wnętrznego człowieka i duszę swoje cnotami przed Bogiem zdobiła. A podrosła będąc, tem się więcej ubierania takiego strzegła; czystość zaś Bogu już oddawszy w szarej sukience zawżdy, rzadko w święta w harasowej i to prostej chodziła.

Chcąc się więcej poniżyć Panu Bogu, z czeladką swoją jechała do Trebnicy i tam przy klasztorze, do którego była panienek od cystercycńskich mniszek , jako się rzekło, nazbierała, mieszkać jeszcze za żywota męża swego poczęła; którego też ona mało nie mnichem uczyniła iż naśladując czystości i pokory jej szczęśliwie sprawował państwo polskie. Tego Polacy brodatym zwali, iż długą, brode miał, którą potem żyjąc w czystym stanie strzygł. Takiej pokory był, iż gdy mu poddany który na ubogiej misie jaj przyniósł, ochotniej przyjmował, niżeli wielkie dary od panów, i mawiał tak: ten ubogi mizerak majętność mi swoje daje, czem sam żyje; niech te przynajmniej pociechę ma, abym dar jego wdzięcznie przyjął.

Będąc w Trcbnicy święta Jadwiga mniskie odzienie oblokła [założyła], ale profesji i ślubów zakonnych nie czyniła dla tego, żeby sobie ślubowaniem ubóstwa: drogi do jałmużny rozdawania i pociechy ubogich nie zagradzała. Póki był żywy książę Henryk, córka jej Giertruda, która już była śluby Panu Bogu uczyniła, matce z tem dała pokój; ale gdy umarł, pilnie jej mówiła, aby się zaślubiła Chrystusowi, jako inne mniszki. Lecz ona dlatego, aby klasztor, który sama zaczęła, jeszcze lepiej nadać i postanowić mogła, uczynić to odwłóczyła; wszystkie zaś zakonne ustawy, jako jedna z sióstr najpokorniejsza, pełniła.
Sukni brać żadnej nowej nie chciała, w którejby pierwej która siostra nie chodziła. Nici przez jej suknię wyglądały tak, iż jej siostra jedna rzekła: długoż ten tak wytarty płaszcz nosić pani będziesz? a ona tylko dla niej, jako pokorna, i dla upomnienia jej, swego nabożeństwa odstąpiwszy, lepszą nosić poczęła. Będąc Ducha świętego i cnót wszystkich pełna nisko o sobie trzymała; ślad sióstr zakonnych i miejsca te, na których ono klękały i stawały i schody, po których chodziły a rózgi, któremi dyscypliny czyniły z głęboką pokorą ustami swemi całowała prosząc Pana Boga, aby one panny święte mocno w swem przedsięwzięciu trwały, ażeby ona ich zasług uczestniczką się stawała.

Częstokroć do ręczników przychodząc, któremi ręce ocierały, gdzie były najbrudniejsze, tam ona je na oczy  i usta swe kładła; a wodą, którą one nogi swe umywały, twarz swoje i głowę polewała a wnuczki swoje w tejże wodzie myła. Ubogim często nogi—przyklękając—umywała, przy stole je swym zawżdy mając, nie pierwej sama piła, aż się z kubka jej ten ubogi, który się zdał najbrzydszy, napił i—czcząc w ubogich Chrystusa—tam gdzie siedzieli, gdy nikt nie widział, miejsca one całowała. Odrobiny chleba z stołu sióstr zakonnych przynosić sobie kazała, za które im cale chleby odsyłała. Toż czyniła w klasztorach męskich: słała tam swoje już na to wysadzone dwie ubogie, aby odrobiny chleba tam wyżebrały a do niej nosiły, które ona u nich kupowała, a sama je całując z pokorą ich, jako jakich rzeczy świętych, pożywała, panami swymi zakonników czyniąc a na wzór onej Chananejki pokornej, jako szczenię, odrobin ze stołu panów
swoich zażywać chcąc. Czasem od tych ubogich, które sama karmiła, chleba z wielkiej pokory żebrała.

Cierpliwość, w której osiegnienie jest dusz naszych w rzeczach troskliwych, wielką zachować i możnie wszystko boskie dopuszczenie znosić umiała. Nikt jej nigdy wzruszonej i gniewliwcj nie widział i słowa popędliwego z ust jej nie słyszał. Gdy męża jej, Henryka, Konrad książę czeskie, pojmał i ranił, ona—na te nowinę nic nienawiesciem ani lękliwem sercem gorzkości i żalu nie pokazując rzekła: dufam Panu Bogu! iż go rychło wybawi. A gdy go Konrad na żadne słuszne umowy puścić nie chociał a poddani mocą go dobywać chcieli; ona — na rozlanie krwi chrześciaiiskioj zatrwożona—Bogu i mocy jego dufając sama męża wyzwalać do Konrada jechała. I skoro ją on nieużyty człowiek ujrzał, wnetże się i twardość swoję zamienił i wszystko uczynił o co ona prosiła, Tak i męża swego wyzwoliła i — sama cichą będąc—drugie uskromić Chrystusową mocą umiała. Po śmierci męża jej Henryka, który umarł roku pańskiego 1288., gdy siostry wszystkie barzo frasowliwe zostawały, ona, której najwięcej żałość dolegała, przyganiała ich niezmiernym łzom mówiąc: co Bóg z stworzeniem swem czyni i czynić chce, wszystko to nam wdzięczne bydż ma. A gdy syn jej Henryk — Tatarom się zastawiając — w wojsku zabity był roku pańskiego 1241. boleść swoje zatłumić umiała i — córkę, swoje, i żonę syna swego ciesząc—mówiła: co Bóg chce, niech to nam miło będzie! a podniósłszy oczy swoje w niebo duchem wesołym rzekła: dziękuje tobie Panie! iżeś mi takiego syna dał, który — mi się nigdy nie uprzykrzając — teraz na obronie wiary ehrześciańskiej, za rzeczpospolitą przeciw krzyża twego nieprzyjaciołom walcząc gardło swe położył ; ja duszę jego tobie zalecam, o którym nie wątpię, iżeś go ku sobie przygarnąć raczył.

Ciało swe trudząc i w niem nieposłuszne duszy chuci tłumiąc i gasząc święta Jadwiga posty co dzień czyniła, chyba w niedziele i w wielkie święta dwakroć jadła; przez czterdzieści lat nie tylko mięsa, ale i tego, co mięsną tłustością okraszonego było, nie jadła. Jeszcze przy mężu mieszkając ledwie kiedy we dni mięsne mięsa skosztowała, tylko biorąc oszukiwała a nie mając postnych potraw wstawała od stołu ciałem łaknąca, ale duchem Chrystusowym ochłodzona. W chorobie poseł papiezki Wilhelm, biskup mutyński, kazał jej mięso jeść; uczyniła posłuszeństwo, jadła, ale mówiła, iż ją to barziej bolało, że mięso
jadła, aniżeli choroba, którą cierpiała. Roztropności używając, która jest woźnicą cnót innych, aby osioł cielesny na służbę bożą nie ustał, w niedziele, we wtorek maślnych rzeczy i ryb używała; w sobotę i w poniedziałek na samych jarzynach a we srodę i w piątek na samym chlebie i wodzie przestawała;
a postępując gorącej w służbie bożej potem suchych tylko jarzyn i chleba grubego pszenicznego używała a warzoną wodę piła; chyba za przymuszeniem biskupów i spowiedników w niedziele i w wielkie święta dwakroć ryby jadła a piwo piła. Wszakże ledwie się na to paniom swym namówić czasem dała. W wigilie i posty trochę tylko chleba brała, który podczas posypowała popiołem; aż, gdy się tem zemdloną bydż widziała, jadła jarzynę i piwo piła. Raz ją do męża Henryka doniesiono, iż wszystko wodę pije i do choroby się, przyprawuje; gniewał się o to i odwodził ją od tego. A chcąc doznać, jeżli tak czyni? szedł ją raz jedzącą nawiedzać, i chcąc wiedzieć, co w kubku przed nią postawiono, (a woda postawiona była,) napił się i uczuł dobre wino. Pan Bóg wodę one w wino odmienił; i gniewać się począł na onego, który to donosił, mówiąc : godzienby wielkiego karania!— oto ja tu wino nalazłem. Lecz ci słudzy i panie, które
dobrze wiedziały, iż tam woda była, sami kosztując, gdy postrzegli wino, cud boski poznali wszyscy i chwalili Pana Boga.

W zimie i lecie sukni tylko a płaszcza używała, boso i w zimie po śniegu chodziła i długo na zimnie w kościele trwała, tak, iż raz służebnica jej, lepiej na zimno opatrzona wytrwać nie mogąc, prosiła jej, aby odejść mogła; a ona jej na tem miejscu, na którcm sama klęczała, stanąć kazała. Rzecz dziwna, iż cudom boskim ciepło uczuła i zagrzała się. Wszakże z sobą proste trzewiki nosiła, które wtenczas kładła, gdy się z jakimi poważnymi ludźmi widzieć miała. Czasem, aby nikt nie widział, iż boso idzie, kładła trzewiki one, ale je wnet w kościele na modlitwie zdejmowała; a to często czyniła jeszcze z mężem mieszkając i męża się o to bojąc. Czasu jednego , gdy ją tak boso w kościele zszedł a ona nie mogła tak prędko trzewików włożyć: w oczach jego cudownie z trzewikami na nogach bydź się zdała. One trzewiki, które już bez męża będąc za pasem nosiła, czasem jej upadały a siostry je zbierały. Spowiednik jej, opat Grunterus,
rozkazował, aby trzewiki nosiła, i dał jej sam nowe zrobione. Ona je pokornie od niego wzięła i pod pachą, ale nie na nogach nosiła. A gdy jej nieposłuszeństwo wymawiał, ona rzekła: owszem ojcze! owo są trzewiki, któreście mi dali, które ja często nosiłam; przetoż stopy jej rospadliny wielkie miały, z których krew wyciekała. Z czem się ona kryjąc zacierała ją na ziemi, gdzie obaczyła.

Włosienice grubą z końskich włosów nosiła na ciele swem aż do śmierci i w niej umarła, do której, aby się nikt nie domyślił, białe płócienne rękawy przyszyła. Pas też włosiany długo nosiła i nim zraniła była barzo ciało swoje; ledwie jej spowiednik, dowiedziawszy się tego, zdjąć go kazał. Łóżko jej usłane było wedle stanu jej, ale nigdy na niem nie leżała, jedno na deszczkach, abo na ziemi skórą pokrytej ; a w chorobie słomiany wór, abo słoma suknem pokryta—wszystko jej było na tom odpocznienie. Dyscypliny aż do krwi czyniła i siostry, aby ją dyscyplinowały, przymuszała; zwłaszcza Demunde, komornice
swoje, która to czyniąc płaczem się ugasić nie mogła i—n a to wspominając, płakała. A gdy jej pytano, czego płaczesz? mówiła: jako nie mam płakać? musze biczować człowieka takiego aż do krwi, na którym nic nie masz jedno kości skórą powleczone. Toż czyniła i druga siostra Wiktorya czasów pewnych.

Wielkiem się takiem ciała umartwieniem ugasić nie mogła i wtenczas, gdy chorowała tak, iż ksieni Anna, żona syna jej, która nawiecej jej tajemnic wiedziała, często mówiła: wielem świętych z słuchania i czytania żywotow ich świadoma; ale tak ostrej pokuty nie najdujc, w którejby ś. Jadwiga abo równa nic była, abo nie przechodziła. Modlitwa jej ustawiczna była—okrom jedzenia i zabawy około dobrych uczynków—na której wielką się słodkością Ducha Bożego napełniała; zwłaszcza w nocy, gdy inne spały, ona na boskich rozmowach trwała, na których jako od światłości boskiej myśl mając gorącą i na ciele oświeconą zostawała tak, iż ją po kilkakroć jako w jakiej światłości podniesioną pewni ludzie widywali. Od częstego przyklękania na kolanach jej były skorupy, jako u żółwia, wielkie, choć często krzyżem i długo leżąc na gołej ziemi modlitwy odprawowała.

Na słuchaniu jednej mszy nigdy nie przestając wielką miała pociechę, gdy ich najwięcej wysłuchać mogła,   a gdy jej kapelanów nie stało, o inne się kapłany starać kazała; przy których—abo krzyżem leżąc, abo się na łokciach wspierając, abo klęcząc — nabożno łzy wylewała, a każdą mszą abo sama co na ofiarę niosła, abo przez inne posyłała; po mszy kapłańskiej rąk włożenia na głowę swoje i kropienia święconą wodą prosiła wierząc, iż z tego łaski co sobie boskiej przyczynić i zdrowszą, zostawać miała — na czem się nie myliła.

Z wiary i czci wielkiej ku Przenajświętszemu Sakramentowi kapłany wszystkie, którzy onę tajemnicę przedziwne sprawują, barzo czciła i do stołu nie siadła, aż pierwej kapłan, który msze miał, zasiadł. Gromów i błyskania się Jako sądu bożego bojąc nie prędzej się uspokoiła, aż kapłan przyzwany na obronę ręce na głowę jej włożył jakoby za oną tarczą od gniewu się boskiego broniła. A gdy przestały a jasność się wróciła, ręce kapłańskie całowała rozumiejąc, iż z poświęcenia miały te moc, że gniew boski ubłagać mogły. Do Przenajświętszego Sakramentu idąc pokorą i skruchą wielką inne wszystkie budowała, kości świętych i obrazy ich barzo czciła; a obrazem Panny Przeczystej — ku której osobliwe nabożeństwo miała, wiele chorych, onym je żegnając—leczyła.

Hojność, jałmużny i politowanie nad nędzą ludzką trudno wyliczyć. Okrom klasztoru trebnickiego, który wielkiemi dochodami z mężem nadała tak, iżby tysiąc tam
osób wychować się mogło, i inne klasztory i kościoły nadawała i swoje wiano wszystko na to obróciła. Zakonnych ludzi wielce czciła i opatrowała, nie tylko przytomnych, ale i dalekich posyłając im potrzeby. Chore—sama nawiedzając i im służąc—cieszyła, więźnie i wszystkie nędzne dobrocią a politowaniem swem wspomagała, wyzwalała od śmierci i wykupowała od długów. Miała zawżdy trzynaście ubogich chorych, którym sama służyła pierwej, niżeli siadła do stołu i— z stołu swego im potrawy dobre posyłając - sama na suchych przestawała. Cokolwiek jej na stół dano, każdej rzeczy ubogim udzieliła; ledwie stokrotną cześć z dochodów swoich na potrzeby swe i czeladzi swojej obracała, wszystko na jałmużny rozdając a, gdy jej nie stało, do męża posyłała i wszystko upraszała.
Czasu głodu wołać po mieście kazała, aby do jej jednej wsi, gdzie wiele było zboża i żywności, każdy szedł po jałmużnę; i wszystko, co jedno było do jedzenia, rozdać kazała. Poddanym wiele tego, co winni, odpuszczając swoich starost prosiła, aby żadnej im krzywdy nie czynili; i na sądy ich—bojąc się, aby od świeckich uciśnieni nie byli —często swoje kapelany posyłała. Cudami niemałemi Pan Bóg pokazał jako jej modlitwę miłą sobie miał: bo oczy dwom mniszkom, jednej krzyżem ś., drugiej psałterzem swym krzyż im czyniąc na oczach, przywróciła. Dwuch świeżo obwieszonych zdjąć z szubienicy kazała, którzy jej modlitwą z wielkim postrachem tych, co na ich śmierć patrzyli, ożyli. Niewieście jednej, która w niedzielę żarna obracała, drewno, które trzymała robiąc, w rękę wrosło; na modlitwę Jadwigi ś. z ręki jej wypadło. Zasnęła raz z świecą w ręku nad książkami, które czytała, dogorzała świeca na księgach a żadnej szkody ogień nie uczynił.

Duchem Bożym rzeczy dalekie przyszłe i w sercach ludzkich tajemne widziała. Mężowi swemu dała znać,    iż skoroby z Lignicy wyjechał umrzeć miał: trzy lata nie wyjeżdżał, skoro wyjechał ósmego dnia oddał dusze Bogu roku pańskiego 1238. O krwawej śmierci syna swego Henryka dawno przepowiadała i w ten dzień, gdy na bitwie od Tatarów porażony jest, o jego śmierci wiedziała. Julianę, mniszkę przestrzegła, aby miejscu jednemu w kościele uczciwość czyniła, iż tam na niem miał bydż ołtarz ś. Stanisława—co się po jej śmierci ziściło. O śmierci swej i czasie wiedząc a jeszcze nie leżąc na łóżku prosiła o pomazanie oleju świętego i nad zwyczaj kościelny za dozwoleniem tego, który jej czas objawił, wzięła z wielką czcią i afektem olej święty, po którym wnet w wielką chorobę wpadła.

W chorobie onej, gdy ją Pinnosa mniszka nawiedzała, rzekła jej łagodnie: czemuś tu bez dozwolenia starszej weszla? Duchem świętym to o niej wiedząc; a ona się zawstydziła, wyszła i z bojaźnią u starszej odpuszczenia prosiła. A gdy się wróciła do świętej Jadwigi, wolała nię: wynidż przestępnico ! ona się upokarzając łaskawą twarz i naukę odniosła słysząc te słowa: nic nie czyn córko! bez dozwolenia starszej, bo wielką ma zapłatę u Boga posłuszeństwo. Niektórym mniszkom, które ją nawiedzały, tajemnice serca ich oznajmiła. A gdy Giertruda córka jej, księni klasztorna, pytała o miejsce do grobu, duchem pańskim powiedziała: jeźli mię w chórze swoim pogrzebiecie, uprzykrzą się wam ludzie, nawiedzający—co się potom spełniło. Blisko ostatniej godziny będąc, w dzień narodzenia Bogarodzicy szły inne siostry na nieszpor, sama z Katarzyną została; a owo weszły świetne jakieś dziwne osoby i słyszała Katarzyna głos
Jadwigi taki: radam przyjściu waszemu panie moje! święta Magdaleno, Katarzyno, Teklo, Urszulo, i inne, których już imion Katarzyna pamiętać nie mogła. I słyszała, iź ona z niemi po łacinie rozmawiała; a skoro się nieszpor skończył widzenie ono zniknęło. Także w dzień świętego Mateusza apostoła, gdy siostry do niej przyszły, Pinnosa i Benedykta, poklęknąć im kazała mówiąc: nie widzicie świętej Magdaleny i Katarzyny?     i innego świętego, u nich niesłychanego, którego imienia pamiętać nie mogły, na(d)mieniła [dopowiedziała].

Zatem po wielkich pracach godziny nieszpornej, której się ona suchym chlebem karmiła, na używanie rozkoszy nieskończonych poszła 15. dnia oktobra(października) roku pańskiego 1243. Na ciele jej włosienicę grubą z końskich włosów naleziono. Wodą, którą ciało jej obmyte jest, gdy się Marta mniszka tajemnie i z wielką wiarą obmyła, od pragnienia, (które dwie lecie cierpiała tak, iż i w nocy musiała pić;) wyzwolona jest. Po jej śmierci wielkie się cuda pokazały, któremi wzruszony papież, Klemens czwarty, kanonizował ją roku pańskiego 1268. Przy tej kanonizacyi ślepa jedna uzdrowiona jest na oczy. Podniesione ciało Jadwigi świętej roku pańskiego 1238. dziwną wonnością wszystek kościół napełniło         i wszystkich ku zdumieniu przywiodło. Trzy palce jej u lewej ręki— któremi przy śmierci trzymała obraz Przeczystej Matki Bożej, którego i po śmierci brać go sobie nie dała—tak całe są nalezione, jakoby dziś skonała. Z głowy jako olej jaki, dziwną wonią mający, wychodził i chusty bliskie moczył. Módl się za nami błogosławiona Jadwigo! aby Pan Bóg, który cię do wiecznej chwały swej przywiódł, nam też po tym żywocie nędznym towarzystwo anielskie dać raczył przez Chrystusa Pana naszego! Amen.


Powrót do spisu treści

7 lipca.
 ŻYWOT Ś.Udalryka, BISKUPA AUGSBURSKIEGO
pisany od Berowi, opata augefiskiego, położony u Surjusia.
— Żył okolo roku Panskiego 830.

Udalrykus, z zacnych narodu niemieckiego rodziców, Ilupalda i Tyeburgi, w dzieciństwie się jeszcze, jako znacznym miał być u Boga i u ludzi, pokazało. Bo gdy w kilka niedziel Po narodzeniu chore dziecię było, trafił się w dom Hupalda, który gościom był zawżdy otwarty, ksiądz jeden; i słysząc wrzask dziecinny, duchem prorockim rzekł: To dziecię będzie wielkim człowiekiem u Boga, ale jeśli go prędko od mleka nie odsadzicie, umrzeć musi. Nie chcieli tego zaraz uczynić rodzice, bo ledwie niedziel jedenaście miał od porodzenia syn ich; ale gdy widzieli, iż się co dalej to gorzej ma, a on ksiądz, który tam był przez trzy dni, mówił: Tej nocy umrze, jeśli piersi ssać będzie, dali mu potrawek innych. I wnet się nad przyrodzenie i siłę dziecinną lepiej mieć począł on synaczek i zdrowo się wychował. Równie jako Abraham synowi Izaakowi na dzień odsadzenia jego od mleka obiad wielki uczynił, tak i ci rodzice dopiero się nad nadzieję zdrowia i jako z prawego narodzenia syna swego uweselill. A to był znak tego, iż doskonałych potraw z dzieciństwa używając, doskonalszych cnót człowiek z niego, a od rozkoszy świata tego odsadzony być miał, a iż czasu swego z ołtarza Chrystusowego obroki nie-bieskie dawać miał towarzyszom swoim. Z młodości między rówieśnikami swymi skromny i cichy zostawał, bojaźń ku anu Bogu, uczciwość ku rodzicom zachowując.       I tak zwierzchu jako wewnątrz w postawie i w obyczajach wszelakie zalecenie u wszech odnosił. Dany jest na wychowanie i naukę do klasztoru ś. Gawła między zakonną bracią, gdzie kosztując służby Bożej, zostać już mnichem chciał, by go była jedna służebnica Chrystusowa, mniszka, Wibrata niejaka, której się o to radził, nie odwiodła; bo trzy dni sobie na rozmysł wziąwszy, duchem mu prorockim rzekła.: Biskupem być masz tam, gdzie rzeka dwie ziemie dzieli; ucierpisz wiele od pogaństwa i od złych chrześcijan, ale w Bogu wszystko zwyciężysz. Mając to na baczeniu Udalrykus, pilnie się Pismem świętem bawił, skarb sobie nauki zbierając na pomoc ludzką; to sam pierwej jadł, co potem z ust jego wonieć miało.

 Z klasztoru za dobrą wolą braci zakonnych do rodziców poszedł, którzy go biskupowi augsburskiemu Adalberonowi zalecili, żeby przy zacnej obecności jego cnót się wszelakich nauczył. Biskup przypatrując się Udalrykowi, jako był w wierze mocny, w nadziei stały, i w miłości ufundowany, i wszelką uczciwością obyczajów okraszony, zwierzał mu się ze wszystkich spraw swoich, i rady a pracy jego w domowych i w pospolitych rzeczach i rządzeniu wszystkiego biskupstwa używał. Potem umyślił apostolskie ciała w Rzymie nawiedzić, gdzie od papieża Merynosa (albo Marcina wtórego) wdzięcznie przyjęty, gdy się być Adalbcronowym klerykiem powiedział, usłyszał te słowa: Biskup twój umarł, a ty na jego miejsce wstąpić masz. On się z tego, jako pokorny niegodnym się bacząc, wymawiał, a papież mu duchem prorockim rzekł: Nie przyjmiesz-li teraz w pokoju kościelnym biskupstwa, potem cię w wielkich niepokojach nie minie. Udalrykus jednak Mszę za duszę swego biskupa miawszy, z Rzymu okrom wiedzenia papieskiego uszedł, dostojności się onej chroniąc. I wstąpił na augsburskie biskupstwo Hiltyrius, który gdy piętnaście lat na niem siedział wedle proroctwa sług Bożych, Udalrykus po nim obrany od wszystkich biskupów został. Na tym urzędzie bardzo się świątobliwie zachował, we dnie i w nocy myśląc, jakoby one opisane cnoty biskupie od Apostoła Pawła na sobie widział. Ustawicznie albo się modlił, albo czytał, chyba gdy mu budowanie kościołów i inne Marty około posług ubogich zabawy przeszkadzały; bo innym wszystkim potrzeby gotował, a sam siebie i ciało swe na wodzy miał, mięsa nigdy nie pożywał, w płóciennej koszuli nie chodził, miasto pościeli kocyka używając, mało odpoczywał, noce na modlitwie trawiąc, we dnie ofiary zbawienne Bogu czynił. Miał obyczaj, iż nigdy nic po Komplecie nie jadł a w mil-czeniu zostawał, mając ono na myśli, co Pan rzekł: Ze słów twoich usprawiedliwiony, i ze stów twoich potępiony będziesz; i ono: Połóż Panie straż ustom moim. Raz będąc na obiedzie u kościoła ś. Afry z biskupem konstantyńskim Henrykiem, umiał post swój zataić, iż mniemali, aby jadł. A gdy się od stołu rozeszli, Udalrykus bieżał do kościoła i Mszę miał.

Za jego czasów syn Ottona Wielkiego cesarza, Rudolfus, podniósł Się na stryja swego Henryka; którego gdy ojciec odwieść od złej myśli nie mógł. przy bracie stanął, i już z synem zebrawszy wojsko, zwieść bitwę miał. I dnia onego biskup Udalrykus wziąwszy z sobą Hardberta, drugiego biskupa, na miejsce bitwy szedł    i między wojskami stanął, o pokoju i zgodzie tak długo i tak pożytecznie mówił i czynił, iż między synem         i ojcem porównanie się stało. Wielkie wesele w wojskach onych Pan Bóg dał, i miecze ostre w obłapiania się i witania za staraniem świętego biskupa obróciły. Na on czas Węgrzy za pogaństwa swego niemiecką ziemię wojowali i Augsburg oblegli. Biskup nie lękliwy, Boga wzywając i Msze ofiarując, między zbrojnymi     i około murów na koniu jeżdżąc, nie w zbroję, ale tylko w komżę a stułę ubrany, wszystkim ochotną myśl czynił, i bronili się tak długo, aż wojsko cesarskie nadeszło, które Węgrów na głowę poraziło. Zwojowanym   i złupionym ludziom tak wiele jałmużny czynił, iż sam z ubogimi ubogim zostawał. A potem kościół ś. Afry obalony od pogaństwa, zbudował i za dozwoleniem Boskiem o ciele jej, gdzie leżało, wiedział. I innych świętych męczenników pogrzeby, innym tajemne, jemu były wiadome. Wybrał się drugi raz dla modlitwy do Rzymu, gdzie dostał głowę świętego męczennika Abundiusa i z wielkiem ją nabożeństwem do Augsburgu przyniósł. Także kości towarzyszy świętego lilaurycjusza , których tam, gdzie są umęczeni, w Angawie dostał, z wielką poważnością do kościoła swego wprowadził. Cudownie wiele niemocy olejem, w Wielki Czwartek poświęconym, leczył, zwłaszcza kaduk albo Ś. Walentego niemoc; ale tak tę łaskę taił, iż gdy go kto o to jawnie prosił, mocno się z tego wymawiał, mówiąc: Apostolska to rzecz jest, nie moja, nikczemnego grzesznika. Będąc już stary, chciał, wszystko opuściwszy, w klasztorze w mniskim stanie żywota dokonać,   a biskupstwo swemu siostrzeńcowi Adalberonowi spuścić; w czem się też nieco jako człowiek uniósł, bo acz to dobrem sercem czynił, wszakże czci pragnienia onego swego powinowatego nieco przeglądał. Bo gdy za swem staraniem u panów świeckich to otrzymał, aby po nim na biskupstwo ten a nie inny wstąpił, on Adalbero żołnierzom biskupim przysięgać sobie kazał, i w moc swoją wszystko brał i już kurwaturę biskupią nosić śmiał. O czem się inni biskupi dowiedziawszy, na synod ś. Udalryka i onego jego siostrzeńca pozwali: jednego, iż to czynić śmiał, co się wedle kanonów nie godziło, a drugiego, iż tego za żywota swego dopuścił. I musiał Adalbero na Ewangelję przysięgać, iż to z niewiadomości uczynił, nie wiedząc, aby to kacerstwo było.

Zatem jest i od biskupów za potomka ś. Udalrykowi potwierdzony, ale Pan Bóg inaczej sprawił, bo w kilka miesięcy Adalbero, mało chorzejąc, umarł. A Udalrykus znowu prace wszystkie biskupie w starości nosić musiał; nigdy dnia żadnego i w swoich zeszłych leciech bez sprawowania ofiary Mszy ś. nie opuścił. W starości swej rad bardzo czytał czwarte księgi rozmów ś. Grzegorza, w których o wielu Świętych powiada, jako zachwyceni w duchu bywali. A czując już w chorobie bliską śmierć swoją, do wszystkich urzędników     i sług swoich rozkazał, aby dochody, któreby nań przyszły, na trzy części rozdzielili, a jedną ubogim              i kapłanom dali. A sam jednego dnia nieść się do kościoła kazał, i wysłuchawszy Mszy, rozpostrzec kobierzec na ziemi przed krzyżem Ś. kazał i na nim się położył i modlitwę czynił przez pół godziny. Potem co jedno rzeczy i majętności w domu miał, chciał, aby przedeń tamże przyniesiono, okrom niektórych domowych i stołowych rzeczy, które przyszłemu na biskupstwo potomkowi zostawić umyślił. I gdy wszystko zniesiono, westchnąwszy, rzekł: Ach, cóż mnie po tem było? A nie było tego wiele, jedno chust trochę a dziesięć grzywien srebra; i wnetże rozdał to ubogim i klerykom, i tak się do śmierci gotował, żeby mu było otworzono. Raz w niemocy, jakoby się ze snu porwawszy, rzekł przed wszystkimi: Achci mnie, iżem onego Adalberona siostrzeńca mego kiedy poznał, bo iżem na jego myśli zezwalał, nie chcą mnie przez karania między się puścić. A gdy przyszedł sławny światu wszystkiemu dzień narodzenia Jana Chrzciciela, w wielkiej niemocy   i mdłości jakoby się ze snu porwał i rzekł: Obleczcie mnie i obujcie. Słudzy acz rozumieli, iż to mówił z zapomnienia i gorączki, wszakże usłuchali, i nad to biskupie szaty włożyć na się, i kapłanom a klerykom swym iść za sobą kazał. I szedł o swej mocy do kościoła ś. Jana, który sam był zbudował, i tak długo tam trwał, aż wedle postanowienia dwie Msze tam odprawił. I potem siadłszy, rzekł do kleryków swoich: Służbę tę Boską nie odprawiłem siłą moją, ale rozkazaniem i Boską mocą Chrystusową, bo gdym dziś mile zasnął, stanęli u łóżka mego dwaj młodzieńcy piękni. Jeden rzekł: Czemu nie wstaniesz, dziś masz u ś. Jana Mszę mieć. A drugi odpowiedział: Jako to być może, gdyż przez niezdrowie Prymy jeszcze nie odprawił. A pierwszy rzekł: Wstań, a tak jakoć mówię, pokwap się do tego kościoła na Mszę, bo tam krom ciebie nikt dziś służyć nie będzie. I to powiedziawszy, Udalrykus, do domu się na łóżko wrócił, czekając godziny swej a mówiąc: Rychłoż pójdę, rychło się ukażę przed oblicze Boga mego? I gdy go pytano, jeśliby tą niemocą zejść ze świata miał, odpowiedział: Wiem to za pewne. A gdy przyszła wigilja Piotra ś., mniemał, aby onego dnia skonać miał. I gdy na nieszpór dzwoniono, obmyć się i ubrać w kapłański ubiór kazał, i na ziemi legł, jakoby już ducha wypuścić miał. Ale gdy Się nieszpory skończyły, podniesiony z ziemi i niejako zafrasowany, rzekł: O ś. Piotrze, teraześ nie uczynił, jakom mniemał. Chciał ten i wielce pragnął rozwiązanym być z ciała. Potem wziął dobrą myśl i ochłodnął, i pięć dni jeszcze trwał, każdego przepraszając, i każdemu błogosławieństwo dając, aż piątego dnia, gdy dzień oświtt, przy płakaniu                i śpiewaniu księży swoich Panu Bogu ducha oddał, roku Pańskiego 963, wieku swego 80, biskupstwa 50, za cesarza Ottona wtórego. Ciało jego dziwną wonią ozdobione było. Pogrzebiony w kościele Ś. Afry, gdzie sam sobie grób był nagotował, i gdzie cudami wielkiemi słynie, na cześć Jezusa Chrystusa, Boga naszego, którego z Ojcem i z Duchem Świętym moc i państwo równe na wieki wieków. Amen.

Obrok duchowny. 1. Nie dziw jest, iż i w Świętych coś się takiego znajduje, co czyśca i karania godne jest. Jako stary Orygenes napisał, przez ten czyścowy ogień i Piotr i Paweł przechodzi; jeśli coś się znajduje ognia godnego, cierpi, jeśli nie znajduje, przechodzi bez żadnej ciężkości. Bo sprawiedliwość Boska nic nie dopuści, aby bez karania albo tu na ziemi, albo na onym świecie zostało. Czytamy (jako przywodzi ten, co żywot tego świętego pisał) u ś. Grzegorza, iż niejaki Pasehazjus, diakon Kościoła rzymskiego, tak wielkiej świątobliwości był, iż dalmatyka na jego mary po śmierci jego położona, skoro się opęłanego od czarta dotknęła, wnet go zleczyła; a wżdy i ten czyśca nie chybił, tylko oto, iż na obieraniu papieża o Laurencjuszu, którego Kościół wszystek zaniechał a Symmacha wziął, upornie aż blisko śmierci to trzymał, że był papiestwa godniejszy. I mówi Ś, Grzegorz, iż ten Paschazjus czyśca nie uszedł po śmierci. W tej wierze znać mamy dziwną Boga Wszechmogącego sprawę i rozmaitą mądrość. W tajemnym sądzie swoim
karał Paschazjusa, a jawnie przed ludźmi, którzy jego dobre uczynki znali, cudami go po śmierci uwielbiał, aby ci, którzy na jego jałmużny patrzyli, na jego się odpłacie nie mylili, a on żeby też za ten grzech sprawiedliwości Bożej płacił, którego sobie za grzech nie miał i płaczem go nie zmazał.

Tak i Mojżesza, jako Pismo mówi, Pan Bóg skarał za on grzech niedowiarstwa, iż do ziemi obiecanej ludu nie wprowadził, abyśmy podlejsi uważali, jako srogie są Boskie sądy na tych, którzy z wielkich grzechów nie powstają, gdyż i małe w tych karze, których sobie od wieku do wiecznej chwały przejrzał. To święty Grzegorz.

2. Iż ten Święty dwie Msze dnia jednego miał, nie dziwuj się temu, gdyż w prawie Bożem niemasz nic około tego postanowionego; kościelne prawa i zwyczaj dla pewnych przyczyn i dla niektórych tajemnic Boskich     i potrzeb ludzkich, dopuszczają drugdy jednemu kapłanowi mieć kilka ofiar Mszy świętych na dzień, jako
w dzień Bożego Narodzenia i gdy pilna jaka potrzeba wyciąga. O czem się niech kapłani pytają indziej, którzy nie wiedzą, a wszyscy wiedzieć winni.

Powrót do spisu treści           
8 lipca.
ŻYWOT I MĘCZEŃSTWO Ś. KILJANA BISKUPA, APOSTOŁA
NIEMIECKIEGO, I KOLOMANA KAPŁANA, I TOTUANA
DIAKONA

Błogosławiony Kiljan rodem był z Hibernji, zacnie urodzony, ale łaską Bożą daleko znaczniej wsławiony. Hibernja, którą też Szkocją zowią, jest jeden ostrów morski, rodzajny w pożytki, ale daleko rodzajniejszy w mężów świętych, bo z niego wyszedł Kolumbanus, który włoską ziemię okrasił, i Gallus, który Niemcy ozdobił, i ten Kiljan, który Francję niemiecką wsławił, który z młodości dany na naukę, w wysokiem nabożeństwie i dostąpieniu prawdy urósł. Bo za powodem łaski Bożej, żeby mógł i krzyżmo i kościoły poświęcać, i kleryków stawić, prosząc go i upominając, aby zaczętą pracę wykonał a zapłaty wielkiej od Boga czekał. Puścił się z Rzymu Kiljan ś. z towarzyszami i przyszli do tegoż miasta Herbipolu, w które m już innego książęcia, na imię Gosberta, znaleźli. Prędko się języka onej strony ś. Kiljan nauczył i pomału rozgłaszać Chrystusową prawdę i ewangelję począł. Dziwowali się wszyscy nowej onej nauce i wymowie jego wielkiej, a zwłaszcza gdy ku temu cuda dziwne, które on czynił, przystępowały. I pomału rosło słowo Boże i wiara w ludziach, począwszy od mniejszych aż do większych. Dowiedział się książę o jego nauce       i przyzwać go ku sobie kazał, chcąc słyszeć, coby to za nauka była. A iż był poganin on rozumu biegłego      i wywody niektóre pojmował, po kilku z nim rozmowach już się namyślał, jeśli w Dianę boginię, której on pilnie służył, albo w Boga od Kiljana opowiadanego wierzyć miał. Tymczasem Kiljanowi nie bronił dusz innych pozyskania, które on z wielką gorącością do Chrystusa pociągał, aż czasu jednego książę Gosbertus tajemnie do niego przyszedł i o naukę prosił, i nauczony uwierzył i jawnie się z wielą innych w dzień Zmartwychwstania Bożego ochrzcił. Zaczem nietylko poddani jego, ale wszystka prawie wschodnia Francja, wzgardziwszy służbą djabelską, wiarę świętą katolicką przyjąwszy, Chrystusowi się Bogu prawemu pokłoniła.

Książę Gosbertus, acz we wszystkiej chrześcijańskiej pobożności pochop brał, wszakże mu ta rzecz szkodziła, iż miał żonę na imię Geilę, którą bardzo miłował a przy której się wedle Boga zostać nie mógł, bo była żoną brata jego. Nie chciał Kiljan ś. tego jemu na przodku ganić, aby go był od wiary nie odraził, gdyż w ludziach słabych pomału a nie wszystko zaraz leczyć się ma, a maluczkim, nie dorosłym, nie zaraz
się chleb i twarde potrawy (gdyż mleka jeszcze potrzebują) dawać mogą. Baczył też z Ducha Ś. mąż błogosławiony, iż to zganienie małżeństwa takiego o męczeńską go koronę przyprawić miało, której on dla prawdy pragnąc, gdy czas już pogodny upatrzył, rzekł książęciu: Synu miły, któregom ja przez ewangelję urodził, wiary twojej rozmnożenie wielce mnie uwesela, ale mnie to smuci, iż takie małżeństwo masz, którego tobie zakon chrześcijański broni; i pewnie, jeśli tej żony nie opuścisz, zbawieniu swemu
przeszkodzisz, bo mówi Pismo święte: Kto w jednem grzeszy, wiele innego dobrego utraca, a kto w jednem
wystąpi, już jakoby we wszystkiem przepadł; na chrzcie cale się człowiek odnawiać ma, żadnego błędu nie zostawując. To słysząc książę, zdumiał się bardzo i wzdychał (bo żonę oną wielce miłował), wszakże nakoniec rzekł: Gdyżem od ciebie ojcze mój słyszał, iż Jezus Chrystus upomina, abyśmy nad Jego
zamiłowanie nic nie przekładali, ani ojca, ani matki, ani żony, aczci żonę tę bardzo miłuję, ale Chrystusa więcej i rozkazanie Jego miłować chcę. Teraz jej, jadąc już oto na wojnę, odprawić nie mogę, ale skoro się wrócę, uczynię to, co każesz. Odjechał na wojnę, a Geila albo Gezyla tego się dowiedziawszy, jako druga Herodjada, o zgubie Kiljana i jego towazyszy myśleć poczęła, jako cielesna i bałwochwalska złośnica;
i chciała to bardzo tajemnie sprawić, aby się książę nie dowiedział. I znalazła dwóch złych sług ku myśli swej, którzy gdy na ono krwi rozlanie szli w nocy, Kiljan trochę po modlitwie zasnąwszy, taki sen miał. Ukazał mu się mąż piękny, mówiąc: Przyjacielu Kiljanie, wstań, koniec już pracy twej przychodzi, mało ucierpiawszy, ze mną będziesz. Ocucił się wnetże i poznał Boskie obwieszczenie, i rzekł do braci: Czujmy się bracia, Pan blisko, oto idzie i już zakołacze; strzeżmy się, aby nas niegotowymi nie zastał. A gdy się modlili, mordercy oni o północy wpadli do ich komory. Zawołał ś. Kiljan : Przyjaciele, na coście przyszli? Wy rozkazanie uczynicie, a my prace skończym. I to rzekłszy, zabity jest, i drudzy dwaj przy nim. Ciała
ich na temże miejscu z szatami, ornatami i księgami zakopali, aby nikt o nich wiedzieć nie mógł. Wszakże jedna niewiasta nabożna, Burgunda imieniem, wiedziała co się stało, blisko tam mieszkając; i gdy odeszli, krew ich z ziemi zbierając, chowała. A sprośnica ona Geila, na większe zatajenie, stajnię na grobie ich zbudować i konie postawić kazała.

Powiadają, iż miejsce ono bestje niejako czciły a plugastw swych tam składać nie śmiały. A gdy się mąż książę z wojny wrócił, a pilnie się o sługi Boże pytał, chytra niewiasta umiała pokryć grzech swój, mówiąc:  Iż poszli precz wolnie, jam ich wściągać nie mogła. Lecz Pan Bóg objawił śmierć sług swoich, bo jednego onego mordercę czart dręczyć począł, iż wołać musiał: Kiljanie, srogo mnie męczysz, ogniem mnie palisz, zataić tego, com uczynił, nie mogę, miecz krwią twoją skropiony zabija mnie. I kąsając się sam zębami swe mi, umarł. Drugi towarzysz jego sam się mieczem przebił. A co myślała ona okrutnica, to słysząc i na to patrząc? Nie upomniała się, ale i sama od czarta opętana, wołała: Słusznie to cierpię, bom niewinną krew rozlała. O, jako się nade mną srodze mścisz, Kiljanie, ogniem mnie palisz, Kolomanie, i ty Totuanie drę-
czysz mnie ! I tak wołając a wydzierając się z rąk sług swoich, czartu duszę do piekła oddać musiała. I spełniły się słowa Boskie: Uczyni P. Bóg pomstę o wybranych swoich, wołających we dnie i w nocy. Z czego Pan Bóg i prawda Jego wsławiona, i cześć chrześcijańskiej wiary podniesiona zostawała, na chwałę
Boga w Trójcy nieogarnionego, którego jest moc i panowanie
na wieki wieków. Amen.

o b rok d u c h o w n y.

1. Iż się pisarz żywotu tego nie mianuje, nie przeto mu uwłóczyć wiary kto może, bo kościół herbipolski, który do tego czasu trwa, dzieje te święte, chowając przezacne kości tych męczenników, cale zachował, i tę historję podaniem starodawnem i pisaniem wziął.

2. Obacz, jaka była władza biskupa rzymskiego, iż o kacerstwo królestwo wyklinał.
 
Powrót do spisu treści
9 lipca.
ŻYWOT Ś. GOARY KAPŁANA 
pisany od Waldeberta diakona i mnicha prumieńskiego, który żył
około roku Pańskiego 850, a Goara żył około roku Pańskiego 700;
położony u Surjusza.

Goara, rodem Francuz z powiatu akwitańskiego, rodziców miał wedle świata zacnych, Jerzego i Walerję.  
Z młodości uczciwie i w nabożeństwie wychowany, prędko ku wielkim cnotom i doskonałości  chrześcijańskiej przyszedł. Był urody wdzięcznej, serca pokornego, ciała czystego, wiarą wielki i uczynkami a świętemi postępkami swemi znaczny; i na tak świątobliwy żywot podniesiony był, iż się godnym stał cudownych spraw Boskich, które się przezeń wszechmocną ręką Chrystusową działy.
Co dzień się w miłości Boskiej rozmnażając i ojczyzny przyszłej pragnieniem zapalając, w dobrych i miłosiernych uczynkach robił i innych do tego przykładem swym pobudzał, tak iż ich wielu za jego nauką i żywotem ku zbawiennej poprawie i pozyskaniu dusz swoich przychodziło, i ci, co djabłu i sprawom jego służyli, Chrystusowi się poświęcali. Za powodem ludzi pragnących dobrego, aby świeca się taka nie kryła, przywiedziony jest           i podniesiony na kapłaństwo, żeby tajemnicami zbawiennemi szafując, kazaniem być mógł  bliźnim pożyteczniejszy. Lecz on dalej się na wzgardę świata  tego marnego udawając, ojczyznę i rodziców opuściwszy, puścił się w stronę nieznajomą na ostatnie francuskie granice do diecezji trewereńskiej u rzeki Renu, i tam przy drugiej rzece, Wocharze nazwanej, za dozwoleniem biskupiem został między
pogaństwem, którego jeszcze wiele było na on czas; gdzie też kościół ś. Feliksa wedle przemożenia zbudowawszy, w wielkiej doskonałości żywota, we dnie i w nocy Chrystusowi długi czas służył na modlitwach i postach. Miał osobliwą chuć do czynienia jałmużny podróżnym i gościom, których wzywając w domek swój, pilnie czcił i z ubóstwa swego karmił, to sobie za osobną u Boga przysługę obierając. Nie zaniechał ludzkiej pomocy do zbawienia, nauką swoją pogaństwu onemu służył, nawracając ich do Boga żywego i Chrystusa im ukrzyżowanego opowiadając, w czem mu szczęścił Pan Bóg, iż ich wielu do
chrztu ś. przywiódł; i cuda czynił imieniem Chrystusowem, wiele pogańskich niemocy lecząc, a tem ich do wiary świętej przywodząc.

Miał ten zwyczaj, iż codzień Mszę mając, ofiarę Ciała i Krwi Chrystusowej za Kościół święty ofiarował            i psałterz codzień odprawował, a potem podróżnym i ubogim, bez których nigdy nie był, służył, wczasy im czyniąc z ubóstwa swego, a modląc się za nich, słowem ich też Boskiem karmił i ku zbawieniu przywodził. To czynił, chcąc Chrystusa w ubogich i podróżnych w domu swym uczcić, a ono słowo jego usłyszeć:
Coście tym najmniejszym czynili, mnieście czynili. Dobre i święte one jego postępki czart, nieprzyjaciel zbawienia ludzkiego, chciał rozmaitemi pokusami skazić, tak jawnie jako tajemnie z nim walcząc; ale święty mąż dobry mu odpór dając i w Chrystusie zwycięstwo nad zastrzały jego i chytrością odnosząc, codzień
w cnotach świętych i bogomyślności postępował, i więcej pogaństwa Chrystusowi pozyskiwał i do opuszczenia świata wielu ich przywodził. Znalazł inną nań drogę czart. Odniesiony jest przez ludzi zazdrościwych a kłamliwych do biskupa trewirskiego Rustyka, jakoby był obżercą i niepowściągliwy w po-
karmach, a żeby kazaniem i nauką oną rozkosz swoją pokrywał, a nic w sobie szczerości i nabożeństwa prawego nie miał,a iż się takiego obłudnika, nie kapłana, biskupowi w swej diecezji cierpieć nie godziło, Biskup, jako nie był bardzo duchowny a świeckiemi sprawami zabawiony, wierząc złym językom, posłał dwu posłańców swych, aby go pozwali i przed sąd jego stawili.

Goara gdy ujrzał posłów biskupich, uradował się, iż go jego pasterz nawiedza, powolność wszelaką              i posłuszeństwo prędkie czynić gotowym się pokazując. Ale iż już był wieczór, a w drogę się puścić zaraz nie mogli, nagotował przez nich wieczerzę, i z nimi jedząc, dobrą im wolę w domu ukazywał, wedle zwyczaju swego ku podróżnym. A nazajutrz sam swe nabożeństwo i Mszę odprawując, śniadanie dla gości miłych uczynić kazał, spodziewając się, iż mu się jaki ubogi do nich trafić miał. Oni posłowie to w sercu mieli, widząc ranny obiad zgotowany, zataić nie mogli, ale mu wnetże niepowściągliwość i rozpustność cielesną wymiatali, gdy ich do jedzenia wzywał, mówiąc: Źle czynisz, iż czasu wedle zwyczaju kościelnego do jedzenia nie chowasz; w tem ciebie my słuchać, a czasu tego rannego na jedzeniu trawić nie będziem. Nędzni ludzie, nie wiedzieli, iż królestwo Boże nie jest w jedzeniu i w piciu, ale raczej w pokoju i miłości, gdyż to on z ludzkości i miłości czynił, Chrystusa w podróżnych chcąc uczcić, i tym dogadzając, którzy w drodze posiłku cielesnego nie zawżdy mieć mogą a na czynienie drogi siły większej potrzebują.
Gdy tak Świętego sfukali a jeść nie chcieli, on rzekł: Zły to dom, gdzie gospodarza nie słuchają; byście się Pana Boga bali, miłością moją byście nie gardzili. I wnet sługa jego przyszedł, oznajmując, iż ubogi dom jego nawiedził. A on przedeń dać obiad on kazał i sam z nim w imię Pańskie .spożywał.
Słudzy oni biskupi do koni się pokwapili, grożąc się bardzo a grzech nań kładąc, o który go słusznie do biskupa pozwanego być tem więcej rozumieli. Lecz gdy z nimi wyjechał święty Goara, Pan Bóg ich jawnie skarał, bo się im o południu tak bardzo jeść zachciało, iż słabnąć, pragnąć, mdleć poczęli, i dalej postąpić     i znaleźć nic ku jedzeniu, i wody na koniec trafić i tam, gdzie bywała, nie mogli, na skaranie onej wzgardy     i potwarzy na Świętego. Który z weselem jadąc a modły czyniąc, gdy to baczył, karać ich począł, mówiąc: Mogliście chlebem moim, którym wam dla Chrystusa dawał, nie gardzić, a miłość, w której Chrystus mieszka, pokazywać; teraz słusznie was karze i naucza Pan Bóg, abyście wiedzieli, jako jest społeczność miłości Jemu miła.

Rzecz dziwna, chcąc nieprzyjaciołom swoim dobrze czynić a już prawie umierających posilić, ujrzawszy
zdaleka trzy łanie, imieniem Chrystusowem przyjść im kazał, i mleka ich nadoiwszy, ku posileniu im dał.    Oni prawie ożywieni, widząc on cud, zdumieli się i bali się, aby ich wnet ziemia nie pożarła, iż sługę Bożego tak cudownego trudzić i pozywać i źle o nim rozumieć śmieli. Wszakże on z nimi jechał i stanął przed biskupem. Nie zaniechali słudzy biskupowi swemu cud on oznajmić i Goary świątobliwość sławić. Wszakże biskup cielesny uwieść się innym dał, i czarom ono, co Boże było, przypisując, mówił: Niepodobna rzecz, aby obżercę, co postów nie chowa a rano jada, Pan Bóg cudami zdobił, gdyż Święci Boży postami się
i jałmużnami Panu Bogu podobali. I zwoławszy swoich księży, kazał się Goarze sprawować. On mając ciężką z drogi na sobie kapicę, zdjąwszy ją, patrzył gdzieby ją zawiesić mógł. I ujrzał promień słoneczny przez jedną dziurę w oknie przenikający, i mniemając, aby żerdź jaka była, na nim kapicę zawiesił.
A Pan Bóg promieniowi posługę oną uczynić i kapicę jego trzymać rozkazał. Obaczyli to wszyscy i biskup sam, i tem go więcej obwiniali, iż czaruje, bo i łaniom przez czary do siebie przyjść każe i mleko ich doi.       A Goara się sprawował, mówiąc: Bóg mój wie, i5 czarów żadnych nie znam ani ich umiem; a iżem łanie doił, to mi Pan Bóg dał, gdym bliźnich moich zdrowiu, którzy głodem i pragnieniem umierali, z miłości ku nim pomóc chciał. A kapicę, wiem, iżem na żerdzi dębowej zawiesił. A jeślim kiedy rano jadł, Bóg sam sędzią jest, jeślim to kiedy z rozkoszy, zbytku i niepowściągliwości, a nie z miłości raczej ku gościom i ubogim uczynił. Tymczasem wszedł kleryk jeden do biskupa, o znalezionem dziecięciu oznajmując. Bo był taki obyczaj w Trewirze: Było u kościoła koryto jedno, w które ludzie kładli dziateczki, których się wstydzili rodzice, albo których wychować z ubóstwa nie mogli; brali je wy trykuszowie i chodzili z niemi po mieście, wzywając ludzi do politowania i wychowania dziecięcia; wszakże się biskupowi pierwej opowiadali, aby za jego wiadomością dziecię dane do tego albo owego było.

Gdy tedy jedno dziecię do biskupa w ten czas przyniesiono, biskup rzekł do Goary: Jeśliś święty, tak jako się być pokazujesz, oczyść się tem a zgadnij Duchem Świętym, który jest tego dziecięcia ojciec. On się tego tak niesłusznego wywodu i bez przyczyny kuszenia Boskiego przeląkł, ale gdy mu grożono, iż jeśliby nie zgadnął, za czarnoksiężnika go mieć i karać miano, a iż ku temu biskupie było rozkazanie, mocą świętego posłuszeństwa, aby ci, którzy się jego nauką i przykładami nawracali i lepszymi zostawali, zgorszenia nie mieli, udał się na modlitwę i mówił: Jezu Chryste, któryś sam siebie dla zbawienia ludzkiego na śmierć wydał, wspomóż niedostojnego sługę Twego w tej niewoli i potrzebie mojej, aby ludzie prawdę twoją znali,  a iż ja Tobie nieobłudnie służyć pragnę. To zmówiwszy, obrócił się do dziecięcia i spytał piastuna: Wiele
dni ma to dziecię? Odpowie: Trzy. A Goara rzecze: Trójco Święta, Ciebie wzywam, i ciebie dziecino w imię Trójcy Ś. zaklinam, abyś mi ojca swego mianowało. Dziwna rzecz, dziecię ściągnąwszy rączkę do biskupa, głosem rozumianym i dobrą wymową przemówiło: Ten jest ojciec mój Rustykus biskup, a matkę moją zowią Flawją. Tak było, iż ten niezbożny biskup sam o onem dziecięciu nie wiedział, a iż tajemnie sprosności
służył, złe sprawy jego odkrył Pan Bóg sprawiedliwie, aby ten, co w słudze Bożym Boskie dzieła spotwarzał i święty jego żywot lżył, sam się ze swemi sprosnemi sprawami i obłudnym żywotem zataić nie mógł.
Widząc biskup, iż tajemna sprosność jego Duchem Pańskim odkryta jest, potępiony w sumieniu swem, padł do nóg ś. Goary, wielką mu świątobliwość przyznawając. A Święty Boży płakać nad nim wielce począł, żałując iż to, co się taić i łzami obmyć w kącie miało, do wiadomości ludzkiej na zgorszenie i zelżenie stanu kapłańskiego przyszło. I prosił biskupa, aby pokutę surową przyjął, a w skrusze uprzejmej łaskę Bożą
sobie zjednał. Ja grzeszny, powiada, wedle przemożenia mego, za twój grzech chcę siedm lat pokutę czynić, acz więcej lepszych u Pana Boga mieć możesz, którzy opłakiwać upadek twój i za cię się modlić będą. Tak biskupa skruszywszy, i duszę jego pozyskawszy, wrócił się do komórki swojej.

Dowiedział się tego król francuski Sygebertus, i przyzwawszy Goarę do siebie, pytał go o tem, co słyszał, jako łanie doił i na słonecznym promieniu kapicę zawiesił i niemowlęciu mówić kazał. On nic o sobie świadczyć nie chcąc, jako pokorny, wstydząc się sławy onej, milczał. Aż gdy król zaklinać go począł posłuszeństwem, które się przełożonym i królom winno, nie rzekł więcej jedno to: Z posłuszeństwa zdzierać się nie mogę, jednak nic ode mnie więcej o tem nie usłyszysz, jedno to, coś sam powiedział; tak się drugim być widziało, jakoć sprawę dali. Tedy król zdumiawszy się, oną jego historję szeroko wszystkim przytomnym rozpowiedział. I krzyknęli wszyscy jednym głosem: Słuszna rzecz, aby człowiek tak święty na trewireńskie biskupstwo wsadzony, a ten Rustykus z niego złożony był, gdyż nam Pan Bóg takiego pasterza sam ukazuje. Bardzo to rad król słyszał, i za radą duchownych i świeckich tak uczynić umyślił. Lecz Goara pilnie się wymawiał z tego, mówiąc : Wolę pierwej śmierć, królu, a niźlibych ja żywego biskupa stolicę osiąść miał; wszyscyśmy grzeszni, a ciałem i śliskością do grzechu obłożeni, na pomstę i karanie tego, który chce pokutować, skłaniać się i skwapiać nie mamy; niech pokutuje Rustykus a dostojeństwa nie traci. Król na to powiedział: Nikt mu pokuty bronić nie będzie, ale ty za ukazaniem Boskiem i za wyr.alazkiem kapłanów Bożych, biskupem trewireńskim być masz. A on prosił, aby do swojej celi iść mógł a na to się rozmyślił.
Dał król dwadzieścia dni jemu do nam5ysłu, a żeby się przed nim w Metzu stawił.

Przyszedłszy w domek swój, wielkie i pilne modlitwy czynił do Boga, aby nigdy biskupem nie był, mówiąc: Nie kładź na mnie, Panie, ciężaru tego, dosyć ja czynić mam z grzechami mojemi i z pasterstwem nędznej duszy mojej, niech ja Tobie tak w tym kącie służę. Wysłuchany w tern jest od Pana Boga, bo rychło potem
wpadł w febrę ciężką, i przez siedm lat, które na pokutę za grzech biskupi obiecał, złego zdrowia użył            i królowi się nie ukazał; i te siedm lat w wielkiem nabożeństwie nad inne lata swe strawił, modląc się za stany duchowne i za królów i przełożonych. Po siedmiu latach wspomniał król na Goarę sługę Bożego          i posławszy posłów do niego, prosił go, aby do niego przyjść się nie lenił. A Święty wiedząc o bliskiej śmierci swej, wskazał do niego: Odpowiedzcie, iż mnie tu na tym świecie nie ogląda, chybaby tu sam przyjść chciał, bo już wynijść i chodzić nie mogę. To słysząc król, żałował, iż lud jego i on sam godny takiego nauczyciela   i pasterza nie był. Wszakże jeszcze drugi raz przez drugich posłów wskazał do niego, prosząc, aby mu się widzieć dał, gdyż bardzo tego pragnie. Ale go jeszcze bardziej schorzałego posłowie znaleźli. I rzekł im: Powiedzcie, synowie, królowi, aby się do mnie sam i was dalej nie trudził; wiem za miłosierdziem Bożem, iż już stąd nie wynijdę, a iż mnie nie poniosą stąd, jedno do grobu. I pytali go, czegoby od króla prosił. A on rzekł: Tylko to, aby Agrypina i Euzebjusza kapłanów na mój pogrzeb posłał. Słysząc to król, bardzo żałośnie wzdychał, iż takiego człowieka postradać królestwo miało. Skoro oni kapłani przyjechali, mąż święty ducha Panu Bogu po siedmiu latach i trzech miesiącach pokuty oddał i na otrzymanie królestwa z Chrystusem poszedł, pogrzebiony w tymże kościele, który sam zbudował. Miejsce ono potem Pipinus król wielkim dostatkiem służby Bożej opatrzył i kościół znamienity zbudował, i do niego przez biskupów i Lullusa, mogunckiego arcybiskupa kości ś. Goary przeniósł, u których niezliczone się cuda dzieją (które tenże Waldebertus osobne mi księgami wypisał) na cześć nieogarnionej Trójcy Świętej, której panowanie trwa na niebie i na ziemi na wieki wieków. Amen.

Obrok duchowny :

w przygotowaniu




Powrót do spisu treści
Make a Free Website with Yola.